czwartek, 28 listopada 2013
Chłopiec i jego wypchany przyjaciel
"Powiedziano mi, że wrócił z zabawy i znalazł swój dom w ruinie - jego matka, ojciec i brat martwi pod gruzami... wpatrywał się w niebo, jego twarz miała wyraz zaskoczenia i zarazem oporu. Nieposłuszeństwo upodobniło go do młodego Winstona Churchilla. Po wojnie został kierowcą ciężarówki i rozpoznał siebie na zdjęciu przechodząc obok oficyny IBM..." - Antoinette (Toni) Frissell, podkoloryzowany przez Hansa Lucifera.
Jedna z kanonicznych fotografii II Wojny Światowej powstała po niemieckim nalocie na Londyn.
http://www.digitalmeetsculture.net/article/historical-black-and-white-photos-colorized/
wtorek, 26 listopada 2013
Drzewo życia i śmierci - Shajarat-al-Hayat
Shajarat-al-Hayat. Drzewo życia w arabskim Bahrajnie. Zlokalizowane 10 km od Askar i 3.5 km na zachód od Jaww. 400-letni jadłoszyn (Prosopis cineraria) rosnący pośród pustyni. Samotny i dumny. Rzekomo bez widocznego źródła wody i innej wegetacji w jego najbliższym otoczeniu. W praktyce mniejsze drzewka i wodne stawy znajdują się dość niedaleko. Shajarat-al-Hayat posadzono w 1583. Tak przynajmniej twierdzą lokalni mieszkańcy. Jadłoszyn przetrwał do dziś i szczyci się żywą zielenią liści. To jedna z głównych atrakcji turystycznych Bahrajnu wizytowana rocznie przez 50 000 ludzi. Stąd też grafitti na jego konarach... bo ludzie potrafią zdewastować wszystko.
Disembowelment - "The Tree of Life and Death" z "Transcendence from the Periperhal" (1993)
http://www.youtube.com/watch?v=Rr4jNutSDUE
poniedziałek, 25 listopada 2013
Kolejna płyta tygodnia: SubRosa "More Constant Than the Gods" (2013)
4 listopada w Sacramento w trakcie tour po Kalifornii złodzieje włamali się do vana, którym podróżowali muzycy SubRosa. Skradli dwoje skrzypiec, gitary elektryczne, gitarę basową oraz torbę z pieniędzmi. Z uwagi na ową wielce niesprzyjającą okoliczność przyjaciele grupy postanowili wesprzeć zespół poprzez donacje. Dlaczego o tym piszę? Bo SubRosa w 2013 roku wydała fenomenalny trzeci album "More Constant Than the Gods", który ogromnie przypadł mi do gustu.
Uwielbiam, gdy w doom metalu pojawiają się płaczliwe partie skrzypiec, ponieważ nadaje to tej siłą rzeczy posępnej muzyce dodatkowej emocjonalnej głębi. Instrumenty smyczkowe stosowała z powodzeniem doom metalowa formacja My Dying Bride; SubRosa gra nieco inny odcień doom metalu, a mianowicie stoner/sludge doom, ale ze względu na fantastyczne partie skrzypcowe skojarzenia z MDB są jak najbardziej na miejscu. Na trzecim albumie SubRosa "More Constant Than the Gods" nie zabrakło nader subtelnej atmosfery mroku i rezygnacji. Z tych dźwięków emanuje ogromny smutek i emocjonalny chłód, ale jednak są piękne! Sprzyjają temu raz anielskie, raz gniewne, czasem całkowicie wyzute z emocji damskie wokale, ciężkie sludge doomowe partie gitar oraz pełne nieposkromionego żalu sekcje pianina i pary skrzypiec. Nie jest to muzyka agresywna czy przytłaczająca, ale mimo wszystko pod poetycką warstwą liryczną kipi od goryczy i lodowatej obojętności. Aranżacje smyczkowe w wykonaniu Sarah Pendelton i Kim Peck są po prostu wyśmienite! Nadają one doom metalowi SubRosa unikalnego charakteru. Ciężko ten zespół porównać do czegokolwiek. I o to chodzi. Warto także wspomnieć o niekonwencjonalnych wokalach Rebeki Vernon - mam dreszcze gdy np. Rebecca śpiewa "I will not rest until I’ve found you, darling, found you… and on your tomb I’ll carve your name..." w 7-minutowej funeralnej balladzie "Cosey Mo"...
https://www.youtube.com/watch?v=MP20Lvxm5ks
niedziela, 24 listopada 2013
Płyta tygodnia: Hamferd "Evst" (2013)
Ile znacie kapel metalowych z Wysp Faroe (Owczych)? Pierwsze co mi przychodzi do głowy to viking metalowy Tyr, siłą rzeczy najbardziej znany farerski zespół. Nie będę aspirował do miana znawcy nurtu viking metalowego, bo rzadko takich rzeczy słucham, ale dziś chcę opowiedzieć o doom death metalowym Hamferd i ich debiutanckim albumie "Evst", gdyż moim skromnym zdaniem jest to jeden z pretendentów do doom metalowej korony roku. Pamiętam, że kiedyś słuchałem ich EP-ki z 2009 roku "Vilst Er Siðsta Fet" i będę musiał ją sobie prędzej czy później odświeżyć, ale skupmy się na "Evst" (2013), bo jest na czym.
A jest co chwalić. Przede wszystkim produkcja jest perfekcyjna, niezwykle mięsista i klarowna, uwypuklająca w pełni potencjał twórczy drzemiący w Hamferd. Poza tym potężna dawka melancholijnej atmosfery i smutku, w której można się zatracić (zakochałem się w tym krążku od pierwszego wejrzenia). W dodatku nastrój płyty jest majestatyczny, epicki, czemu sprzyjają czyste, często utrzymane w wysokim tonie wokale. Oczywiście mocny growling Jona Hansena też jest w użyciu, acz "Evst" zahacza jedynie o death doom czy funeral doom. Ja bym scharakteryzował tę płytę jako epicki death doom - konglomerat Isole z Ahab (ot, takie mocno subiektywne skojarzenie). Sporo instrumentalnych partii, ciężkie gitary, subtelne użycie klawiszy, doskonała praca perkusisty plus utwory śpiewane po farersku, co nadaje "Evst" zaiste unikalnego charakteru. Płyta oferuje dużo zróżnicowania w zakresie kompozycyjnym: przykładowo death doomowy walec "Sinnisloysi", w którym growling wokalisty jest okazjonalnie przeplatany śpiewem farerskiej wokalistki Eivør Pálsdóttir czy instrumentalny żałobny hymn "“At jarða tey elskaðu”. Z kolei "“Deyðir varðar” to coś cudownego: obok death doomowego miażdżenia masywnymi riffami i growlingiem mamy delikatne melodie i czyste partie wokalne.
"Evst" to podróż na chłostane wiatrem subarktyczne Wyspy Owcze. Podróż na pokrytą kobiercem wiecznej mgły Litla Dimun. To nadzieja, która idzie pod rękę z szarzyzną i śmiercią. W 2013 roku ukazało się wiele świetnych doom metalowych albumów: The Prophecy, Saturnus, nowa EP-ka My Dying Bride, Angellore, SubRosa, Ataraxie, Funeralium, The Fall of Every Season, Officium Triste, Mourning Beloveth czy Enshine. Do tego zacnego grona dołącza Hamferd wraz z "Evst".
Kawałek do odsłuchu:
https://www.youtube.com/watch?v=OjRyNkzZbCw
sobota, 23 listopada 2013
Jezioro kraterowe Pingualuit...
...powstało po uderzeniu meteorytu, które miało miejsce 1.3 miliona lat temu. Siła impaktu była równa eksplozji 8500 bomb atomowych. Inuici nazywają jezioro Pingualuit Krystalicznym Okiem Nunavik ze względu na czystą toń. Krater impaktowy Pingualuit jest jednym z najgłębszych jezior w Ameryce Północnej (daleka północ kanadyjskiej prowincji Quebec) i zarazem naturalnym zbieraczem deszczówki i śniegu już od dziesiątków tysięcy lat. Średnica jeziora 3.44 km, całkowita głębokość krateru 400 metrów, głębokość jeziora 267 metrów.
piątek, 22 listopada 2013
Superbakteria KPC-Oxa 48
Ze zdumieniem przeczytałem dzisiaj na Wired Science artykuł dziennikarki naukowej Maryn McKenna dotyczący szczepu bakterii opornej na wszelkie antybiotyki zwanego KPC-Oxa 48. W lipcu 2013 roku spowodowała ona śmierć 69-letniego nauczyciela Briana Poole'a, który pracował w Wietnamie. Tam też doznał krwotoku śródmózgowego i znalazł się w wietnamskim szpitalu. Po przetransportowaniu pacjenta do szpitala w Wellington (Nowa Zelandia) Poole umarł po sześciu miesiącach przebywania w kwarantannie. Na KPC-Oxa 48 nie działał żaden znany stosowany antybiotyk. Zacząłem czytać prace mikrobiologiczne, aby dowiedzieć się bliżej co to za paskudztwo. Być może rzeczywiście znajdujemy się obecnie na skraju ery post-antybiotykowej...
Gram-ujemna pałeczka jelitowa (Klebisella pneumoniae) wytwarzająca karbapenemazy KPC, MBL i Oxa 48 jest wielolekooporna. Rezerwuarem pałeczek jelitowych jest przewód pokarmowy ludzi i zwierząt. O ile przypadek nowozelandzki nie jest pierwszym przypadkiem zakażenia patogenem KPC-Oxa 48 (szczepem Klebisella pneumoniae), o tyle demonstruje on możliwość infekcji poza granicami państwowymi. Epidemie tego patogenu miały miejsce wcześniej w Turcji (pierwsza w 2004 roku), Libanie, Egipcie, Belgii, Francji, Hiszpanii, Senegalu, Izraelu czy w Indiach. Klebisella pneumoniae oporna na karbapenemy, Clostridium difficile czy oporna na antybiotyki Neisseria gonorrhoeae mogą doprowadzić do globalnej katastrofy.
Entropia, Butterfly Trajectory, Blindead w Eskulapie - 21 listopada (fotorelacja)
Blindead. Ich najnowsza płyta "Absence" (2013) dość często gości w moich słuchawkach. Jakoś nie potrafię się oderwać od tej wyśmienitej porcji muzycznych uniesień. Zapragnąłem zatem zobaczyć Blindead po raz trzeci z kolei...
Koncert Entropia, Butterfly Trajectory i Blindead rozpoczął się w Eskulapie z lekkim opóźnieniem, ale potem poszło już jak z płatka. Pierwszym zespołem, który wystąpił wczorajszego wieczoru była oleśnicka Entropia. Posłuchałem ich trochę na kilka dni przed koncertem na Youtube i muzyka mnie zaintrygowała. Przede wszystkim związku z tytułami odnoszącymi się do słynnych matematyków i eksperymentatorów: "Tesla", "Gauss", "Pascal", etc. Zespół w 2013 roku wydał pierwszego długograja "Vesper", z którym muszę się dopiero zapoznać. A jak się zaprezentowała powstała w październiku 2007 roku Entropia na scenie? Fantastycznie. Bardzo mocny i hałaśliwy gig post-black metalowy z delikatniejszymi partiami post-rockowymi. Fantastyczna praca młodego perkusisty, który hipnotyzował swoją grą; zresztą widać było, że członkowie kapeli to jeszcze bardzo młodzi (i ogromnie utalentowani) ludzie. Zwróciłem również uwagę na wokalistę Entropii, a konkretnie na jego koszulkę Medico Peste (w którym, jak wiadomo, udziela się ex-wokalista Mord A'Stigmata - czekam na ich koncert w Poznaniu!) Hybryda Isis i Neurosis z surowością i agresją black metalu przypadła mi do gustu. Jeszcze parę lat i może być o Entropii głośno.
Poznański Butterfly Trajectory miałem sposobność widzieć na scenie już bodaj trzykrotnie (wcześniej przed Obscure Sphinx i post-rockowym Leech). Wczoraj wieczorem zagrali solidny gig częstując zgromadzonych porcją atmosferycznego i intensywnego sludge/post metalu. Było nieśpiesznie, selektywnie i ciężko, delikatne melodie przeplatały się z eksplozjami brzmieniowej i wokalnej agresji (growle Piotra Żurawskiego potrafią być naprawdę brutalne) W 2013 roku Butterfly Trajectory wydali nową EP-kę "Astray", z którą warto się zapoznać. Mam nadzieję, że dzięki temu materiałowi staną się w Polsce coraz bardziej rozpoznawalni, bo na to w pełni zasługują.
Blindead. Nie jest to mój pierwszy (i na pewno nie ostatni) koncert trójmiejsko-warszawskiej grupy. Byłem niezmiernie ciekaw jak zaprezentuje się live ich najświeższy krążek "Absence", na którym Blindead znacznie złagodził brzmienie praktycznie odcinając się od swoich sludge doom metalowych korzeni. No i muszę przyznać, że "Absence" wypadł koncertowo bardzo potężnie i przestrzennie. Zespół zagrał całą płytę od początku do końca, na bis poszły dwa kawałki z "Affliction XXIX II MXMVI" ("So It Feels Like Misunderstanding When" oraz, rzecz jasna, zagrany na sam koniec numer tytułowy). Jak zwykle poszczególnym kompozycjom granym przez zespół towarzyszyły psychodeliczne, niekiedy niepokojące wizualizacje, które dopełniały spektaklu. Momentami ciężar był potworny i sprzyjał headbangingowi, jak przy "b6" czy fenomenalnym utworze zamykającym "a7bsence". Co dla mnie najistotniejsze, muzyka Blindead, wokale Patryka Zwolińskiego i warstwa liryczna utworów z "Absence" rezonują z moimi odczuciami przy każdym przesłuchaniu; Absencja kipi od emocji (podobnie jak wcześniejsze albumy Blindead), co też świadczy o ogromnej klasie zespołu.
czwartek, 21 listopada 2013
Dwa krótkie smecze: Black Altar i Evil Machine
Wpierw Black Altar i minialbum olsztyńskich black metalowców zatytułowany "Suicidal Salvation", który początkowo miał wyjść na splicie ze szwedzkim Shining. Dobrze się słucha tego materiału. Podoba mi się jego brzmienie, które jest czyste, selektywne (wyraźnie słychać wszystkie instrumenty). Pierwszy utwór na "Suicidal Salvation", a mianowicie "Death Sentence" otwierają delikatne, acz niepokojące dźwięki pianina, ale szybko przeradza się on w black metalową, pełną blastów nawałnicę. Ale choć na najnowszym dziele Black Altar nie brakuje sonicznej furii to trzeba przyznać, że płytka jest zróżnicowana. Świadczy o tym choćby atmosferyczny instrumental "Journey to the Astral Realm" czy "Pulse ov the Universe", w którym mamy miażdżenie w umiarkowanym tempie przeplatane ultra-szybką rzezią i fantastyczną solówkę. Co istotne, Black Altar udaje się wykreować atmosferę zła i podniosłości - jakże charakterystyczną dla zapadających w pamięć wydawnictw black metalowych. Możecie zapoznać się z "Suicidal Salvation" pod poniższym linkiem, a płytkę wydaje niemiecka Darker Than Black Records (zbieżność nazw z moim blogiem przypadkowa):
http://www.musickmagazine.pl/material,black-altar---suicidal-salvation,1170.html
Strona zespołu: http://www.black-altar-horde.com/
Szczerze mówiąc kiedy dotarła do mnie przesyłka z płytą Evil Machine "War in Heaven" to kompletnie nie wiedziałem czego się spodziewać. Nie czytałem w sieci żadnych recenzji tego materiału, także podszedłem do jej przesłuchania z otwartym umysłem. Wpierw nieco o zespole: Evil Machine powstał z inicjatywy Semihazaha i Hala (Abused Majesty, Vader, Hermh) pod koniec 2004 roku; do składu dołączył Cyjan znany z grindcorowego Dead Infection oraz Cyprian (Pyorrohea, ex-Hate). Pod koniec 2005 roku rozpoczął się żmudny i czasowo nieregularny proces nagrywania debiutanckiego albumu "War in Heaven". Zespół w ciągu trzech lat odwiedził trzy studia nagraniowe: Bloodline Studio, w którym nagrywano gitary i bębny, Studnia Studio, gdzie trwała praca nad wokalami i basem oraz słynne Hertz Studio, w którym miał miejsce miks i mastering materiału. Płyta ukazała się 15 listopada 2013 roku nakładem białostockiej Arachnophobia Records.
"War in Heaven" to rzeczywiście wyprawa w nie tak znowu odległą przeszłość, w lata 80-te - czasy pierwszej fali black metalu, jeszcze wtedy mocno zazębionego z thrash metalem, punkiem, speed metalem czy doom metalem. Można przywołać tutaj takie nazwy jak Venom, Hellhammer, wczesny Bathory, Possessed, wczesny Mayhem, wczesny Sodom, wczesny Sarcofago, itd. Co mi się szczególnie podoba w "War in Heaven" (choć w latach 80-tych byłem jeszcze za młody by słuchać autentycznie ciężkiego podziemnego grania) to właśnie owo przywiązanie do korzeni tamtego pierwotnego undergroundu, wyrazisty hołd dla mniej lub bardziej znanych zespołów, które pchnęły w latach 90-tych wielu muzyków do zakładania kapel metalowych i szerzenia hałasu. "War in Heaven" jest albumem zróżnicowanym; obok szybkich i agresywnych thrash/death metalowych numerów znajdziemy tutaj potężne doomowe walce takie jak np. "Diabeł" (z gościnnym wokalnym Cezara z Christ Agony) oraz demoniczny "Evil Machine" (tutaj wokalnie udziela się Rodak z Neuropathii). Fantastyczny jest także wściekły "Onslaught (Power from Hell)", w którym zaśpiewał Peter z death metalowej formacji Vader (jest to udany cover thrash metalowego Onslaught z UK). Reasumując, płyta jest nieokrzesana, zatęchła, epatująca złem, brzydotą oraz kultem wojny i Piekła. Młodszym stażem fanom metalu pozwoli (na nowo) odkryć wiele fantastycznych wydawnictw metalowych z lat 80-tych, a starsi metalowi wyjadacze wysłuchają ją z przyjemnością.
Odsłuch: http://musickmagazine.pl/material,evil-machine---war-in-heaven,1172.html
Stronka wytwórni:
http://arachnophobia.pl/
środa, 20 listopada 2013
Morderstwa w domach dla lalek
Stworzone przez Frances Glessner Lee niewielkie (o rozmiarach pudełek do butów) domy dla lalek będące zarazem szczegółowymi rekonstrukcjami miejsc zbrodni. Lee stworzyła 18 dioram przedstawiających morderstwa... w domach dla lalek. Były one zrobione z ogromną atencją wobec detali: działające światła, zamki, przewrócone filiżanki, dziury po kulach, rozbryzgi krwi na ścianach, pudełka czekoladek, a także... miniaturowe trupy w różnych pozycjach. Na tych dioramach uczyły się pokolenia detektywów w czasie trwających 90 minut seminariów. Latarka i lupa miały być pomocne w odkrywaniu cennych śladów. Lee zmarła w 1962 roku. Jej domy dla lalek zostały odrestaurowane w latach 90-tych XX wieku i po dziś dzień są używane jako narzędzia treningowe dla śledczych. W 2012 roku Susan Marks nakręciła dokument o dioramach Lee zatytułowany "Of Dolls & Murder", którego narratorem jest król bezguścia i złego smaku John Waters.
poniedziałek, 18 listopada 2013
Jezioro Cheko kraterem impaktowym?
30 czerwca 1908 roku obiekt astronomiczny eksplodował nad syberyjską rzeką Tunguska. 2150 km kwadratowych tajgi zostało zniszczonych, 80 milionów drzew zostało wywróconych niczym zapałki. Eksplozja była 1000 razy silniejsza od bomby atomowej zrzuconej przez Amerykanów na Hiroszimę i dwie trzecie razy silniejsza od Bomby Cara, najpotężniejszego ładunku nuklearnego kiedykolwiek zdetonowanego. Około 7.17 lokalnego czasu osadnicy na wzgórzach na południowy zachód od jeziora Bajkał zaobserwowali kolumnę niebieskawego światła, rozległ się błysk i odgłos przypominający kanonadę artylerii. Fala uderzeniowa wywracała ludzi i wybijała szyby w domach oddalonych setki kilometrów od miejsca zdarzenia. Większość świadków odczuwała dźwięki i drgania; nie widziała momentu eksplozji. Przez lata naukowcy spierali się czy przyczyną eksplozji był meteoryt czy kometa. W 2013 roku amerykańscy, niemieccy i ukraińscy naukowcy odnaleźli mikroskopijne odłamki meteorytu w warstwie częściowo zgniłej wegetacji (torfie). Za pomocą spektroskopii zidentyfikowali skupienia węglowców - diamentu, grafitu i lonsdaleitu. Ten ostatni w szczególności formuje się, gdy bogaty w węgiel materiał zostaje nagle wystawiony na działanie fali uderzeniowej wykreowanej przez eksplozję. Lonsdaleity zawierają mniejsze inkluzje siarczków żelaza i stopów żelaza i niklu takich jak taenit czy troilit, charakterystycznych minerałów znajdowanych w meteorytach. Meteoryt tunguski był największym meteorytowym impaktem odnotowanym w czasach historycznych. Rozerwał się, gdy wszedł do atmosfery pod kątem; jedynie niewielkie odłamki dotarły do ziemskiej powierzchni. Analogia z impaktem czelabińskim nasuwa się sama.
Mnie interesuję jezioro Cheko, okrągłe o długości 700 metrów, z dnem w kształcie leja, o głębokości max 50 metrów i o bogatych w glinę osadach dennych, które mogły się akumulować od 100 lat czyli np. od eksplozji meteorytu tunguskiego. W 2009 roku magnetometry rozmieszczone w ciasnej siatce dokonując pomiarów wykazały istnienie słabej anomalii magnetycznej w obszarze wyższej gęstości. Czy jezioro Cheko stanowi zatem krater impaktowy? Opinie wśród badaczy są podzielone. Ja natomiast chętnie bym się udał w to miejsce na wakacje, rozsiadł się nad brzegiem owego jeziorka, założył słuchawki, posłuchał dark ambientu czy black metalu i wpatrywał się w jego toń. Kto wie, może nawet bym w nim popływał. :-)
Ku chwale dark ambientu
W zasadzie dopiero co głębiej eksploruję dark ambient, szczególnie ten o charakterze rytualnym. Nie mam zamiaru skupiać się na historii dark ambientu i poszczególnych jego wykonawców, gdyż znajdą się osoby bardziej kompetentne ode mnie. Podam kilku moich ulubionych wykonawców i poprzestanę na opisie emocji, które towarzyszą słuchaniu ritual dark ambientu czy dark ambientu w ogóle. Dobry ritual dark ambient przenosi mnie w inny świat. Świat marzeń i wizji starożytnych rytuałów, które mają miejsce w jaskiniach i innych podziemnych światach, kamiennych świątyniach i wijących się labiryntach (nic dziwnego, że Borges miał obsesję na ich punkcie!). Dobry dark ambient pozwala także na bliższy kontakt z Naturą i docenianie jej głębi vide Biosphere. Gdy słucham dark ambientu mroźna zima nabiera tęczowych barw, a najmroczniejsze otchłanie lasów zapraszają na spacer. Przy słuchaniu dark ambientu wskazana jest samotność i introspekcja. Dark ambient to nie jest muzyka tylko i wyłącznie do słuchania i konsumowania, to muzyka będąca odzwierciedleniem stanu wewnętrznego, w którym znajduje się człowiek. To trans medytacyjny i kontemplacja mroku. To migające przed oczyma krajobrazy jesieni i zimy. Wykonawcy, którym warto się przyjrzeć: Northaunt, Svartsinn, Lamia Vox, Gydja, Biosphere, New Risen Throne, Velehentor, Desiderii Marginis, Raison d'Etre, Robert Rich, Brian Williams (Lustmord), Taphephobia, Hyios, Lapis Niger, Dead Factory, Phelios, Arktau Eos, Phragments, Aghast, Allseits, Innfallen, Cisfinitum, Vestigial, Herbst9, Penjaga Insaf, Abandoned Shelter, Paranoia Inducta, Claustrum, Troum, Skadi, Havan, Lacus Somniorum, Mulm, Apoptose, Cities Last Broadcast, Sephiroth, Atrium Carceri, Ulf Söderberg, itd. Jeśli chodzi o black metal wymieszany z dark ambientem to tutaj rządzi Darkspace i Paysage d'Hiver. Na razie tyle... na dziś.
niedziela, 17 listopada 2013
Survival po kanadyjsku
W lipcu 2013 roku 44-letni Marco Lavoie postanowił wybrać się w głąb kanadyjskiej dziczy (rzeka Nottaway), aby popływać na canoe. Planował trzy miesięczną wyprawę. Towarzyszył mu jego ukochany pies: owczarek niemiecki. Obozowisko, gdzie przebywał Lavoie zaatakował niedźwiedź, który zniszczył canoe i pożarł zapasy żywności Marco. Od natychmiastowej śmierci uratował swojego pana owczarek, który bohatersko odpędził niedźwiedzia. W dodatku pechowy Marco skręcił kostkę, co spowodowało, że nie mógł polować na zwierzynę. Co zrobił Marco, gdy zaczął doskwierać mu głód? Po trzech dniach od ataku niedźwiedzia zabił owczarka kamieniem i go zjadł. Dalsze losy Marco Lavoie są następujące: w październiku mężczyzna miał wrócić do domu, ale nie wracał; zaniepokojona rodzina zawiadomiła policję. Marco został uratowany 30 października nad jeziorem Matagami, helikopterem przewieziono go do szpitala. Był w fatalnym stanie, cierpiał na hipotermię i odwodnienie organizmu, stracił 90 funtów wagi, nie mógł jeść ani mówić... choć to ostatnie to nie tak do końca. Pierwsze słowa jakie Marco wypowiedział po szczęśliwym uratowaniu to to, że chciałby nowego psa.
Co byście zrobili na jego miejscu będąc w takiej sytuacji? Kanadyjska rzeka Nottaway to miejsce niebezpieczne dla spływu kajakiem, zdarzały się tam przypadki zaginięć ludzi.
Forgotten Tomb, Ragnarok i Incantation w Bazylu - 16 listopada (fotorelacja)
Jak tylko dowiedziałem się, że w poznańskim Bazylu mają zagrać weterani death metalu z Incantation wiedziałem, że muszę na tym koncercie być. W dodatku kolejnym magnesem dla mnie była zapowiedź pierwszego w Polsce występu black doomowego Forgotten Tomb z Włoch, zespołu, którego twórczość cenię i lubię od lat.
Byłem pod Bazylem przed 19, wchodzę do klubu i słyszę, że koncert już się zaczął. Na otwarcie Exmortum - kapela z Krakowa, w której pogrywają muzycy Cremaster i Exorcist (wokalista Tymoteusz Jędrzejczak) oraz Abusivness i Ulcer (Łukasz Salęga, bas). Zespół wydał w 2011 roku split z Deadly Frost "The Night Stalker"/"Ritual Surgery" z którego, jak mniemam, zostały zaprezentowane kawałki na żywo. Muzycznie wulgarny i nieokrzesany death doom z black metalowymi wpływami, muzyka zła i zepsuta w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Można się w twórczości Exmortum doszukać wpływów Celtic Frost/Hellhammer czy wczesnego Samael. Mnie się podobało.
Kupili mnie też następni w kolejności Japończycy z Survive. Ba, przez cały ich występ uśmiech nie schodził mi z twarzy. I choć momentami czyste zaśpiewy wokalisty Masuru "Nemo" Nemoto (ex- Death File) zalatywały mi tandetnym metalcore'm to ze sceny biła po oczach tak ogromna energia i radość grania, że udzieliła się ona widowni. Japończycy (jeśli mamy bawić się w stereotypy) uchodzą zazwyczaj za ludzi zamkniętych w sobie, pełnych rezerwy wobec otoczenia, a tutaj członkowie Survive mieli fenomenalny kontakt z publiką. Śmiali się, szaleli po scenie, dało się odczuć, że uwielbiają grać na żywo. Ich krótki i cholernie energetyczny thrash/death metalowy set był niczym tajfun roznoszący w pył wszystko na swojej drodze.
Włoski Forgotten Tomb to nazwa znana i poważana w kręgu słuchaczy depresyjnego black metalu, dark metalu czy black doom metalu. Swego czasu płyty Forgotten Tomb takie jak "Songs to Leave" (2002), "Springtime Depression" (2003) czy "Love Burial Ground" (2004) narobiły dużo szumu w środowisku metalowym. W momencie gdy przed kilku laty natrafiłem na muzykę Forgotten Tomb uznałem ten zespół za kontynuatorów ścieżki obranej na początku lat 90-tych przez niemiecki Bethlehem. Czyli w kilku słowach depresja, nienawiść, negatywizm, samotność prowadząc do samobójstwa. Od płyty "Negative Megalomania" (2007) w twórczości Forgotten Tomb zaczęły zachodzić zmiany: pojawiły się gotyckie naleciałości, czyste wokale Herr Morbida, muzyka stała się bardziej przyswajalna, mniej kalecząca. Ale przygniatającego smutku i desperacji w dźwiękach generowanych przez Zapomniany Grób nadal nie brakuje, co dało się odczuć na ich koncercie. Na pewno poleciały "...and Don't Deliver Us from Evil" i "Deprived" z ostatniej płyty, "Todestrieb" z chyba mojej ulubionej "Springtime Depression" (2003) czy "Disheartenment" z "Songs to Leave" (2002). Publiczność przyjęła muzykę Włochów z entuzjazmem (?), podejrzewam, że na sali były osoby, którym szczególnie zależało na zobaczeniu tej zasłużonej dla suicydalnego black metalu grupy. Do zapamiętania Herr Morbid w czapce z daszkiem i jego rozdzierające krzyki sugerujące mentalną agonię oraz długowłosy basista Algol palący papierosa w trakcie gry.
Po Forgotten Tom scenę przejęli Norwedzy z Ragnarok, czyli kapela parająca się tradycyjnym black metalem osadzonym w norweskiej drugiej fali. Ragnarok istnieje od 1994 roku i ma na koncie już 7 albumów studyjnych. W muzyce Norwegów nie ma miejsca na jakieś większe zmiany: jest to po prostu szybki, gwałtowny i demoniczny black metal pełen blastów, acz nie pozbawiony melodyjno-technicznych gitarowych partii. I taki właśnie był ten koncert: intensywna black metalowa rzeź podsycana ogniem piekielnym. Widząc muzyków Ragnarok w utytłanych czerwienią corpse-paintach miałem nieodparte skojarzenie z Crowbar: wiem, że to całkowicie inny styl muzycznej ekstremy, ale Ragnarok to waga ciężka black metalu. :-) "In Nomine Satanas" Ragnarok. :-)
A jak zaprezentował się na żywo najbardziej wyczekiwany zespół wczorajszego dnia czyli death metalowe monstrum Incantation? Masywnie i potężnie. Jeszcze zanim gitarzysta/wokalista John McEntee i jego zespół zaczęli grać publika głośno domagała się ich koncertu. John (w koszulce Master) określił pieszczotliwie fanów, którzy zgromadzili się tłumnie pod sceną "Polish fucks", w ogóle sporo mówił przed wykonywaniem poszczególnych kawałków, ale niewiele słyszałem, po prostu wrzask i skandowanie ludzi było zbyt głośne. Gdy ze sceny brzmiał monstrualny death metal Incantation fani wpadali w amok; totalny headbanging, crowd surfing, jeden wielki młyn. Nie mogłem się skupić na robieniu zdjęć, szybko przestałem i zacząłem chłonąć okultystyczny death metal Inkantacji tak jak inni obok. Nawet nie mogę w tej chwili zapamiętać kolejności set-listy, na pewno wybrzmiały "Vanquish in Vengeance", "Impending Diabolical Conquest", "Demonic Incarnate", "Invoked Infinity", chyba zagrali też "Shadows of the Ancient Empire". Jak ktoś pamięta kolejność kawałków na wczorajszym gigu Incantation to niech da mi znać. Koncert trwał około 75 minut i zmiażdżył ciężarem. Do domu wróciłem wyczerpany przed drugą w nocy.
piątek, 15 listopada 2013
Płyta tygodnia: Vin de Mia Trix "Once Hidden From Sight" (2013)
Jako że staram się śledzić, co się dzieje na scenie doom metalowej często zaglądam na doom-metal.com, który stanowi dla mnie pierwszorzędny punkt odniesienia. Ileż ja ciekawych zespołów odkryłem dzięki tej szacownej witrynie! Ukraiński Vin de Mia Trix powstał w 2007 roku, wydał dwa dema, których jeszcze nie znam, a w 2013 roku w Hypnotic Dirge Records debiut "Once Hidden From Sight", z którym już zdążyłem się zapoznać. Co zatem ma do zaoferowania Vin de Mia Trix na debiutanckim albumie? Ano kawał fajnej doom metalowej melancholii mocno osadzonej w eksperymentalnym podłożu. Muzyka zawarta na tym krążku jest głęboka i kompleksowa, pojawiają się naleciałości post-rockowe, progresywno rockowe, black metalowe, a nawet klasyczne (dwa delikatne zagrane na pianinie instrumentale "Là Où Le Rêve Et Le Jour S’Effleurèrent" oraz "La Persistència De La Memòria"). Płyta jest zróżnicowana, siłą rzeczy dominują umiarkowane doom metalowe tempa, niektóre partie gitarowe przypominały mi My Dying Bride czy wczesną Anathemę. Wokalnie podział na growling oraz czysty śpiew czy partie mówione a la Saturnus. "Once Hidden From Sight" podobno powstawał przez trzy lata - jak widać muzycy bardzo pragnęli, aby nagrany przez nich materiał był solidny i zindywidualizowany. Czym im się udało? Przekonajcie się sami.
http://www.youtube.com/watch?v=yS5w8dV6buc
czwartek, 14 listopada 2013
Non Opus Dei/ Morowe "Dziwki dwie" split (2013) - recenzja
Trafił mi się do recenzji split dwóch polskich kapel parających się wielowymiarowym black metalem, a mianowicie Non Opus Dei oraz Morowe. Istniejący od 1997 roku Non Opus Dei z Olsztyna to kapela jakże zasłużona dla polskiego metalowego podziemia, mająca na swoim koncie szereg udanych albumów o progresywnym zacięciu. Trzy utwory zaprezentowane na "Dziwki dwie" ("Dziwki Dwie", "Kres Hańby", "Szaleniec, głupiec, opętany") to przedsmak nowego, siódmego już albumu Non Opus Dei. Z notki zapewnionej przez zespół wynika, że zostały nagrane na żywo w studio, bez dogrywania ani post-produkcyjnego upiększania. I to, kurwa, słychać obcując z tymi trzema black metalowymi strzałami. Black metal Non Opus Dei na "Dziwki dwie" jest niekonwencjonalny i zarazem ostry jak żyleta, agresywny i pełen furii. Szaleńcze blasty przewijają się przez wszystkie kawałki, praca perkusisty autentycznie wprawia w podziw (Gonzo z łatwością przechodzi do grania wolniejszego, bardziej technicznego, połamanego). Niekonwencjonalna jest także praca gitar w Non Opus Dei, która nadaje muzyce zespołu psychodeliczno-transowego sznytu. Momentami odniosłem wrażenie, że słucham black metalowego Meshuggah z dużą dozą innowacyjnej schizofrenii. Wreszcie możliwości wokalne Klimorha... płynne przechodzenie między obłąkańczym blackowym wyziewem a czystym wokalem. Słucha się trzech nowych kawałków NOD z masochistyczną przyjemnością!
Psychodeliczną black metalową ekipę z Katowic Morowe miałem okazję po raz pierwszy poznać, gdy w październiku 2011 roku wystąpili przed Behemoth w ramach Phoenix Rising Tour. Koncert zapadł mi w pamięć, podobnie jak debiutancka płyta Morowe "Piekło. Labirynty. Diabły" (2010). Mózgiem Morowe jest Nihil, czołowy eksperymentator rodzimego black metalu, znany z takich zespołów jak Furia, Massemord, Cssaba, FDS i Seagulls Insane and Swans Deceased Mining Out the Void. Zresztą trzy kawałki Morowe z "Dziwki dwie" ("Obustronne oczy patrzą", "Kat kota", "Czyj to głos?") zostały nagrane w należącym do Nihila Czyściec Studio w Chorzowie. Morowe tak naprawdę dość trudno zaszufladkować, z drugiej strony szufladkowanie muzyki staje się powoli nudne. Niemniej to, co prezentuje Morowe można nazwać eksperymentalnym/awangardowym black metalem z progresywnymi smaczkami. Konkretne, kiedy trzeba agresywne i kopiące w twarz granie, które potrafi zahipnotyzować. Klarowna i mięsista produkcja, złowieszcze blackowe wokale Nihila, abstrakcyjna rytmika - wszystkie te elementy tworzą zgrabną całość. A końcowa instrumentalna miniaturka "Czyj to głos?" to już w ogóle miód dla moich uszu (przypomina mi ona nieco psychodeliczne odjazdy rodzimego Duszę Wypuścił). Naprawdę ciekawa i wciągająca porcja dekadencko-awanturniczej black metalowej poezji - to tak jakby przenieść wiersze Charlesa Baudelaire'a, Georga Trakla czy Kazimierza Ratonia w arkana black metalowej psychodelii. Jak dla mnie bomba. Czekam zatem na drugi album Morowe!
Split NOD & Morowe spaja intrygujący koncept, który przedstawiam poniżej:
"Odwieczna walka znów rozpętała się nad światem. Obserwuję ją, stojąc na uboczu. Starcie dwóch Mocy, dwóch przeciwnych sobie idei, nie znoszących siebie, nie mogących współistnieć razem. Nigdy.
Pierwsza z nich to ucieleśnienie Siły, która jest przeciwna stagnacji i degradacji. Ona jest poza jakimikolwiek słowami, bo słowa jej nie oddadzą. Ta, która jest poza światem, bo świat to dla niej za mało. Wcielenie żądzy podboju, ewolucji, rozwoju… Dopóki jeszcze są jakiekolwiek nieznane idee, kontynenty, oceany, bezmiary, galaktyki, dopóty ona trwa… Lub może powinienem powiedzieć – dopóki jesteśmy w stanie odkryć sami dla siebie jakiekolwiek nieznane idee, kontynenty, oceany, bezmiary, galaktyki, dopóty ona trwa.
Ona chciałaby widzieć was wszystkich groźnych i pełnych mocy, wolnych i nieokiełznanych, chce zdjąć łańcuchy czasu i materii, które was uwięziły.
I oto Ona staje dziś twarz w twarz z największym swoim wrogiem.
Naprzeciwko niej staje Siła, która wiedzie was prosto do raju konsumpcji. Raju bezpieczeństwa, wszechmiłości, techniki, wszechtolerancji, w którym, ssąc pierś radiowo-telewizyjno-informatycznej Matki, tkwimy w stagnacji, zawieszeni miedzy śmiercią i życiem, ale nie znający naprawdę jednego ani drugiego. Raju, w którym jesteśmy słabi, uzależnieni, w którym zamarliśmy w bezruchu, w którym nie ma już świata do zdobycia, wojownika do pokonania, idei do poznania.
Ta potęga chce widzieć was jako słabych niewolników, uzależnionych od pustych haseł i idei, płaczących, umierających, pustych, nijakich.
Dziwka jedna.
Dziwka druga.
Dziwki dwie."
Split można zakupić na stronie białostockiej Witching Hour:
http://www.witchinghour.pl/webshop/non-opus-dei-morowe-dziwki-dwie-digi-pack-p-3879.html
Ofiara morderstwa na Google Maps
Ot, makabryczna ciekawostka z USA. Z całą pewnością link ów zostanie prędzej czy później usunięty, ale szczerze mówiąc po raz pierwszy się z czymś takim spotykam. W pobliżu linii kolejowej Sanford Avenue miasta Richmond leży trup, prawdopodobnie ofiara morderstwa. Niedaleko stoi radiowóz policyjny. Albo policjanci przybyli na miejsce przestępstwa, by zebrać dowody albo sami ustrzelili przestępcę. Richmond jest jednym z najbardziej niebezpiecznych i kryminogennych miast w USA. Pomiędzy lutym a październikiem 2009 roku 6 osób zostało zamordowanych w pobliżu tych właśnie torów m.in. 14-letni Kevin Barrera. Być może to któraś z tych ofiar.
Link: https://maps.google.com/maps?hl=en&ll=37.951694,-122.360435&spn=0.000447,0.00066&t=k&z=21
Ciekawostką jest też inny kadr z Google Maps, który histerycznie wzięto za miejsce zbrodni (rzekome ślady krwi na molu w Holandii prowadzące do trupa). Faktycznie przedstawiał on jednak zabawę właściciela z psem w aportowanie.
UPDATE: Ofiarą morderstwa okazał się 14-letni Kevin Barrera zastrzelony nocą 14 sierpnia 2009 roku. Ojciec nastolatka Jose Barrera prosi Google Earth o usunięcie zdjęcia, na co gigant przystał i ma zamienić obraz satelitarny. Firma nigdy wcześniej czegoś takiego nie zrobiła. Morderstwo do tej pory nie zostało rozwiązane.
Subskrybuj:
Posty (Atom)