niedziela, 29 listopada 2015

Whalesong "Roi des Rats" (2015) - recenzja

























Whalesong. Nigdy wcześniej nie słyszałem muzyki tria z Tarnowskich Gór, a tu trafiła mi się ich najnowsza EP-ka "Roi des Rats" do recenzji. W dodatku od razu zaintrygował mnie tytuł tego materiału i jego okładka. Chodzi oczywiście o przypadki tzw. Króla Szczurów (po francusku roi des rats, po niemiecku Rattenkönig), czyli kilka bądź kilkanaście szczurów wzajemnie splecionych ogonami. Owe połączone ogonami kłębowiska gryzoni razem rosną i rozwijają się, razem też zdychają. Większość udokumentowanych przypadków Króla Szczurów pochodzi z Niemiec. Nieco więcej informacji można znaleźć u mnie na blogu w osobnym artykule na ten temat zatytułowanym "Królowie szczurów" - to do tej pory mój najpoczytniejszy tekst. Wróćmy jednak do muzyki Whalesong, zespołu który tworzą Michał 'Neithan' Kiełbasa (założyciel Whalesong), Damian Potempa i Grzegorz Zawadzki. Mamy tutaj do czynienia z raczej posępnym industrial metalem z elementami drone doom metalu i sludge metalu. Jeśli mówią wam coś takie nazwy jak Godflesh, Zaraza czy Swans to będziecie mieli dobry punkt odniesienia co do tego jaka jest muzyka serwowana przez Whalesong. A jest ona mroczna, surowa i opresyjna, trwale osadzona w odhumanizowanym industrialnym rdzeniu, repetytywna i minimalistyczna, a co za tym idzie hipnotyczna. "Burst" stanowi swoiste dark ambientowe intro, w którym pojawia się słynny cytat fizyka Roberta Oppenheimera, kierownika Projektu Manhattan nawiązujący do pierwszej próbnej eksplozji nuklearnej Trinity przeprowadzonej przez Stany Zjednoczone 16 lipca 1945 roku w Nowym Meksyku. Potem wybrzmiewa najbardziej metalowy na "Roi des Rats" "Rat King" - zindustrializowany walec, którego nie powstydziłby się Godflesh czy nieodżałowany Dead World. Jest w tym numerze coś niepokojącego, podszytego apokaliptyczną grozą. Natomiast ostatni utwór z najnowszego materiału Whalesong, 13-minutowy "Roi des Rats" nasuwa mi na myśl dronowe pejzaże spod pędzla Sunn O))). Pięknie brzmią w nim dronujące partie gitarowe - ma się wrażenie wkraczania w ambientową nieskończoność. Palce lizać.

Bandcamp zespołu: http://whalesong.bandcamp.com/

sobota, 28 listopada 2015

Zaginięcie Ewy Magdaleny Tylman nad poznańską Wartą



















Poznań żyje tą sprawą od kilku dni, prasa i użytkownicy sieci prześcigają się w domysłach. 26-letniej Ewy Tylman, kierowniczki Rossmanna nie miałem okazji poznać osobiście, ale jej zniknięcie na swój sposób mnie poruszyło, tym bardziej że doszło do niego w krótkim czasie, blisko centrum miasta i w tajemniczych okolicznościach. W sprawę zaangażowana jest poznańska policja oraz detektyw Krzysztof Rutkowski wraz ze swoją ekipą. Dziś wybrałem się rowerem w okolice mostu Św. Rocha, gdyż chciałem się przyjrzeć z bliska prowadzonym poszukiwaniom zaginionej. Wziąłem także udział w konferencji prasowej detektywa Rutkowskiego, w której uczestniczyli najbliżsi Ewy Tylman. Doszły mnie słuchy o wyłowieniu z Warty odciętej lewej ręki. Nieoficjalnie wiadomo że ów fragment ludzkiego ciała nie należy do zaginionej. Wskazuje na to choćby stopień rozkładu, który w wodzie ulega przyśpieszeniu, gdyż ciepłota ciała jest tracona dwa razy szybciej niż na lądzie. Jest to męskie lewe ramię od stawu barkowego aż po dłoń. Jeśli nie jest to fragment ciała Ewy to do kogo on należy? Kim był mężczyzna, którego lewą rękę odnaleziono w Warcie? Bezdomnym? W pobliżu miejsca poszukiwań Ewy Tylman widziałem legowisko bezdomnych. A może inną osobą zaginioną?

Wpierw o samym zniknięciu Ewy Tylman. Dziewczyna zaginęła po godzinie 3 w nocy z 22 na 23 listopada 2015 roku. Ostatni raz monitoring przejeżdżającego tramwaju zarejestrował ją o godzinie 3.24 w nocy przed mostem Świętego Rocha na przystanku tramwajowym. Dziewczyna bawiła się na imprezie pracowniczej w klubie Mixtura na Wrocławskiej, wcześniej w Pijalni Wódki i Piwa na Rynku. Po godzinie trzeciej wyszła z kolegą z pracy kierując się ulicą Podgórną w stronę mostu Świętego Rocha. Tam w okolicach ulicy Mostowej ślad po niej się urywa. Rysopis zaginionej: "Ewa Tylman ma blisko 163 cm wzrostu, waży 56 kilogramów ma długie, czarne włosy do ramion, śniadą cerę, zielone oczy, drobna budowa ciała. Tego wieczoru była ubrana w czarny sweter, czarne dżinsy i czarne buty na korku. Miała na sobie szary płaszcz." Ciekawostką jest obraz z monitoringu z godziny 3.18 (ulica Mostowa 15 w Poznaniu), w której ubrany w niebieską kurtkę z kapturem i odblaskiem kolega z pracy prowadzi Ewę trzymając ją mocno w kierunku mostu Świętego Rocha. Młody mężczyzna idzie pewnym krokiem, Ewa będąc pod wpływem alkoholu zatacza się. To jednak nie koniec rewelacji. Zapewne podrzucony dowód osobisty Ewy Magdaleny Tylman znajduje około piątej rano kobieta na przystanku tramwajowym w okolicy AWF-u blisko mostu Królowej Jadwigi. Podrzucony, by zmylić organy ścigania? Kto go podrzucił? Podejrzany staje się kolega z pracy Ewy Tylman, który ją odprowadzał. Dlaczego? Po pierwsze, tłumaczy się że nic nie pamięta z powodu wypicia alkoholu. Po drugie, monitoring na stacji Lotos w pobliżu miejsca odnalezienia dowodu Ewy Tylman zarejestrował owego młodego mężczyznę w niebieskiej kurtce o godzinie 3.53 rano, jak z kimś przez 10 minut nerwowo rozmawia (z przyjacielem). Podobno z osobą, która może dużo wiedzieć na temat okoliczności zniknięcia Ewy Tylman. Potem mężczyzna udaje się w kierunku Rondo Rataje, gdzie spędza pół godziny (4.25-4.55). W domu pojawił się dopiero przed 5 rano - tak twierdzi jego siostra. Zachowanie dość niezrozumiałe i zastanawiające. Mężczyzna (kolega zaginionej) został już przebadany wariografem - wynik niejednoznaczny (czyli ani prawda, ani kłamstwo), chłopak Ewy odmówił badania wariografem z powodów osobistych.

W głowie mam sporo hipotez odnośnie rozstrzygnięcia tej sprawy, ale poczekam na jej finał. W każdym razie byłem na miejscu poszukiwań Ewy Tylman i przyglądałem się przez godzinkę-półtorej akcji poszukiwawczej. Nad Wartą w okolicy mostu Świętego Rocha fruwał dron Biura Rutkowskiego, około godziny 14 płetwonurkowie przeszukiwali dno Warty. Trawiasty fragment koło mostu Świętego Rocha został odgrodzony taśmą policyjną. Czyżby Ewa wraz ze znajomym zeszli na dół na brzeg Warty i doszło tam do tragedii spowodowanej np. nieodwzajemnionym uczuciem? A może Ewa żyła bądź żyje, ale została porwana przez nieznanych sprawców, a jej kolega był tego świadkiem i się teraz panicznie boi? Na razie wszystko to są mniej lub bardziej wiarygodne spekulacje. Czekam na więcej rzetelnych informacji.

Sprawy tego typu związane z zaginięciem ukochanej osoby są strasznie trudne i traumatyczne dla najbliższej rodziny. Detektyw Rutkowski niestety nie spodziewa się odnalezienia Ewy żywej, rodzina wciąż ma jednak nadzieję że Ewa żyje. Nie dziwię się, bo to normalna reakcja. Wrzucam kilka zdjęć z mojej dzisiejszej wizyty nad Wartą. I jednocześnie apeluję do mężczyzn, aby jednak towarzyszyli swoim wybrankom, przyjaciółkom czy koleżankom w późnych powrotach do domu.

Zapis monitoringu z ulicy Mostowej 15. Kim jest potencjalny świadek przechodzący po pasach na drugą stronę jezdni i co wniesie swoimi zeznaniami do dochodzenia?

https://www.youtube.com/watch?v=o-ipkXn9U5k

Zapis odnalezienia odciętej ludzkiej ręki w Warcie przez ludzi detektywa Rutkowskiego: https://www.youtube.com/watch?v=6NVVcWpOhZ0&feature=youtu.be

Detektyw Rutkowski na dzisiejszej konferencji prasowej wspomniał że może ona należeć do biznesmena Adama Frąszczaka, który zaginął 23 maja 2013 roku. Prawdopodobnie został uprowadzony spod własnego domu przez zorganizowaną grupę przestępczą, a jego ciało mogło zostać wrzucone do Warty.

EDIT: Dziś znowu udałem się nad brzeg Warty w okolicę mostu Świętego Rocha. Policjanci, ratownicy Czerwonego Krzyża i strażacy dokładnie przeczesywali teren, Wartą płynęły łodzie motorowe, widziałem psy tropiące, sprawdzano studzienki kanalizacyjne. Dzisiaj jeden z członków rodziny dostał smsa o żądaniu okupu za zaginioną (porwaną?) Ewę Tylman. Pół miliona złotych przelane na dwa konta. Może to być próba wyłudzenia pieniędzy, gdyż na razie nie ma materiału wskazującego, iż zaginiona jest żywa. Biuro Rutkowskiego jest gotowe zapłacić okup, jeśli okaże się że porwana (?) żyje. Dotarłem też do informacji z konferencji Rutkowskiego, że o godzinie 3.32 kolegę Ewy (już samego) zarejestrowała kamery hotelu Ibis, a o godzinie 3.35 inna kamera monitoringu, która zarejestrowała jego rozmowę telefoniczną w blasku latarni z kimś. Młody mężczyzna, który ostatni widział Ewę ma adwokata, podobnie osoba, z którą rozmawiał przez telefon na stacji Lotos. Obaj nie zostali tymczasowo aresztowani. Jakaś dziwna zmowa milczenia panuje w tej trudnej sprawie kryminalnej. Porwanie dla okupu, na zlecenie (chłopak Ewy pracuje w służbach mundurowych - jako funkcjonariusz ABW) czy na tle seksualnym? Morderstwo z premedytacją? Nieszczęśliwy wypadek? Być może Ewa Tylman zeszła razem z kolegą w niebieskiej kurtce Adamem Z. nad Wartę i tam pośliznęła się i wpadła do rzeki, a jej znajomy nie udzielił jej pomocy? A teraz boi się za to odpowiedzialności? W takim razie analogia z utonięciem irlandzkiego kibica Jamesa Nolana w bydgoskiej Brdzie w 2012 roku nasuwa się sama (pozostawiony bez opieki znajomych pijany nastolatek wpadł do kanału). Co się wydarzyło z Ewą Tylman pomiędzy godziną 3.24 a 3.32 w nocy z 22 na 23 listopada? Te 8 minut zdają się być kluczowe dla rozsupłania węzła zagadki. Mam nadzieję, że niedługo dowiemy się prawdy.

Detektyw Rutkowski wszedł w posiadanie nagrania z monitoringu z godziny 3.22 na którym widać jak Ewa z kolegą wchodzą na most Świętego Rocha. Potem Adam Z. wraca już sam. Czyżby zatem nieszczęśliwy wypadek? A może porwanie na tle seksualnym od strony Politechniki (jak sugeruje najnowsza hipoteza detektywa Rutkowskiego)? Ktoś podbiega do Ewy jak dziewczyna jest już za mostem i ją uprowadza do czekającego samochodu. Jeśli ta ostatnia hipoteza się sprawdzi to jest ona dość przerażająca.

Rankiem 2 grudnia 2015 roku w prasie pojawiła się informacja że Ewa Tylman nie żyje. Miała umrzeć przy moście, zatrzymano jej kolegę Adama Z., który ją prowadził i przyczynił się do jej śmierci. Incydent wydarzył się nad brzegiem Warty, zatem musieli zejść na dół. Chłopak dzwonił do siostry i przyjaciela, bo mieszka w Poznaniu od niedawna i się zgubił. Nadal nie wiadomo na sto procent czy miał miejsce nieszczęśliwy wypadek czy doszło do zabójstwa. Dziś mają być przeprowadzone poszukiwania ciała Ewy sonarem w rzece. Co ten młody człowiek jej zrobił? Czy był wobec niej agresywny? Czy ją gonił nad brzegiem Warty? Czy wpadła do wody czy ją do niej wrzucił? Ojciec Ewy Tylman Andrzej nadal uważa że jego córka została porwana, nie wierzy że Adam Z. przyczynił się do jej śmierci. Nadal nie odnaleziono ciała zaginionej.

Pojawiają się teraz spekulacje od detektywa Rutkowskiego, że Adam Z. (Adam Zięcik) był zafascynowany satanizmem i okultyzmem, więc złożył Ewę Tylman w rytualnej ofierze. Cała sprawa zaczyna mi już coraz bardziej przypominać jakiś obłąkany cyrk. Jeszcze niedługo dowiem się że Adam Z. był członkiem subkultury metalowej. No bo czy tak wygląda 'satanista'? Zostawię to bez komentarza.
https://twitter.com/adaz666
http://www.wykop.pl/wpis/15482515/#comment-52186959
http://www.photoblog.pl/adsky/128266539/jestes-zbyt-pijana-by-uslyszec.html
Iście satanistyczna muzyka:
http://chomikuj.pl/adaz666/Muzyka
Profil Adama Zięcika z którego wynika że jest katolikiem: http://vk.com/id183184564

Adam Z. przyznał że był z 26-letnią zaginioną nad brzegiem Warty. Tam miało dojść między nimi do jakiegoś nieporozumienia (usiłował ją zgwałcić?). Dziewczyna poślizgnęła się i wpadła do Warty. Przestraszony Adam nie pomógł jej i uciekł. Tak brzmi jego wersja zdarzeń. Poszukiwania ciała Ewy Tylman nadal trwają - zarówno nad Wartą przy moście Rocha, jak i poza Poznaniem.

Około godziny 20 3 grudnia 2015 roku w miejscu oddalonym od mostu Rocha (strona Starego Miasta) o 300 metrów nurek wyłowił coś z wody... czekam na dalsze informacje. Jakiś nowy trop? Adamowi Z. prokuratura postawiła zarzut zabójstwa z zamiarem ewentualnym (podejrzany przewidywał możliwość popełnienia przestępstwa i na to się godził). Mężczyzna nie przyznaje się do winy i co rusz przedstawia inną wersję wydarzeń. Nie można wykluczyć, że coś ukrywa. Rano 4 grudnia wznowiono poszukiwania w Warcie.

Odnoszę wrażenie że dla dobra śledztwa policja w wielu kwestiach milczy, a Adam Z. kłamie ile wlezie zmieniając co chwila wersję wydarzeń. Możliwe że ciała Ewy w Warcie nie ma (jest gdzie indziej albo dziewczyna nadal żyje i jest przetrzymywana wbrew swej woli). I tutaj powraca hipoteza porwania pijanej Ewy Tylman przez nieznane osoby - 1) Adam Z. mógł to widzieć i uciekł 2) ktoś mu grozi 3) być może to właśnie podejrzany wystawił porywaczom dziewczynę. W takim razie sprawa rozegrała się za mostem, a nie pod nim. Jeśli Adam Z. zabił ją nad brzegiem Warty to pewnie jakieś ślady krwi, by się na betonowych płytach odnalazły albo jakieś ślady walki. Nadto Warta robi się głęboka w pewnej odległości od brzegu, a przy nim woda jest płytka. Utopienie raczej nie wchodzi więc w grę. Policja szuka w Warcie oprócz ciała Ewy także fragmentów zwłok nieznanego mężczyzny (jego tożsamość została już ustalona, nie jest to zaginiony biznesmen z Bydgoszczy). Być może to jest w tej chwili priorytet policji. Nonsensownej teorii satanistycznej nie będę nawet komentował. Być może Ewa w ogóle nie zostanie znaleziona (podobnie jak do tej pory zaginiona w lipcu 2010 roku Iwona Wieczorek), ale tutaj mogę się mylić. Co wie Adam Zięcik? Co zrobił lub czego nie zrobił? Czy kogoś ochrania? Czy kogoś się boi?

Adam Zięcik zostaje w areszcie na trzy miesiące, grozi mu kara od 8 lat pozbawienia wolności do dożywocia. Ucięta ręka po zdjęciu z niej i zbadaniu linii papilarnych została zidentyfikowana jako należąca do 40-letniego bezdomnego mężczyzny, który od pewnego czasu uchodził za osobę zaginioną w Poznaniu. Rodzi się zatem pytanie - kto go zabił? I gdzie jest reszta jego korpusu? Gdy pisałem tego posta jedną z możliwości, którą zakładałem było to że ofiarą może być bezdomny (rękę odcięto kilka dni przed jej wyłowieniem). Intuicja mnie nie zawiodła. Wrzucam zdjęcie legowiska dla bezdomnego nad Wartą. Czy koczował on nad Wartą albo w jej okolicach?

Pojawiło się nowe nagranie z monitoringu na ulicy Wrocławskiej, na którym widać jak Adam Zięcik i Ewa Tylman opuszczają klub Mikstura o godzinie 2.16 w nocy. Czyli 45 minut wcześniej niż podaje policja. Przypatruje się im nieznany mężczyzna. Czy został już przesłuchany? Okazało się potem iż nie miał związku ze sprawą.

EDIT: Dziennikarz "Gazety Wyborczej" dotarł do treści zarzutu jaki prokurator postawił Adamowi Z. Nad Wartą miało dojść do awantury pomiędzy Ewą Tylman a Adamem Z. Adam miał zepchnąć Ewę ze skarpy, ta wskutek upadku straciła przytomność, a chłopak sądząc że dziewczyna nie żyje zaciągnął ją nad brzeg rzeki i wrzucił do wody. Mogło tak być, ale nadal brak twardych dowodów i nadal brak ciała dziewczyny. W dodatku Warta przy brzegu jest płytka. Sam już nie wiem co mam myśleć o tej sprawie. Zbyt wiele znaków zapytania i niedopowiedzeń.

EDIT 2: Wraca wersja uprowadzenia Ewy Tylman- przynajmniej w mediach. Chodzi o nowe nagranie monitoringu, na którym widać dwie tajemnicze osoby, które idą w pobliżu Warty zaledwie kilka minut po zniknięciu Ewy Tylman.

Czytaj więcej: http://www.gloswielkopolski.pl/wiadomosci/poznan/a/sprawa-ewy-tylman-tajemnicze-osoby-byly-nad-warta-w-noc-zaginiecia-nagrania-z-monitoringu,9418204/

FINAL EDIT: Po odnalezieniu zwłok Ewy Tylman w Warcie w lipcu 2016 roku Adam Z. został oskarżony o zabójstwo w zamiarze ewentualnym. Fakty są następujące: zepchnął Ewę ze skarpy, ta straciła przytomność, po czym zawlókł ją nad Wartę i wrzucił nieprzytomną dziewczynę do rzeki. Adamowi Z. grozi kara 25 lat pozbawienia wolności bądź dożywocie.

poniedziałek, 23 listopada 2015

Tim Spector "Jednakowo odmienni" - recenzja

Ostatnio trochę opuściłem się w lekturze książek popularnonaukowych, ale nadal czytam mnóstwo. Nie wyobrażam sobie życia bez stymulującej intelekt książki pod ręką. Z wykształcenia jestem humanistą, z zamiłowania typowym geekiem, którego od kilku lat pasjonują nauki ścisłe. Chciałem zatem liznąć trochę wiedzy z epigenetyki, zatem trzeba było zaopatrzyć się w książkę epidemiologa genetycznego Tima Spectora "Jednakowo odmienni: Dlaczego możemy zmienić swoje geny", którą wzorcowo przetłumaczyła redaktor Wiedzy i Życia Olga Orzyłowska-Śliwińska. Spector uchodzi za autorytet w zakresie badań bliźniąt jednojajowych i w książce wskazuje iż warto skupić się nie tylko na ich podobieństwach, ale przede wszystkim na dzielących bliźnięta różnicach. Jako przykład niech posłużą słynne irańskie bliźniaczki zrośnięte głowami Ladan i Laleh, które w 2003 roku zmarły w wyniku nieudanej operacji ich rozdzielenia. Obie pragnęły zostać rozdzielone, gdyż charakteryzowały się odmiennymi zainteresowaniami i aspiracjami. Skąd zatem biorą się wśród bliźniąt jednojajowych takowe różnice np. w zakresie religijności, temperamentu seksualnego czy podatności na dane choroby, skoro ich środowisko i geny są identyczne? Tutaj do akcji wkraczają mechanizmy epigenetyczne, które Spector nakreśla bez zbytniego wchodzenia w szczegóły. Dla naukowców zawodowo zajmujących się epigenetyką może to być rozczarowanie, dla mnie nie było. Dużo w "Jednakowo odmiennych" cytatów pochodzących od par bliźniąt jednojajowych, które ilustrują ich przypadki. Autor, aby dodatkowo przykuć uwagę czytelników w poszczególnych rozdziałach omawia m.in. podłoże genetyczne ("geny") homoseksualizmu, niewierności, autyzmu, nowotworzenia, religijności czy otyłości. Wniosek po lekturze tej zajmującej książki jest następujący: nie jesteśmy niewolnikami naszych genów (ciekawe co na to autor "Samolubnego genu" Richard Dawkins?), gdyż wydarzenia w naszym życiu i wybory, które powzięliśmy w przeszłości (tak samo jak wydarzenia w życiu naszych przodków i ich wybory) łączą się z naszymi dziedziczonymi genami kształtując w pełni zindywidualizowane jednostki.

Krótko, zwięźle i na temat w artykule Gazety Wyborczej: http://wyborcza.pl/1,75400,17451931,Co_rzadzi_twoim_DNA__Geny_to_nie_wszystko___naukowcy.html

Na zdjęciach bliźniaczki jednojajowe grające na harfach Camille i Kennerly Kitt oraz schemat przedstawiający dwa podstawowe mechanizmy epigenetyczne, czyli metylację DNA oraz modyfikację histonów.

poniedziałek, 16 listopada 2015

Samochód w stawie z ciałem osoby zaginionej na Google Maps

















72-letni Davie Lee Niles zaginął 11 października 2006 roku po opuszczeniu baru w Byron Township w stanie Michigan. W 2011 roku jego rodzina dała sobie spokój z poszukiwaniem zaginionego i opublikowała nekrolog. Co się okazało? Ano to że od dnia zaginięcia samochód z ciałem mężczyzny znajdował się w stawie przy domu pogrzebowym Cook w Byron Township. Dostrzegł go wreszcie w ubiegły wtorek mężczyzna dekorujący choinkę na święta. Po wydobyciu auta na powierzchnię okazało się że na przednim fotelu znajdował się szkielet Davie Lee Nilesa. Pikanterii sprawie dodaje fakt iż zatopiony w mule stawu samochód był od lat widoczny w Google Maps, ale nikt go nie rozpoznał. Przypomina mi się informacja z 2013 roku, w której satelity Google Maps uchwyciły obraz nastolatka zastrzelonego na torach kolejowych Sanford Avenue miasta Richmond, o czym już tutaj pisałem.

piątek, 13 listopada 2015

Skordynowane zamachy w Paryżu i masakra w klubie Bataclan



















W nocy z 13 na 14 listopada doszło do serii krwawych zamachów w Paryżu, których sprawcami są z dużą dozą pewności radykałowie islamscy z ISIS (zapewne przebywający we Francji od dłuższego czasu). W wyniku owych zamachów zginęło przynajmniej 129 osób cywilnych i 8 zamachowców, rannych jest ponad 350 ludzi. Od godziny 21.16 CET naliczono sześć strzelanin i trzy eksplozje ładunków wybuchowych, w tym jedną przy stadionie narodowym Stade de France. Do masakry doszło w trakcie koncertu amerykańskiej grupy Eagles of Death Metal, która grała koncert dla ponad 500 osób zgromadzonych w klubie Bataclan na Boulevard Voltaire. Co ciekawe, Eagles of Death Metal mieli zagrać koncert w katowickim Mega Clubie 28 listopada 2015 roku. Dodam jeszcze że kapela nie ma nic wspólnego (poza nazwą) z death metalem. Ale po kolei.

Wpierw strzelaniny. Miały one miejsce na Rue Alibert, Rue de Charonne, w klubie Bataclan przy Boulevard Voltaire, na Avenue de la République oraz na Boulevard de Beaumarchais. Najpierw o godzinie 21.20 terroryści zaczęli strzelać do ludzi siedzących na zewnątrz kafejki Le Carillon oraz restauracji Le Petit Cambodge (Mała Kambodża). Obie znajdują się przy skrzyżowaniu Rue Bichat i Rue Alibert. Strzelano z jednego bądź dwóch samochodów marki Seat (jeden z nich na belgijskich numerach rejestracyjnych). W Le Carillon i Le Petit Cambodge łącznie zastrzelonych zostało 15 ludzi. Pomiędzy 21.20 a 21.53 miały miejsce trzy eksplozje blisko stadionu narodowego Stade de France - pierwsza z nich uśmierciła zamachowca-samobójcę i jedną osobę. Była godzina 21.16, dwudziesta minuta meczu towarzyskiego między Francją a Niemcami. Na stadionie mecz oglądał prezydent Francji François Hollande, który szybko został ewakuowany. W trakcie pokazu meczu na żywo słychać odgłosy dwóch eksplozji. Wszystkie eksplozje spowodowali zamachowcy-samobójcy detonując pasy z materiałami wybuchowymi. Trzeci zamachowiec-samobójca wysadził się blisko stadionowego McDonalda. W wyniku strzelaniny w Fontaine-au-Roi ginie 5 osób - zostają zastrzeleni przez zamachowca siedząc na zewnątrz kawiarenki Café Bonne Bière. Do masowego mordu doszło też w restauracji La Belle Équipe przy rue de Charonne około godziny 21.50. Islamski terrorysta zastrzelił 19 osób siedzących na zewnętrznych tarasach. O godzinie 21.40 zamachowiec-samobójca wysadził się także na Bulwarze Voltaire'a - w kawiarni Comptoir Voltaire. Wpierw złożył jednak zamówienie. 15 osób zostało rannych, jedna ciężko.

Do największej masakry doszło na sali koncertowej Le Bataclan przy Boulevard Voltaire w trakcie koncertu Eagles of Death Metal w chwili odgrywania 6 kawałka na żywo (godzina 21.40). Analogia do niedawnego tragicznego pożaru w klubie Colectiv w Bukareszcie (o którym zresztą tutaj pisałem) nasuwa się sama. Trzech zamaskowanych i ubranych na czarno zamachowców z AK-47 zaczęło strzelać do widowni i obrzuciło ją granatami. Byli zdeterminowani, by zabić jak najwięcej osób. Słyszano okrzyki "Allahu akbar". Atak trwał około 20 minut, ludzie uciekali gdy terroryści przeładowywali broń. Wzięli od 60 do 100 zakładników gdy na zewnątrz pojawiły się siły policyjne. Z tego co zdążyłem się zorientować muzycy Eagles of Death Metal zdążyli uciec przez backstage na zewnątrz budynku. Podobnie muzycy supportu - austriackiej kapeli White Miles. Zamachowcy zaczęli strzelać do policji i ambulansów, gdy te się pojawiły. O godzinie 00.15 doszło do szturmu policji na salę koncertową, który zakończył się o 00.58. W Bataclan zginęło łącznie 89 osób, w tym trójka terrorystów. Dwóch z nich zdetonowało pasy z materiałami wybuchowymi, trzeci wybuchł upadając na ziemię zastrzelony. Wśród ofiar cywilnych znaleźli się francuski krytyk muzyczny Guillaume B. Decherf i menadżer merchu Eagles of Death Metal Nick Alexander. W Le Bataclan miał zagrać następnego dnia zespół Deftones, koncert odwołano. Inne przyszłe zresztą też. Podobno niektórzy członkowie Deftones byli w Bataclan na krótko przed masakrą, ale w porę opuścili klub.

Łącznie zginęło 7 islamskich radykałów: sześciu po zdetonowaniu pasów z materiałami wybuchowymi (akty samobójcze), jeden zastrzelony przez siły policyjne. Na ulice Paryża wkroczyło wojsko, pierwszy raz od czasów II Wojny Światowej Francja zamknęła czasowo swoje granice.

Znowu mamy sytuację kryzysową w trakcie koncertu. Sprawcy zamachów w Paryżu działali wyjątkowo perfidnie - wybrali wieczór, czyli porę dnia podczas której mnóstwo osób po prostu się bawi. Byłem w Paryżu w lipcu 2015 roku i chyba nieprędko się tam pojawię. Odnoszę wrażenie że zamachy paryskie z 13-14 listopada 2015 roku to mogła być reakcja odwetowa za zabicie Jihadi Johna, ale to tylko spekulacja z mojej strony. Zapewne zamach zorganizowany był już o wiele wcześniej, więc rodzi się pytanie: gdzie były francuskie służby wywiadowcze? Od czego one są? Być może w reakcji odwetowej za zamachy ktoś podpalił część osławionej Dżungli pod Calais. Jak się sytuacja rozwinie? Czy będą kolejne zamachy? Będę informował na bieżąco.

Video francuskiego dziennikarza przedstawia moment zamachu na salę koncertową Bataclan. Uwaga: jest dość drastyczne.

https://www.dailymotion.com/video/x3dqzx9_images-de-la-fusillade-au-bataclan_news

EDIT: To Państwo Islamskie przyznało się do przeprowadzenia serii ataków w Paryżu. Niespodzianki nie ma. Wśród zamachowców z Paryża był co najmniej jeden obywatel Francji, a także dwóch 'imigrantów', którzy przedostali się na grecką wyspę Leros. Zamachowcy-samobójcy używali nadtlenku acetonu (peroksyacetonu, TATP) jako materiału wybuchowego. Odnoszę wrażenie że nie ma mechanizmów skutecznej i efektywnej weryfikacji wśród uciekinierów terrorystów, tudzież osób podatnych na przyszłą radykalizację. Nie ma i nie będzie. Ponieważ nikt tego w pełni nie kontroluje. Co prawda służby wywiadowcze danego kraju zatrzymują osoby podejrzewane o terroryzm, ale tutaj kompletnie zawiodły. Nie pierwszy raz i zapewne nie ostatni. Nie ma żadnej gwarancji, iż wśród uchodźców czy imigrantów nie znajdą się osoby, które w przyszłości przejdą ideologiczne pranie mózgu i staną się ekstremistami. A wtedy ulice kraju, który ich gorliwie przygarnął spłyną krwią...

Zidentyfikowani mordercy z Paryża: 1) 20-letni Bilal Hadfi, urodzony w Belgii, walczył wraz z ISIS w Syrii 2) Ahmed Almuhamed - 25-latek, który dostał się do Francji pozując na syryjskiego uchodźcę 3) mieszkający w Paryżu 29-letni Omar Ismaël Mostefal, identyfikacja za sprawą oderwanego po eksplozji palca. 4) 28-letni mieszkaniec Paryża Samy Amimour. 5) Przy jednym ze stadionowych zamachowców-samobójców odnaleziono syryjski paszport. 6) Zamachowca-samobójcę z restauracji Comptor Voltaire zidentyfikowano jako urodzonego we Francji w 1984 roku Ibrahima Abdeslama. 7) Organizatorem zamachu ma być 29-letni obywatel Belgii marokańskiego pochodzenia Abdelhamid Abaaoud, który jak się potem okazało przebywał w paryskiej dzielnicy Saint-Denis i tam został zastrzelony przez antyterrorystów. Trwają poszukiwania pozostałych terrorystów m.in. 26-letniego obywatela Francji Salaha Abdeslama, brata Ibrahima Abdeslama, który zginął w Comptor Voltaire. Bracia Abdeslam byli członkami komórki terroru z muzułmańskiej dzielnicy Brukseli Molenbeek, w której dokonano szeregu zatrzymań. Oto jak bezrobocie i brak perspektyw wśród młodych 20-30 letnich muzułmanów prowadzi do radykalizacji i islamskiego ekstremizmu. Może wreszcie o Molenbeek jako o wylęgarni terroru usłyszy świat.

środa, 11 listopada 2015

Moanaa, Mord'A'Stigmata i Blaze of Perdition u Bazyla, 10 listopada 2015 (fotorelacja)

Przez Polskę przetacza się właśnie trasa koncertowa Moanaa, Mord'A'Stigmata i Blaze of Perdition pod szyldem Days of No Light 2015. Jako że koncerty metalowe lubię i od czasu do czasu (jeśli akurat czas i środki finansowe na to pozwalają) na nich bywam i tym razem postanowiłem pójść do Bazyla, zwłaszcza że byłem ciekawy występu Blaze of Perdition, gdyż nigdy nie widziałem black metalowców z Lublina na żywo. Przed klubem stawiłem około 18.20, czyli nad wyraz wcześnie. Pogadałem trochę ze znajomym, wypiłem piwko, wypaliłem kilka papierosów (na co dzień nie palę, folguję sobie w trakcie koncertów i spotkań towarzyskich) i udałem się do klubu. Od szefa Wszechpotężnej zakupiłem Mord'A'Stigmata "Our Hearts Slow Down" (2015) i Blaze of Perdition "Near Death Revelation" (2015) i czekając na innych zacnych znajomych powłóczyłem się po klubie. Włóczęga nie trwała jednak długo, bo tym razem Moanaa zaczęła grać bez zbędnych obsuw, choć jeszcze w trakcie ich koncertu można było zauważyć pustki pod sceną. Miałem okazję niejednokrotnie przesłuchać ich pełnometrażowy debiut "Descent" (2014) i to całkiem porządny kawał potężnego post-metalu. Doskonałe zbalansowanie delikatniejszych post-rockowych fragmentów z gniotącym ciężarem sludge metalu. W trakcie obcowania z muzyką Moanaa na żywo ma się wrażenie ciągłego płynięcia tych kompleksowych i brutalnych dźwięków. Poszczególne utwory Moanaa są doskonale zaaranżowane i absorbują słuchacza kompletnie. Koncert zespołu z Bielsko-Białej, choć dość krótki był dla mnie pozytywnym doświadczeniem i mówię to jako osoba, która sporadycznie sięga po sludge/post-metal, gdyż uważam że ów gatunek obecnie popada w coraz większą stagnację i monotonię.

Po Mord'A'Stigmata wiedziałem czego się spodziewać i oczywiście się nie rozczarowałem. Awangardowy, kipiący od niepokoju, przesycony chorobliwym nastrojem black metal muzyków z Bochni wwierca się w mózg i nie potrafi go długo opuścić. Życzę sobie aby muzyka Mord'A'Stigmata dalej pogrążała się w tej wyniszczającej ciało i umysł malarycznej chorobie. Oprócz numerów z "Ansia" (np. "Shattered Vertebrae of the Zodiac") zakapturzeni muzycy zaprezentowali także "The Mantra of Anguish" i "Those Above" z najnowszej EP-ki. Zwłaszcza ten pierwszy utwór od dłuższego czasu chodzi mi po głowie - tak miałem też z "Inkaust". To oznaka świetnej kapeli, która umie tworzyć dźwięki niebanalne, wymagające skupienia, absorbujące i wciągające. Ze względu na zadymienie sceny zdjęcia mam kiepskie, ale po prostu tak ma być. Tutaj liczy się muzyka, a nie jakieś szaleństwa na scenie.

Blaze of Perdition zaczęli grać krótko przed 22, a skończyli dokładnie o godzinie 22:47. Byłem ciekaw jak Lublinianie zaprezentują się na scenie i jaka jest ich forma koncertowa po tragicznym wypadku samochodowym w Austrii 2 listopada 2013 roku, w którym zginął basista zespołu Wojciech Janus, a ciężko ranni zostali wokalista Sonneillon oraz perkusista Wizun. W 2015 roku do składu Blaze of Perdition dołączył gitarzysta Devasto, a obowiązki wokalne Sonneillona (który z powodu stanu zdrowia zaśpiewał jedynie na inaugurującym trasę koncercie lubelskim) przejął enigmatyczny Rattenkönig (podobno Namtar z Furii i Massemord). I muszę przyznać że Król Szczurów dał radę. Blaze of Perdition zabrzmieli brutalnie i intensywnie, choć momentami gitary były nieczytelne i zlewały się w morderczą ścianę hałasu. Zwróciłem uwagę na czerep rogatego otoczony czarnymi świecami oraz na fantastycznie upiorną maskę Rattenköniga. Chciałbym taką mieć. Reasumując, udany koncert, czuć było u członków Blaze of Perdition głód grania na żywo. Czekam na ich kolejną trasę i przyszłe wydawnictwa BoP. Set-lista kapeli (nie dam sobie głowy uciąć że pewna): "Abbey of the New Dawn", "Into the Void Again", "When Mirrors Shatter", "Between Two Crescent Moons", "Dreams Shall Flesh", "Cold Morning Fears", "Królestwo niczyje".

wtorek, 3 listopada 2015

Kilka refleksji na temat pożaru w nocnym klubie Colectiv w Bukareszcie















Wpierw krótko o samej tragedii: na godzinę przed północą w sobotę 30 października 2015 roku w trakcie koncertu metalcorowej kapeli Goodbye to Gravity, która promowała najnowszy album "Mantras of War" (2015) doszło do pożaru spowodowanego przez nieostrożne użycie efektów pirotechnicznych. Zapaliła się łatwopalna pianka poliuretanowa i płomienie rozprzestrzeniły się bardzo szybko. Wystarczyła jedna iskra, zapaliła się kolumna, a potem sufit, który runął na spanikowanych ludzi. A w klubie było od 300 do 500 osób, bo koncert był darmowy. Nie było natychmiastowej reakcji ze strony tłumu, gdyż ludzie myśleli że płomienie stanowią część widowiska. Dopiero gdy zapalił się sufit ludzie zaczęli panikować i wytworzył się zator (masowy pęd) do jedynego wyjścia z klubu. Dwuczęściowe drzwi były tylko w połowie otwarte, zatem ludzie deptali się wzajemnie i wspinali się na innych, byleby tylko wydostać się z Colectiv. Wybijano szyby w oknach, ludzie dusili się od dymu, mdleli od niego, łamali innym nogi, doznawali poparzeń. Wybuchł chaos. W tej chwili bilans tragedii w klubie Colectiv wynosi 32 zabitych oraz 179 osób rannych (142 osoby hospitalizowane, wiele w stanie ciężkim). Liczba zabitych może zatem wzrosnąć. 27 osób zginęło na miejscu z powodu oparzeń i inhalacji dymu (14 mężczyzn, 9 kobiet). Zginęli gitarzyści zespołu Vlad Țelea i Mihai Alexandru. Dwie ofiary śmiertelne stały się bohaterami w Rumunii: Claudiu Petre, fotograf i bloger, który dwa razy wrócił do klubu i uratował kobietę zanim sam umarł oraz perkusista Goodbye to Gravity Adrian Rugină, który podobno uratował 5 osób wydobywając je z zatoru zanim udusił się dymem. Przez ulice Rumunii przetaczają się masowe protesty, kondolencjom nie ma końca, a trzej właściciele klubu są przesłuchiwani. Wiele zespołów metalowych na Facebooku wspomina ofiary pożaru. Piękny tribute zrobiły chociażby My Dying Bride, Negura Bunget, Moonspell oraz Saturnus - zwłaszcza muzycy tej ostatniej kapeli na kilka dni przed tragicznym pożarem zagrali w Colectiv koncert korzystając w jego trakcie z pirotechniki.

Wielokrotnie byłem na podziemnych koncertach metalowych w małych klubach. I chyba zacznę patrzeć na zabezpieczenia tych miejscówek w razie gwałtownego pożaru. W Colectiv była tylko jedna niewielka gaśnica i tylko jedno wyjście - w dodatku bardzo wąskie. W chwili pożaru na powierzchni zaledwie 425 metrów kwadratowych przebywało 300-500 ludzi. Cóż to musiał być za tłok. 9 grudnia 2009 roku w rosyjskim klubie Lame Horse doszło do jeszcze gorszej tragedii spowodowanej przez pirotechnikę. Zginęło 156 osób z powodu poparzeń, zadeptania i wdychania dymu. Zdaje sobie sprawę z tego że niektóre zespoły chcą nadać swoim występom posmak widowiska poprzez zastosowanie efektów pirotechnicznych, jednak uważam że pirotechnika w trakcie koncertów w małych klubach powinna zostać zakazana. Mam nadzieję że nigdy nie będzie mi dane doświadczyć takiego horroru, jaki przeżyli młodzi ludzie oglądający występ Goodbye to Gravity. Nie przestanę chodzić na gigi metalowe i pochodne, ale będę ostrożniejszy.

Wszystkie zdjęcia tutaj zaprezentowane zostały zrobione na chwilę przed pożarem (jedno już w trakcie). Ku przestrodze.

Podobno pożar wybuchł w trakcie grania na żywo przez Goodbye to Gravity utworu "The Day We Die". Ile w tym prawdy, ile plotki nie wiem.

Skala tej tragedii robi się coraz bardziej przerażająca: http://www.romaniajournal.ro/colectiv-club-fire-90-patients-in-critical-and-serious-condition-seven-surgeons-taking-care-of-one-patient/

UPDATE: Płomienie rozprzestrzeniły się w Colectiv błyskawiczne, klub spłonął w ciągu zaledwie dwóch minut. Powietrze w klubie zawierało kombinację trucizn, które powodowały zatrucia i poparzenia niewidziane dotąd przez doświadczonych lekarzy. Widzowie w trakcie pożaru zostali zatem narażeni na ekstremalną chemiczną agresję. W dodatku gąbka na suficie i kolumnach topiła się i gorące krople opadały na skórę młodych ludzi. Toksyczne substancje zawarte w powietrzu to tlenek węgla (czad), kwas cyjanowodorowy, kwas solny (chlorowodorowy) i tlenek azotowy. Tlenek węgla łączy się z hemoglobiną we krwi i formuje karboksyhemoglobinę zabijając natychmiast. Kwas cyjanowodorowy i tlenek azotowy są bardzo toksyczne. Ofiary wdychały także dwa inne gazy: toluen i ksylen. Osoby, które wróciły do klubu, by ratować uwięzionych zabił zapewne CO, tlenek węgla.

EDIT 10 listopada 2015 roku - Ofiary tragicznego pożaru w klubie Colectiv umierają w szpitalu. 7 listopada z powodu odniesionych obrażeń umiera 9 osób (8 obywateli Rumunii i włoska studentka z Neapolu Tullia Ciotola), 8 listopada umierają trzy inne osoby, w tym obywatel Turcji. Zmarł m.in. perkusista Goodbye to Gravity Bogdan Enache. Obecny bilans kataklizmu to 48 osób zabitych i zmarłych i 164 ranne (71 osób hospitalizowanych, 14 wciąż w stanie krytycznym). Ostatnią jak dotąd zmarłą ofiarą pożaru jest 25-letni fotograf koncertowy pracujący dla "Let's Rock Romania" Liviu Zaharescu, który był w klubie wraz z dziewczyną (jej stan jest ciężki). W szpitalu w Izrealu zmarła także młoda dziennikarka i fotograf Teodora Maftei. Z powodu wysokich kosztów właściciele klubu nie kupili odpornego na ogień dźwiękoszczelnego materiału. I oto mamy rezultat.

http://www.romaniajournal.ro/tag/colectiv-club/

Ponure choroby: zespół syreny i płód arlekin

Rzadkie choroby genetyczne to tematyka, która zainteresowała mnie od pewnego czasu. I myślę że dość dobrze wpisuje się w ekscentryczną zawartość niniejszego bloga. Co pewien czas będę szukał informacji na temat dziwacznych i niepokojących schorzeń, choć z góry zaznaczam, że medykiem nie jestem.

1) Zespół syreny (Sirenomelia) - Pierwszą mitologiczną syreną była syryjska bogini Atargatis, która stała się pół-kobietą, pół-rybą ze wstydu po zabiciu ludzkiego kochanka. Homer w Illiadzie ukazał syreny jako urodziwe kreatury, które zwabiają marynarzy pięknym śpiewem w morską toń. Przez wieki syreny utożsamiano ze sztormami, wrakami statków i utonięciami żeglarzy. Podobno widział je sam Krzysztof Kolumb w 1493 roku w trakcie morskiej podróży na Karaiby. Zespół syreny to jednocześnie groteskowa i śmiertelna choroba, która charakteryzuje się rotacją i fuzją nóg, które zaczynają przypominać rybi ogon. Pępowinie nie udaje się uformować dwóch arterii, co skutkuje nie wystarczającym dopływem krwi do płodu. Pojedyncza arteria zagarnia całą krew i związki odżywcze z dolnych partii ciała i rozdziela je do łożyska. Wskutek niedożywienia płód nie wykształca osobnych kończyn. Choroba jest bardzo rzadka - doświadcza jej 1 na 100 000 noworodków, zdarza się u bliźniąt jednojajowych. Śmierć następuje zazwyczaj po kilku dniach z powodu niewydolności wątroby czy pęcherza. W XIX wieku płody dotknięte sirenomelią wystawiano w słojach w gabinetach osobliwości. Najdłużej żyjącą osobą chorą na zespół syreny jest 26-letnia Tiffany Yorks, której w 1988 roku (jeszcze przed pierwszymi urodzinami) chirurgicznie rozdzielono nogi.

2) Płód arlekin - Rzadka choroba genetyczna znana także pod nazwą Harlequin Ichthyosis. Charakteryzuje się nadprodukcją białka keratyny w skórze. A to skutkuje pojawieniem się na skórze noworodka olbrzymich łusek i szybką śmiercią z powodu rozmaitych infekcji. Można ją zatem porównać do innych przerażających chorób deformujących skórę takich jak trąd czy ospa wietrzna. Po raz pierwszy zespół arlekina udokumentował 5 lipca 1750 roku wielebny Oliver Hart opisując dziecko Mary Evans, które umarło po 48 godzinach od urodzenia od opisu. Noworodki z zespołem arlekina mają słabo wykształcone uszy i nos. Czasem owych części ciała w ogóle nie ma. Powieki są wywinięte (ektropion), a przez to podatne na infekcję. Wargi są również wywinięte przez co przypominają uśmiech klauna. Zagrożeniem dla dzieci chorych na zespół arlekina jest hipotermia oraz odwodnienie organizmu. Z powodu łusek takie dzieci mają trudności z oddychaniem, co może prowadzić do zgonu z powodu niewydolności oddechowej. Pamiętajmy że kostium XVI-wiecznego arlekina był w kratę. Obecnie pacjenci chorzy na zespół arlekina mogą żyć dłużej wskutek rozwoju medycyny. I tak w 2014 roku chora na zespół arlekina 20-latka Stephanie Turner powiła zdrowego synka.

Znalazłem świetny blog o rzadkich schorzeniach prowadzony przez dwie blogerki. Polecam, gdyż to kawał dobrej roboty:
http://chorobyrzadkie.blogspot.com/

poniedziałek, 2 listopada 2015

Clean, Shaven (1993) - recenzja

"Clean, Shaven", reżyserski debiut Lodge H.Kerrigana to niewątpliwie jeden z najbardziej depresyjnych filmów jakie kiedykolwiek miałem okazję oglądać, a widziałem już sporo ekstremalnego kina. Bezkompromisowa podróż w głąb umysłu paranoidalnego schizofrenika, który żyje w świecie nieustającej konfuzji. Główną postacią "Clean, Shaven" jest młody schizofrenik (i być może morderca dziewczynki z piłką) Peter Winter (niesamowita kreacja aktorska Petera Greene'a). Nawet jeśli dopuścił się straszliwych czynów to nie sposób tej dręczonej psychiczną chorobą jednostki znienawidzić. Na naszych oczach ma miejsce kompletna dezintegracja człowieka, który odłącza się od rzeczywistości. Mimo zmagań z chorobą Peter usiłuje odnaleźć swoją córkę, którą matka mężczyzny oddała do adopcji. Jednocześnie facet staje się swoistym transmiterem schizofrenii paranoidalnej. Dźwięki w głowie Petera zamieniają go w znerwicowany wrak, a lustra skłaniają go do obsesyjnego golenia i w konsekwencji samookaleczenia. Peter jest przekonany o tym że w jego głowie znajduje się radiowy odbiornik, a w paznokciu nadajnik, co prowadzi do dwóch szokujących scen. Neurotyczny gliniarz tropi potencjalnego mordercę dziewczynki - o ile Peter rzeczywiście nim jest...

W "Clean, Shaven" tradycyjna narracja schodzi na drugi plan, najważniejsze staje się namacalne przedstawienie schizofrenii, z którą zmaga się Peter Winter. Świat dla Petera staje się zimną i bezdenną otchłanią bez wyjścia. Dołujący nastrój filmu podsyca ścieżka audio pełna zgrzytów, szumów, trzasków i posępnych transmisji głosowych. Obejrzałem "Clean, Shaven" po raz drugi i nadal jestem tym w gruncie rzeczy skromnym i minimalistycznym filmem zafascynowany. Takiego natężenia negatywnych emocji nie powstydziłby się David Cronenberg czy Hisayasu Sato. Peter Greene w roli schizofrenika rewelacyjny; ba, ma się wrażenie że stopił się całkowicie z wymagającą rolą. Podobna ekspresja aktorska do niesamowitej roli Erwina Ledera w "Angst" (1983). Po ponownym obejrzeniu "Clean, Shaven" wiem jedno: życie schizofrenika paranoidalnego to egzystencja w piekle nieustającej mentalnej udręki.