niedziela, 16 lipca 2017
Castle Party 2017 (fotorelacja)
Konkretnie jeden dzień - 15 lipca 2017 roku. Niestety nie miałem możliwości uczestniczyć w całości festiwalu. Nadto subiektywnie wybieram dni z koncertami tych wykonawców, którzy mi najbardziej odpowiadają. Najbardziej ciągnie mnie do szeroko pojętego metalu (black metal, doom metal, death metal), ale także do dark ambientu, neofolka czy mrocznej transowej elektroniki. Niemal niepisaną tradycją w moim przypadku stało się uczestnictwo w bardziej kameralnych koncertach w Kościele Ewaneglickim, gdyż wydają mi się częstokroć ciekawsze niż te Zamku. Ale tak naprawdę sobota 15 lipca 2017 roku przyciągnęła mnie przede wszystkim możliwością ponownego zobaczenia po 4 latach My Dying Bride - niezmiernie zasłużonej dla doom metalu formacji doom death/gothic doom metalowej, która od czasu powstania w 1990 roku konsekwentnie nagrywa przesycony smutkiem i bólem doom. To nie Anathema, której obecne prog rockowe płyty stały się nieznośnie optymistyczne i przyjemne dla ucha, ani Paradise Lost, który po latach parania się gotyckim rockiem próbuje powrócić ostatnio (z całkiem przyzwoitym skutkiem) do doom deathowych korzeni. Nadto przyciąga mnie specyficzna aura Castle Party przejawiająca się w naznaczonej czernią wolności ubioru. Jestem w stanie docenić pomysłowość oraz ogrom pracy wkładany przez festiwalowych uczestników (bądź uczestniczki) w stworzenie oryginalnych i wymyślnych kreacji. Na Castle Party króluje różnorodność gustów muzycznych i ubiorów. Lubię zajrzeć na ten festiwal choć na jeden dzień, obserwować, robić zdjęcia, chłonąć muzykę, pobawić się przez chwilę na imprezach pokoncertowych, itd. I będę się starał odwiedzać CP co roku.
W Bolkowie pojawiłem się około godziny 14.30. Zanim zakupiłem jednodniowy karnet i dotarłem na pole namiotowe, na którym miałem zagwarantowany nocleg pod namiotem było już po 15. Na występ dark ambientowego Schloss Tegal dotarłem z wielkim opóźnieniem, więc nie ma sensu się odnośnie niego wypowiadać, skoro widziałem jedynie końcówkę. Publiczność zgęstniała na Them Pulp Criminals - projekcie Tymka Jędrzejczyka (którego metalowcy kojarzą z Ragehammer i Exmortum) i Igora Herzyka - to sympatyczne, przesycone alkoholem, przemocą i diabolicznością rockabilly - trochę w stylu The Coffinshakers. Chwytliwa i przebojowa muzyka z energicznym, pełnym charyzmy frontmanem. Jeśli skusiliście się na zakup i przesłuchanie Me and That Man Nergala i Johna Portera warto zapoznać się także z Them Pulp Criminals. Rapoon - ambientowo-elektroniczny projekt Robina Storeya, eks-członka Zoviet France troszkę mnie znużył, więc wyszedłem na zewnątrz Kościoła na papierosa. W bogatej dyskografii Rapoon jest m.in. wydany przez Relapse "The Fires of the Borderlands" (1998). Natomiast występujący po Rapoon neofolkowy skrzypek i wokalista Matt Howden urzekł. Przyznam się że znałem raptem kilka kawałków Sieben z Youtube, a tutaj taka koncertowa niespodzianka. Niezwykły koncert, zagrany z wielkim entuzjazmem i pasją przez niewątpliwie wspaniałą osobowość sceniczną. Howden zaprezentował m.in. numery z ostatniego albumu "The Old Magic" (2016), który niezwłocznie nabyłem. I zastanawiałem się czy rewelacyjny występ Matta Howdena przyćmi Jerome Reuter - czyli Rome z Luksemburga, jeden z najbardziej rozpoznawalnych obecnie aktów neofolkowych. Czy zatem przyćmił? Zapewne nie, ale koncert Rome był równie doskonały. Melancholijny, szczery, pełen nostalgii, hipnotyzujący. Do Jerome'a stopniowo dołączali kolejni muzycy, a jego ciepły i smutny głos np. w "The Torture Detachment" przeszywał tłumnie zgromadzonych w Kościele. Po koncercie dowiedziałem się że w marcu 2018 roku jest zaplanowana mini-trasa po Polsce promująca najnowszy album artysty obejmująca bodaj Poznań, Warszawę i Kraków. Obecność obowiązkowa. Przy okazji pozdrawiam nieznajomą, która zrobiła mi pamiątkowe zdjęcie z Jeromem.
Zamkowy gig NeuOberschlesien przemilczę, bo to kompletnie nie moja bajka. Inna sprawa że widziałem ich 4-5 ostatnich kawałków. Czekałem na koncert Brytyjczyków z My Dying Bride, których ostatnio widziałem na Seven Festival w Węgorzewie gdy zaprezentowali się przed melodyjnym death metalowym Dark Tranquility. Padało wtedy solidnie, co jednak nie przeszkodziło mi w kontemplacji doom metalu MDB. I tutaj pewna dygresja: lubię doom death czy funeral doom, gdyż ten sub-gatunek metalu (jak żaden inny - może poza [wybiórczo] depresyjnym black metalem czy niektórymi kapelami sludge doom metalowymi) przesycony jest melancholią, depresją i śmiercią. Zespoły takie jak My Dying Bride, Esoteric, Winter, Thergothon czy Novembers Doom albo się lubi albo nie. Z punktu widzenia fana doom metalu (w zasadzie najrzadziej sięgającego po stoner doom) doom death i funeral doom to nisza w obrębie muzyki metalowej - sub-gatunki najmniej popularne i raczej ignorowane. Ok, mamy My Dying Bride, zespół znany wszem i wobec jako jeden z pionierów doom death metalu w UK, ale kto kojarzy takie zespoły jak np. Tyranny, Mournful Congregation czy Worship? Jedynie najbardziej zatwardziali i zindywidualizowani fani doom metalu. Dla mnie doom death czy funeral doom to muzyka autentyczna - łącząca się z moimi myślami, odczuciami, emocjami. Gniew i rozpacz, tęsknota i śmierć. To wszystko odnajdziecie w posępnym doom metalu. I taki był wczorajszy koncert My Dying Bride - poruszający, przenikliwy, introspektywny i urzekająco piękny. Brytyjczycy zagrali przekrojowy set na który składały się następujące kawałki: "From Darkest Skies", "The Songless Bird", "Snow in My Hands", "Perpetual Funeral", "Turn Loose the Swans", "Feel the Misery", "Sear Me", "She Is the Dark", "Shameful Heaven", "The Cry of Mankind" i "Shiver in Empty Halls" (dwa ostatnie numery). Wokalista MDB Aaron Stainthorpe oprócz charakterystycznego czystego śpiewu dysponuje demonicznym growlem, wplecione w doom metal zespołu partie skrzypiec potrafią wzruszyć, jest w muzyce My Dying Bride rozpacz, ciemność i samobójczy romantyzm. Nawet po latach ta kapela wciąż wzbudza we mnie emocje i porusza me struny.
Summa summarum, kolejny pamiętny dzień festiwalowy za mną. Szkoda że ominął mnie koncert Tiamat, ale z powodu pracy trzeba było wracać do Poznania. Castle Party jawi mi się wręcz jako oaza normalności w coraz bardziej nieznośnej politycznie Polsce, w której zaczyna dominować religijne szaleństwo i skakanie sobie do gardeł. A muzyka to podstawa choć chwilowej ucieczki od rzeczywistości.
Na Castle Party 2018 podobno ma wystąpić The Eden House - i już warto pojechać za rok! Z dark ambientu w Kościele proponowałbym występ Northaunt, a z ambient black metalu Szwajcarów z Darkspace - byłby to ich pierwszy koncert w Polsce! Z black metalu poprosiłbym niezwykle klimatyczny The Ruins of Beverast.
Obiecane krótkie nagrania:
Sieben: https://www.youtube.com/watch?v=gCaOaMzalCs&feature=youtu.be
MDB: https://www.youtube.com/watch?v=ZjfHI31DAjs&feature=youtu.be
Czy aby na pewno Deutsch Nepal grał w Bolkowie? Jeżeli coś takiego przegapiłem, to się chyba potnę.
OdpowiedzUsuńMy Dying Bride dał najbardziej zapadający w pamięć koncert tegorocznego Castle Party.
Nie, to ja się pomyliłem, także nie trzeba się ciąć. Schloss Tegal. Tak to jest pisać na gorąco. Poprawione. A co do My Dying Bride to jechałem w zasadzie na Brytyjczyków - i pojadę znowu jeśli się w Polsce za jakiś czas pojawią. Mam krótkie nagranie z koncertu (fragment "She Is the Dark"), które wrzucę na dniach. Pozdrawiam.
UsuńDomyśliłem się, że doszło do pomyłki z dark ambientowym projektem Schloss Tegal. Z tego co zauważyłem, podobne klimaty jakie serwuje Deutsch Nepal. Co do samego festiwalu, również zawitałem na nim z powodu My Dying Bride. Czekam z utęsknieniem na kolejny ich koncert w pobliżu.
OdpowiedzUsuńTak w ogóle to ciekawy blog. Pozdrawiam również.
Dzięki. Ten blog to taki miks - wszystko po trochu od muzyki, kina, po książki, miejską eksplorację, sprawy kryminalne i jakieś ciekawostki. Wszystko co mnie intryguje, ciekawi, szokuje, zachwyca. Obyśmy nie czekali na My Dying Bride przez kolejne 4 lata.
Usuń