poniedziałek, 29 lutego 2016

Oceanwake, Year of the Goat, Omnium Gatherum i Draconian w Liverpoolu, 28.02.2016 (fotorelacja)

Troszkę wyluzowałem z koncertami w styczniu i lutym 2016 roku, głównie z przyczyn czasowych i finansowych, ale też prawdę mówiąc niewiele gigów mnie intrygowało. Inaczej sprawa wygląda w marcu i kwietniu 2016, gdzie dobrych koncertów jest zatrzęsienie. Zrobiłem sobie specjalną rozpiskę koncertów, którymi byłbym zainteresowany i wyszło naprawdę sporo pozycji. Oczywiście na nie wszystkich dam radę być (czy wręcz zamierzam być), ale lista ta stanowi punkt odniesienia. Raczej tym razem skoncentruję się na Poznaniu, ewentualnie od czasu do czasu Wrocław. Koncert Szwedów z Draconian chodził mi po głowie już od dłuższego czasu, gdyż primo - lubię melodyjny, przesycony melancholią doom death tego zespołu, secundo - uważam że koncertów doom metalowych w Polsce brakuje. Chodzi mi o posępny i smutny doom metal, a nie kapele stoner doom metalowe, które potrafią grać ciężko i psychodelicznie, lecz brakuje mi często w ich muzyce melancholii i szarzyzny, czyli tego czego najbardziej pożądam i szukam w doom metalu.

Do Wrocławia pojechałem z kumplem, który miał wykład o mechanizmach epigenetycznych na cyklicznie organizowanych Dniach Darwina. W mieście zostałem nieco dłużej niż mój znajomy z myślą o koncercie Draconian. Przed Liverpoolem (dobrze znanym mi klubem wrocławskim) stawiłem się krótko przed 18 i już wtedy zaczęli się gromadzić ludzie. Zakupiłem na CD doskonały ostatni album Draconian "Sovran" i udałem się pod scenę zobaczyć Oceanwake. Praktycznie wszystkie zespoły supportujące Draconian przesłuchałem na Youtube i chyba największe wrażenie zrobił na mnie Year of the Goat. Ale po kolei. Od 18.30 zaczął grać fiński Oceanwake - post-rockowy sludge doom nie mający nic wspólnego z My Dying Bride (doprawdy nie wiem skąd się biorą takie porównania). Jak kiedyś lubiłem zespoły post-rockowe czy post-metalowe to chyba jednak trochę takie granie mi się przejadło, ale źle nie było. Brzmienie Oceanwake na pewno wywodzi się z atmosferycznego doom death metalu, niemniej ich zapędy post-rockowe i post-metalowe kojarzą się z takimi zespołami jak Rosetta, Cult of Luna, The Ocean czy nieistniejący już od paru lat Isis. Bardziej przypadły mi do gustu ciężkie partie muzyki Oceanwake i doom death metalowe wokale, niż spokojne post-rockowe fragmenty. W sumie dość solidne glacjalne granie, choć bez rewelacji.

Year of the Goat natomiast mile mnie zaskoczyli. Bardzo przyjemny, chwilami nieprzyzwoicie wręcz przebojowy okultystyczny hard rock zagrany z werwą i pazurem. W zasadzie zespołu praktycznie nie znałem przed wysłuchaniem ich na żywo, lecz kupili mnie swoją żywiołowością. Jest to dość specyficzna muzyka, nie mogłem się oprzeć wrażeniu że trochę wokalno-kiczowata, ale jest to całkiem fajny kicz. Dość słabo się orientuje w tych kapelach, które parają się bądź parały się okultystycznym hard rockiem w stylu retro/vintage np. The Devil's Blood, wiem jedynie że od paru lat moda na tego typu granie jest w rozkwicie. Ktoś z publiki domagał się zagrania "Of Darkness" i życzenie tego jegomościa zostało przez band spełnione, zespół zagrał też "Vermin" i "Spirits of Fire".

Po Year of the Goat swój melodyjny death metal zaprezentowali Finowie z Omnium Gatherum. Bardzo żywiołowy i energiczny koncert, publika raczej zadowolona... ale osobiście nie trawię tego typu grania. Nie czuję go poza nielicznymi wyjątkami a la At the Gates. Zbyt dużo słodyczy i lukru, za mało agresji i pierdolnięcia. Zrobiłem parę zdjęć Finów spod sceny, po czym oddaliłem się do baru po piwo i obserwowałem występ Finów z dalszej odległości. Jeśli ktoś jednak lubi Children Of Bodom i In Flames to muzyka Omnium Gatherum jest dla niego. Ja już dawno do melodyjnego death metalu straciłem cierpliwość - zresztą nigdy w tego typu granie się zbytnio nie zagłębiałem. Niech robią to inni.

Na Draconian podszedłem jak najbliżej sceny. Ktoś złośliwy mógłby skomentować że nie lubię melodic death metalu, a zachwycam się gothic doom metalem Draconian. No i co z tego? Lubię cierpki posmak smutku i depresji, który roztacza za sobą taka muzyka. Potrafię słuchać zarówno Draconian czy Rememberance (kolejnego gothic doom metalowego bandu z wokalistką), jak i bardziej ekstremalnego doomu Esoteric, Evoken czy Worship. Doom to doom. Z Draconian odeszła dotychczasowa wokalistka Lisa Johansson, którą w 2012 roku zastąpiła na "Sovran" (2015) kruczowłosa 28-letnia Heike Langhans posiadająca swój własny projekt dark electro :LOR3L3I: Draconian na żywo wypadł doskonale. Piękny żałobny i bardzo ekspresyjny doom metal, w którym smutny śpiew Heike koegzystuje z brutalnym growlem założyciela zespołu Andersa Jacobssona. A trzeba wiedzieć że Draconian narodził się w 1994 roku. Potężne brzmienie na żywo, trochę smyczków (np. w "Pale Tortured Blue", ulubionym numerze Heike) i klawiszy, dramatyczny i buzujący od emocji charakter kompozycji Szwedów. Gdy szukam dźwięków, które mnie poruszą zawsze w pierwszej kolejności sięgam po doom metal (funeral doom, gothic doom, doom death), rzadziej po neofolk, neoclassical czy depressive black metal. Dość powiedzieć że niemal wzruszyłem się gdy Draconian zagrał wczoraj "Heavy Lies the Crown" i "Pale Torture Blue". Bardzo dobry koncert uznanej szwedzkiej formacji doom metalowej - pierwszy na polskiej ziemi. Na koniec dodam iż na gitarze w Draconian gra Johan Ericson, który ma własny fenomenalny projekt funeral doom/death metalowy Doom:VS.

"Sovran" Draconian do odsłuchu. Warto.

https://www.youtube.com/watch?v=gmQZ3l-woCo

środa, 24 lutego 2016

Legenda Hugha Glassa - The Revenant/ Zjawa (2015) - recenzja












Dziś miałem okazję obejrzeć w kinie "Zjawę" (2015) Alejandro González Iñárritu z Leonardo Di Caprio w roli głównej. Film okazał się niewątpliwym strzałem w dziesiątkę - przykładem kina lirycznego, brutalnego, bezkompromisowego i niesamowicie wciągającego. Zaintrygowała mnie budząca dreszcze historia Hugha Glassa (fenomenalna kreacja aktorska Di Caprio), którą zamierzam tutaj przedstawić. Nie będzie to zatem typowa recenzja filmowa, bardziej kompilacja informacji o Hugh Glassie, który walczy w filmie o przetrwanie po ataku niedźwiedzia grizzly i pozostawieniu go na pastwę losu przez dwójkę kompanów (jeden z nich morduje jego syna). Kim był zatem Hugh Glass? Niektóre wersje opowieści twierdzą że był podwładnym XIX wiecznego pirata i korsarza Jeana Lafitte, który działał głównie w rejonie Zatoki Meksykańskiej. W wieku około 40 lat Hugh przystępuje do kompanii futrzarskiej Ashley-Henry. Jej traperzy opuszczają St. Louis latem 1823 roku i docierają do rzeki Missouri w poszukiwaniu skór bobrów. Skóry bobrów były integralną częścią XIX wiecznej ekonomii handlu futrami w Kanadzie. Wytwarzano z nich modne kapelusze oraz płaszcze dla łowców.

http://www.thecanadianencyclopedia.ca/en/article/beaver-pelts/

Traperzy z Ashley-Henry szybko natykają się na członków plemienia Indian Ameryki Północnej Arikara (Arikariowie, zwani też Ree spokrewnieni z Paunisami) i dochodzi do rzezi tych pierwszych. Ginie 15 traperów, a Hugh Glass zostaje ranny w nogę. Według legendy gdy już jego noga ozdrowiała Hugh Glass wysuwa się na czoło grupki ludzi gór i w pobliżu rozwidlenia Grand River wkracza w gąszcz w poszukiwaniu jagód. Tam natyka się na niedźwiedzicę z dwójką potomstwa. Oddaje do grizzly jeden strzał i rani zwierzę, ale szarżująca na niego niedźwiedzica zadaje mu straszliwe otwarte rany pazurami: na twarzy, ramionach, nogach, torsie. W końcu przychodzący mu z pomocą traperzy zabijają zwierzę. Hugh ledwie żyje. Obficie krwawi. Jego kamraci myślą że może umrzeć w każdej chwili. Ale Glass jest hardy, nie chce umierać. Aby uniknąć ataku ze strony Indian Major Henry podejmuje brzemienną w skutkach decyzję oferując po 40 dolarów dwóm mężczyznom, którzy mają pozostać przy Glassie dopóki nie umrze. Są nimi doświadczony traper John Fitzgerald oraz młodzieniec Jim Bridger. Oboje rozbijają obozowisko i wyczekują na śmierć Glassa. Ale ta uparcie nie nadchodzi. Po blisko tygodniu Fitzgerald nakłania Bridgera, by pozostawili Glassa samego zabierając mu strzelbę i nóż. Glass odzyskuje przytomność. Czołga się w kierunku najbliższego źródełka, by napić się wody, po drodze zrywa kilka jagód. Ocalenie stanowi Fort Kiowa oddalony od miejsca jego przebywania o ponad 400 km. Glass nie ma ani sił, ani narzędzi, by skutecznie polować, zatem żywi się zwierzęcą padliną. Czołga się obrośniętymi krzakami i suchymi płaskowyżami dzisiejszej Południowej Dakoty na południe w kierunku rzeki Chayenne. Po drodze natyka się na najedzonego i opuchniętego grzechotnika, zabija go kamieniem, mięso polewa wodą i je zjada.

Glass wstaje po raz pierwszy widząc jak horda wilków osacza i zabija cielę bizona. Bez mięsa umrze, więc podpiera się kijem i krzyczy na płochliwe wilki, a te uciekają. Żywi się mięsem i organami upolowanego bizona powoli odzyskując siły. Po kilku dniach zaczyna iść w pozycji wyprostowanej pokonując dziennie 16 km. Cudem unika śmierci w trakcie masowego pędu bizonów i omal zostaje odkryty przez Indian Arikara. Po siedmiu tygodniach wędrówki przez dzicz dociera do Fortu Kiowa. Dyszy żądzą zemsty na dwóch mężczyznach, którzy zabrali mu wszystko pozostawiając go na pewną śmierć. Gdy wraca do zdrowia zasila szeregi ekspedycji do wiosek Mandan, gdyż tam w Forcie Henry mają zimować członkowie Ashley Henry. Do bram Fortu Henry Hugh dociera w szalejącą zamieć. Otwierają mu traperzy i widzą niemal zamarzniętą, wyglądającą niczym widmo postać. Glass zadaje jedno pytanie: "Gdzie są Fitzgerald i Bridger?" Dowiaduje się że Fitzgerald się wycofał i zaciągnął się do armii, co czyni go nietykalnym pracownikiem federalnym. Glass nie może więc go zabić, gdyż czekać go będzie za to szafot. Bridger kuli się w kącie zżerany wyrzutami sumienia. To młody chłopak, który był pod wpływem Fitzgeralda, zatem Glass daruje mu życie. Jim Bridger kiedyś pójdzie w ślady Glassa zostając traperem i przewodnikiem.

Hugh Glass powraca do traperskiego życia. Dziesięć lat później zostaje zabity (około roku 1833) i oskalpowany przez Indian Arikara. Tak czy owak staje się legendą Dzikiego Zachodu.

Tyle udało mi się zebrać na temat legendy Hugha Glassa. Na pewno są jeszcze bardziej szczegółowe informacje.

wtorek, 23 lutego 2016

Caleb Scharf "Kompleks Kopernika" - recenzja

Zaczyna coraz bardziej intrygować mnie astrobiologia, która oscyluje wokół poszukiwań śladów życia zarówno na planetach i księżycach naszego Układu Słonecznego, jak i na miliardach egzoplanet i ich potencjalnych egzoksiężyców w innych galaktykach. Czy gdzieś tam poza Ziemią w bezmiarze kosmosu istnieje życie? Jeśli tak, to w jakiej formie? W formie 'prymitywnych' jednokomórkowych organizmów (bakterie, archeony, czyli prokarionty), a może w formie organizmów wielokomórkowych, złożonych (eukarionty)? Czy jesteśmy w kosmosie sami? Czy człowiek współczesny jest kimś wyjątkowym, szczególnym, a może po prostu jest tylko tragicznym przypadkiem, który nic nie znaczy, a tęskni za znaczeniem? Na te pytania stara się odpowiedzieć brytyjski astronom oraz astrobiolog Caleb Scharf w książce "Kompleks Kopernika: Kosmiczny sens naszego istnienia we wszechświecie planet i prawdopodobieństw", który obecnie specjalizuje się w kosmologii obserwacyjnej, badaniu egzoplanet i astrobiologii. Mnie również jako osobę zakochaną w naukach ścisłych od pewnego czasu nurtują pytania. Czy w podlodowym oceanie Europy (księżyca Jowisza) mogą istnieć kominy hydrotermalne, a wokół nich oazy mikrobów? A może jeziora płynnych węglowodorów na Tytanie (księżycu Saturna) mogą gościć ekosystem mikroorganizmów należących do hipotetycznej biosfery cieni? A co z odkrywanymi w coraz większej ilości egzoplanetami? Które z nich okażą się martwymi światami? Te zagadnienia intrygują mnie - bardzo chciałbym dożyć czasów gdy dojdzie do odkrycia śladów życia na jakimś obiekcie pozaziemskim. Na pewno byłoby to epokowe wydarzenie, które wstrząsnęło by fundamentami naukowymi i religijnymi. W wykrywaniu śladów życia na obiektach pozaziemskich pomóc może chociażby poszukiwanie mikroorganizmów w środowiskach ekstremalnych np. w podlodowych jeziorach Antarktydy (np. jezioro Wostok), w wysokogórskich jeziorach na ogromnych andyjskich wulkanach (np. Ojos del Salado, Cerro Tipas, Licancabur), w oceanicznych głębinach, w ziemskiej atmosferze czy też w gorących obszarach geotermalnych (np. islandzkich czy Parku Narodowego Yellowstone) oraz gromadzenie o nich danych. Jestem obecnie w kontakcie z uczestnikami Cazadero Diving Expedition 2016 - jeden z nich ma pod koniec tego miesiąca zanurkować w wodach jeziora Cerro Tipas znajdującego się na wysokości 5990 metrów, ale zapewne zanim to uczyni pobierze niczym nieskażone próbki wody z tego zbiornika wodnego, gdyż muszą one trafić później do laboratorium astrobiologów, gdzie zostaną poddane wnikliwej analizie genetycznej. Jej wynik? Czas pokaże. "Kompleks Kopernika" Caleba Scharfa to piękna i niezwykle ciekawa książka na styku kosmologii, astronomii i astrobiologii. Po jej przeczytaniu zacząłem jeszcze bardziej doceniać makrokosmos i mikrokosmos. Mikrokosmos w sensie bilionów mikroorganizmów (bakterii, archeonów, wirusów) żyjących pod naszymi stopami czy też w środowiskach ekstremalnych, tudzież formujących ludzki mikrobiom. Oczywiście astrobiologia stanowi wyrazistą część "Kompleksu Kopernika", ale w książce jest też mowa m.in. o meteorytach, gwiazdach, egzoplanetach, przewrocie kopernikańskim, zagadce powstania życia na Ziemi i potencjalnym sygnale pozaziemskim z 1977 roku, czyli tzw. sygnale Wow!

środa, 17 lutego 2016

Kajetan Poznański schwytany / Umiera Andrzej Żuławski
















No proszę, Kajetan Poznański podejrzewany o zamordowanie i poćwiartowanie 30-letniej korepetytorki języka włoskiego Katarzyny J. schwytany na Malcie. Informacje w polskiej prasie są nader skąpe. Kajetan został schwytany dzisiejszego popołudnia w stolicy Malty Valettcie przez ubranych po cywilnemu policjantów z Poznania. Zatrzymano go po tym jak wysiadł z autobusu, miał przy sobie np. nóż. Był kompletnie zaskoczony. Przebywał w hotelu w Valettcie, w którym podawał się za niemieckiego turystę. Policja namierzyła go po śladach telekomunikacyjnych - zapewne kontaktował się z rodziną bądź przeglądał Internet w poszukiwaniu informacji o sobie (coś a la kanadyjski morderca i narcyz Luka Rocco Magnotta zatrzymany w kawiarence internetowej w Berlinie). Dostał się pociągiem do Poznania, z Poznania do Niemiec, potem do Włoch i 9 lutego dopłynął promem z Sycylii na Maltę. Podobno chciał się dostać do Afryki Północnej. Dwa dni temu polska policja poprosiła maltańską o asystę, miały miejsce lokalne poszukiwania i Poznańskiego aresztowano przy Bramie Miasta (City Gate) Valetta. Teraz tylko czekać na jego ekstradycję do Warszawy. Coś czuję że dopiero teraz polska prasa będzie miała używanie, skoro Kajetan P. już stał się medialnym celebrytą. Swoją drogą dziś wyczytałem na tvn24 że Kajetan P. mógł się zainspirować historyczną postacią seryjnego mordercy i kanibala z Ziębic Karla Denke. Na pewno znał jego historię, skoro tak bardzo interesował się ludożerstwem. Też o tym przypadku swego czasu (we wrześniu 2014 roku) napisałem:

http://dtbbth.blogspot.com/2014/09/karl-denke-kanibal-z-ziebic.html

Tymczasem na portalu naTemat.pl obok zdjęcia Kajetana P. wrzucają fotkę Fritza Haarmana, a nie Karla Denke i jest wesoło. Nie ma to jak dziennikarski research.

http://natemat.pl/172727,kajetan-p-fascynowal-sie-jednym-z-najgrozniejszych-mordercow-w-historii-polski-podazal-jego-sladami

EDIT: Po zatrzymaniu Kajetana P. wychodzą na jaw skrzętnie ukrywane przed mediami nowe fakty. Kajetan P. zakupił w Poznaniu charakterystyczną damską kurtkę i w niej uciekł z Polski. Był bardzo oszczędny, wręcz skąpy w wydawaniu pieniędzy. Kłócił się o jeden grosz reszty. Policji w osaczeniu zbiega pomógł też jego charakterystyczny chód. Wrócę jeszcze do tej sprawy jak już Kajetan zostanie przetransportowany do Warszawy.

EDIT 2: Kajetana P. odtransportowano samolotem wojskowym w piątek 26 lutego 2016 roku do Warszawy. Obecnie przewieziono go do prokuratury, gdzie zapewne zostanie mu postawiony odpowiedni zarzut. Z Malty próbował przedostać się dalej do Tunezji. Bardzo dobry artykuł i nagranie omawiające jego dość chaotyczne i nierozważne poczynania:

http://www.tvn24.pl/wiadomosci-z-kraju,3/czarno-na-bialym-poszukiwania-kajetana-p,622897.html

Kajetan P. przyznał się do winy po czterogodzinnym przesłuchaniu, ale nie podał motywacji czynu. Zrezygnował z pomocy adwokata. Ma już zarzut zabójstwa korepetytorki, którą wybrał jako przypadkową ofiarę z ogłoszenia. Dostał obrońcę z urzędu. Zabił, gdyż zbrodnia miała stanowić kolejny etap procesu samodoskonalenia, który polegał na ascetycznym trybie życia, zerwaniu kontaktów z rodzicami, regularnych ćwiczeniach fizycznych i doskonaleniu intelektu. Według Kajetana szacunek do życia ludzkiego to słabość, którą należy zwalczać. Decyzję o dokonaniu morderstwa podjął na miesiąc, dwa przed popełnieniem czynu. Nie znał wcześniej ofiary Katarzyny J. Zabił ją nożem, głowę odciął piłą w innym pomieszczeniu. Krew próbował ścierać ręcznikami, które wrzucił do pralki, którą włączył. Zwłoki umieścił w dwóch torbach, zamówił taksówkę na Bielany, wysiadł z niej, zamówił drugą. To w drugiej torba zaczęła przeciekać, co nie umknęło uwadze taksówkarza. Zauważyła go sąsiadka. Postanowił wówczas uciekać. Podpalił torbę ze zwłokami w swoim mieszkaniu, by choć częściowo zatrzeć ślady. Potem metro do centrum, wypłacenie gotówki, pociąg do Poznania, zakup damskiej kurtki i tableta, dalej pociąg do Niemcy, Włochy, Sycylia i Malta. Chciał uciec stamtąd do Tunezji albo Libii i zamieszkać na pustyni. Nie wiadomo na razie co planował zrobić z ciałem ofiary gdyby mord poszedł zgodnie z planem. Czy chodził mu po głowie akt kanibalizmu? Kajetanowi P. grozi dożywocie.

W wieku 75 lat zmarł Andrzej Żuławski. Widziałem trzy jego filmy, a mianowicie "Diabeł" (1972), "Possession" aka "Opętanie" (1981) oraz "Na srebrnym globie" (1988). Zwłaszcza "Possession" uwielbiam - nie tylko ze względu na fenomenalne kreacje aktorskie Isabelle Adjani i Sama Neilla. Ten film to surrealistyczny majstersztyk horroru, pełen stylowych ujęć i niezapomnianych scen (np. Adjani w podziemnym przejściu). Zresztą na krótko wylądował na kuriozalnej liście brytyjskich video nasties. "Possession" to unikalny miks horroru oraz kina arthouse, a sam Żuławski był niesamowitym wizjonerem. Chyba w najbliższym czasie poprzypominam sobie jego niektóre filmy.

Na zdjęciach kadr z filmu "Possession" (genialna Adjani!) oraz schwytanie Kajetana P. (zdj. Matthew Fenech)

niedziela, 14 lutego 2016

Entropia "Ufonaut" (2016) - recenzja

















Po blisko trzech latach od czasu premiery "Vesper" (2013) oleśnicka Entropia powraca z drugim długograjem zatytułowanym wymownie "Ufonaut" (2016), na który składa się siedem absorbujących kompozycji. Zanim tak na dobre przysiadłem do "Ufonauty" czytałem gdzieniegdzie opinie że chłopaki tym krążkiem mogą nieźle namieszać na krajowej scenie metalowej. I rzeczywiście na to się zapowiada. Już muzyczna zawartość "Vesper" wskazywała na to że mamy do czynienia z obiecującym bandem. Utwierdziło mnie w tym przekonaniu również zobaczenie muzyków Entropii na żywo, gdy grali przed Outre i Thaw. "Ufonaut" zaskakuje przede wszystkim odważnym wpleceniem do sludge/black metalowego rdzenia nietuzinkowych fragmentów psychodelicznych, które potrafią słuchacza zaintrygować. Natomiast na najświeższym dokonaniu Entropii praktycznie nie ma już bardziej wyczuwalnych na pełnometrażowym debiucie wpływów post-rocka i shoegaze. Czyli można śmiało wysnuć tezę że Entropia przeszła swoistą metamorfozę, która zaskakuje wielowymiarowością i delikatnym (ale nie zupełnym) odejściem od przeszłości. Podoba mi się eksperymentalny sznyt Entropii: z jednej strony black metalowe blasty i desperackie, czasem zahaczające o depressive black wokale, a także niewątpliwa intensywność tego materiału, z drugiej dynamiczna, naznaczona piętnem psychodelii atmosfera eksplorująca matematyczną abstrakcję ("Fractal") czy najzimniejsze rubieże kosmosu. Konkludując, "Ufonaut" wart jest wielokrotnego przesłuchania, gdyż stanowi on doskonałą alternatywę wobec licznych albumów użyźniających glebę tradycyjnego black metalu. Dla słuchaczy, którzy polubili "Vesper" (2013) "Ufonaut" może być pewnym zaskoczeniem w dużej mierze dzięki naciskowi na zakręconą psychodelię a la Oranssi Pazuzu (szkoda że Entropia nie załapała się na support przy okazji nadchodzącej trasy Finów, niemniej granie przed Mgłą i Dread Sovereign to coś wspaniałego), ale na pewno będzie to zaskoczenie pozytywne i miłe.

Premiera "Ufonaut" nakładem białostockiej Arachnophobia Records 15 lutego 2016 roku.

Jako zachęta absolutnie fascynujący i ździebko orientalny numer "Mandala" z nadchodzącej płyty. Hipnotyczny surrealizm "Beyond the Black Rainbow" (2010) Panosa Cosmatosa - uwielbiam ten film i nie jestem w tym uwielbieniu odosobniony. :-)

https://www.youtube.com/watch?v=LBhG9aBNiXk

piątek, 12 lutego 2016

Pogavranjen "Jedva čekam da nikad ne umrem" (2016) - recenzja
























Z chorwackim black metalowym sekstetem Pogavranjen (opis przypominającej kruka kreatury) zetknąłem się po raz pierwszy w ubiegłym roku za sprawą ich drugiego albumu "Sebi jesi meni nisi" (2014), kawału depresyjnego, intensywnego i połamanego black metalu przy którym łatwo było wpaść w trans. Ze wszech miar nadużywane w recenzjach słowo trans idealnie pasuje także do niesamowicie wciągającej zawartości "Jedva čekam da nikad ne umrem". Nie znam chorwackiego, ale próbowałem przetłumaczyć co nieco, jeśli chodzi o tytuł krążka ("Nie mogę się doczekać, by nigdy nie umrzeć") oraz dowiedzieć się co oznaczają tytuły poszczególnych kompozycji. I tak Kery (Keres) w mitologii greckiej zwiastowały gwałtowną śmierć krążąc po krwawych polach bitew. Owe boginie-drapieżne ptaki wspomagały Erynie i demona Euronymousa. Xolotl to aztecki bóg przedstawiany jako człowiek (bądź szkielet) z głową psa, który stał na straży podziemnego świata Mitclan, a w mitologii Zapoteków bóg piorunów oraz opiekun lub przewodnik zmarłych. Kalpa w kosmologii hinduistycznej i buddyjskiej oznacza określony termin czasu, różniący się od siebie w obu religiach. Maitreya (nieuwarunkowana, uniwersalna miłość) - przekazy buddyjskie mówią o nim jako o następcy Buddy Siakjamuniego będącym piątym buddą naszej epoki (kalpy). Parahaoma (inaczej Ab-Zohr), czyli rytuał kulminacyjny w tradycji zaratustriańskiej, techniczna nazwa cieczy przygotowywanej i konsekrowanej w trakcie rytuału. Wreszcie Olam ha-ba, w judaizmie przyszły świat będący przeciwieństwem tego świata. Jak widać na "Jedva čekam da nikad ne umrem" roi się od nawiązań do różnorodnych mitologii, wierzeń i koncepcji eschatologicznych.

"Jedva čekam da nikad ne umrem" stanowi idealny przykład albumu do wielokrotnego słuchania i odkrywania. Tak naprawdę ciężko mi zaklasyfikować ten krążek pod kątem przynależności gatunkowej, gdyż black metalu są tutaj ilości śladowe. Na pewno jest to muzyka nieprzewidywalna i narkotyczna, skłaniająca do sięgnięcia po opiaty, oplatająca słuchacza starannie utkaną pajęczyną psychodelii. Weźmy przykładowo utwór drugi, czyli "Maitreya" - jego fragmenty są niepokojące i jakby odrealnione, sprzyjające kontemplacji w odosobnieniu. W "Xolotl" hipnotyzują mnie przypominające okultystyczne zaklęcia partie wokalne. Generalnie zawartość "Jedva čekam da nikad ne umrem" to fantastyczna mikstura psychodelicznych pejzaży i nietuzinkowych struktur utworów z domieszką ambientu. Dawno nie słyszałem tak uzależniającego i bezkompromisowego materiału. Jeśli miałbym wskazać jakiekolwiek (dość luźne) muzyczne odniesienia to byli by to Holendrzy z Urfaust, Belgowie z Emptiness czy Finowie z Dolorian. W każdym razie Pogavranjen udowodnili na najnowszym albumie że są mistrzami w kreowaniu unikalnego, podszytego niepokojem klimatu, który wkrada się do najgłębszych zakamarków jaźni słuchacza.

Premiera "Jedva čekam da nikad ne umrem" w Arachnophobia Records 15 lutego 2016 roku.

Bandcamp zespołu: https://pogavranjenband.bandcamp.com/

środa, 10 lutego 2016

Blood Sisters/ Krwawe siostry (1987) - recenzja

"Blood Sisters" rozpoczyna się od zastrzelenia grubej prostytutki i jej klienta przez młodego chłopca. Do podwójnego morderstwa dochodzi w luksusowym domu publicznym znajdującym się w okazałej rezydencji. Mija 13 lat. Linda (Amy Brentano), członkini żeńskiego bractwa Kappa Gamma Tao zabiera siedem kandydatek na członkinie bractwa do opuszczonego domu publicznego. Tam ma się odbyć ich inicjacja, której pomóc mają liczne pułapki i straszące rekwizyty umieszczone w budynku przez męskich członków bractwa. W dawnym burdelu czają się także zjawy prostytutek i tajemniczy morderca.

Roberta Findlay, jedna z najbardziej płodnych reżyserek kina grozy i eksploatacji zasłynęła przede wszystkim z nakręcenia wraz z ówczesnym mężem Michaelem Findlayem argentyńskiego filmu eksploatacji "Slaughter" (1971), do którego producent Allan Shackleton dodał nowe szokujące zakończenie - tak powstał "Snuff" (1974) i narodziła się miejska legenda o filmach ostatniego tchnienia. W latach 60-tych Findlayowie kręcili tzw. roughies, a w latach 80-tych Roberta już sama (jej mąż Michael zginął w 1977 roku w wypadku helikoptera) zrealizowała szereg niskobudżetowych horrorów. Za jej najlepszy film z tego okresu uchodzi "Tenement" z 1985 roku. "Blood Sisters" (w polskim katalogu Video Comfort "Krwawe siostry") to dość przyzwoity slasher z elementami nadnaturalnymi. Musi jednak minąć prawie godzina zanim dojdzie do pierwszego morderstwa kandydatki na członkinię bractwa. Scenariusz jest wtórny, krwawych scen praktycznie nie ma, suspens występuje w śladowych ilościach, lecz film ogląda się przyjemnie. Morderstwa obejmują m.in. uduszenie podwiązką, powieszenie czy upadek w dół schodów. Sporo nagości, ale to norma w większości niskobudżetowych slasherów. "Blood Sisters" jest raczej przeznaczony wyłącznie dla koneserów sub-gatunku.

wtorek, 9 lutego 2016

Scream (1981) - recenzja

Na 15 lat przed premierą słynnego teen slashera Wesa Cravena "Krzyk" ("Scream", 1996) Byron Quisenberry zrealizował "Scream" (1981) - osadzony w wymarłym miasteczku westernowym slasher, który na DVD wydał Code Red. Początek filmu przykuwa uwagę: kamera porusza się po pokoju i filmuje trzy drewniane figurki - dwie z nich są pozbawione głów, trzecia dzierży wymazany krwią tasak. Jej oczy zaczynają się poruszać. Grupa dwunastu wielbicieli raftingu po Rio Grande postanawia przenocować w westernowym mieście-widmie. Dlaczego? Nieistotne. Nocą zaczynają ginąć po kolei uśmiercani przez niewidocznego sprawcę (albo niewidzialną siłę). W ruch idzie m.in. tasak, siekiera, czy kosa - wszystkie z tych narzędzi zbrodni wiszą na deskach.

Zdaje sobie w pełni sprawę że "Scream" jest uznawany za jeden z najnudniejszych slasherów lat 80-tych, ale osobiście coś mnie przyciąga do tego taniutkiego slashera. Akcja filmu wlecze się niczym ślimak, bywa pozbawiona życia, postaci zachowują się idiotycznie, a sceny morderstw następują poza kadrem. Niemniej co mnie urzekło w "Scream" to złowieszcza atmosfera westernowego miasteczka sprzyjająca grze domysłów. Nadto film jest przesycony niepokojącymi odgłosami: skrzypienie, złowrogi dzwon, stąpanie końskich kopyt, głęboki oddech. Zatem kto lub co zabija uwięzionych w nim ludzi? Mam co do tego nieco wydumaną teorię. Ciekawostką w anemicznym i pozbawionym sensu, acz bez wątpienia klimatycznym horrorze Quisenberry'ego jest to że giną w nim wyłącznie mężczyźni. Przypadła mi do gustu postać tajemniczego jeźdźca konnego i żeglarza Charlie Wintersa, w którą wcielił się Woody Strode. "Scream" został nakręcony w ciągu zaledwie 12 dni, a scena otwierająca powstała w apartamencie reżysera.

poniedziałek, 8 lutego 2016

The Ghouls/ Cannibal Dead (2003) - recenzja

Do "The Ghouls" (2003) Chada Ferrina mam dość duży sentyment, ponieważ widziałem ten niskobudżetowy horror w trakcie Festiwalu Niezależnych Filmów Grozy Horror Fiesta, który odbył się w kinie Domu Sztuki w Warszawie w dniach 5-7 listopada 2004 roku. Minęło prawie 12 lat od czasu tamtego seansu i niemieckie wydanie "The Ghouls" zasiliło moją kolekcję DVD. Brodaty Timothy Muskatell gra tutaj Erica Hayesa, który nagrywa kamerą przestępstwa, pożary, wypadki, mordy i wszelkie przejawy deprawacji, po czym nagrany materiał sprzedaje temu, kto zaoferuje więcej pieniędzy. Eric klnie jak szewc, non-stop pali papierosy, dużo pije i jest już moralnym bankrutem. Pewnego wieczoru po wyjściu z baru natyka się na trójkę bezdomnych, którzy zbiorowo gwałcą krzyczącą kobietę. Przynajmniej tak mu się wydaje, więc chwyta za kamerę i kręci. Jednak nie jest to zbiorowy gwałt... ale kanibalistyczna uczta. Po ucieczce z miejsca zdarzenia Eric dostarcza materiał Lewisowi (Joe Pilato), lecz w jego biurze okazuje się że zapomniał załadować taśmy do kamery. Wraz ze swoim kumplem Clintem (Trent Haaga) postanawiają wrócić na miejsce jatki i odszukać kanibali.

Los Angeles w "The Ghouls" jawi się jako rozświetlony neonami rynsztok, w którym rządzi przemoc i nie ma miejsca na przejawy altruizmu. Żeruje na tym Eric, postać zdecydowanie mało sympatyczna. W "Cannibal Dead" sporo jest makabry i kanibalizmu, ale bez przesadnego epatowania okrucieństwem. Przypadła mi także do gustu kakofoniczna jazzowa ścieżka dźwiękowa, która znakomicie współgra z brudem i nihilizmem całości. I choć niski budżet "The Ghouls" rzuca się w oczy wyczuwam w tym filmie szczerość i pasję. Mikro-budżetowy horror zrobiony całkiem porządnie. Kosztował zaledwie 15 000 dolarów.

piątek, 5 lutego 2016

Kajetan P. i makabryczna zbrodnia na Żoliborzu

Zaintrygowała mnie ta sprawa kryminalna, o której w tej chwili głośno w prasie. Nic w tym dziwnego, gdyż wyjątkowo brutalne i groteskowe morderstwa cieszą się ogromnym medialnym zainteresowaniem. Stan faktyczny jest następujący: w środę 3 lutego 2016 roku w mieszkaniu na Żoliborzu przy ulicy Potockiej 60 wezwani do niewielkiego pożaru strażacy odkrywają umieszczone w torbie podróżnej zwłoki 30-letniej kobiety. To właśnie owa torba z owiniętym folią korpusem kobiety się paliła. Jej odcięta piłą głowa spoczywa w plecaku szkolnym obok torby. Na podstawie badań DNA ustalono że ofiarą jest Katarzyna J., która udzielała korepetycji z języka włoskiego. Kobieta została zamordowana przez sprawcę w jej mieszkaniu na Woli, a morderca dostarczył jej zwłoki do mieszkania na Żoliborzu, które dzielił z dwoma studentami. Co ciekawe, poćwiartowane ciało kobiety przewiózł taksówką - z toreb w trakcie transportu ciekła krew. Zaniepokojonemu taksówkarzowi miał powiedzieć że to "tusza dzika". Policja poszukuje obecnie Kajetana Poznańskiego (dalej Kajetana P.), 27-letniego bibliotekarza z Woli, autora poematu po łacinie "Hannibal Lecter cena" (Uczta Hannibala Lectera - kim był Hannibal Lecter zapewne wszyscy wiedzą, chyba że urodzili się w jaskini :-)). Wiersz można przeczytać poniżej:

http://mea.czasopisma.pan.pl/images/data/mea/No_2014/Poznanski.pdf

Znalezione w sieci tłumaczenie (nie wiem na ile jest ono poprawne, gdyż nie znam łaciny).

Oto śpieszą na ucztę muzy święte,
Na mięsną ucztę moją.

Nuże, zaczynamy od ramion fletnisty,
Które fałszywie już nie zagrają.

Słuchajcie! Fałsz zgładzony – harmonia przywrócona
Rozbrzmiewa mi, symfonia!

Skosztujecie teraz mózgu gaduły
Platońskiego? Jak pachnie bosko!

Pieczyste gotuję wnet półsłodkiemu Punijczykowi,
Zapomniane są błazeństwa.

Wieczerzy kulminacja: pięć razy wątróbka
Z lichych pisarzy.

Dlaczego pięć, tylko pięć – cokolwiek rozczarowuje,
Lecz innych, na Poluksa, pochwycę.

Wieczerzajcie, drodzy – wy kochacie mnie dzikiego,
Bowiem wzniosła sztuka krwi jest żądna.


Kajetan P. uznawany jest za człowieka inteligentnego, gruntownie wykształconego i oczytanego. Studiował dziennikarstwo i filologię klasyczną, był prezesem koła naukowego Książę i Żebrak. Fascynował się kulturą japońską, tamtejszymi sztukami walki oraz mieczami samurajskimi. 11 marca 2015 roku miał prelekcję: "Znaczenie samodyscypliny dla wewnętrznej wolności człowieka, czyli problem wolnej woli w myśli starożytnej oraz chrześcijańskiej”. Jak napisano refleksje dotyczyły wolności – w jaki sposób definiował ją Homer, pogańscy filozofowie i chrześcijaństwo. Inny jego wykład nosił tytuł "Claudius Claudianus oraz Rutilius Namatianus – ostatni pogańscy poeci Cesarstwa Rzymskiego". Jednym słowem meandry poezji rzymskich pogan. Swoją ofiarę Katarzynę J. mógł znać z biblioteki, w której był zatrudniony, ale nie wiadomo póki co czy łączyła ich jakaś trwalsza relacja poza tym że kobieta uczyła go włoskiego i feralnego dnia był z nią umówiony na pierwszą lekcję o godzinie 13. O godzinie 15 przyszedł współlokator Katarzyny J. i spostrzegłszy niedbale wytarte przez sprawcę ślady krwi zawiadomił organy ścigania.

http://www.szkolawalki.nazwa.pl/szkolawalki2011/2015/04/03/wystawa-mieczy-japonskich-oraz-malarstwa-poswieconego-japonskim-sztukom-walki-warszawa-16-04-2015/

Czy rzeczywiście Kajetan P. jest sprawcą? Jeśli tak, to gdzie się obecnie podziewa? Wyjechał za granicę np. do Włoch? I co nim kierowało? Swoją drogą trochę mi się ta sprawa kojarzy z japońskim kanibalem Issei Sagawą oraz zabójstwem Renée Hartevelt w Paryżu w roku 1981. Nie umiem jeszcze doprecyzować dlaczego, ale być może pewne podobieństwa się znajdą (literatura, wiersz, poćwiartowanie ciała, potencjalny sprawca będący intelektualistą). Wcale bym się nie zdziwił gdyby Kajetan o tym przypadku słyszał.

Rzecznik warszawskiej prokuratury Przemysław Nowak poinformował na Twitterze że "Sąd uwzględnił wniosek prokuratora i zastosował wobec Kajetana P. tymczasowy areszt. Jutro rano prokurator wyda list gończy." Zatem mężczyźnie już postawiono zarzut zabójstwa. Co ciekawe, Kajetan P. jest synem prokurator apelacyjnej z Poznania. Ludzie z Wykopu doszli do tej informacji już dwa dni temu. Tymczasem Super Express o ofierze:

http://www.se.pl/wiadomosci/polska/oto-ofiara-hannibala-z-zoliborza_776247.html

Odnoszę wrażenie że Kajetan Poznański bawi się z policją w kotka i myszkę. W końcu uwielbiał postać Hannibala Lectera i thrillery kryminalne Thomasa Harrisa z nią związane. Zacząłem się baczniej przyglądać fascynacji Kajetana P. postacią fikcyjnego mordercy kanibala Hannibala Lectera i zauważyłem że Lecter w "Hannibal Rising" zdekapitował Paula Momunda japońskim mieczem tantō (krótkie ostrze, w książce wakizashi) używanym przez samurajów w czasach feudalnej Japonii. Czyżby Kajetan P. popełniając morderstwo nawiązywał do śmierci Paula Momunda w książce/filmie?

http://hannibal.wikia.com/wiki/Hannibal's_Kill_List

Filmowa scena zabójstwa Paula Momunda:

https://www.youtube.com/watch?v=Qawzg9DZ-IQ

Zbieg okoliczności? Dziwne że dziennikarze tak pieczołowicie opisujący sprawę jeszcze tego nie zauważyli.

W związku z tym że Kajetan P. może ukrywać się w którymś z krajów UE Sąd Okręgowy w Warszawie wydał za nim Europejski Nakaz Aresztowania. Podejrzany prawdopodobnie po zabójstwie wypłacił znaczą sumę pieniędzy i nie korzysta z telefonu komórkowego, by utrudnić jego odnalezienie. Tabloidy nadały mu przydomek Hannibala z Żoliborza.

Jeden z rzetelniejszych artykułów na temat tej sprawy:

http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,150427,19615354,kajetan-poznanski-poszukiwany-dlaczego-zamordowal.html

EDIT: Wyczytałem ostatnio w Newsweeku że ani profesor kryminalistyki Brunon Hołyst, ani psychiatra Jerzy Pobocha, ani prokurator Józef Gurgul nie przypominają sobie przypadku w którym cytat "morderca zabierał zwłoki z miejsca, w którym zabił, do miejsca, w którym mieszka."

A Ed Gein i zabójstwo 58-letniej sprzedawczyni sklepowej Bernice Worden? Gein zastrzelił Bernice, zawlókł jej ciało do własnego samochodu, przewiózł je na farmę i tam zwłoki rozebrał, zdekapitował, wypatroszył i powiesił do góry nogami niczym ustrzeloną zwierzynę. Swoją drogą Gein był pierwowzorem Buffalo Billa z "Milczenia owiec" Thomasa Harrisa. Koincydencja?

Tylko, rzecz jasna, Gein nie skorzystał z transportu ciała taksówką, gdyż dysponował własnym samochodem. Zwłoki Bernice poćwiartował już na farmie.

Na portalu naTemat.pl pojawiły się fragmenty tekstów Kajetana Poznańskiego, których opublikowane konspekty miały się znaleźć w tygodniku Polityka, w którym poszukiwany odbywał w 2013 roku wakacyjny staż. Trzy z nich miały dotyczyć historii kanibalizmu. Wiadomo że Poznański cenił postać fikcyjnego seryjnego mordercy-kanibala Hannibala Lectera, zapewne nie były mu też obce dokonania współczesnych kanibali takich jak Issei Sagawa czy Armin Meiwes. Być może przeczytał też książkę "Dzieje kanibalizmu" Daniela Diehla, którą posiadam w swoich popularno-naukowych zbiorach. Zastanawiam się czy oprócz zamiaru morderstwa nie chodził mu po głowie również akt kanibalizmu.

http://natemat.pl/171677,opublikowano-konspekty-tekstow-poznanskiego-pisal-ze-nie-ma-roznicy-miedzy-zjewdzeniem-czlowiek

http://lubimyczytac.pl/ksiazka/66790/dzieje-kanibalizmu

Jan Widacki "Zabójca z motywów seksualnych: Studium przypadku" - recenzja

Dzięki uprzejmości czytelniczki mojego bloga po dziesięciu latach od daty wydania (2006 rok) wpadła mi w ręce za śmieszną cenę 20 zł książka Jana Widackiego "Zabójca z motywów seksualnych: Studium przypadku" opierająca się na casusie Wampira z Bytomia Joachima Knychały, którego skazano na karę śmierć za 5 zabójstw kobiet (w tym 12-letniej dziewczynki) oraz 7 usiłowań. Knychała starannie polował na upatrzone kobiety, w stosownej chwili atakował i mordował ofiary uderzeniami siekierą w czaszkę (w przypadku ostatniego morderstwa siostry żony Bogumiły Ludygi był to kilof), po czym zwłoki obnażał, obmacywał i dopuszczał się zboczonych praktyk seksualnych. Joachim Knychała działał na terenie Bytomia, Piekar Śląskich, Siemianowic Śląskich i Chorzowa w latach 1974-82. Znany i doświadczony prawnik Jan Widacki słusznie zalicza Knychałę do kategorii seryjnego mordercy seksualnego zorganizowanego. Sprawcy tego typu (choć w Polsce nieliczni) są dość trudni do wykrycia z racji starannego planowania serii morderstw i geograficznej mobilności. Sam akt brutalnej napaści i morderstwa może im sprawiać satysfakcję seksualną, niektórych podnieca zwierzęcy strach osaczonej i torturowanej ofiary (na Knychałę działała w ten sposób krew). W dzieciństwie Knychała wychowywał się bez ojca, był bity i poniżany przez babkę, a matka odnosiła się do niego z dystansem i obojętnością. Nie czuł się kochany, zaczął marzyć o rodzinie, w której wszyscy się wzajemnie wspierają i kochają. Wrogość wobec kobiet kumulowała się w Knychale od czasu młodości, w 1971 roku Joachim został skazany za usiłowanie gwałtu zbiorowego, wyszedł na wolność po półtorarocznej odsiadce i mimo że poznał dziewczynę i ożenił się z nią już miesiąc po ślubie zaczął napadać na kobiety. Znał doskonale miejsca potencjalnych ataków i drogi ucieczki, był wyrachowany i bezwzględny. Podwójna osobowość: z jednej strony kochający i czuły mąż oraz ojciec (choć zdarzało mu się małżonkę zdradzać i prowadzić hulaszczy tryb życia), z drugiej seryjny morderca zorganizowany. Introwertyk, osoba skryta i małomówna, choć raczej nie mająca problemów z przykuwaniem uwagi u płci przeciwnej.

Na szczególną uwagę zasługuje zawarty w książce Widackiego swoisty pamiętnik Joachima Knychały, który liczy 62 strony. Jego lektura nie należy do rzeczy przyjemnych, ale pozwala Czytelnikowi wejść w umysł seryjnego mordercy seksualnego i poznać jego taktykę działania. Nie miałem okazji czytać pamiętnika domniemanego seryjnego mordercy Zdzisława Marchwickiego, lecz coraz więcej faktów przemawia za tym że to rzecz spreparowana. W przypadku Knychały mamy do czynienia z autentyczną i wnikliwą relacją z życia i kariery rodzimego seryjnego mordercy. Do tej pory nie było w polskiej kryminalistyce takiego opracowania. Mrożą krew w żyłach beznamiętne opisy ataków i morderstw, a niektóre fragmenty pamiętnika Knychały są przerażające ("Nigdy nie atakowałem swoich ofiar z chęci zysku, tylko napaści te miały podłoże seksualne, nienawidziłem kobiet i chciałem światu pokazać, że kobieta, jej ciało to nic szczególnego, że można tę godność kobiecą zhańbić, zgnoić...") Ale ów pamiętnik to nie tylko wyliczanka napaści i morderstw, gdyż Knychała opisuje w nim także historię swojego życia, miłość do żony i dwójki dzieci, kulisy zatrzymania, targające nim wątpliwości, wyrzuty sumienia i konflikty wewnętrzne (po brutalnym ataku na dwie 12-letnie dziewczynki), itd. To cenna i drobiazgowa pomoc dla obecnych i przyszłych psychiatrów, kryminologów, kryminalistyków i psychologów śledczych, którzy chcieli by się zająć tematyką zabójstw z motywów seksualnych. Oprócz pamiętnika w książce znajdziemy również list Joachima Knychały do żony pisany już zza więziennych krat, wypowiedź Joachima Knychały spisaną już po procesie, a także zdjęcia z wizji lokalnych, fotografie trzech miejsc zbrodni i ofiar, szczegółowe protokoły oględzin tych miejsc i protokoły sekcji zwłok (nie jest to łatwa lektura), szkice sprawcy, skany zapisów badań poligrafem, itd. Autor przytacza między innymi odrębne charakterystyki seryjnych morderców zorganizowanych i niezorganizowanych, opisuje przebieg procesu Wampira z Bytomia oraz działania operacyjno-wykrywcze ówczesnej milicji (kryptonimy "Szóstka" i "Frankenstein").

Wyjątkowe studium przypadku o dużej wartości naukowej. Jako uzupełnienie recenzji kawałek Voidhanger o Wampirze z Bytomia.

https://www.youtube.com/watch?v=0o8KOoLdh6E

Po lekturze "Studium przypadku" zacząłem się zastanawiać co się stało z rodziną Joachima Knychały. Jak ułożyła sobie życie? Joachim został powieszony 28 października 1985 roku w Krakowie.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Randall Munroe "What If? A co, gdyby?" - recenzja

Pamiętam że niedawno przeczytałem mało pochlebną recenzję "What If? A co gdyby?" w miesięczniku Wiedza i Życie. Nie przeszkodziło mi to jednak sięgnąć po tą książkę i ją przeczytać. Urodzony w 1984 roku Randall Patrick Munroe jest fizykiem, rysownikiem oraz twórcą komiksu internetowego dla geeków xkcd, w którym przewijają się tematy naukowe, technologiczne, filozoficzne, matematyczne czy science fiction. Oto link do niego: https://xkcd.com/

W "What If?" (o której Bill Gates napisał "Naprawdę mądra" - czy potrzeba większej rekomendacji? :-]) Munroe odpowiada na hipotetyczne i absurdalne pytania, które przysłali mu czytelnicy xkcd. Książka dzieli się na rozdziały, a każdy z tych rozdziałów dotyczy hipotetycznego i absurdalnego pytania oraz rozbudowanej odpowiedzi autora na nie. Odpowiedziom na te pytania towarzyszą proste ilustracje Randalla Munroe, które kojarzą się z komiksową zawartością xkcd. Pytania są nierzadko dziwne, ale też niekiedy fascynujące: Co by się stało z osobą, której DNA zniknęło? Co by się stało, gdybyśmy pływali w basenie z paliwem jądrowym? Jak długo paliłoby się ostatnie sztuczne światło, gdyby cała ludzkość po prostu zniknęła z powierzchni Ziemi? Co by się stało z Ziemią, gdyby Słońce nagle zgasło? I tak dalej. Podoba mi się to że Randall Munroe stara się jak może, by w sposób naukowy odpowiedzieć na nawet najdziwniejsze stawiane pytania. Książka jest przystępnie i z humorem napisana, a Randall przed odpowiedzią na dane pytanie przeprowadza rzetelny research. Konkludując, książka wciągająca i zabawna, z której można się trochę dowiedzieć np. o piorunach, muchomorach czy o promieniowaniu Czerenkowa w rdzeniu reaktora.

Na zdjęciach wspomniane promieniowanie Czerenkowa, burza nad wenezuelskim jeziorem Maracaibo i jedyne zdjęcie powierzchni Tytana (największego księżyca Saturna) zrobione w 2006 roku przez próbnik Huygens zanim zamarzł (-200 stopni Celsjusza robi swoje).

Benjamin Hall "ISIS Państwo Islamskie" - recenzja

Zerknąłem dzisiaj na stronę Amazonu i prawie za głowę się złapałem jak wiele książek zostało napisanych odnośnie Państwa Islamskiego (ISIS, ISIL, IS czy Daesh). Jak widać dżihadyści to niezwykle modny i nośny temat - zwłaszcza w kontekście długotrwałej zawieruchy wojennej w Iraku i Syrii, a także zamachów terrorystycznych, porwań i morderstw cudzoziemców oraz masowej imigracji ofiar wojny (i nie tylko) do zachodnich krajów europejskich. Mnie natomiast wpadła w ręce książka dziennikarza, korespondenta wojennego i freelancera Benjamina Halla "Isis Państwo Islamskie: Brutalne początki armii terrorystów" wydawnictwa Muza. Przeczytałem ją błyskawicznie - 3-4 godziny lektury wystarczyły. Muszę przyznać że Benjamin Hall, któremu wraz z fotografem Rickiem Findlerem udało się przeniknąć w szeregi rebeliantów FSA walczących z armią rządową prezydenta al Assada, w ciekawy i wnikliwy sposób przedstawia historię stworzenia opartego na szariacie sunnickiego kalifatu Państwa Islamskiego na obszarach Syrii i Iraku. Książka obejmuje okres do mniej więcej stycznia 2015 roku, czyli kończy się przed zamachami terrorystycznymi w Paryżu, przyłączeniem się Rosji do wojny i zabiciem Jihadi Johna, słynnego zamaskowanego egzekutora ISIS. Pomimo to każdy kto chce zagłębić się w struktury wojskowe i administracyjne samozwańczego Państwa Islamskiego znajdzie tu coś dla siebie. Dowiemy się kim są radykałowie z ISIS, z kim walczą i zawierają krótkotrwałe sojusze, kto ich finansuje i wspiera, czego nienawidzą oraz kto według nich zasługuje na śmierć. Opisane zostają warunki życia w surowym Państwie Islamskim, gdzie na porządku dziennym są okrutne tortury i publiczne egzekucje (dekapitacje, ukrzyżowania). Hall opisuje masowe mordy i egzekucje chrześcijan i apostatów dokonywane przez dżihadystów, seksualne niewolnictwo porywanych jazydek, a także ostre i brutalne szkolenia/pranie mózgu dzieci, przyszłych islamskich radykałów. Tutaj nie ma upiększania w imię politycznej poprawności. Przedstawione zostają sylwetki m.in. kalifa Abu Bakra al-Baghdadi czy bezlitosnego rudobrodego dowódcy ISIS, wywodzącego się z Czeczenii Abu Omara al-Shishani. Ze smutkiem czytałem ostatnie listy do rodzin napisane przez dziennikarzy i pracowników organizacji charytatywnych porwanych, więzionych i zamordowanych przez ISIS (jako przykłady Steven Sotloff, Alan Henning i David Haines oraz Peter Kassig). Także los porywanych, gwałconych i sprzedawanych jazydek jest nie do pozazdroszczenia. W Raqaa publiczne egzekucje są na porządku dziennym. Od mieszkańców miasta oczekuje się że będą je oglądać, ba, zachęca się ich do tego... bo inaczej pojawią się panowie z ISIS. Nie wolno palić czy pracować w czasie przeznaczonym na modlitwę. Wystarczy jedno złe słowo i można zostać skazanym na śmierć. Hall z sympatią wypowiada się o umiarkowanych rebeliantach, ale naprawdę coraz trudniej jest rozróżnić tzw. umiarkowanych od radykałów. Gdzie przebiega ta granica? Dziennikarz opowiada się także za obaleniem krwawego dyktatora al Assada. Co jednak będzie dalej? Jest jakaś rozsądna alternatywa? Wojskowa dyktatura jak w Egipcie czy chaos i upadek państwa jak w Libii, w której ISIS mordował chrześcijańskich Koptów i posiada obozy szkoleniowe? Osobiście uważam że bierna wojna z ISIS potrwa jeszcze przez długie lata, a zbrodnicza ideologia dżihadu prawdopodobnie nigdy nie zostanie wykorzeniona (przykład myślenia życzeniowego), tym bardziej że niedługo nowa fala islamskich ekstremistów zacznie dorastać. Obecnie są to dzieci nauczone patrzenia na brutalność i śmierć, szkolone zabijania. Przyszli fanatycy i terroryści, którzy nie zawahają się mordować niewiernych czy wysadzić się w powietrze. Jedyne czego mi brakowało w tej książce to odniesienia do sytuacji w krajach afrykańskich jak Nigeria czy Somalia, w których panoszą się radykalne grupy muzułmańskie Boko Haram (w 2014 roku ogłosili lojalność wobec ISIS) oraz Asz-Szabab (współpraca z Al-Ka’idą, członkowie Asz-Szabab często zasilają szeregi Państwa Islamskiego).