piątek, 29 stycznia 2021
My, dzieci z dworca Zoo (1981) i Berlin Zachodni
środa, 27 stycznia 2021
Władcy chaosu/ Lords of Chaos (2018) - recenzja
Długo wstrzymywałem się z obejrzeniem "Władców chaosu", gdyż natknąłem
się tu i ówdzie na negatywne recenzje. Jednak film Jonasa Akerlunda,
współzałożyciela Bathory i reżysera m.in. słynnego klipu "Bewitched"
Candlemass wart jest obejrzenia, gdyż zadaje pytanie: czy ów 'prawdziwy'
norweski black metal (reprezentowany m.in. przez Mayhem, Burzum,
Thorns, itd.) był zjawiskiem autentycznym czy może sprytnym marketingiem
prowadzącego Helvete Euronymousa? Faktem jest, że niektórzy black
metalowcy (Dead, Varg, Bard Faust) potraktowali antyludzkie,
destrukcyjne i antyreligijne deklaracje będące spoiwem black metalu zbyt
serio, co doprowadziło do samobójstwa, palenia kościołów i dwóch
bezsensownych morderstw. Burzliwa historia narodzin norweskiego black
metalu jest dobrze znana. Nie ma sensu jej tutaj szczegółowo przytaczać.
W "Lords of Chaos" podobało mi się przedstawienie Euronymousa jako
sprawnego, obytego w marketingu biznesmena, który dążył do tego, by
Mayhem był zespołem o ekstremalnej reputacji. Stąd chociażby robienie
zdjęć post-mortem Deadowi. Kiedy trzeba "Lords of Chaos" potrafi być
filmem ironiczno-zabawnym. Z drugiej strony są w tym filmie samobójstwo i
dwa morderstwa (homoseksualisty w Lillehammer i Euronymousa przez
Varga). Są to sceny mocne i brutalne, nie dla ludzi o słabych nerwach.
Zwłaszcza akt samobójczy Deada był bardzo nieprzyjemny. Do zapamiętania
ścieżka dźwiękowa "Lords of Chaos", na której znalazło się sporo dobrych
kawałków metalowych m.in. Mayhem, Sodom, Sarcofago, etc. Zaskoczeniem
było użycie "Host of the Seraphim" Dead Can Dance w scenie, gdy Varg i
Snorre zmierzają samochodem do Euronymousa. Zabrakło mi natomiast w
scenariuszu naświetlenia tego, co skłoniło grupę nastolatków do grania
black metalu i kultywowania ekstremalnej postawy rebelii, nihilizmu i
przemocy. Euronymousowi zależało na tej ideologii, ale traktował ją jako
zabawę, narzędzie marketingowe; Varg zaś potraktował ją dosłownie.
Mam
wrażenie, że "Lords of Chaos" przeznaczony jest raczej dla ludzi
dopiero zaczynających swoją przygodę ze skandynawskim black metalem, a
nie dla black metalowych ortodoksów. Poza tym to film fabularny, a nie
dokument, stąd spłycenie niektórych wątków i postaci. Jeśli
chcielibyście dowiedzieć się dużo więcej o narodzinach i ekspansji
norweskiego black metalu to polecam dokumenty stacji NRK "Helvete".
Oczywiście były w "Lords of Chaos" elementy, które nie do końca mi
przypasowały np. Emory Cohen jako Varg Vikernes czy przedstawienie
Snorre z genialnego Thorns jako idioty. No cóż, nie jest to film
idealny, ale oglądałem go z niesłabnącym zainteresowaniem.
EDIT: W rzeczy samej kiedy Snorre wraz z Vargiem jechali w odwiedziny do Euronymousa to słuchali Dead Can Dance. Mały niuans, ale zgodny z prawdą - potwierdzony w książce "Lords of Chaos" (1997).
niedziela, 24 stycznia 2021
Il Nido del Ragno aka Spider Labirynth (1988) - recenzja
Profesor archeologii z USA Alan Whitmore zostaje skierowany przez
przełożonych z uczelni do Budapesztu, by nawiązać kontakt z innym
uczonym, profesorem Rothem. Alan dociera do stolicy Węgier i nawiązuje
kontakt z owym badaczem poprzez jego piękną sekretarkę Genevieve.
Wyraźnie czymś zaniepokojony profesor Roth pada ofiarą zagadkowego
morderstwa. Wkrótce Alan zaczyna być wciągany w labirynt dziwnych
praktyk okultystycznych powiązanych z tajemnym, mrożącym krew w żyłach
kultem (tzw. labirynt pająka).
Jeden z najlepszych horrorów
nakręcony u schyłku kultowego kina grozy we Włoszech. Padały wręcz
opinie, że powinien to być finałowy akord trylogii Dario Argento o
Trzech Matkach ("Suspiria" z 1977 roku i "Inferno" z 1980 roku to dwie
pierwsze odsłony). Można uznać "Spider Labirynth" za stylowy,
złowieszczy i wysmakowany hołd dla horrorów Dario Argento i Mario Bavy
(zwłaszcza dla wspomnianej "Suspirii"), jednak film dodatkowo wyróżnia
gęsta i iście lovecraftowska atmosfera osaczenia, paranoi i terroru.
Suspens budowany jest stopniowo, nieco ospale, groza narasta powoli,
sugestywnie. Efekty specjalne Sergio Stivalettiego potrafią być mocne i
szokujące. Do tego dochodzą stylowe i krwawe sceny morderstw dokonywane
przez upiorną istotę w czerni, których nie powstydziłby się sam maestro
Dario Argento. Paranoiczna atmosfera "Il Nido del Ragno" na myśl
przywodzi opowiadania Lovecrafta i dreszczowce Romana Polańskiego.
Obok "Deliria" (1987) jeden z wyróżniających się włoskich horrorów lat 80-tych. Mała i wciąż zapomniana perełka.
poniedziałek, 18 stycznia 2021
Urodziny Carla McCoya z Fields of the Nephilim - Hardware (1990)
Dzisiaj zdecydowałem się na seans okolicznościowy "Hardware" (1990) z okazji dzisiejszych urodzin Carla McCoya, lidera
słynnej gotycko rockowej kapeli Fields of the Nephilim, której albumy
są dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza "Elizium", "Mourning Sun" i "Zoon"
Nefilim.
"Hardware" po raz pierwszy widziałem w pierwszej
połowie lat 90-tych jako dzieciak, na długo zanim poznałem muzykę Fields
of the Nephilim czy Ministry. Potem recenzowałem ten film na IMDb 10
października 2002 roku. Dzisiaj któryś z kolei seans od wielu lat. Nie
będę się tutaj rozpisywał na temat fabuły, bo jest dobrze znana. Dość
powiedzieć, że "Hardware" był jednym z pierwszych filmów
post-apo/cyberpunk obok "Łowcy androidów" (1982) i "Heavy Metal" (1981),
które oglądałem. Dopiero wiele lat później sięgnąłem po japońskie
cyberpunki takie jak seria "Tetsuo", "Death Powder" (1986) czy "Rubber
Lover" i "Pinokio 964" (oba w reżyserii Shozin Fukui).
Lemmy z Motorhead wciela się postać
taksówkarza w zalanym, toksycznym mieście. Carl McCoy błyszczy jako
przemierzający rozpalone słońcem piaski marokańskiej pustyni wędrowiec
(nomad). To on odnajduje zagrzebane wśród wydm części Mark 13 - biomechanicznej, samodzielnie
działającej i zaprogramowanej maszyny do zabijania (cyborga) widzącej w
podczerwieni, dzięki której Dylan McDermott, Stacey Travis i inni wpadną
w niemałe tarapaty i ekran zacznie ociekać krwią. Warto także wsłuchać
się w to, co ma do powiedzenia Angry Bob (Iggy Pop).
Nie dziwi
obsadzenie Carla McCoya w roli wędrowca, gdyż wcześniej Stanley kręcił
teledyski Fields of the Nephilim. Sprawdziłem dokładnie które -
"Preacher Man" i "Blue Water". Stanley odpowiadał także za stronę
artystyczną albumu FOTN "Dawnrazor" (1987). "Hardware" został w dużej
mierze nakręcony we wschodnim Londynie, początek i kadry końcowe z
Carlem McCoyem to już bezkres marokańskiej pustyni. Zresztą pustynia
(tym razem w Namibii) jest także obecna w nieco późniejszym horrorze
Stanleya "Dust Devil" (1992), którego krwawy finał ma miejsce w
opuszczonym mieście Kolmanskop, wśród ruin tamtejszych kolonialnych,
zasypywanych piaskiem domostw. Z kolei obecne w "Hardware" przesadzone,
wyolbrzymione programy telewizyjne to inspiracja eksperymentalną grupą
Psychic TV Genesisa P. Orridge'a.
Wciąż lubię ten
post-apokaliptyczny horror sci-fi, choć jego fabuła nie jest zbyt
odkrywcza. Jednak stylowe zdjęcia i wizja koszmarnej dystopii to są
rzeczy, które przemawiają do mojej wyobraźni.
Wszystkiego dobrego, Carl. Nagraj w końcu następcę "Mourning Sun".