poniedziałek, 29 sierpnia 2016
Kowloon Walled City i Minsk w Bazylu, 28.08.2016 roku (fotorelacja)
Pierwszy mój koncert w 'nowym' Bazylu na ul. Norwida 18a. Ciekaw byłem jak najbardziej zasłużony dla Poznania klub muzyczny (przynajmniej w zakresie koncertów obejmujących metal i pochodne) się zmienił. Na pewno w środku jest obecnie bardziej przestrzennie i czysto. Ba, zmiany są bardzo duże. Być może trochę mi będzie brakować starej lokalizacji Bazyla na Świętego Wojciecha, ale muszę przyznać że nową odebrałem bardzo pozytywnie. W klubie mają podobno w przyszłości odbywać się (oprócz koncertów) warsztaty, zajęcia i wystawy. Ciekawe.
W każdym razie zajrzałem do Bazyla w nowej lokalizacji nie tylko po to, by zobaczyć jak wygląda 'nowy' klub u Bazyla, ale przede wszystkim by zobaczyć dwa amerykańskie zespoły parające się gniotącym sludge metalem - Kowloon Walled City oraz Minsk. Zwłaszcza ten drugi zespół przyciągał, gdyż cenię ich muzykę od czasu gdy po raz pierwszy przed laty usłyszałem ich drugi album studyjny "The Ritual Fire of Abandonment" (2007) wydany przez Relapse Records. Wpierw jednak o godzinie 20 sceną zawładnęli Kalifornijczycy z Kowloon Walled City. Ich raczej mroczny sludge/core to po prostu kawał energetycznego i przesyconego fajnym groovem mięcha. Swoją drogą interesująca jest nazwa zespołu - Kowloon Walled City to istniejące do 1993 roku (kiedy to zostało wyburzone) osiedle czy inaczej enklawa, w której gnieździli się rozmaici przestępcy: bandyci, prostytutki, hazardziści, złodzieje. Istna oaza ludzkiej deprawacji, a ci co usiłowali tam wieść normalne życie dzień w dzień musieli walczyć o przetrwanie. Gęstość zaludnienia w Kowloon Walled City w pewnym momencie wynosiła oszałamiające 1 923 077 mieszkańców na kilometr kwadratowy. Sprzyjało to rozwojowi przestępczości i anarchii. W każdym razie sludge metal Kowloon Walled City potrafi być gęsty i agresywny, choć nie jest tak nieprzystępny jak np. muzyka Eyehategod. Zwróciłem uwagę na pełne wkurwienia wokale Scotta Evansa. Na sam koniec pewna ciekawostka związana z Kalifornijczykami: ich basista Ian Miller jest synem scenarzysty filmowego Victora Millera, który napisał scenariusz do głośnego slashera "Piątek trzynastego" (1980). Ciężko mi w tej chwili przypomnieć sobie set-listę zespołu (z muzyką KWC jestem nadal dość słabo zaznajomiony), ale na pewno zagrali m.in. "Grievances", "Backlit" i "White Walls" z ostatniej płyty "Grievances" (2015).
Mińsk to stolica suwerennej Republiki Białorusi. To także fenomenalna (Minsk) kapela sludge doom metalowa z Chicago, której muzyka nieco przypomina mi Neurosis, acz trudno jej nie odmówić indywidualności. W sonicznej magmie Minsk odnajdziemy zmiksowane elementy potężnego doom metalu, sludge metalu, post-rocka czy muzyki plemiennej. A cały ten tygiel brzmi świeżo i oryginalnie. Przyglądam się bliżej temu zespołowi od czasów ""The Ritual Fire of Abandonment" (2007), choć generalnie brzmienia sludgowe mi się troszkę przejadły. Jednak Minsk to na pewno kapela nietuzinkowa. Koncert dali naprawdę znakomity. Obok starannie utkanych łagodniejszych ambientowych fragmentów potrafili przyłoić naprawdę solidnym ciężarem. Wokalnie spore zróżnicowanie - od spokojnych wokali po agresywne krzyki. Muzyka Minsk wymyka się prostym klasyfikacjom, jest kompleksowa, abstrakcyjna, dynamiczna i wciągająca. Intensywność ich koncertu wywarła na mnie pozytywne wrażenie. Zakupiłem ich ostatni album "The Crash and the Draw" (2015) na CD, co też uczyniłem jeszcze przed rozpoczęciem koncertów.
wtorek, 23 sierpnia 2016
Ian Stewart "Niezwykłe liczby profesora Stewarta" - recenzja
Nigdy nie byłem wyróżniającym się uczniem, jeśli chodzi o przedmioty ścisłe. W szkole podstawowej musiałem chodzić na korepetycję z Królowej Nauk, czyli matematyki, nie lepiej było w liceum (no dobra, raz miałem 4 z matmy na koniec roku). Jednak po latach absencji w moim życiu matematyka (i inne przedmioty ścisłe) zaczęły mnie fascynować. Bo matematyka to nie tylko przestrzeń, płaszczyzna, figury geometryczne, rozmaite równania, podstawowe działania algebraiczne na liczbach czy nudne przedzieranie się przez abstrakcyjną terminologię - to masa intrygujących ciekawostek i zaskakujących zastosowań. Matematyka potrafi być piękna, tajemnicza i elegancka. Nawet gdy mam do czynienia ze strasznie zawiłym i niezrozumiałym wzorem matematycznym potrafię docenić jego elegancję i wysublimowanie. "Niezwykłe liczby profesora Stewarta" Iana Stewarta (mam kilka książek w biblioteczce tego znanego brytyjskiego emerytowanego profesora matematyki oraz popularyzatora tej nauki) dotyczy liczb. To najczystsza fascynacja liczbami: naturalnymi, całkowitymi, pierwszymi, parzystymi i nieparzystymi, rzeczywistymi, wymiernymi i niewymiernymi, urojonymi, nieskończonymi. Niektóre liczby, które omawia Ian Stewart w swojej książce wiążą się z teorią strun, muzyką, renesansowym malarstwem (geometria rzutowa) czy nieskończonością (alef zero, liczba kardynalna continuum). W poszczególnych rozdziałach królują m.in. takie liczby jak 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7, 8, 9, 0, -1, i: liczba urojona, √2, pi π, podstawa logarytmu naturalnego e, itd. Zainteresował mnie chociażby rozdział dotyczący szyfrów i kryptologii, gdzie przywołana została słynna niemiecka maszyna szyfrująca Enigma. Intrygujące są fraktale takie jak trójkąt Sierpińskiego, płatek śniegu Kocha czy zbiór Mandelbrota. Natomiast tzw. liczby Fibonacciego pojawiają się w królestwie roślin. Wśród zagadnień fizyki teoretycznej pokrótce w książce zostają zaprezentowane dziesięciowymiarowa teoria strun (9 wymiarów przestrzennych i jeden czasu) oraz jedenastowymiarowa M-teoria (10 wymiarów przestrzennych i jeden czasu). Owe brakujące wymiary są tak ściśle zwinięte że nie można ich dostrzec w eksperymentach. W "Niezwykłych liczby profesora Stewarta" Ian Stewart w sposób przystępny i mało szczegółowy (co wcale nie jest wadą książki!) pokazuje iż matematyka potrafi bawić i intrygować. To książka nie tylko dla laików - także zawodowi matematycy znajdą tutaj coś dla siebie.
piątek, 19 sierpnia 2016
Jim Baggott "Początek: Naukowa historia stworzenia" - recenzja
Kolejna książka popularnonaukowa za mną. Jakoś w ubiegłym roku zmierzyłem się z "Higgsem: Odkrycie boskiej cząstki" brytyjskiego chemika Jima Baggotta, w której Baggott opisywał kulisy odkrycia w CERN-ie bozonu Higgsa i w przystępny sposób objaśniał zagadnienia pola Higgsa oraz Modelu Standardowego fizyki cząstek. W "Początku: Naukowej historii stworzenia" Baggott staje przed wyzwaniem jak najbardziej precyzyjnego opisania trwającej 13.8 miliarda lat historii Wszechświata. Mamy zatem dużo kosmologii, astrofizyki i fizyki cząstek (Wielki Wybuch, czyli przestrzeń, czas, energia, ekspansja Wszechświata, formowanie się oraz ewolucja gwiazd i galaktyk, powstanie zdatnej do życia Ziemi, uformowanie się Księżyca po uderzeniu planety Thea w Ziemię, itd.) oraz objętościowo nieco mniej geologii, biologii (w tym ewolucyjnej i molekularnej), paleontologii i antropologii (skład chemiczny Ziemi od jądra przez płaszcz po skorupę ziemską, dryf kontynentalny, pojawienie się na Ziemi pierwszych żywych organizmów jednokomórkowych, endosymbioza, ewolucja kodu genetycznego, złożoność organizmów i wielokomorkowść, opisy pięciu głównych masowych wymierań (permskie - 251-252 milionów lat temu wskutek aktywności wulkanicznej na Syberii czy kredowe - asteroida zmiatająca z powierzchni Ziemi dinozaury + ewentualny wulkanizm - trapy Dekanu w Indiach), wreszcie dochodzimy do naczelnych, hominidów oraz powstania człowieczeństwa i ewolucji ludzkiej świadomości). Mnóstwo naukowych faktów i teorii - momentami byłem dość oszołomiony ilością informacji zawartych w "Początku". Książka jest interdyscyplinarna i szuka odpowiedzi na wiele ważkich i doniosłych pytań dotyczących natury świata materialnego, powstania Wszechświata czy genezy ziemskiego życia. W epilogu książki Baggott wspomina o możliwości istnienia pozaziemskich inteligentnych form życia, ale traktuje ich poszukiwania w ramach programu SETI jako akt wiary.
Wciąż zachwyca mnie rozwój astronomii czy kosmologii - chyba najbardziej w kwestii odkrywania coraz to nowych egzoplanet, a tych mogą być miliardy (podobnie jak egzoksiężyców okrążających te pozasłoneczne globy). Jeszcze kilkanaście lat temu można było jedynie spekulować o istnieniu planet poza macierzystym Układem Słonecznym. A teraz codziennie są jakieś odkrywane. Kosmos jest niewyobrażalnie monstrualny. A ludzkość z kosmicznej perspektywy jawi się jako kompletnie nie znacząca, by nie rzec trywialna.
Na zdjęciu Ziemia w dniu 6 lipca 2015 roku.
http://www.nasa.gov/image-feature/nasa-captures-epic-earth-image
Wciąż zachwyca mnie rozwój astronomii czy kosmologii - chyba najbardziej w kwestii odkrywania coraz to nowych egzoplanet, a tych mogą być miliardy (podobnie jak egzoksiężyców okrążających te pozasłoneczne globy). Jeszcze kilkanaście lat temu można było jedynie spekulować o istnieniu planet poza macierzystym Układem Słonecznym. A teraz codziennie są jakieś odkrywane. Kosmos jest niewyobrażalnie monstrualny. A ludzkość z kosmicznej perspektywy jawi się jako kompletnie nie znacząca, by nie rzec trywialna.
Na zdjęciu Ziemia w dniu 6 lipca 2015 roku.
http://www.nasa.gov/image-feature/nasa-captures-epic-earth-image
czwartek, 18 sierpnia 2016
Warszawskie wędrówki i gazownia na Woli
Jako wielbicielowi urban exploration od dłuższego czasu chodziła mi po głowie warszawska gazownia na Woli - miejsce uznawane za najlepszą 'opuszczoną' miejscówkę w Stolicy. Rzeczywiście oba gazometry robią wrażenie, a eksplorowałem je z przygodami. Wpierw po przeskoczeniu głównego muru omal nie natknąłem się na ciecia. Skuliłem się za wyłomem i ochroniarz mnie nie zauważył. Gdy już sobie poszedł zrezygnowałem z eksploracji od strony głównego muru i postanowiłem sforsować dwa ogrodzenia od strony skweru - wówczas byłbym mniej widoczny. I tak zrobiłem. Na ochroniarza tym razem się nie natknąłem, można było spokojnie chodzić po terenie i robić zdjęcia. Nie odważyłem się wejść na drewniane schodki prowadzące na dach pierwszego zbiornika na gaz, chociaż w sumie mógłbym spróbować. Po pierwsze byłem sam (w towarzystwie zawsze raźniej), po drugie z tamtej strony chodził cieć i nie chciałem ryzykować spotkania z nim, po trzecie mam powód, by jeszcze do gazowni na Woli kiedyś wrócić, gdyż miejscówka wywarła na mnie oszałamiające wrażenie. W obu gazometrach (zbiornikach gazu wybudowanych w latach 1886-88 wieku) regulowano ciśnienie gazu poprzez zanurzanie ogromnych cylindrów z gazem w basenach wypełnionych wodą. Podnoszenie lub obniżanie poziomu wody zmieniało ciśnienie gazu w cylindrach. Oba nieczynne i niszczejące zbiorniki na gaz są wpisane do rejestru zabytków, a co za tym idzie podlegają ochronie konserwatorskiej. Są często odwiedzane przez wielbicieli urbexu i fotografów, bo charakteryzują się nierzeczywistą atmosferą i nadają się wręcz idealnie do stylowych zdjęć panoramicznych. Jestem ciekaw czy w przyszłości poddane zostaną rewitalizacji jak np. cztery wiedeńskie gazometry.
Wiele jest w Warszawie niszczejących i opuszczonych konstrukcji, ale gazownia na Woli jest iście wyjątkowa. Cieszę się że wreszcie mogłem ją odwiedzić. Urzekła mnie zachwycająca feeria promieni słonecznych przedzierających się przez liczne otwarte okna oraz te wspaniałe wijące się schody.
Obok zdjęć z zbiorników na gaz na fotografiach mamy trochę innych opuszczonych miejsc, na które natrafiłem w trakcie dwóch pieszych wędrówek po Warszawie.
Nagrania wykonane aparatem fotograficznym:
https://www.youtube.com/watch?v=pLub2L9bl7M
https://www.youtube.com/watch?v=LHJVtEf0N8o
Data eksploracji 15 sierpnia 2016 roku.
Półtora miesiąca przed moją eksploracją w gazowni doszło do wypadku.
http://tvnwarszawa.tvn24.pl/informacje,news,w-czwartek-wpadl-do-starego-zbiornika-na-gaz-wyciagneli-go-dzis,206384.html