piątek, 29 stycznia 2021

My, dzieci z dworca Zoo (1981) i Berlin Zachodni

  

Odświeżyłem ostatnio "Christiane F. - My, dzieci z dworca Zoo" (1981), słynny niemiecki film o nastoletnich narkomanach, którzy aby zdobyć heroinę prostytuują się na dworcu Zoo w Berlinie. Film swego czasu był dość kontrowersyjny - przede wszystkim ze względu na udział młodych 14-letnich aktorów w rolach głównych oraz obsadzenie prawdziwych ćpunów jako statystów. Sam obejrzałem "Christiane F." jeszcze w wieku nastoletnim. Mrocznemu i turpistycznego dramatowi biograficznemu Uli Edela w osiągnięciu sukcesu komercyjnego na pewno pomogła obecność Davida Bowie, który w filmie wystąpił (choć to zapis koncertu z Nowego Jorku) i stworzył do niego soundtrack m.in. z takimi utworami jak "Heroes" czy "Warszawa". Zresztą główna bohaterka ma obsesję na punkcie muzyki Bowiego z lat 1975-77, wybiera się na jego koncert i w końcu sprzedaje jego płyty, by zaspokoić narkotykowy głód. Film jest z jednej strony sugestywno-realistycznym przedstawieniem środowiska berlińskich narkomanów, a z drugiej doskonale pokazuje fascynujący Berlin Zachodni. Czyli miejsce, które na przełomie lat 70 i 80-tych wręcz tętniło radykalną sztuką i specyficznym lifestyle'm. To w Berlinie Zachodnim swego czasu mieszkali i tworzyli Nick Cave, David Bowie, Iggy Pop czy Tilda Swinton. To miasto stało się wówczas swoistą mekką artystów, gdyż sprzyjały ku temu odpowiednie warunki. Mężczyzn zamieszkałych w Berlinie Zachodnim nie dotyczył pobór do wojska. Koszty mieszkalne były niskie. Można było mieszkać w komunie, anonimowo, mając niewielkie środki do życia. Dlatego też Berlin Zachodni przyciągał tak wielu artystów, którzy poszukiwali tam swojego miejsca.

środa, 27 stycznia 2021

Władcy chaosu/ Lords of Chaos (2018) - recenzja

                                                                    

Długo wstrzymywałem się z obejrzeniem "Władców chaosu", gdyż natknąłem się tu i ówdzie na negatywne recenzje. Jednak film Jonasa Akerlunda, współzałożyciela Bathory i reżysera m.in. słynnego klipu "Bewitched" Candlemass wart jest obejrzenia, gdyż zadaje pytanie: czy ów 'prawdziwy' norweski black metal (reprezentowany m.in. przez Mayhem, Burzum, Thorns, itd.) był zjawiskiem autentycznym czy może sprytnym marketingiem prowadzącego Helvete Euronymousa? Faktem jest, że niektórzy black metalowcy (Dead, Varg, Bard Faust) potraktowali antyludzkie, destrukcyjne i antyreligijne deklaracje będące spoiwem black metalu zbyt serio, co doprowadziło do samobójstwa, palenia kościołów i dwóch bezsensownych morderstw. Burzliwa historia narodzin norweskiego black metalu jest dobrze znana. Nie ma sensu jej tutaj szczegółowo przytaczać. W "Lords of Chaos" podobało mi się przedstawienie Euronymousa jako sprawnego, obytego w marketingu biznesmena, który dążył do tego, by Mayhem był zespołem o ekstremalnej reputacji. Stąd chociażby robienie zdjęć post-mortem Deadowi. Kiedy trzeba "Lords of Chaos" potrafi być filmem ironiczno-zabawnym. Z drugiej strony są w tym filmie samobójstwo i dwa morderstwa (homoseksualisty w Lillehammer i Euronymousa przez Varga). Są to sceny mocne i brutalne, nie dla ludzi o słabych nerwach. Zwłaszcza akt samobójczy Deada był bardzo nieprzyjemny. Do zapamiętania ścieżka dźwiękowa "Lords of Chaos", na której znalazło się sporo dobrych kawałków metalowych m.in. Mayhem, Sodom, Sarcofago, etc. Zaskoczeniem było użycie "Host of the Seraphim" Dead Can Dance w scenie, gdy Varg i Snorre zmierzają samochodem do Euronymousa. Zabrakło mi natomiast w scenariuszu naświetlenia tego, co skłoniło grupę nastolatków do grania black metalu i kultywowania ekstremalnej postawy rebelii, nihilizmu i przemocy. Euronymousowi zależało na tej ideologii, ale traktował ją jako zabawę, narzędzie marketingowe; Varg zaś potraktował ją dosłownie.

Mam wrażenie, że "Lords of Chaos" przeznaczony jest raczej dla ludzi dopiero zaczynających swoją przygodę ze skandynawskim black metalem, a nie dla black metalowych ortodoksów. Poza tym to film fabularny, a nie dokument, stąd spłycenie niektórych wątków i postaci. Jeśli chcielibyście dowiedzieć się dużo więcej o narodzinach i ekspansji norweskiego black metalu to polecam dokumenty stacji NRK "Helvete". Oczywiście były w "Lords of Chaos" elementy, które nie do końca mi przypasowały np. Emory Cohen jako Varg Vikernes czy przedstawienie Snorre z genialnego Thorns jako idioty. No cóż, nie jest to film idealny, ale oglądałem go z niesłabnącym zainteresowaniem.

EDIT: W rzeczy samej kiedy Snorre wraz z Vargiem jechali w odwiedziny do Euronymousa to słuchali Dead Can Dance. Mały niuans, ale zgodny z prawdą - potwierdzony w książce "Lords of Chaos" (1997).

niedziela, 24 stycznia 2021

Il Nido del Ragno aka Spider Labirynth (1988) - recenzja

W trakcie pandemii koronawirusa z racji braku koncertów i perspektyw wyjazdów na nie wróciłem do odświeżania niektórych horrorów i filmów, które ongiś lubiłem. Od czasu do czasu będę wrzucał tutaj mini-recenzje. Na pierwszy ogień idzie "Spider Labirynth" z 1988 roku.

Profesor archeologii z USA Alan Whitmore zostaje skierowany przez przełożonych z uczelni do Budapesztu, by nawiązać kontakt z innym uczonym, profesorem Rothem. Alan dociera do stolicy Węgier i nawiązuje kontakt z owym badaczem poprzez jego piękną sekretarkę Genevieve. Wyraźnie czymś zaniepokojony profesor Roth pada ofiarą zagadkowego morderstwa. Wkrótce Alan zaczyna być wciągany w labirynt dziwnych praktyk okultystycznych powiązanych z tajemnym, mrożącym krew w żyłach kultem (tzw. labirynt pająka).

Jeden z najlepszych horrorów nakręcony u schyłku kultowego kina grozy we Włoszech. Padały wręcz opinie, że powinien to być finałowy akord trylogii Dario Argento o Trzech Matkach ("Suspiria" z 1977 roku i "Inferno" z 1980 roku to dwie pierwsze odsłony). Można uznać "Spider Labirynth" za stylowy, złowieszczy i wysmakowany hołd dla horrorów Dario Argento i Mario Bavy (zwłaszcza dla wspomnianej "Suspirii"), jednak film dodatkowo wyróżnia gęsta i iście lovecraftowska atmosfera osaczenia, paranoi i terroru. Suspens budowany jest stopniowo, nieco ospale, groza narasta powoli, sugestywnie. Efekty specjalne Sergio Stivalettiego potrafią być mocne i szokujące. Do tego dochodzą stylowe i krwawe sceny morderstw dokonywane przez upiorną istotę w czerni, których nie powstydziłby się sam maestro Dario Argento. Paranoiczna atmosfera "Il Nido del Ragno" na myśl przywodzi opowiadania Lovecrafta i dreszczowce Romana Polańskiego.

Obok "Deliria" (1987) jeden z wyróżniających się włoskich horrorów lat 80-tych. Mała i wciąż zapomniana perełka.

poniedziałek, 18 stycznia 2021

Urodziny Carla McCoya z Fields of the Nephilim - Hardware (1990)

                                                            
                                                                     

Dzisiaj zdecydowałem się  na seans okolicznościowy "Hardware" (1990) z okazji dzisiejszych urodzin Carla McCoya, lidera słynnej gotycko rockowej kapeli Fields of the Nephilim, której albumy są dla mnie bardzo ważne, zwłaszcza "Elizium", "Mourning Sun" i "Zoon" Nefilim.

"Hardware" po raz pierwszy widziałem w pierwszej połowie lat 90-tych jako dzieciak, na długo zanim poznałem muzykę Fields of the Nephilim czy Ministry. Potem recenzowałem ten film na IMDb 10 października 2002 roku. Dzisiaj któryś z kolei seans od wielu lat. Nie będę się tutaj rozpisywał na temat fabuły, bo jest dobrze znana. Dość powiedzieć, że "Hardware" był jednym z pierwszych filmów post-apo/cyberpunk obok "Łowcy androidów" (1982) i "Heavy Metal" (1981), które oglądałem. Dopiero wiele lat później sięgnąłem po japońskie cyberpunki takie jak seria "Tetsuo", "Death Powder" (1986) czy "Rubber Lover" i "Pinokio 964" (oba w reżyserii Shozin Fukui).

Lemmy z Motorhead wciela się postać taksówkarza w zalanym, toksycznym mieście. Carl McCoy błyszczy jako przemierzający rozpalone słońcem piaski marokańskiej pustyni wędrowiec (nomad). To on odnajduje zagrzebane wśród wydm części Mark 13 - biomechanicznej, samodzielnie działającej i zaprogramowanej maszyny do zabijania (cyborga) widzącej w podczerwieni, dzięki której Dylan McDermott, Stacey Travis i inni wpadną w niemałe tarapaty i ekran zacznie ociekać krwią. Warto także wsłuchać się w to, co ma do powiedzenia Angry Bob (Iggy Pop).

Nie dziwi obsadzenie Carla McCoya w roli wędrowca, gdyż wcześniej Stanley kręcił teledyski Fields of the Nephilim. Sprawdziłem dokładnie które - "Preacher Man" i "Blue Water". Stanley odpowiadał także za stronę artystyczną albumu FOTN "Dawnrazor" (1987). "Hardware" został w dużej mierze nakręcony we wschodnim Londynie, początek i kadry końcowe z Carlem McCoyem to już bezkres marokańskiej pustyni. Zresztą pustynia (tym razem w Namibii) jest także obecna w nieco późniejszym horrorze Stanleya "Dust Devil" (1992), którego krwawy finał ma miejsce w opuszczonym mieście Kolmanskop, wśród ruin tamtejszych kolonialnych, zasypywanych piaskiem domostw. Z kolei obecne w "Hardware" przesadzone, wyolbrzymione programy telewizyjne to inspiracja eksperymentalną grupą Psychic TV Genesisa P. Orridge'a.

Wciąż lubię ten post-apokaliptyczny horror sci-fi, choć jego fabuła nie jest zbyt odkrywcza. Jednak stylowe zdjęcia i wizja koszmarnej dystopii to są rzeczy, które przemawiają do mojej wyobraźni. 

Wszystkiego dobrego, Carl. Nagraj w końcu następcę "Mourning Sun".

środa, 13 stycznia 2021

David Bowie i Dario Argento na wspólnej fotografii Paula Masseya

Nie będę tutaj rozpisywał się o różnorodnej i wyjątkowej twórczości muzycznej Davida Bowie, gdyż znajdą się osoby, które zrobią to lepiej ode mnie. Ale w związku z 5 rocznicą śmierci tego wyjątkowego artysty kilka słów odnośnie tej fotografii wykonanej w 1996 roku przez Paula Masseya. David Bowie i włoski mistrz horroru Dario Argento przyjaźnili się. Wówczas "Syndrom Stendhala" (1996), mroczny thriller/giallo z Asią Argento miał już swoją premierę we włoskich kinach. Jedną z głównych inspiracji dla thrillerów i horrorów Dario Argento, w tym dla słynnej trylogii Trzech Matek ("Suspiria", "Inferno", "The Mother of Tears") były pisane w przerwach między zażywaniem opium przez autora eseje Thomasa de Quinceya, w tym "O morderstwie jako o jednej ze sztuk pięknych" (1827) oraz zbiór "Suspiria de Profundis" (1845), w szczególności esej "Levana and Our Ladies of Sorrow". Wszechstronnie utalentowany Bowie w nagrywanej rozmowie z Argento poruszył m.in. tematykę esejów de Quinceya, którymi inspirował się także Edgar Allan Poe. 

 Dario Argento spotkał po raz pierwszy Davida Bowie w 1977 roku w Monachium. Włoch reżyserował podówczas "Suspirię", a do spotkania, w którym uczestniczył także Rainier Werner Fassbinder doszło w restauracji. Niestety nie natknąłem się na żadne zdjęcia obrazujące owo spotkanie. 
 
W ubiegłym roku odświeżyłem kilka thrillerów (giallo) Dario Argento, w tym "Głęboką czerwień" (1975), "Cztery muchy na szarym aksamicie" (1972) oraz "Tenebre" (1982). Obejrzałem także po raz wtóry "Zagadkę nieśmiertelności" (1983) Tony'ego Scotta, w którym Bowie zagrał (obok Catherine Deneuve) błyskawicznie starzejącego się wampira. Pamiętam ten zmysłowy i wysmakowany horror jeszcze z czasów dzieciństwa. Dzięki "The Hunger" zetknąłem się po raz pierwszy z grupą Bauhaus, jak również z rolą aktorską Davida. Szkoda, że przyjaźń Argento z Bowiem nie zaowocowała wspólną współpracą na planie filmowym. Na pewno byłaby czymś nietuzinkowym.
 
Słuchałem w dniu rocznicy śmierci Davida Bowie "Blackstar" i "Low", w tym oczywiście melancholijnej kompozycji "Warszawa". Warto tutaj przypomnieć ten stary tekst Bartka Chacińskiego o wizycie Bowiego w Warszawie (maj 1973 roku) oraz o kulisach powstania tego genialnego utworu.