czwartek, 30 lipca 2015

Agalloch w Hydrozagadce, 29 lipca 2015 roku (fotorelacja)



















Istniejący od 1995 roku i pochodzący z Portland zespół Agalloch po raz pierwszy miałem sposobność zobaczyć w trakcie Asymmetry Festival 2013 przed występem black metalowców z norweskiego Mayhem. Koncert ów na tyle zapadł mi w pamięć, że postanowiłem przy najbliższej okazji raz jeszcze doświadczyć muzyki Agalloch na żywo. Okazja ta nadarzyła się 29 lipca 2015 roku, gdy Agalloch wystąpił w warszawskim klubie Hydrozagadka, w którym co pewien czas mają miejsce koncerty sludge doom metalowe czy post-rockowe. Nie wiedziałem czego się spodziewać po Hydrozagadce, gdyż byłem w tym miejscu po raz pierwszy. Scena jest dość mała i w klubie wczoraj panowała niezła duchota, ale fajnym rozwiązaniem jest możliwość wyjścia na zewnątrz np. na papierosa i przewietrzenia się. Publika dopisała, tak na oko było około 400 osób. Stoisko z merchem całkiem obfite, ceny koszulek zespołu 60 zł, wszystkich pięciu długograjów również po 60 zł, EP-ek i solowych dokonań Johna Haughma po 40 zł. Kupiłem "Marrow of the Spirit" (2010) na CD.

Supportować Agalloch miał tego dnia francuski sludge doom metalowy Crown, ale z powodu choroby jednego z muzyków ich koncert się nie odbył. Trochę szkoda, bo chętnie bym posłuchał Francuzów na żywo. W zamian o godzinie 20 na scenę Hydrozagadki wkroczył w ciemnym kapeluszu wokalista John Haughm i zaprezentował kilka utworów solowych, w zamierzeniu abstrakcyjnych, niestety nieco nużących. Nie doświadczyłem ani melancholii, ani introspektywnego nastroju, niemniej słucham właśnie płyty Johna Haughma i Mathiasa Grassowa "Auræ" z bandcampa i owa ambientowa muzyka wydaje mi się być nader intrygująca. Wczoraj jednak nie mogłem się doczekać koncertu Agalloch, zresztą nie tylko ja.

Agalloch cieszy się w Polsce niemałym uznaniem. W ich tajemniczej i ogromnie zróżnicowanej twórczości nie ma miejsca na słowo "kompromis". Grupa ma na swoim koncie pięć długograjów ("Pale Folklore" - 1999, "The Mantle" - 2002, "Ashes Against the Grain" - 2006, "Marrow of the Spirit" - 2010, "The Serpent & the Sphere") oraz kilka dem i EP-ek, w tym będącą hołdem dla "Fausta" Johanna Wolfganga von Goethe "Faustian Echoes" z 2012 roku. Muzyka Agalloch pełna jest starannie utkanej, mrocznej atmosfery, tkwi w niej ziarno tragicznej melancholii, pojawia się zaduma nad holistyczną reprezentacją natury, śmiercią, depresją, spirytualną pustką i najbardziej negatywnymi ludzkimi emocjami związanymi z samotnością i odrzuceniem. Od czasu "Marrow of the Spirit" Agalloch kładzie nacisk na black metal, a wokalista John Haughm niemal całkowicie eliminuje czyste wokale, co również dało się odczuć na wczorajszym koncercie. Ostre jak brzytwa black metalowe riffy przeplatały się z delikatnymi partiami akustycznymi i melodyjnymi dźwiękami wiodącej gitary Dona Andersona, muzyka Agalloch (zarówno na żywo, jak i z płyt) ciągle się przepoczwarza stanowiąc stylistyczną i zachwycającą mozaikę wielu muzycznych sub-gatunków: black metal, black/funeral doom, folk, post-rock, ambient, ale w gruncie rzeczy brzmiącą po prostu jak nic innego. Jak Agalloch. W Hydrozagadce Agalloch zagrał długi, blisko dwugodzinny koncert w którym przeplatały się utwory z kilku wydawnictw zespołu. Set-lista była następująca: "The Astral Dialogue", "Vales Beyond Dimension", "Limbs", "Ghosts of the Midwinter Fires", "Dark Matter Gods", "The Melancholy Spirit", "Celestial Effigy", "Great Cold Death of the Earth", "Into the Painted Grey" plus na bis "Falling Snow" oraz "Plateau of the Ages".

poniedziałek, 20 lipca 2015

Castle Party 2015, 18 lipca 2015 roku (fotorelacja)



















Tym razem relacja z tegorocznego Castle Party będzie nader skromna, gdyż chciałem być tak naprawdę tylko w sobotę 18 lipca 2015 roku, czyli w dzień w którym na polskiej ziemi po raz pierwszy wystąpi norweska folkowo-ambientowa Wardruna, kolektyw doświadczonych muzyków (niestety już bez Gaahla, eks-muzyka Gorgoroth, który formalnie nadal pozostaje członkiem zespołu, ale od kwietnia 2015 roku nie występuje z nim na żywo) z Einarem Selvikiem/Kvitrafnem na czele i zarazem zespół niezwykle hołubiony przez środowisko metalowe (pogańskie, viking black metalowe, etc.) Oczywiście w pozostałe dni festiwalowe znalazły by się zespoły które chętnie bym zobaczył raz jeszcze na żywo (w piątek Antimatter, w niedzielę Juno Reactor), ale nie można mieć wszystkiego. Lepszy rydz niż nic, zatem 18 lipca wsiadłem w pociąg do Wrocławia, a stamtąd w autobus do Jeleniej Góry i stawiłem się w Bolkowie. Jednak praktycznie cały koncertowy dzień postanowiłem spędzić w kościele, gdzie na sobotę przewidziane były występy muzyków dark ambientowych.

Dark ambient to dla mnie coś więcej niż tylko muzyka. To doświadczenie fizjologiczne, wymagające nie lada skupienia, przenikliwe niczym promieniowanie gamma - niepokojące dark ambientowe kompozycje kreują obrazy śmierci, przemysłowego rozkładu, izolacji, odosobnienia, smutku, kontemplacji czy melancholii. Dla wielu słuchaczy dark ambient, ritual dark ambient czy ambient noise będzie czymś monotonnym i niezrozumiałym, ja natomiast często sięgam po rozmaite projekty dark ambientowe, by odczuć tą muzykę, chłonąć ją. Nie spodziewałem się dużej frekwencji na sali koncertowej w kościele, większość gotów wolała pójść pod scenę zamkową. I rzeczywiście w trakcie występu pięciu artystów na sali kościoła znaleźli się tylko wybrańcy, którzy po prostu czują dark ambient i pokrewne brzmienia. Takie właśnie przestrzenne, płynące i mroczne dźwięki królowały w kościele ewangelickim w tą sobotę. Wszyscy zaproszeni wykonawcy dali klimatyczne i zapadające w pamięć występy: i tak 1) na rodzimy jednoosobowy projekt dark ambientowy Radosława Kamińskiego Ab Intra się trochę spóźniłem, lecz muzyka Od Wewnątrz (po łacińsku Ab Intra) do mnie przemówiła. To atmosferyczna dark ambientowa manifestacja obrazów, które pojawiły się w głowie twórcy projektu. Dark ambient serwowany przez Ab Intra potrafi być głośny, intensywny, dronujący, lecz nie brak w nim pięknych, melancholijnych melodii. Zdecydowanie zamierzam się zapoznać z projektem Kamińskiego, jak tylko oderwę się od dyskografii szwedzkiego Trepaneringsritualen. 2) Polski duet Inner Vision Laboratory znam głównie z płyty "Anywhere Out of this World" (2010), którą kiedyś tam w zamierzchłych czasach słuchałem. Płyta owa mnie urzekła swoim melancholijnym, kipiącym od emocji nastrojem, ale Inner Vision Laboratory nigdy nie miałem okazji widzieć na żywo. No i wreszcie taka okazja się nadarzyła. Bardzo przypadło do gustu w występie IVL nader częste sięganie po nietypowe instrumentarium; zresztą w dark ambient Karola Skrzypca wplecione są inspiracje muzyką orientalną, etniczną czy klasyczną. 3) Opisywanie muzyki dark ambientowej i gatunków pokrewnych wymaga jak największego skupienia, gdyż często zwarte i z pozoru tylko monotonne kompozycje dark ambientowe trudno jest rozbić na wyróżniające się fragmenty. Moja percepcja dark ambientu to nic innego jak zamknięcie oczu, oderwanie się od rzeczywistości i kreowanie w głowie obrazów, które pojawiają się wraz z odbiorem tych dźwięków. Wstyd się przyznać, ale belgijskiego Hybryds do tej pory nie znałem, a ich pierwsze nagrania sięgają roku 1986. Po świetnym koncercie Hybryds chyba będę musiał naprawić ów błąd i z bogatą dyskografią Belgów zaznajomić się choćby pobieżnie. Tak naprawdę trudno jest mi scharakteryzować twórczość Hybryds: jest tutaj miejsce na ziejący ciemnością rytualny dark ambient, plemienny industrial (partie bębnów miażdżyły!) czy mroczny trip-hop. Złowieszcze kobiece wokale i monologi, muzyczny kolaż, hipnotyczny hałas - jednym słowem wspaniały twórczy eklektyzm i niezachwiana skłonność do eksperymentowania. Ależ mi się koncert belgijskiego tria podobał! 4) Job Karma z Wrocławia, która wystąpiła po Hybryds zaprezentowała głównie materiał z ostatniej płyty "Society Suicide" (2014) okraszony wspaniałymi wizualizacjami obrazującymi mroczną i koszmarną animowaną dystopię. Z tego co się zdążyłem zorientować na ostatniej płycie Job Karma odeszła od surowizny brzmień industrialnych na rzecz przystępności i większej chwytliwości materiału zahaczając nawet o wpływy popowe. Muzyka Job Karma stała się po prostu otwarta na szerszego odbiorcę. Dało się to odczuć w trakcie prezentacji kompozycji z nowego albumu na żywo. 5) Na sam koniec Raison d'Etre czyli Peter Andersson we własnej osobie. Kwintesencja zimnego i przeszywającego industrial dark ambientu z wpływami muzyki sakralnej (chorały gregoriańskie). Z tego co wyczytałem termin 'dark ambient' ukuł nie kto inny jak Roger Karmanik z Brighter Death Now określając tym terminem stylistykę muzyki Raison d'Etre. Nie wiem jednak ile jest w tym prawdy. W każdym razie jako tło do występu Petera Anderssona służył jego film krótkometażowy z 2005 roku "Natura Fluxus" przedstawiający opuszczone konstrukcje fabryki benzyny syntetycznej w Policach, a także ujęcia z wnętrza ossuarium w Sedlec. Wciągający niczym otchłań bez dna dark ambient Szweda zachwycił mnie tak samo jak na Wrotyczu 2014.

Po Raison d'Etre trzeba się było czym prędzej udać na zamek aby zająć miejsce w miarę blisko sceny, gdyż o godzinie 21.45 miał się rozpocząć pierwszy w Polsce koncert norweskiej supergrupy folkowej Wardruna. Miała jednak miejsce nieco frustrująca 20-minutowa obsuwa. No ale potem miałem już do czynienia z doświadczeniem iście mistycznym i kontemplacyjnym, gdyż inaczej nie można określić muzyki Wardruny. Pierwotna energia drewnianego instrumentarium, doskonale zaaranżowane utwory, wspaniałe zaśpiewy Einara Selvika i wokalistki Lindy Fay Hella - po prostu dźwięki za którym kryje się głębokie zrozumienie runicznego alfabetu. Nic dziwnego, że utwór "Fehu" Wardruny został użyty w serialu "Wikingowie" w trakcie wikińskiego rajdu na monaster. No i rzecz jasna nie mogło go zabraknąć na koncercie. Oprócz użycia bogatego instrumentarium (np. tradycyjnego skandynawskiego rogu) w muzyce Wardruny podoba mi się także jej autentyczność dodatkowo wzbogacana odgłosami Natury (śpiew ptaków, szum strumienia, trzaskające płomienie, miarowy oddech człowieka). Nie pamiętam w tej chwili set-listy Wardruny, na pewno uraczyli zamkową widownię nowymi melodiami, a na sam koniec zagrali pogrzebowy song o umieraniu "Helvegen" (Ścieżką do Hel). Niezapomniany koncert otoczonej już nimbem kultu formacji.

Sobotni dzień Castle Party zwieńczył koncert Brytyjczyków z Paradise Lost, obok Anathemy i My Dying Bride protoplastów death doom metalu (a potem zmetalizowanego gotyckiego rocka). Jednak od czasu "Symbol of Life" (2002) nie śledzę już poczynań Raju Utraconego regularnie, a ostania płyta zespołu "The Plague Within" (2015) jakoś do mnie nie przemówiła, choć znajduje się na niej fenomenalny doomowy walec "Beneath Broken Earth". Paradise Lost dali jednak przekrojowy koncert często sięgając do przeszłości i grając starsze numery np. "As I Die", "Gothic", "Isolate" czy "True Belief", a z nowego albumu usłyszeliśmy m.in. "No Hope in Sight" czy "Terminal". Fajnie że Raj Utracony nadal gra i czyni to z ogromnym entuzjazmem, a Nick Holmes powrócił do growlowania. Ich przebojowy gotycki metal/rock został dobrze przyjęty przez widownię. Osobiście jednak wolałbym zobaczyć na scenie zamkowej My Dying Bride... może za rok.

czwartek, 16 lipca 2015

Tragiczna śmierć Arthura Cave'a

















Zaskoczyła i zasmuciła mnie wiadomość o tragicznej śmierci 15-letniego syna Nicka Cave'a, Arthura. Muzyki Nicka Cave'a and the Bad Seeds słucham okazjonalnie, gdyż nie żyję tylko i wyłącznie ciężkimi brzmieniami. 15-latek spadł z osiemnastometrowego klifu zwanego Ovingdean Gap we wtorek 14 lipca 2015 roku w Brighton, Wielka Brytania w pobliżu miejsca zamieszkania jego rodziny. Arthur zmarł wieczorem na skutek odniesionych obrażeń po przetransportowaniu go do szpitala. Miał brata bliźniaka Earla - Arthur i Earl byli owocem związku Nicka Cave'a z modelką Susie Bick. Krawędź klifu odgradza ogrodzenie o wysokości 1.2 metrów na które Arthur musiał się wspiąć, co jak widać po zdjęciach jest banalnie proste. Zdarzały się w tym miejscu już wcześniej tragiczne wypadki i samobójstwa. Oczywiście policja nie bierze pod uwagę samobójstwa nastolatka skupiając się na wersji tragicznego wypadku. Rodzina Caveów jest zdruzgotana. Pamiętam jak w ubiegłym roku spacerowałem wzdłuż islandzkich klifów Reykjanesta. Nie podchodziłem zbyt blisko krawędzi, ale coś kusiło, by podejść bliżej i po prostu spojrzeć w dół prosto w otchłań. Wystarczy jeden niewłaściwy krok i nić życia się urywa...

wtorek, 14 lipca 2015

Burn Them All, Dehuman i Vital Remains w Bazylu, 13.07.2015 roku (fotorelacja)



















Człowiek niestety już po trzydziestce, ale nadal stwierdzam, że potrzebuję koncertów niczym ryba wody do życia. Tym razem postanowiłem się wybrać na Vital Remains - amerykański zespół death metalowy istniejący od końca lat 80-tych i cieszący się powszechną estymą wśród wielbicieli metalu. Oczywiście opinii na temat poszczególnych albumów Vital Remains są dość spolaryzowane: jedni lubią ich cztery pierwsze albumy, inni całokształt włączając w to dwa krążki nagrane z Glenem Bentonem z Deicide. Moje ulubione albumy Vital Remains to "Let Us Pray" (1992), "Forever Underground" (1997) oraz "Dawn of the Apocalypse" (2000). Nieco mniejszą estymą darzę "Dechristianize" (2003) i "Icons of Evil" (2007), choć są mimo wszystko udane, acz nieco monotonne krążki. Spodziewałem się że Vital Remains zagrają raczej numery z tych dwóch płyt i się nie pomyliłem. Ale o tym później. Po spotkaniu ze znajomymi na zewnątrz klubu zakupiłem bilet i ruszyłem na stoisko z merchem gdzie u Eryka z Old Temple zakupiłem dwa funeral/death doomowe CD z japońskiej Weird Truth: re-edycję "Slow Transcending Agony" Ataraxie oraz "Deceived Idealism" Funeralium. Obie te kapele grają ekstremalny funeral death doom z wpływami death metalowymi. A że w doom metalu i jego najbardziej posępnych i odrażających odmianach jestem zakochany od dawna powoli staram się uzupełniać kolekcję CD w tym zakresie.

Koncert zaczął się bez zbędnych obsuw i tak już było do końca. Na początek z krótkim pół godzinnym setem wystartowali Burn Them All - całkiem przyzwoity death metal z solidnymi riffami i mocnym, acz jednostajnym growlingiem. Obiecujące i raczej absorbujące granie. Z tego co słyszałem Burn Them All grali uprzednio w Bazylu w trakcie muzycznego hołdu dla Bathory. Nie byłem na tym koncercie, zatem wczoraj widziałem ich na żywo po raz pierwszy. Cieszyć się należy że pokolenie urodzone w latach 90-tych łoi metal. Przerwa na papierosa i pogaduszki, po czym powrót przed scenę na której instalowali się Belgowie z Dehuman. Przesłuchałem dwukrotnie na bandcampie ich ostatni (drugi) album "Graveyard of Eden" (2015) i stwierdziłem, że jest całkiem niezły. Set-listy Belgów kompletnie nie pamiętam; wiem że pod koniec zagrali "Sepulcher of Malevolence". Gig młodych Belgów był żywiołowy, choć brzmienie nieco położyło ich występ. W ich raczej technicznym death metalu wyczułem wpływy Gorguts czy Dying Fetus. Growle i wycie wokalisty w starym stylu a la Death czy Obituary też na plus, podobnie jak praca gitarzystów i czarnoskórego perkusisty. "Graveyard of Eden" nie kupiłem, ale może uczynię to przy kolejnej okazji, jeśli takowa się nadarzy. Swoją drogą jeśli już jesteśmy przy merchu to zdecydowanie brakowało mi płyt CD Vital Remains do kupienia. Można było dostać za 60 zł jedynie koszulki. Dziwne.

Vital Remains - byłem ciekaw koncertu Amerykanów, tym bardziej że widziałem kiedyś ich na żywo w Barcelonie (w mieście tym spędziłem trzy miesiące na kursie nauki języka hiszpańskiego). Było to 26 kwietnia 2009 roku w klubie Salamandra w ramach "Icons of Evil" tour, supportowały Dawn of Azazel i Hour of Penance. Co ciekawe koncert zakończył się erotycznym show w wykonaniu striptizerek i pewnej królowej porno, której pseudonimu już nie pamiętam. Także na gig Vital Remains przyszedłem kierowany sporą dozą sentymentu. I się absolutnie nie zawiodłem. Wczoraj Vital Remains sponiewierali widownię brutalnym i kurewsko intensywnym koncertem, choć nie obeszło się bez problemów z nagłośnieniem i oświetleniem. Zespół ów słynie z antychrześcijańskiego i satanicznego przekazu, zresztą ich obecny wokalista Brian Werner jest kapłanem Kościoła Szatana, który tak naprawdę nie ma nic wspólnego z teistycznym satanizmem. Na szczęście w Bazylu nie wisi krzyż i nie doszło do takiej afery jak w pewnym florydzkim klubie zwanym Haven Lounge w kwietniu 2015 roku. Swoją drogą Werner na scenie to istna bestia: stawał na barierkach, przybijał graby z widownią (tak samo jak założyciel i jedyny stary członek zespołu Tony Lazaro), zachęcał zgromadzoną widownię do jeszcze większego szaleństwa. I rzeczywiście młyn pod sceną był konkretny, polało się trochę krwi i potłukło butelek. Stałem spokojnie z boku, słuchałem muzyki, obserwowałem i robiłem zdjęcia, które są jednak dość kiepskie. Podobała mi się gadka Wernera o rodzinie metalowców ("Nieważne jakiego metalu słuchacie. Wszyscy jesteśmy rodziną.") przed pierdolnięciem "Forever Underground", a także pochwała urody polskich kobiet, które przychodzą na koncerty. Finał był też ciekawy: na sam koniec w trakcie grania "Dechristianize" na scenie oprócz członków Vital Remains zrobiło się tłoczno od wspomnianych niewiast. Mam zdjęcia na potwierdzenie, acz wyszły one słabo (przeklęte czerwone światło!). Set-lista Vital Remains wyglądała następująco: "Where Is Your God Now", "Icons of Evil", "Scorned", "Black Magick Curse", "Hammer Down the Nails", nowy kawałek "In a World Without God", "Forever Underground", "Let the Killing Begin" oraz "Dechristianize".

wtorek, 7 lipca 2015

Paryskie katakumby: Największy grób świata



















Pisałem już tutaj o paryskim ossuarium, zatem nie zamierzam się powtarzać i odsyłam do poprzedniego linku. Tutaj mam zamiar zamieścić trochę moich zdjęć. W każdym razie w mrocznych tunelach paryskich katakumb spoczywają kości około 6-7 milionów ludzi. Lokalizacja: Place Denfert-Rochereau niedaleko nekropolii Montparnasse. Wstęp kosztuje 10 euro, paryskie katakumby są otwarte od godziny 10 do 20. Warto przybyć na miejsce koło 8.30 czy 9 rano, gdyż kolejki chętnych do zejścia do podziemnego świata śmierci są długaśne. Ściany artystycznie ułożonych czaszek i kości. Pordzewiałe wrota blokujące dostęp do niedostępnych partii katakumb, które penetrują cataphiles. Odgłosy wody spływającej akweduktem. Imperium Śmierci zaprasza. Podobno corocznie odwiedza je 250 000 ludzi.

Wszystkie zdjęcia Bart K. - data wizyty 5 lipca 2015 roku. Nie wolno robić zdjęć ze fleszem, ale miałem to gdzieś. Anonimowi zmarli nie protestowali. Zabronione jest też wynoszenie kości z podziemnego ossuarium, choć na pewno były incydenty z tym związane.

Poprzedni obszerniejszy tekst: http://dtbbth.blogspot.com/2014/10/paryskie-imperium-smierci.html