środa, 30 października 2013
Muzycznie: "Absence" Blindead i Abyssal
Odrobinę zaskoczyła mnie najnowsza płyta Blindead zatytułowana "Absence", choć miałem świadomość, że trójmiejski zespół jest skory do eksperymentowania, co już udowodnił na poprzednim albumie z 2010 roku "Affliction XXIX II MXMVI". Na "Absence" zespół Havoca (ex-Behemoth) znacznie złagodził swoje brzmienie, które zostało niemal w całości osadzone w progresywno-post-rockowej stylistyce. Nie ma już praktycznie śladu po sludge doom metalu obecnym na poprzednich wydawnictwach Blindead. Nowy album pomorskiego zespołu jest liryczny, pełen zadumy, elegijny i bogaty instrumentalnie (klarnet, skrzypce, wiolonczela czy saksofon). Płyta w 90% składa się z fenomenalnych czystych wokali Patryka Zwolińskiego; jedynie w "b6", "c7" i "e2" robi się ździebko intensywniej pod kątem brutalności wokalnej (czytaj: krzyku). Fajnie został uwypuklony bas Matteo Bassoli, nowego nabytku Blindead. "Absence" spaja koncept listów i wiadomości, które bohater albumu otrzymuje od zmarłych najbliższych; transmisja informacji/pośmiertnych przemyśleń od tych, co wkroczyli w pustkę. Tytuły poszczególnych kawałków na płycie są niczym współrzędne grobów na cmentarzach (rząd, kwatera); wystarczy tylko zagubić się wśród obsypanych kobiercem jesiennych liści cmentarnych alei... z Nieobecnością za pan brat. Ulubione utwory: "n4", "a3", "a7bsence", "b6".
Blindead "s1":
http://www.youtube.com/watch?v=ekmOvpoulMM
Żeby było jednak brutalniej ostatnio wpadł mi w ucho angielski Abyssal, który w styczniu 2013 roku wydał własnym sumptem drugi już album "Novit Enim Dominus Qui Sunt Eius". Death/black/doom metal Abyssal absolutnie miażdży brutalnością. Z jednej strony mamy wolne tempa, zwolnienia i dronujące dźwięki, z drugiej intensywną death black metalową rzeź. Album jest cholernie zróżnicowany, atmosfera ciemności gęstnieje absorbując słuchacza kompletnie, niski growling wokalisty brzmi nieludzko. Abyssal gra opresyjny, nienawistny i agresywny metal w stylu Portal czy Mitochondrion. To chyba wystarczy jako rekomendacja. Na razie nie mam jeszcze ulubionych kawałków, muszę się jeszcze osłuchać z tym albumem. Tymczasem:
http://abyssal-home.bandcamp.com/
wtorek, 29 października 2013
Mutacja wirusa ptasiej grypy H7N9 na horyzoncie?
Wirusolodzy Ron Fouchier i Yoshihiro Kawaoka oraz 20 innych naukowców pragną zmutować wirus ptasiej grypy H7N9 po to by sprawdzić jak łatwo dochodzi do jego transmisji między ludźmi. Jak już wspominałem w Chinach w trakcie epidemii H7N9 udowodniono transmisję wirusa pomiędzy ojcem a córką. Fouchier i Kawaoka pragną użyć fretek jako zwierząt laboratoryjnych, aby przeprowadzić doświadczenia. Chcą zmutować gen hemaglutyniny (HA) znajdującej się na powierzchni wirusa grypy, czyli gen odpowiedzialny za produkcję białka, które przyłącza cząstki wirusa do komórek gospodarza. Propozycja Fouchiera i Kawaoki już spotkała się z miażdżącą krytyką. Dlaczego? Ponieważ obecnie wirus H7N9 nie transmituje się łatwo pomiędzy ludźmi - podobnie jak szczep H5N1. Krytycy boją się, że po zmutowaniu H7N9 owa mutacja zostanie przypadkowo bądź celowo uwolniona (np. przez bioterrorystów) i doprowadzi do pandemii wśród ludzi przenosząc się wśród nich drogą kropelkową. Do tej pory nie wiadomo jak doszło do transmisji szczepu H7N9 pomiędzy ojcem a córką (obie osoby zmarły), choć w grę może wchodzić genetyczna wrażliwość na grypę. Zdaniem wirusologa Wendy Barclay "eksperymenty takie jak planowany pozwolą naukowcom lepiej zrozumieć w jaki sposób ewoluuje wirus ptasiej grypy." Inżyniera genetyczna wirusów powoli staje się faktem.
niedziela, 27 października 2013
Wioska Ukivok i cmentarzysko kości na Morzu Beringa
Kolejne dwie zagadkowe lokalizacje, które nie uszły mojej uwadze. Wpierw wyspa Best (Best Island) zlokalizowana na Morzu Beringa na zachód od przylądka Douglas. Na wyspie znajduje się wioska Ukivok, ongiś zamieszkiwana przez dwustu Eskimosów Inupiat. Położona na krawędzi klifu została opuszczona przez jej mieszkańców w latach 70-tych XX wieku. Szkoła na wyspie zamknięta została już w 1959 roku. Ludzie opuścili wysepkę z obawy przed osuwiskiem i epidemią tuberkulozy. Wyspa jest piękna, acz warunki życia na niej są ekstremalnie surowe. W języku Inupiat nazywa się Ugiuvak, co oznacza miejsce wielkiej zimy. Eskimosi żyjący na niej zajmowali się polowaniem na foki oraz niedźwiedzie polarne; wszyscy brali potem udział w patroszeniu upolowanej zwierzyny. Na wyspę można się dostać łodzią (12-godzinny rejs) bądź helikopterem, który może wylądować na jej wierzchołku.
Innym ciekawym miejscem na Morzu Beringa są trzy wysepki Punuk (Poongook, Pinik) położone na południe od przylądka Apavook. Obmywają je płynące na północ silne prądy Morza Beringa przynoszące na wybrzeże mnóstwo martwej materii organicznej i zwierzęcych kości. W czerwcu 1978 roku na jednej z wysepek Punuk odkryto dwie ludzkie czaszki. Rodzi się pytanie czy pozostawili je tam odkrywcy czy są to pozostałości dwójki ludzi, którzy umarli w lodowatych wodach Morza Beringa? Wszystkie trzy wysepki są niezamieszkane, ale na największej z nich znajduje się stanowisko archeologiczne Okvik, z którego artefakty i skamieniałe kości słoniowe (kły) morsów wydobywali syberyjscy Yupik, mieszkańcy wiosek Savoonga oraz Gambell na wyspie St. Lawrence. Jeśli chodzi o zwierzynę to wysepki Punuk zamieszkują ptaki morskie, morsy oraz endemiczne norniki północne (tundrowe).
Poongook
Krzywa latarnia morska i opuszczona stacja wielorybnicza
W 1904 roku norweski kapitan Scott Larsen wybudował stację wielorybniczą Grytviken na brytyjskim terytorium Georgii Południowej na wybrzeżu King Edward Cove. Obsługiwało ją 300 pracowników, a przetworzone mięso, olej wielorybi i kości trafiały do konsumpcji. Od 1966 roku Grytviken jest zamknięta i rozkłada się w samotności (budynki, przetwórnie, pojemniki na paliwo, wraki statków wielorybniczych, kontenery i kości wielorybów porozrzucane na brzegu). Tam też (w pobliżu kościoła) spoczywa znany podróżnik i polarnik Ernest Shackleton, który zmarł w 1922 roku. Co znamienne, polowanie na wieloryby i ich przetwórstwo w Grytviken było tak efektywne, że od czasu zamknięcia stacji w 1966 roku nie widziano w okolicy Georgii Południowej prawie ani jednego wieloryba. Galeria zdjęć tutaj:
http://www.galenfrysinger.com/grytviken.htm
Kiipsaare
Kiipsaare
sobota, 26 października 2013
RIP Marianne Séjourné
23 października 2013 roku powiesiła się Marianne Séjourné aka LSK, basistka black metalowego Hell Militia. Udzielała się także w takich black metalowych hordach jak Secrets of the Moon, Vorkreist czy Antaeus. Miała 36 lat. Prawdopodobnie wiadomość ta przeszła by bez echa, gdyby nie to że cenię sobie wulgarny i nieokrzesany black metal Antaeus; z Secrets of the Moon też słyszałem to i owo. Pogrzeb odbędzie się 31 października w krematorium paryskiego cmentarza Pere Lachaise. No cóż, muzycy z którymi pogrywała w kapelach są zaszokowani i zasmuceni, ale naprawdę tak trudno dostrzec, że ktoś cierpi i spróbować mu pomóc?
piątek, 25 października 2013
Opale z Welo
Prowincja Welo, północna Etiopia, 550 km na północ od stolicy kraju Addis Ababa. W 2008 roku lokalni farmerzy odkryli tam (na wysokości 3200 metrów) przepiękne opale. Wystarczy przez chwilę potrzymać je przy świetle i można zauważyć, że ich wnętrze przypomina widok podmorskich głębin. Większość opali z Welo jest przezroczysta bądź półprzezroczysta. Oczywiście największe ceny na mineralnych aukcjach osiągają opale półprzezroczyste. Opale z Welo są hydrofanami: lekko zabarwione, białawe; umieszczone w wodzie stają się przezroczyste i wykazują piękną grę barw. Innym fascynującymi opalami są opale ogniste pochodzące z meksykańskiego stanu Querétaro. W ich wnętrzu 'dosłownie' żarzy się słońce.
A że Etiopia jest pięknym i fantastycznie surowym krajem niech świadczy zdjęcie ryftu Afar, miejsca, gdzie zbiegają się trzy płyty tektoniczne: afrykańska, arabska i somalijska. W 2005 roku doszło tam do erupcji szczelinowej Dabbahu i aktywności sejsmicznej, od tego momentu skorupa ziemska tam pęka, kontynent afrykański z czasem się podzieli, w końcu depresję Afar zaleje morze...
Wywiad z twórcami Behemoth Bike
Bardzo lubię robić wywiady z osobami, które żyją pasją i jednocześnie przekuwają ją w źródło swego zarobku. Nieważne czy chodzi o muzyka kapeli metalowej, globtrotera, który przemierza świat odkrywając jego nowe zakątki czy np. biologa molekularnego pracującego w zaciszu laboratorium. Takie osoby mi po prostu imponują. Tym razem padło na artystów z podkarpackich Lisich Jam, którzy stworzyli takie lśniąco-diabelskie cacko motoryzacji jak Behemoth Bike. Rozmawiam z Stanisławem Myszkowskim, szefem i założycielem Game Over Cycles. Btw, odrobina autopormocji nie zaszkodzi, choć z natury jestem osobą skrytą i nieufną. Wszystkie zdjęcia pochodzą od Game Over Cycles. Podoba mi się sposób projektowania i tworzenia od podstaw customowych motocykli przez GOC. Piękna synergia ciężkich brzmień i lśniącego metalu plus perfekcyjna dbałość o detale. :-) Nie jestem co prawda zmotoryzowany, ale chciałbym móc się kiedyś przejechać na takim cacku jak Behemoth Bike, Drag czy Chopper.
http://bartkrawczyk.natemat.pl/79811,motocykle-z-piekla-rodem-wywiad
sobota, 19 października 2013
Hemolakria czyli krwawe łzy
Hemolakria to niezwykle rzadka choroba, która objawia się krwawym płaczem. Chorzy bez ostrzeżenia zaczynają ronić krwawe łzy, co na myśl nasuwa ujęcia na strużki krwi z oczu w horrorach gore włoskiego mistrza makabry Lucio Fulci'ego tj. "Miasto żywych trupów" z 1980 roku czy rzekomo krwawiące posągi kościelne. Na hemolakrię choruje m.in 22-letni Amerykanin z Tennessee Michael Spann. Zaczęło się od niezwykle bolesnych bólów głowy, potem Michael zaczął krwawić z oczu, nosa i ust. Bóle głowy i krwawienia miały miejsce codziennie, siedem lat później stały się rzadsze: raz/dwa razy w tygodniu. Lekarze po serii testów nie potrafili podać przyczyny hemolakrii Michaela. Na to tajemnicze schorzenie choruje także inny Amerykanin z Tennessee Calvino Inman. Przebadano go przy użyciu tomografii komputerowej, rezonansu magnetycznego czy ultra-dźwięków - i przyczyny nie odnaleziono. Już w XVI wieku włoski lekarz Antonio Brassavola opisał przypadek zakonnicy, która zamiast krwawić menstruacyjnie krwawiła z oczu i uszu. Hemolakria może być spowodowana przez uraz głowy, ale przypadki Spanna i Inmana są idiopatyczne (o niejasnym lub nieznanym podłożu). Spann, utalentowany artysta ma problemy ze znalezieniem pracy z powodu krwawienia i jest zmuszony do życia jako odludek. Dzieciaki się z niego naśmiewają krzycząc, że jest opętany.
środa, 16 października 2013
Patricia S. Churchland "Moralność mózgu" - recenzja
Z racji tego, że bardzo lubię czytać książki popularnonaukowe z najróżniejszych dziedzin (w celu poszerzania horyzontów i dowiadywania się wciąż nowych rzeczy) wpadła mi ostatnio w ręce interesująca książka Patricii S. Churchland "Moralność mózgu" zahaczająca o neurobiologię, neurokognitywistykę, neurofilozofię oraz psychologię ewolucyjną. Omawia ona kwestie moralności człowieka z punktu widzenia neurobiologii. Książka jest przystępnie napisana i prezentuje wiele faktów, tudzież teorii naukowych, przede wszystkim z zakresu neurobiologii. Autorka stara się odpowiedzieć na różne ważkie, choć bardzo trudne pytania: Skąd bierze się moralność? Czy jej źródeł można poszukiwać w biologii? Jaką rolę odgrywa mózg w kształtowaniu naszych postaw moralnych? Czy moralność jest czymś specyficznie ludzkim? Posługuje się przy tym badaniami naukowymi oraz ilustracjami. Moralność ma swoje źródło w neurobiologii przywiązania, opieki i kooperacji oraz opiera się na sieci oksytocyny-wazopresyny, która jest modyfikowalna. W książce omawiane są także takie zagadnienia jak neurony lustrzane, geny a zachowania, imitacja, Złota Reguła, konsekwencjonalizm i utylitaność, itd. Neuronauki wciąż rozwijają się, zakres wiedzy na ich żyznym polu z roku na rok się poszerza, zatem warto sięgnąć po "Moralność mózgu". Na polskim rynku popularnonaukowym mamy od groma książek z takich dziedzin nauk ścisłych jak astronomia, kosmologia czy mechanika kwantowa (w tym przoduje Prószyński i Spółka), natomiast doskonałe i przystępnie napisane publikacje neurobiologiczne zdarzają się rzadko. Zatem marsz do księgarni. Polecam również "Pejzaż moralny" Sama Harrisa, który przeczytałem rok temu - kolejną doskonałą książkę z poletka neurofilozofii.
"Cokolwiek sprawia, że pewne rzeczy są dobre, sprawiedliwe lub właściwe, zakorzenione jest to w naturze ludzi i współtworzonego przez nich społeczeństwa, a nie w naturze stworzonych przez nas bogów."
"Ze względu na odmienność kulturową, ludzka moralność nie stanowi jednolitego zbioru wartości. Niektóre kultury akceptują dzieciobójstwo niepełnosprawnych i niechcianych, zaś inne uznają takie praktyki za moralnie odrażające." - cytaty z książki.
Zdjęcie miesiąca. Fotografowi Lassi Rautiainenowi udało się uwiecznić przyjaźń między wilczycą a niedźwiedziem brunatnym w leśnej dziczy północnej Finlandii. Wilczyca co wieczór przychodziła do niedźwiedzia, który dzielił się z nią jedzeniem.
Zespół obcej ręki (syndrom dr. Strangelove'a) i zaburzenie BIID
Przyczyna: uszkodzenie spoidła przedniego lub spoidła wielkiego. Jedna ręka wykonuje czynności, których wykonywania pacjent nie jest świadom. Zdarza się też, że obie ręce podejmują konkurencyjne działania (jedna zapina guziki, inna je rozpina). Jedna ręka dusi pacjenta, druga stara się ją oderwać od gardła. Pacjent może również być przekonany, że ręka jest mu obca. Nadto pacjent może żywić wobec swojej porażonej kończyny nienawiść, lęk, lekceważenie lub strach. Pamiętacie może horror "Mad Love" z 1935 roku, w którym szalony chirurg Peter Lorre przyszywa pianiście dłoń mordercy-nożownika i ta zaczyna żyć własnym życiem? Pacjenci cierpiący na zespół obcej ręki są świadomi, że ręka coś robi, ale często skarżą się, że nie mają nad nią kontroli. Innym schorzeniem zbliżonym do zespołu obcej ręki jest tzw. zaburzenie BIID (Body Integrity Identity Disorder), inaczej apotemnofilia. Pacjent twierdzi, że kończyna 'nie jest jego częścią' i obsesyjnie myśli o jej amputacji. Wtedy szuka pomocy u chirurga lub się samookalecza, aby przyśpieszyć przyszłą amputację. Kończyna jawi mu się jako obce ciało, intruz, impostor. W 2005 roku wywiad objął 52 chorych na BIID, 9 z nich amputowało w taki czy inny sposób niechcianą kończynę. W 1998 roku chirurg bez licencji amputował w Tijuanie zdrową kończynę choremu na apotemnofilię; pacjent zmarł wkrótce po zabiegu na skutek postępującej gangreny.
wtorek, 15 października 2013
Przegrana wirusologa Rona Fouchiera (sprawa H5N1)
Znowu będzie o zabójczych wirusach. Swego czasu śledziłem odkrycia tego wirusologa z Erasmus Medical Center w Rotterdamie. 21 czerwca 2012 roku artykuł Fouchiera dotyczący zwiększenia wirulencji wirusa ptasiej grypy H5N1 ukazał się w prestiżowym "Science". Wystarczy co najmniej 5 mutacji, aby wirus przechodził z fretki na fretkę drogą kropelkową. 25 września 2013 roku sąd w Haarlem uznał, że Ron Fouchier przed publikacją owej kontrowersyjnej pracy powinien uzyskać oficjalną zgodę władz w formie eksportowej licencji. Drugi sporny artykuł dotyczył prawdopodobieństwa spontanicznego pojawienia się zmutowanego wirusa H5N1 w przyrodzie. Holenderskie władze wystraszyły się dokonań naukowca, które mogłyby wpaść w ręce potencjalnych bioterrorystów i posłużyć jako biologiczna broń masowej zagłady. Zatem przyszłe badania nad transmisją H5N1 i kolejnym letalnym szczepem H7N9, który pojawił się tego lata we Wschodnich Chinach będą wymagały zgody władz. Fouchier stwierdził, że rząd ingeruje w wolność akademicką, co nie jest dalekie od prawdy. Wirusolog i jego uczelnia Erasmus MC mają 6 tygodni na wniesienie odwołania do Sądu Apelacyjnego w Amsterdamie. Mamy tutaj do czynienia z fundamentalnym atakiem na wolność naukowej wypowiedzi.
O co bliżej chodzi? Pozwolę sobie zamieścić tutaj mój stary opublikowany w lipcu 2012 roku artykuł odnośnie pracy Rona Fouchiera i jego zespołu. Kontrowersyjna praca Rona Fouchiera udowodniła, iż wirus H5N1 może rozprzestrzeniać się drogą kropelkową. Fouchier i jego grupa badawcza stworzyli groźny szczep, który zarażał fretki (modelowe zwierzęta laboratoryjne) rozprzestrzeniając się w powietrzu. Po raz pierwszy wyizolowany w Hong Kongu w 1997 roku niezwykle patogenny wirus H5N1 przyczynił się do śmierci 300 z 600 zarażonych do tej pory osób. Lecz aby się nim zarazić potrzeba bezpośredniego kontaktu z zainfekowanym ptakiem bądź człowiekiem. Od kilku miesięcy wiadomo, że wirus potrafi wyewoluować na drodze eksperymentalnej, co wzbudziło wśród środowiska medycznego uzasadnione obawy przed wybuchem globalnej pandemii oraz potencjalną możliwością bioterroryzmu.
Fouchier wraz ze swoją grupą badawczą wyizolował szczep wirusa z Indonezji (2005 rok), po czym go genetycznie zmodyfikował dodając trzy mutacje. Pierwsze dwie, Q222L i G224S, zmieniły gen hemaglutyniny (HA) w taki sposób, że jego białko zaczęło wykazywać preferencję przywierania do receptorów typu ludzkiego, a nie do tych zawartych w komórkach ptasich. Trzecia modyfikacja (E627K) zmieniła gen PB2, który bierze udział w kopiowaniu materiału genetycznego wirusa powodując tym samym jego bardziej sprawną replikację. Tak zmodyfikowany szczep H5N1 naukowcy wstrzyknęli do nosów fretek, po czym codziennie przez cztery dni zbierali próbki. Po 10 rundach zmutowany wirus rozprzestrzeniał się w powietrzu infekując fretki znajdujące się w oddzielnych klatkach. Do trzech mutacji Fouchiera doszły dwie kolejne: w genie hemaglutyniny (HA), a mianowicie T156A oddziaływający na wiązania receptora oraz H103Y stabilizujący białko. Pomimo zainfekowania zmutowanym szczepem wirusa fretki nie umarły, co może wskazywać, iż wysoce wirulentny szczep stał się mniej zabójczy.
Publikacja Fouchiera dotycząca zwiększenia wirulencji wirusa ptasiej grypy wywołała liczne obawy dotyczące przede wszystkim wykorzystania 'przepisu' eksperymentu przez bioterrorystów, przypadkowego wydostania się zmutowanego szczepu na zewnątrz pilnie strzeżonego laboratorium i doprowadzenia do wybuchu pandemii czy wreszcie spowodowania infekcji wewnątrz budynku na skutek wypadku przy pracy. Do tej pory H5N1 wymagał do zarażenia bezpośredniego kontaktu z zainfekowanym zwierzęciem bądź człowiekiem, niemniej szacuje się, iż w przypadku wirusa ptasiej grypy śmiertelność sięga od 60 do 80%. Istnieje hipotetyczna możliwość bioterroru, o czym świadczy chociażby 'Amerithrax'. Jesienią 2001 roku tajemniczy seryjny morderca wysłał do siedzib kilku koncernów medialnych i do biur dwóch senatorów listy zawierające niewielkie ilości sproszkowanych przetrwalników wąglika. W następstwie 'Amerithrax' umarło pięć osób, natomiast siedemnaście ciężko zachorowało. W połowie 2008 roku obiektem zainteresowania FBI stał się mikrobiolog Bruce Edward Ivins, który dowiedziawszy się o szykowanym przeciwko niemu oskarżeniu popełnił samobójstwo zażywając nadmierną ilość leków. Ivins pracował w Instytucie Badań Medycznych nad Chorobami Zakaźnymi Armii Stanów Zjednoczonych (USAMRIID) w Fort Detrick w stanie Maryland, skąd prawdopodobnie pochodził użyty do aktów biologicznego terroru szczep wąglika. I choć obecne badania nad H5N1 trwały na tzw. trzecim poziomie bezpieczeństwa biologicznego (Biosafety Level Three) ich rezultatem był wysoce zjadliwy genetycznie zmodyfikowany szczep bardziej odpowiedni dla Biosafety Level 4.
Ron Fouchier nie był jedynym wirusologiem, który przeprowadził kontrowersyjne eksperymenty z wirusem H5N1. 2 maja 2012 roku w "Nature" ukazała się praca japońskiego wirusologa Yoshihiro Kawaoki z Uniwersytetu Wisconsin–Madison, który stworzył wirusa-hybrydę dwóch szczepów H5N1 oraz H1N1 (odpowiedzialnego za wybuch pandemii w 2009 roku).
Linki do obu artykułów w języku angielskim:
"Nature" (Yoshihiro Kawaoka i in.)
http://www.nature.com/nature/journal/v486/n740/full/nature10831.html
"Science" (Ron Fouchier i in.)
http://www.sciencemag.org/content/336/6088/1534.full
Szczep wirusa ptasiej grypy H7N9 według grupy uznanych chińskich wirusologów, epidemiologów i mikrobiologów może przenosić się między ludźmi. Chodzi o transmisję wirusa pomiędzy 60-letnim ojcem a 32-letnią córką - obie osoby po pewnym czasie zmarły. To bardzo rzadki przypadek. Epidemia H7N9 wybuchła w marcu 2013 roku. Zarażone zostały 132 osoby, 43 umarły. Wygląda na to, że szczep H7N9 jest jednym z najbardziej letalnych wirusów ptasiej grypy. Jego źródłem były fermy żywego drobiu w Zheijang wzdłuż wybrzeża.
Więcej tutaj: http://www.bmj.com/content/347/bmj.f4752#ref-6
niedziela, 13 października 2013
Najgroźniejsze i najbardziej zjadliwe wirusy
Biosafety Level 4 (czwarty poziom bezpieczeństwa biologicznego) - na tym największym poziomie bezpieczeństwa badane są najbardziej niebezpieczne i śmiercionośne wirusy na które nie ma szczepionki (ok, na niektóre z nich szczepionki już opracowano). Są to w telegraficznym skrócie:
Wirus gorączki krwotocznej Ebola (siedem znanych odmian) - gorączka krwotoczna Ebola jest jedną z najbardziej zjadliwych i wirulentnych chorób w historii ludzkości. Nie ma na nią szczepionki, śmiertelność dochodzi do 90% w zależności od szczepu. Ebola, podobnie jak spokrewniony wirus Marburg należy do filowirusów. Oba wirusy są endemiczne dla Afryki, z tym że śmiertelność w przypadku zainfekowania wirusem Marburg dochodzi do 30%. Ebola i Marburg roznoszą się poprzez kontakt ludzi z płynami ustrojowymi, krwią, potem i kałem zainfekowanych osób czy zwierząt (gryzonie, koczkodany saba). Infekcja obejmuje wysoką temperaturę, bóle mięśni, biegunkę, z czasem przychodzą wymioty czarną krwią, bóle brzucha, klatki piersiowej i głowy, pojawiają się krostowata wysypka i podskórne krwawe wybroczyny, wreszcie krwawienie z otworów ciała (np. z kanalików łzowych oczu, z nosa, waginy czy odbytu). Może pojawić się również niekończąca się czkawka. Wirus Ebola odkryto w 1976 roku w Zairze i Sudanie, jego ognisko znajdowało się w pobliżu rzeki Ebola. Zainfekował 284 osoby, śmiertelność wyniosła 53%. Kilka miesięcy później wirus pojawił się w Yambuku, Zair (obecnie Kongo). Ebola-Zair (EBOZ) zainfekował 318 osób, śmiertelność wyniosła tym razem 88%. Trzeci szczep wirusa Ebola, tzw. EBOR (Ebola-Reston) zidentyfikowano u małp importowanych do Reston w stanie Virginia z Mindanao (Filipiny), wykryto go również u tamtejszych świń. Nie przeniósł się on jednak na ludzi. Kolejnym szczepem wirusa Ebola jest szczep Ebola Cote-d'Ivoire (EBO-CI), który został odkryty w 1994 roku - etolog przeprowadzała nekropsję na martwym szympansie w lesie Tai (Wybrzeże Kości Słoniowej) i zaraziła się EBO-CI. W 1994 roku wybuchła epidemia wirusa Ebola w miasteczku Kikwit, Kongo. Pacjentem zero okazał się 42-letni G.M, który zaraził się wirusem w lesie Mbwambala, w którym wytwarzał węgiel drzewny. Po uśmierceniu G.M i jego najbliższych Ebola dotarł do szpitala położniczego w Kikwicie, gdzie zaatakował ciężarne kobiety, chirurgów, członków zespołu operacyjnego oraz pełniące funkcje pielęgniarek zakonnice z klasztoru w Bergamo. Zaraza rozpleniła się na Kikwit i okoliczne miejscowości. Łącznie zaraziło się 315 ludzi, 214 zmarło. Prawdopodobny rezerwuar wirusa Marburg znajduje się w jaskini Kitum w pobliżu wulkanu Elgon w Kenii, być może przenoszą go nietoperze. Również i on potrafi być groźny - w 2005 roku w prowincji Uige w Angoli jego nieznana dotąd odmiana zabiła 244 osoby. Jeśli chodzi zaś o wirus Ebola to za jego najgroźniejszy szczep uchodzi odmiana Ebola-Zair ze statystyczną śmiertelnością (i czterema wybuchami epidemii od 1976 roku) 83% w ciągu 27 lat. Inne odmiany wirusa Ebola, których jeszcze nie omówiłem to Ebola-Sudan (SEBOV, odkryto go w 1976 roku, początkowo miał być identyczny ze szczepem Zair) oraz ostatni jak na razie wykryty szczep Bundibugyo (BEBOV), którego epidemie wybuchły w 2007-08 w Ugandzie (39 ofiar śmiertelnych) oraz w 2012 roku Kongo (10 ofiar śmiertelnych).
Wirus Machupo (śmiertelność 30%) powoduje boliwijską gorączkę krwotoczną i jest endemiczny dla Boliwii. Należy do rodziny wirusów Arenaviridae (arenawirusy). Jego rezerwuarem są gryzonie Calomys callosus, które wydalają wirusa z moczem. Objawy zakażenia to gorączka, dreszcze, bóle mięśni, bóle głowy, osłabienie organizmu, bóle brzucha, jadłowstręt, hipotonia, na ciele tak jak w przypadku wirusów Ebola i Marburg pojawiają się wybroczyny, ma miejsce krwawienie z kanalików łzowych oczu, odbytu, waginy, dziąseł, nosa, a także wymioty krwią. W 1994 roku doszło do wybuchu epidemii w miasteczku Magdalena, zmarło m.in sześciu członków jednej rodziny. Kolejnym śmiercionośnym arenawirusem jest wirus Guanarito (śmiertelność 25%) powodujący wenezuelską gorączkę krwotoczną. Wektorami wirusa są gryzonie, przyczyną zakażenia ludzi jest kontakt z nimi lub ich kałem czy śliną. Objawy: nudności, wymioty, gorączka, ból głowy, zapalenie gardła z powiększeniem węzłów chłonnych, kaszel, wybroczyny na skórze, krwawienie z nosa, dziąseł, waginy i odbytu, leukopenia i trombocytopenia (niedobór leukocytów i trombocytów). 24 marca 2013 roku fiolka z letalnym wirusem Guanarito zniknęła z laboratorium w Teksasie.
Z kolei wirus Junin (znowuż arenawirusy) powoduje argentyńską gorączkę krwotoczną. Rezerwuar ponownie stanowią gryzonie, przyczyną zakażenia ludzi jest kontakt z nimi lub ich kałem czy śliną (droga wziewna czy krwiopochodna). Śmiertelność wynosi 15-30%, ale przeciw wirusowi Junin opracowano skuteczną szczepionkę o nazwie Candid #1. Objawy podobne jak u wirusa Guanarito, występują: obfite krwawienie z nosa, dziąseł, bóle brzucha, nudności, wymioty krwią.
Wenezuelskie końskie zapalenie mózgu (VEE) oraz japońskie zapalenie mózgu (JEV). Powodują je wirusy neutropowe (arbowirusy), które atakują mózg i rdzeń kręgowy, czego skutkiem może być zapadnięcie w śpiączkę i śmierć. Wektorami wirusów są komary. JEV atakuje głównie kraje azjatyckie. Opracowano przeciwko tej chorobie skuteczną szczepionkę. Pochodzący z Malezji wirus Nipah (paramyksowirus) przenoszą nietoperze z rodzaju Pteropus. Ich kał prawdopodobnie zanieczyścił karmę trzody chlewnej. Wirus najpierw zaatakował świnie w Malezji i Singapurze masowo je zabijając. Ludzie po kontakcie z zakażonymi świniami także zaczęli chorować. Wirus Nipah (NiV, śmiertelność 70%) wywołuje bardzo groźne zapalenie mózgu lub zapalenie płuc. Do 1999 roku w Malezji uśmiercił 105 ludzi. Padło kilka milionów świń. Objawy Nipah: ostre zapalenie mózgu, wysoka gorączka, bóle głowy, zapalenie układu oddechowego, tachykardia, wreszcie śpiączka prowadząca do śmierci. Do tej samej rodziny co Nipah należą wirusy Hendra (chorobotwórczy dla koni i ludzi) oraz Menangle (chorobotwórczy głównie dla świń). Ten pierwszy odkryto w Australii w 1994 roku. Rezerwuar tego wirusa znowu tworzą nietoperze Pteropus, z tym że zaraża on konie (i ludzi też, rzecz jasna). Podobnie jak Nipah Hendra atakuje mózg człowieka niszcząc neurony i komórki glejowe. Śmiertelność u ludzi w przypadku wirusa Hendra wynosi 50%. Objawy to m.in. zaburzenia świadomości, zaburzenia ruchowe, drgawki, nieprawidłowe odruchy, wymioty, gorączka i bóle głowy. Patogeny odpowiedzialne za zoonozy i przenoszone przez nietoperze jak widać mają się dobrze!
Uważać też trzeba na wirusy powodujące gorączkę dengę oraz gorączkę Lassa. W tym pierwszym przypadku rezerwuarem są komary Aedes aegypti i Aedes albopictus, w tym drugim gryzonie (m.in. szczury, ich odchody i kał). Objawy gorączki Lassa są zbliżone do wirusa Ebola, choć nie jest to choroba o tak wysokim stopniu śmiertelności. Każdy z opisanych tutaj wirusów to potencjalna broń biologiczna.
Na zdjęciach m.in pochówek ofiar wyjątkowo wirulentnej odmiany wirusa Marburg w Angoli oraz krwawe wybroczyny na ręce pacjenta zainfekowanego wirusem Ebola.
sobota, 12 października 2013
Bestial Raids, Necros Christos i Grave Miasma w Bazylu - 11 października (fotorelacja)
Na ten koncert napalałem się od dawna, ponieważ jestem ogromnym fanem okultystycznego death metalu. Po 18 odebrałem dwójkę znajomych, którzy przyjechali do Poznania spod Warszawy i w drogę do Bazyla. Na miejscu pierwszy zgrzyt - Necros Christos i Grave Miasma nie dojechali na czas. Koncert zaczyna się opóźniać. To źle dla mnie wróży, bo powrót do mojego miejsca zamieszkania mam fatalny...
W klubie trwa oczekiwanie na koncerty. Tłoczno. Przyjechali ludzie z całej Polski: ze Śląska, Krakowa, Warszawy. Tłok panuje przy stoisku z płytami CD i koszulkami. Płyty CD w bardzo niskich cenach od 18 zł do 25-30 zł - kumpel z Obornik Śląskich kupuje ich siedem. Znajomy z Wyszkowa sprawia sobie koszulkę Cultes des Ghoules. Stoiska z merchandisem Necros Christos i Grave Miasma nie ma (chciałem na nim pogrzebać), bo zespoły nadal w drodze (przed koncertem Bestial Raids były w okolicach Leszna)...
Jakoś po 21 na scenę wychodzą Bestial Raids z Kielc. I atakują zgromadzoną publiczność bestialskim death/black metalem z mocną okultystyczną otoczką. Pod sceną zaczyna się piekło, totalny młyn, a że stoję bardzo blisko sceny nie jestem w stanie robić dobrych zdjęć (co chwila ktoś na mnie wpada i muszę go wpychać w kłębowisko szalejących ludzi). Kawałki krótkie, acz cholernie intensywne, wokale Sadista brzmią niczym demoniczny ryk z najgłębszych czeluści piekieł. Brzmienie gitar surowe, podziemne i brudne, praca perkusisty rewelacyjna (zarówno Necron, jak i Desolator ukryci za maskami gazowymi). Nie jest to jednak wbrew pozorom prymitywna sieka, są miażdżące zwolnienia i inne atmosferyczne wtręty. Widownia w amoku, po każdym wybuchu brutalności (czytaj: utworze) rozlega się krzyk z wielu gardeł: "Bestial Raids!". Kapela wydała od 2003 roku kilka demówek i splitów oraz dwa długograje "Reversed Black Trinity" (2007) oraz "Prime Evil Damnation" (2011).
Około 22.30 na scenie Bazyla zaczynają się instalować spóźnieni Niemcy z Necros Christos. Idzie im bardzo sprawnie i szybko zaczynają grać. Nie będę ukrywał, że poznałem tą kapelę dość późno, a grają już niemal od dekady. Przed dwoma ostatnimi albumami "Triune Impurity Rites" (2007) i "Doom of the Occult" (2011) wydali sporo demówek i splitów. Specyfiką muzyki Necros Christos są liczne intra, instrumentale oraz interludia o charakterze rytualistycznym pomiędzy poszczególnymi black/death metalowymi wałkami. Na żywo siłą rzeczy tego zabrakło, co mi w ogóle nie przeszkadzało. W trakcie gigu Necros Christos pod sceną znowu szaleństwo, w pewnym momencie musiałem się cofnąć po tym jak kumpel z Obornik Śląskich wciągnął mnie na chwilę do młyna. Stanąłem obok kolesia z rozbitym nosem. Jego krew zdobiła podłogę klubu, ale on zdawał się wcale tym nie przejmować. To się nazywa dedykacja dla sceny! Poza tym w trakcie koncertu Necros Christos jakiś pijany idiota stojący gdzieś obok rozbił o podłogę szklankę po piwie. Rozumiem, że ludzie lubią oddać się nieskrępowanemu szaleństwu na najbrutalniejszych metalowych sztukach (co w końcu jest wyrazem uznania dla danej kapeli), ale to już jest lekkie przegięcie. Generalnie mało mnie interesuje los obcych mi osób, ale niech ktoś z mosh-pitu runie na to walające się szkło i o nieszczęście nietrudno. A potem koncert zostaje przerwany i zaczynają się problemy. Zresztą na koncercie Grave Miasma też co pewien czas słyszałem dźwięk tłuczonego szkła. Mniejsza z tym. Koncert Necros Christos był porywający, istna destrukcja Sodomy i Gomorry - tak jak z coveru "Doom of the Occult", który zdobi obraz XIX-wiecznego malarza Johna Martina.
Grave Miasma. Kurczę, ale podoba mi się nazwa tej brytyjskiej kapeli. Grobowy miazmat. Odór grobu. Nazwa adekwatna do twórczości brytyjskiej occult black/death metalowej kapeli. Ich debiutancki album "Odori Sepulcrorum" (2013) słuchałem przed koncertem wiele razy i jest autentycznie dobry. Ba, jeden z najlepszych albumów death metalowych, jakie miałem okazję słuchać w tym roku (obok świetnego debiutu ukrytych za habitami Szwedów z Irkalllian Oracle). Bluźnierczy blackened death metal, w którym dominują umiarkowane tempa i posępne doomowe miażdżenie. Nie wiem jak inni, ale ja widząc Grave Miasma na żywo czułem się częścią jakiegoś obscenicznego rytuału. Te monstrualne doomowe riffy, ten przerażający dźwiękowy chaos; erupcje metalowej furii stopniowo przechodzące w ziejący ciemnością doom. Im bardziej penetruję scenę scenę occult death metalową tym ciekawsza mi się wydaje (Dead Congregation, Muknal, Teitanblood, Irkallian Oracle, Embrace of Thorns, etc.) Bo jest w tej muzyce coś autentycznie złego, pierwotnego. Antyczny horror. Czarna magia z otchłani. A koncert Grave Miasma... rewelacyjny! W trakcie grania na żywo "Ossuary" z ostatniego albumu poleciałem kupić ich koszulkę.
No cóż, teraz pozostaje czekać na Incantation i Impiety 16 listopada.
piątek, 11 października 2013
Analiza epidemiologii ataków zombies
W 2009 roku kanadyjski matematyk-epidemiolog Philip Munz wraz z kolegami z Uniwersytetu w Ottawie zajął się w wolnej chwili analizą epidemiologii ataków zombies z kultowego horroru George'a A. Romero "Noc żywych trupów" (1968). Jak wiadomo plaga zombie z grubsza przypomina śmiertelną, wirulentną, błyskawicznie rozszerzającą się infekcję. Munz i jego koledzy postawili pytanie: w przypadku bitwy pomiędzy żywymi trupami a ludźmi kto by zwyciężył? Wzięli jednak pod uwagę klasyczne wolno poruszające się żywe trupy, aby dać ludzkości szansę na podjęcie z nimi walki.
Powstała interesująca matematyczno-epidemiologiczna praca "When Zombies Attack!: Mathematical Modelling of an Outbreak Of Zombie Infection". Epidemiolodzy wzięli pod uwagę scenariusz szybkiej zombifikacji, gdy ludzie są od razu gryzieni przez umarłych i plaga rozszerza się błyskawicznie oraz drugi scenariusz, w którym okres inkubacji wynosi dobę. W obu przypadkach ludzkość zostaje wyeliminowana, z tym że w drugim przypadku zagłada trwa dłużej. Nie pomaga nawet kwarantanna schwytanych zombies, nawet wówczas gdy od razu zostają zgładzone. To nie zapobiegnie katastrofie. Szczepionka przeciw zombifikacji także nie gwarantuje uodpornienia. Niektórzy ludzie ocaleją, ale w małych grupkach.
Ratunkiem jest błyskawiczna destrukcja zombich, agresywne zduszenie plagi w zarodku. I to we wczesnych stadiach choroby. Kwarantanna nic nie da. W przeciwnym przypadku wszyscy ludzie będą martwi lub zamienią się w zombies.
Epidemiolodzy z Ottawy opracowali matematyczny model zwany SIZR i wyróżnili w nim cztery stany: 1) podatny (osobniki podatne dołączają do zombies po ugryzieniu lub umierają śmiercią naturalną), 2) chory, 3) zombie, 4) wyeliminowany (osobniki wyeliminowane mogą po ich unicestwieniu powstać z martwych, a te z kolei na nowo obudzone trupy trafią do wyeliminowanych po zniszczeniu mózgu lub dekapitacji). Wzięto pod uwagę okres utajenia zarazy od ugryzienia do zakończenia procesu zombifikacji.
Pracę naukowców możecie przeczytać tutaj:
http://mysite.science.uottawa.ca/rsmith43/Zombies.pdf
wtorek, 8 października 2013
Chłostane wiatrem drzewa w Slope Point, Nowa Zelandia
Uwielbiam drzewa. Te na Slope Point, najbardziej na południe wysuniętym punkcie Wyspy Południowej Nowej Zelandii są doprawdy wyjątkowe, gdyż wyglądają niczym z onirycznych koszmarów. Chłostane zimnymi i bezlitosnymi południowo-zachodnimi wiatrami wędrującymi wprost z Antarktydy. Cyprysy wielkoowocowe powyginane, zniekształcone, wykręcone na zawsze w kierunku skąd wieją antarktyczne wiatry. Rejon Slope Point poza okazjonalnym wypasem owiec nie jest zamieszkiwany przez ludzi, ale o ich bytności świadczą zdewastowane szopy. Lubię takie miejsca, z dala od ludzkich sadyb, tam, gdzie rzadko widzi się ludzi... w rzeczywistości do Slope Point nie prowadzą żadne drogi poza ścieżkami przeznaczonymi dla pieszych eksploratorów.
sobota, 5 października 2013
Dwie muzyczne rekomendacje: Wormlust i Bölzer
W sam raz na chłodne jesienne wieczory.
Wormlust to jednoosobowy projekt black metalowy z Islandii, którego twórcą jest H.V Lyndgall. Jestem zachwycony debiutancką płytą Wormlust "The Feral Wisdom" (2013), którą nagrał wespół z perkusistą Bjarnim Einarssonem. Stanowi ona istne muzyczne pandemonium; zwyrodniały konglomerat agresywnego black metalu i dark ambientowej psychodelii. Z tego albumu wyziera rozpacz i beznadzieja, a także opętańcza wściekłość. Muzyka Wormlust jest zagmatwana i niepokojąca, pełna niuansów i abstrakcji. Produkcja "The Feral Wisdom" jest idealna, a wokalnie... black metalowy wrzask, głęboki growling oraz fragmenty mówione. Wielbiciele połamanej black metalowej dysharmonii a la Deathspell Omega czy Blut Aus Nord powinni sięgnąć po Wormlust. Kolejny (po "Flesh Cathedral" Svartidaudi) znakomity album black metalowy z Islandii. Czekam na więcej odhumanizowanego chaosu Wormlust.
Wormlust "Djöflasýra": http://www.youtube.com/watch?v=nLQigEijit0
Szwajcarski Bölzer i kolejne zaskoczenie. Ich epka "Aura" (2013) bez litości wgniotła mnie w ziemię. Zespół tworzą perkusista HzR i gitarzysta/wokalista KzR (Deathcult, Witchrist). A muzyka? Niezwykle kreatywny i potwornie ciężki black/death metal pełen intensywnej brutalności i dynamicznej melodyki. Wzorcowa praca monolitycznych gitar, wspaniałe utwory (trzy black/death metalowe kolosy) i przede wszystkim nacisk na mocarne gitarowe riffy. Ktoś nazwał Bölzer kosmicznym Asphyx/ Incantation. To dobre porównanie. "Aura" brzmi potężnie, wokale KzR przypominają niekiedy samobójcze wrzaski Rainiera Landfermanna ("Dictius Te Necare" Bethlehem), oprócz tego facet dysponuje mocnym growlem i ostrym krzykiem. Inspiracja Neurosis wyczuwalna, choć "Aura" osadzona jest w black/death metalowej stylistyce. Duet z Zurychu po prostu miażdży. Poproszę długograj i to szybko. Iście koronalny wyrzut masywnego black/death metalu.
Bölzer "Coronal Mass Ejaculation": http://www.youtube.com/watch?v=4ZBaEtnxjYw
Nenia dla Lampedusy
Lampedusa. Mała wysepka wulkaniczna (ostatnia aktywność erupcyjna miała miejsce 9000 lat temu) o długości 12 km i szerokości 3 km i ubogiej śródziemnomorskiej wegetacji. Geologicznie przynależy do Afryki, od wybrzeża Tunezji dzieli ją odległość 113 km, a od Sycylii 205 km. Najwyższym punktem wysepki jest 'l'albero del sole' (słoneczne drzewo) o wysokości 133 metrów. Lampedusa jest najbardziej na południe wysuniętą wyspą Europy. Jej plaża Isola dei Conigli uchodzi za jedną z najpiękniejszych na świecie. Nazwa tej plaży pochodzi od niewielkiej wysepki znajdującej się naprzeciw, a w przeszłości zamieszkiwanej przez króliki (obecnie stanowi ona naturalny rezerwat dla żółwi caretta-caretta i ich jaj). Lampedusa obok wysp Linosa i Lampione (niezamieszkana) wchodzi w skład archipelagu Pelagie. Co roku wiele fałdowców (Balaenoptera physalus, rodzina wielorybów fiszbinowych, rząd walenie) mija wyspy archipelagu. Jest to gatunek zagrożony wyginięciem.
Lampedusa ma jednak problem związany z imigrantami z Afryki. 3 października 2013 roku łódź przewożąca 450 imigrantów z Somalii i Erytrei zapaliła się w pobliżu wyspy i przełamała na pół. Uratowano 150 ludzi, co najmniej ponad 290 osób zginęło (w tym kobieta w ciąży i dwoje dzieci). Lampedusa stała się centrum imigracyjnym Europy. Docierają na nią imigranci z Libii, Tunezji, Somalii, Egiptu, Syrii czy Erytrei. Wyspa ma być dla nich czasowym przystankiem przed przedostaniem się w głąb Europy w poszukiwaniu "nowego lepszego życia". A libijscy szmuglerzy liczą tylko kasę za transport. Pomiędzy 1994 a 2012 rokiem śmierć w morskich odmętach odnalazło blisko 6500 imigrantów (więcej niż liczy populacja Lampedusy - 6000 mieszkańców). Przykładowo w 2011 roku uszkodzona łódź z imigrantami dryfowała przez dwa tygodnie w pobliżu wyspy. Rezultat: 60 imigrantów umarło, jedynie 9 przeżyło. W 2009 roku w trakcie konfliktów w Libii i Tunezji na wyspie znalazło schronienie ponad 50 000 młodych Libijczyków i Tunezyjczyków. Imigranci mogą ubiegać się o azyl we Włoszech, ale wielu bywa odsyłanych z powrotem do ich krajów. Na decyzję potrafią czekać miesiącami. Cierpi na tym turystyka, gdyż ekonomia Lampedusy zależy w dużej mierze od obecności zagranicznych turystów. W 2013 roku do Włoch i na Maltę dostało się 8400 imigrantów, w tym sporo mieszkańców ogarniętej krwawą wojną domową Syrii. Dla wielu kolejnych wody Morza Śródziemnego staną się w przyszłości masowym grobem.
Europa nie zna rozwiązania problemu imigracji zarobkowej z ubogich krajów afrykańskich. Odnoszę wrażenie, że w tym akurat zakresie liberalizm (tudzież humanizm) ponosi porażkę za porażką. Rzadko wypowiadam się na tematy polityczne i okołopolityczne, ale tutaj aż się o to prosi. Nie widzę potrzeby budowania w Europie społeczeństw wielokulturowych (zwłaszcza gdy są to ludzie o odrębnym światopoglądzie religijnym), lecz rozumiem również desperację ludzką, do której popycha bieda.
Nenia (lamentacja, pieśń żałobna, kołysanka)...
Na zdjęciach Lampedusa z powietrza, rajska plaża Isola dei Conigli, zatopiona łódź imigrantów z Somalii i Erytrei oraz ich ciała.
Subskrybuj:
Posty (Atom)