niedziela, 23 marca 2014
Magdalena Grzebałkowska "Beksińscy: Portret podwójny" - recenzja
"Byłem zadowolony, że nie jestem ani zakochany, ani pogodzony ze światem. Tak, lubię być w konflikcie z całym światem. Ludzie zakochani staja się często drażliwi, wręcz niebezpieczni. Tracą poczucie dystansu i poczucie humoru. Robią się nerwowi i przypominają psychopatów. A nie kiedy nawet stają się mordercami." - Charles Bukowski. :-) Albo w momencie odrzucenia popełniają samobójstwo. Tak jak to zrobił 24 grudnia 1999 roku, Tomasz Beksiński, syn znanego malarza Zdzisława Beksińskiego, zamordowanego 21 lutego 2005 roku w Warszawie przez nastoletniego Roberta Kupca (w książce pod pseudonimem Paweł Handler).
Przeczytać chciałem "Beksińscy: Portret podwójny" Magdaleny Grzebałkowskiej (wydawnictwo Znak) od momentu premiery. No bo w końcu w jednej opasłej książce zawarte są życiorysy dwóch ekscentrycznych ludzi: ojca tworzącego zdumiewająco mroczne i abstrakcyjne obrazy oraz jego syna, opętanego śmiercią idealisty poszukującego niespełnionej miłości. Lubię obrazy Zdzisława Beksińskiego, ale nigdy nie byłem wybitnym znawcą jego artystycznej spuścizny. Niemniej wiedziałem, że zespoły metalowe nader często sięgają po jego obrazy, by ilustrować nimi okładki swoich płyt vide Evoken i opus magnum death doom metalu, fenomenalny "Antithesis of Light" (2005). Meandry wyobraźni Zdzisława Beksińskiego wiły się wśród ciemności, cielesnej deformacji, śmierci i rozkładu. Tomasz Beksiński też w pewnym momencie mnie zafascynował, ale już bardziej na płaszczyźnie osobistej. Nie znałem jego audycji radiowych, bo byłem wtedy za młody (i miałem spaczony gust muzyczny, a w zasadzie żadnego gustu), później parę razy przeczytałem jego recenzje w "Teraz Rocku". I to wszystko. Dopiero jakiś rok temu zacząłem o nim czytać i przesłuchiwać niektóre audycje na Youtube, które po sobie pozostawił...
Nie będę się skupiał na dogłębnym analizowaniu życiorysu Zdzisława i Tomasza, ale bardziej na motywie przewodnim książki: dramatycznym poszukiwaniu miłości i niemożności jej znalezienia, co prowadzi do mentalnej udręki i pragnienia śmierci. Wpierw krótko o o ojcu; nieśmiały artysta o nieprzeniknionych pokładach wyobraźni, żyjący dla sztuki, opętany nią, a co za tym idzie nie potrafiący skarcić, ani przytulić syna, co w dorosłym życiu Tomasza przełoży się na trawiące go bezustannie poczucie klęski. Zdzisław oddał się całkowicie mrocznym wykwitom umysłu, drzemiące w nim demony przelewał na płótno. Trudno mi w tym momencie ocenić czy kochał syna tak jak powinien. Być może czynił to na własny sposób, ale Tomek, mimo że popularny wśród rówieśników, a później wśród swoich fanów czuł się wyalienowany. Był świetnym dziennikarzem muzycznym, dla wielu słuchaczy stał się idolem... ale nie radził sobie z kobietami. Szukał ideału, drapieżnej, demonicznej femme fatale, która odda mu się całkowicie... jego związki były krótkotrwałe i (najczęściej) platoniczne, gdyż dziewczyny, z którymi się spotykał nie odwzajemniały uczuć, które do nich skrycie żywił. Nadwrażliwiec ze skłonnościami samobójczymi, wielbiciel gotyckiej grozy z wytwórni Hammer, wampirów i literatury Edgara Allena Poe (zwłaszcza "Kruka"), koneser muzyki i zdolny tłumacz... do utopijnej pełni szczęścia brakowało mu jedynie kobiety. Myśli samobójcze (i próby) po kolejnych dewastujących psychikę rozstaniach, w końcu ta ostatnia próba, tym razem udana... po związku z Nadkobietą, miłośniczką "Zagadki nieśmiertelności" (swoją drogą doskonały, wysmakowany wizualnie horror wampiryczny Tony'ego Scotta z 1983 roku), Bauhaus i XIII Stoleti.
I choć jestem w stanie zrozumieć/pojąć nadwrażliwość Tomasza w kwestiach miłosnych (psychiczną udrękę w momencie odrzucenia, staromodne i regularnie stygmatyzowane poszukiwanie wyidealizowanej partnerki, pragnienie śmierci w momencie kolejnego zawodu) to jednak nie potrafię tak do końca sympatyzować z jego nadmierną egzaltacją, agresją wobec rodziców i zatrważającym egoizmem. Miłość uskrzydla, ale też rani. Potrafi zmienić człowieka nie do poznania: w uzależnionego od dopaminy anioła, ale też w rozwścieczone, dyszące zazdrością/nienawiścią zwierzę. Samotność (zwłaszcza ta długotrwała, bez końca) sprawia, że odechciewa się żyć. Brak przyjaciół, brak zrozumienia, brak oparcia w innej osobie/osobach, smutna konstatacja, że nie jest się nikomu potrzebnym. I nie chodzi tutaj o użalanie się, bo podejrzewam, że wiele osób dręczą takie myśli. Tomasz Beksiński próbował pustkę swojego życia wypełnić muzyką, filmem, fikcją (często jednostki wrażliwe uciekają w świat fikcji, gdy przebywanie w realnym świecie boli, to dla mnie zrozumiałe). Lecz rana samotności ciągle jątrzyła. Zastanawiam się czy rzeczywiście doszło by do jego metamorfozy, gdyby Nadkobieta dała mu kolejną szansę (a przyjaciel mu jej nie odebrał). Czy ten ostatni list do niej (który nie ukrywam, że czytałem ze ściśniętym gardłem) cokolwiek by zmienił? Tomasz nie potrafił jednak nabrać chłodnego dystansu i uznał, że "pora umierać"...
Przez lata mojej egzystencji na tym żałosnym łez padole nauczyłem się, aby nie oceniać ludzi zbyt pochopnie. I podchodzić z empatią do osób, które na to zasługują. Jestem człowiekiem nieufnym, introwertycznym, rzadko się uśmiecham, potrafię być cyniczny, mizantropijny, uważnie obserwuję, rzadko uczestniczę. Lecz cieszę się, gdy mogę komuś od tak sobie coś dać, zostawić w jego życiu jakiś choćby mikroskopijny ślad. Brzydzę się ludzkim egoizmem, choć zdaję sobie też sprawę, że od egoizmu nie da się uciec. Z reporterską wprawą napisana książka Magdaleny Grzebałkowskiej poruszyła mnie, zasmuciła i jednocześnie skłoniła do zastanowienia się nad sensem zmagań z życiem, ze światem. To atut wielkiej literatury. O Beksińskich, ojcu i synu wypowiadają się ich przyjaciele, m.in. Anja Orthodox z Closterkeller, przytoczone zostają cenne wypowiedzi, felietony, wywiady oraz listy obu nieżyjących bohaterów. Przedstawiona zostaje sylwetka Zofii, żony Zdzisława oraz Roberta Kupca, mordercy malarza, który zabił... "by uwolnić się od długu".
Przyjaciele. Oni czynią ten świat znośniejszym. I potrafią przywrócić (choć na krótko) wiarę w ludzi. Tomasz miał ich wokół siebie, ale wybrał śmierć. Nie mi osądzać czy postąpił właściwie. Doskonała lektura na deszczowe wiosenne wieczory, w dodatku okraszona wspaniałymi obrazami Zdzisława Beksińskiego i wieloma fotografiami rodzinnymi. Miała być recenzja, a widzę, że wyszedł mi osobisty wywód...
W ramach ciekawostki lista kapel metalowych, które wykorzystały prace Z. Beksińskiego jako covery:
http://www.metal-archives.com/artists/Zdzis%C5%82aw_Beksi%C5%84ski/136482
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz