niedziela, 17 listopada 2013
Forgotten Tomb, Ragnarok i Incantation w Bazylu - 16 listopada (fotorelacja)
Jak tylko dowiedziałem się, że w poznańskim Bazylu mają zagrać weterani death metalu z Incantation wiedziałem, że muszę na tym koncercie być. W dodatku kolejnym magnesem dla mnie była zapowiedź pierwszego w Polsce występu black doomowego Forgotten Tomb z Włoch, zespołu, którego twórczość cenię i lubię od lat.
Byłem pod Bazylem przed 19, wchodzę do klubu i słyszę, że koncert już się zaczął. Na otwarcie Exmortum - kapela z Krakowa, w której pogrywają muzycy Cremaster i Exorcist (wokalista Tymoteusz Jędrzejczak) oraz Abusivness i Ulcer (Łukasz Salęga, bas). Zespół wydał w 2011 roku split z Deadly Frost "The Night Stalker"/"Ritual Surgery" z którego, jak mniemam, zostały zaprezentowane kawałki na żywo. Muzycznie wulgarny i nieokrzesany death doom z black metalowymi wpływami, muzyka zła i zepsuta w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Można się w twórczości Exmortum doszukać wpływów Celtic Frost/Hellhammer czy wczesnego Samael. Mnie się podobało.
Kupili mnie też następni w kolejności Japończycy z Survive. Ba, przez cały ich występ uśmiech nie schodził mi z twarzy. I choć momentami czyste zaśpiewy wokalisty Masuru "Nemo" Nemoto (ex- Death File) zalatywały mi tandetnym metalcore'm to ze sceny biła po oczach tak ogromna energia i radość grania, że udzieliła się ona widowni. Japończycy (jeśli mamy bawić się w stereotypy) uchodzą zazwyczaj za ludzi zamkniętych w sobie, pełnych rezerwy wobec otoczenia, a tutaj członkowie Survive mieli fenomenalny kontakt z publiką. Śmiali się, szaleli po scenie, dało się odczuć, że uwielbiają grać na żywo. Ich krótki i cholernie energetyczny thrash/death metalowy set był niczym tajfun roznoszący w pył wszystko na swojej drodze.
Włoski Forgotten Tomb to nazwa znana i poważana w kręgu słuchaczy depresyjnego black metalu, dark metalu czy black doom metalu. Swego czasu płyty Forgotten Tomb takie jak "Songs to Leave" (2002), "Springtime Depression" (2003) czy "Love Burial Ground" (2004) narobiły dużo szumu w środowisku metalowym. W momencie gdy przed kilku laty natrafiłem na muzykę Forgotten Tomb uznałem ten zespół za kontynuatorów ścieżki obranej na początku lat 90-tych przez niemiecki Bethlehem. Czyli w kilku słowach depresja, nienawiść, negatywizm, samotność prowadząc do samobójstwa. Od płyty "Negative Megalomania" (2007) w twórczości Forgotten Tomb zaczęły zachodzić zmiany: pojawiły się gotyckie naleciałości, czyste wokale Herr Morbida, muzyka stała się bardziej przyswajalna, mniej kalecząca. Ale przygniatającego smutku i desperacji w dźwiękach generowanych przez Zapomniany Grób nadal nie brakuje, co dało się odczuć na ich koncercie. Na pewno poleciały "...and Don't Deliver Us from Evil" i "Deprived" z ostatniej płyty, "Todestrieb" z chyba mojej ulubionej "Springtime Depression" (2003) czy "Disheartenment" z "Songs to Leave" (2002). Publiczność przyjęła muzykę Włochów z entuzjazmem (?), podejrzewam, że na sali były osoby, którym szczególnie zależało na zobaczeniu tej zasłużonej dla suicydalnego black metalu grupy. Do zapamiętania Herr Morbid w czapce z daszkiem i jego rozdzierające krzyki sugerujące mentalną agonię oraz długowłosy basista Algol palący papierosa w trakcie gry.
Po Forgotten Tom scenę przejęli Norwedzy z Ragnarok, czyli kapela parająca się tradycyjnym black metalem osadzonym w norweskiej drugiej fali. Ragnarok istnieje od 1994 roku i ma na koncie już 7 albumów studyjnych. W muzyce Norwegów nie ma miejsca na jakieś większe zmiany: jest to po prostu szybki, gwałtowny i demoniczny black metal pełen blastów, acz nie pozbawiony melodyjno-technicznych gitarowych partii. I taki właśnie był ten koncert: intensywna black metalowa rzeź podsycana ogniem piekielnym. Widząc muzyków Ragnarok w utytłanych czerwienią corpse-paintach miałem nieodparte skojarzenie z Crowbar: wiem, że to całkowicie inny styl muzycznej ekstremy, ale Ragnarok to waga ciężka black metalu. :-) "In Nomine Satanas" Ragnarok. :-)
A jak zaprezentował się na żywo najbardziej wyczekiwany zespół wczorajszego dnia czyli death metalowe monstrum Incantation? Masywnie i potężnie. Jeszcze zanim gitarzysta/wokalista John McEntee i jego zespół zaczęli grać publika głośno domagała się ich koncertu. John (w koszulce Master) określił pieszczotliwie fanów, którzy zgromadzili się tłumnie pod sceną "Polish fucks", w ogóle sporo mówił przed wykonywaniem poszczególnych kawałków, ale niewiele słyszałem, po prostu wrzask i skandowanie ludzi było zbyt głośne. Gdy ze sceny brzmiał monstrualny death metal Incantation fani wpadali w amok; totalny headbanging, crowd surfing, jeden wielki młyn. Nie mogłem się skupić na robieniu zdjęć, szybko przestałem i zacząłem chłonąć okultystyczny death metal Inkantacji tak jak inni obok. Nawet nie mogę w tej chwili zapamiętać kolejności set-listy, na pewno wybrzmiały "Vanquish in Vengeance", "Impending Diabolical Conquest", "Demonic Incarnate", "Invoked Infinity", chyba zagrali też "Shadows of the Ancient Empire". Jak ktoś pamięta kolejność kawałków na wczorajszym gigu Incantation to niech da mi znać. Koncert trwał około 75 minut i zmiażdżył ciężarem. Do domu wróciłem wyczerpany przed drugą w nocy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz