środa, 15 listopada 2017
Edward Brooke-Hitching "Atlas lądów niebyłych" - recenzja
Fascynują mnie wyspy. Bezludne i zamieszkane. Polarne, tropikalne, wulkaniczne i skaliste. Zlodowaciałe i chłostane przez silne wiatry i sztormy, ale też te pełne endemicznej flory i fauny. W "Atlasie lądów niebyłych" Edwarda Brooke-Hitchinga to one dominują wśród pomyłek kartografów i ich fantasmagorii. Jednak nie tylko wyspy - błędami kartografów były także nieistniejące masywy górskie, kontynenty, jeziora, morza, rzeki, krainy, zmyślone plemiona i morskie stwory rodem z najbardziej fantazyjnych bestiariuszy. "Atlas lądów niebyłych" to nietypowa książka poświęcona w całości miejscom, które nigdy realnie nie istniały. No dobra, istniały jedynie w wyobraźni naszych przodków (kartografów, żeglarzy, podróżników, bukanierów) - były rezultatem fanatyzmu religijnego, ścisłego trzymania się dogmatów, wybujałej wyobraźni, fatamorgan, złudzeń optycznych (np. brania nisko położonych chmur czy gór lodowych za lądy) czy pomyłek nawigacyjnych. Gdy rozkładamy przed sobą mapę czy wędrujemy wzrokiem po mapach Google Earth to nie kwestionujemy informacji tam zawartych - jednak w bardzo dawnych mapach roi się od błędów, pomyłek, wyrachowanych kłamstw i całkowicie zmyślonych obiektów geograficznych. To geografia miejsc nieistniejących, czego najnowszym przykładem była wyspa Sandy na Morzu Koralowym, odkryta przez załogę statku "Velocity" w 1876 roku, która okazała się widmem, fantomem i została wymazana z map dopiero w 2012 roku.
Inne przykłady zawarte w książce to np. mitologiczne giganty zamieszkujące Patagonię, nieistniejąca wyspa Thule (być może była nią Islandia albo Grenlandia), Kalifornia przedstawiana jako wyspa na XVII i XVIII-wiecznych mapach, nieistniejące kontynenty Mu i Lemuria (ten ostatni upodobała sobie znana okultystka Madame Bławatska), starożytna Atlantyda (można powiedzieć że "największa i najsłynniejsza uciekinierka wszech czasów), złowieszcze wyspy Demonów i Diabłów, wielkie jezioro i sieć rzek umiejscawiane w centrum Australii, słynne Góry Księżycowe, z których jakoby miał wypływać Nil, z polskich akcentów umieszczana na Wolinie legendarna zatopiona osada Wineta, itd. Książka Edwarda Brooke-Hitchinga (swoją drogą syna antykwariusza i nieuleczalnego mapofila) jest pięknie wydana, obfitująca w ponad 200 różnorodnych map i ilustracji. Czyta się ją błyskawicznie i z wielką fascynacją.
Kilka historii szczególnie mnie zaintrygowało np. tragiczna historia polarnej ekspedycji barona Eduarda Tolla i jego grupy w poszukiwaniu nieistniejącej arktycznej Ziemi Sannikowa. Zapewne to fatamorgana przyczyniła się do zaginięcia poszukiwaczy w 1902 roku. Ich ciał nigdy nie odnaleziono. Ucieszyła mnie wzmianka w rozdziale o zmyślonych wyspach Benjamina Morrella o realnie istniejącej Wyspie Bouveta - uchodzącej za najbardziej samotne miejsce na Ziemi. Chodzi o odnalezienie w 1964 roku na brzegu tej skutej lodem, wulkanicznej wyspy opuszczonej i nieoznakowanej łodzi ratunkowej. Kto ją porzucił i co się stało z jej rozbitkami po dziś dzień dokładnie nie wiadomo, ale istnieją pewne wiarygodne teorie na ten temat.
Obecnie w dobie zdjęć satelitarnych Ziemia zdaje się nie mieć tajemnic, co jest jednak nieprawdą. Głębiny oceaniczne są w dużej mierze wciąż niezbadane, nadal istnieją nieodkryte jaskinie czy obszary lasów deszczowych zamieszkiwane przez nieznane antropologom i etnografom plemiona (przede wszystkim Papua Nowa Gwinea). Czasem erupcje wulkaniczne formują nowe wyspy, które pojawiają się i znikają po pewnym czasie niszczone przez morską erozję. Czasem od Antarktydy odrywa się ogromna góra lodowa (tegoroczny przykład - Larsen-C), która zmienia całkowicie topografię lądu. Wreszcie kartografowie nadal celowo kłamią umieszczając na najnowszych mapach fikcyjne ulice i aleje jako pułapki prawa autorskiego. Chodzi o późniejsze udowodnienie innym firmom że skopiowały daną mapę. Ile takich fikcyjnych ulic, alei i miejsc znajduje się na polskich mapach nie wiadomo.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz