czwartek, 5 grudnia 2013
Cannibal Holocaust (1980) - recenzja
Amazonia. Czwórka amerykańskich antropologów kręcących w dżungli dokument o lokalnych plemionach kanibali ginie bez śladu. Reżyser Alan Yaters. Jego dziewczyna i scenarzystka Faye Daniels. Dwaj kamerzyści Jack Anders i Mark Tomaso. Do tego jeszcze ich przewodnik Felipe. Antropolog z New York University Harald Monroe rusza do Amazonii na ich poszukiwania. Na miejscu towarzyszą mu dwaj przewodnicy Chaco i Miguel. Po wielu przygodach z kanibalistycznymi (?) plemionami Yacumo, Yanomamo i Shamatari udaje im się zdobyć zaufanie Yanomami. Monroe odkrywa szczątki czwórki młodych antropologów i zdobywa część materiału filmowego, który nakręcili w trakcie feralnej wyprawy. Po powrocie do Nowego Jorku profesor Monroe wraz z elitą telewizyjną oglądają świeży footage z wyprawy Alana Yatesa. Okazuje się, że Yates i jego towarzysze dopuścili się w stosunku do tubylców nieludzkich wręcz czynów, za co spotkał ich krwawy i okrutny odwet ze strony rozwścieczonych Yanomami.
O "Cannibal Holocaust" można z całą pewnością napisać elaborat. Do tej pory film ów stanowi swoisty test wytrzymałości dla każdego miłośnika horroru. Reżyser Ruggero Deodato postanowił nakręcić film niezwykle okrutny i hiperrealistyczny. I to mu się udało. Począwszy od 2001 roku miałem okazję widzieć "Cannibal Holocaust" kilkakrotnie i muszę przyznać, że film nadal nie stracił drzemiącej w nim bestialskiej siły wyrazu - nawet po 33 latach od czasu jego realizacji. "Cannibal Holocaust" został nakręcony w dżungli w pobliżu miasta Leticia (Kolumbia), tam, gdzie Amazonka rozdziela terytoria Kolumbii, Brazylii i Peru. Samo jego filmowanie było piekłem ze względu na czyhające niebezpieczeństwa (jadowite węże, piranie, kajmany, rekiny), okropne upały i rzęsiste deszcze. W horrorze przygodowym Deodato nie znalazła się scena (mimo że istnieją jej screeny), w której grupa Yanomamo ucina nogę wojownikowi Shamatari, po czym karmi jego ciałem krążące w wodzie piranie.
Aby wzmocnić realizm Deodato i jego kamerzysta Sergio D'Offizi dokument czwórki antropologów 'The Green Inferno' nakręcili na taśmie 16mm przy użyciu kamery z ręki. W tym momencie warto zwrócić uwagę na podobieństwa techniki filmowania i formy paradokumentu do głośnego "The Blair Witch Project" (1999). Reżyserzy komercyjnego hitu "TBWP" wypierają się, że widzieli wcześniejszy o 19 lat "Cannibal Holocaust", ale każdy kto porówna oba filmy od razu zauważy liczne punkty styczne. To właśnie kręcenie ujęć z pierwszej perspektywy powoduje, że widz mocniej wczuwa się w przebieg tragicznej ekspedycji w głąb amazońskiej dżungli przez co staje się ona bardziej autentyczna.
Zdania krytyków w stosunku do "Cannibal Holocaust" są podzielone. Jedni chwalą film Deodato za realizm i socjalny komentarz odnośnie drapieżności i cynizmu współczesnych środków przekazu żerujących na obrazach krwi i okrucieństwa, inni zaś krytykują go za brutalne sceny uśmiercania zwierząt, rasizm i seksualną przemoc. Ja doceniam bezkompromisowość "Cannibal Holocaust" głównie dlatego, że uwielbiam włoskie kino grozy i eksploatacji, a "CH" (obok "Suspiria" i "The Beyond") jest chyba najczęściej przywoływanym spaghetti horrorem i czołowym reprezentantem włoskiego nurtu kanibalistycznego (inne przykładowe filmy tegoż nurtu to np. "Jungle Holocaust" Deodato z 1978 roku czy "Cannibal Ferox" Umberto Lenzi'ego z 1981 roku). Do tego przylgnęła do niego łatka jednego z najbardziej kontrowersyjnych filmów w historii kina. W 1981 roku "CH" pod wpływem pismaków z pewnej francuskiej gazety został uznany za najprawdziwszy 'film snuff' (ostatniego tchnienia) - aktorzy mieli zostać zamordowani na planie. Pojawił się zarzut obsceniczności, kopie filmu zostały skonfiskowane po premierze w Mediolanie. Aby uniknąć więzienia, Deodato zgromadził czwórkę 'rzekomo' zamordowanych aktorów, wyjaśnił też jak powstał efekt nabicia tubylczej kobiety na pal. Mimo to film i tak został zakazany we Włoszech do 1984 roku ze względu na sceny zabijania zwierząt, a w innych krajach był wielokrotnie cięty przez cenzurę. Zakazano go również m.in w Wielkiej Brytanii (jako jedno z czołowych video nasties), Australii, Finlandii, Norwegii, Nowej Zelandii, Islandii, Malezji czy Niemczech.
I choć Deodato obecnie przeprasza za uśmiercanie zwierząt na planie sceny z nimi nadal są trudne do strawienia/zaakceptowania. Koati zostaje zabity nożem, duży żółw zostaje wyciągnięty na brzeg, zdekapitowany i wypatroszony (chyba najbardziej odrażająca scena w filmie), od ciosów maczety giną pająk i wąż, małpka zostaje pozbawiona główki maczetą (jej mózg zjada ze smakiem tubylec), wreszcie świnia zostaje zastrzelona po uprzednim skopaniu. W przypadku scen okrucieństwa wobec zwierząt Deodato inspirował się filmami mondo Gualtiero Jacopetti i Franco Prosperi, a w szczególności "Pieskim światem" ("Mondo Cane" z 1962 roku) i "Savana Violenta" Antonio Climati. Z kinem mondo związany jest także "The Last Road to Hell", pierwotny dokument nakręcony przez Alana Yatesa i jego zdeprawowaną ekipę, w którym widzimy prawdziwe obrazy egzekucji ludzi z Nigerii i Dalekiego Wschodu. Niewątpliwym plusem filmu jest wspaniały soundtrack Riza Ortolaniego będący mieszaniną przepięknych orkiestracji i elektronicznych brzmień. Nadaje on brutalnym scenom gwałtów, kanibalizmu, ćwiartowania zwłok czy kastracji dodatkowej siły wyrazu.
"Cannibal Holocaust" należy nie tyle obejrzeć, co przetrwać. Potraktujecie to jako moją rekomendację.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz