czwartek, 30 lipca 2020

Kryzys psychiczny i poczucie osamotnienia w dobie pandemii



















Coraz częściej rozmyślam o pandemii koronawirusa Sars-Cov2 w aspekcie psychologicznym. Nie mam wykształcenia psychologicznego, ale w pełni zdaję sobie sprawę, że piętno pandemii i lockdownu odciśnie się na psychice tysięcy ludzi na ziemskim globie - także na mojej. Od kwietnia 2020 roku pozostaję bez pracy i nie wiem jaka będzie moja przyszłość i co się wydarzy. Staram się analizować różne scenariusze dotyczące nie tylko mojej przyszłości, ale także przyszłości innych bliskich mi osób, gdyż nie potrafię zamknąć się tylko i wyłącznie we własnym świecie, choć czasem mi się to udaje.

Pandemia koronawirusa Sars-Cov2, która trwa bez przerwy od grudnia 2019 roku do dnia dzisiejszego (w dniu dzisiejszym w Polsce mamy absolutny rekord 615 zakażeń w ciągu doby i 15 zgonów, dominują województwa śląskie, małopolskie i mazowieckie) na pewno będzie traumatyczna dla dziesiątek tysięcy ludzi na Ziemi, gdyż zagraża ona życiu i zdrowiu ludzi, ich bliskich, przyjaciół, dzieci. Przejawia się ona przede wszystkim w ciągłym stresie i poczuciu osamotnienia, niepewności.

Niepokoją mnie moje myśli samobójcze, choć nadal nad nimi panuję i nie są one intensywne. W sytuacjach kryzysowych staram się zachować zimną krew i internalizować głęboko skrywane pragnienia i lęki, ale czasem muszę je wyzwolić: wówczas jestem skłonny do popadania w chwilowe stany emocjonalnego wzburzenia. Stosowanie przemocy i agresji nigdy jednak nie leżało w mojej naturze. Autoagresji już bardziej. Psychologiczna reakcja stresowa nie może być trwała, gdyż prowadzi do nękających psychikę chorób i zaburzeń psychicznych. Działają u mnie muzyka, pasje, pisanie i sporadyczne kontakty międzyludzkie. One są moim azylem, przestrzenią, w której czuję się bezpiecznie.

Kontakty. Bardzo sporadyczne, ale o tym za chwilę.

Osamotnienie.

Brakuje mi powszechniejszych kontaktów międzyludzkich, podróży w ciekawe i ekstremalne miejsca, wypadów na koncerty, etc. Okazji do socjalizowania się, które są potrzebne także osobom introwertycznym. Niepokoi mnie świadomość, że mogę szybko nie znaleźć pracy, która będzie dla mnie czymś istotnym. Nie mam zbyt wielu znajomych, gdyż doszedłem (być może do błędnego wniosku), że na pewnym etapie życia ludzie z otoczenia stają się zbyt zabiegani i nie mają czasu dla innych. Bywam spragniony spotkań towarzyskich, ale jednocześnie jestem świadom, iż mogę się od kogoś zakazić i przekazać koronawirusa osobom starszym z mojej rodziny. A takiego poczucia winy nie chcę mieć na swoich barkach. Stąd ogromna niepewność związana z podróżowaniem, trudna i wyboista nauka odpowiedzialności za innych. I brzemię tęsknoty za kontaktami twarzą w twarz. Za możliwością szczerej rozmowy o moich marzeniach, obawach, wątpliwościach, za wymianą cennych poznawczo spostrzeżeń.

W tym sensie obawiam się zachorowania na Covid19. Bo nie chciałbym dopuścić do sytuacji, że ktoś przeze mnie umrze albo będzie miał długotrwałe powikłania na zdrowiu. Ktoś bliski czy nawet obcy. To takie proste, by nie rzec banalne. Chronić siebie i innych za cenę izolacji społecznej i chłodnego dystansu do drugiej jednostki.

Wiele osób uważa koronawirusa Sars-Cov2 za coś całkowicie niegroźnego, abstrakcyjnego. Buntują się przeciwko obostrzeniom, obowiązkowi zakrywania ust i nosa, wypierają istnienie choroby Covid19. No bo w końcu sami nie zachorowali bądź nie znają nikogo, kto zachorował. Wypierają problem, ale podejrzewam, że wynika to nie tyle z niewiedzy, co ze strachu i poczucia niepewności. Mechanizm wyparcia staje się dla nich strategią radzenia sobie z niepewną rzeczywistością. Dla mnie jednak wirus Sars-Cov2 jest realny i jest zagrożeniem. Izolacja mnie stresuje, mimo że jestem osobowością introwertyczną, raczej wycofaną. Nie czuję się bezpieczny. Lękam się o zdrowie moich bliskich czy nielicznych przyjaciół. W trakcie załamania szukam wsparcia i często nie potrafię go znaleźć. Nie zawsze radzę sobie z własnymi demonami, choć muszę przyznać, że owe demony potrafią być na swój sposób fascynujące. Przynajmniej z naukowego punktu widzenia.

A ludzie wokół potrzebują realnych, a nie wyimaginowanych rozwiązań, planów na przyszłość. Niepewność frustruje i wyzwala stres, napięcie. Gdzieś tam być może czai się powrót do lockdownu. Utalentowani ludzie tracą pracę i dochody, upadają firmy, biznesy. Konsekwencje gospodarcze tej pandemii będą dla wielu branż opłakane, o czym pisałem tutaj niejednokrotnie. Sprawcy domowej przemocy zostają zamknięci wraz ze swoimi rodzinami, a izolacja wyzwala w nich agresję. Ozdrowieńcy po Covid19 cierpią na zespół stresu pourazowego (PTSD). Pandemia potęguje zaburzenia psychiczne osób, które już wcześniej zmagały się np. z kliniczną depresją, zaburzeniami lękowymi i poczuciem wyobcowania, odrzucenia. Chorzy na choroby przewlekłe czy nowotwory nie czują się bezpiecznie, gdyż nie mają dostępu do terapii ratujących życie.

Serio chciałbym wymazać ten rok z pamięci albo zacząć go od nowa. Wybaczcie osobisty wpis, który jest dla mnie wyartykułowaniem pewnych obaw, lęków i frustracji. A może po prostu przemawia przeze mnie wrażliwość, empatia?

Potrzebuję odetchnąć. Znaleźć się w miejscu, które wydaje się być bezpieczne.

czwartek, 23 lipca 2020

John Allen Chau: śmierć samozwańczego misjonarza















Ostatnio rzuciły mi się w oczy liczne artykuły o 27-latku, który wędruje po Polsce z drewnianym krzyżem na ramieniu i wspina się z nim na Giewont chcąc modlić się za Polaków. Ów pielgrzym nocuje na parafiach bądź gości u prywatnych osób, które zapraszają go, karmią, a nawet pomagają mu nieść krzyż. W jakim celu ta w sumie nieszkodliwa maskarada? Aby wartości katolickie w Polsce były bezpieczne. Osobiście modlitwa Michała Ulewińskiego jest mi (jako ateiście) nie potrzebna, ale mimo wszystko chylę czoła za determinację i żelazną konsekwencję w działaniu. 27-latek nie próbuje nikogo na siłę nawracać, przynajmniej tak mi się wydaję. I to się chwali. Z drugiej strony sensowność tego działania jest dla mnie nieco abstrakcyjna. Osób niewierzących takich jak ja i widzących w religiach monoteistycznych nietolerancyjne i konserwatywne systemy nachalnej indoktrynacji taka modlitwa i tak nie przekona. Mniejsza z tym.

Przypomniała mi się jednak historia samozwańczego misjonarza Johna Allena Chau, który próbował nawrócić Sentinelczyków z wyspy North Sentinel (Andamany i Nikobary) na wiarę chrześcijańską i został przez nich zabity 17 listopada 2018 roku. Jak wiadomo Sentinelczycy są jednym z najbardziej odizolowanych plemion na świecie. Członkowie tego plemienia są raczej wrodzy wszelkim próbom wizyt obcych na wyspie. I tak w marcu 1896 roku na wyspę trafili trzej skazańcy z kolonii karnej na Andamanach. Próbowali stamtąd uciec bambusową tratwą, dwóch utonęło, a trzeci został zabity strzałami przez Sentinelczyków. W styczniu 2006 roku dwaj rybacy Sunder Raj i Pandit Tiwari zostali zabici strzałami przez członków plemienia w trakcie nielegalnego połowu krabów. Sentinelczycy uśmiercili i pogrzebali w piasku wszystkie świnie, które badacze pozostawili w latach 70-tych na wyspie próbując nawiązać z nimi kontakt. Jak widać mieszkańcy North Sentinel nie są zbyt wyrozumiali wobec 'cywilizowanych' ludzi.

W każdym razie 14 listopada 2018 roku John Allen Chau dotarł na North Sentinel w nocy i podobno spędził z Sentinelczykami trochę czasu, na co wskazują zapiski w jego dzienniku i szkice ich chat. Chau pisze w dzienniku, że został postrzelony przez "dziecko w wieku 10 lat, być może nastolatka... Ten dzieciak posłał strzałę prosto w Biblię, którą trzymałem przy piersi. Nie chcę umierać. A może trzeba opuścić wyspę i pozwolić komuś innemu kontynuować [misję]? Nie, nie mogę myśleć w taki sposób." Co ciekawe, Chau dostał się na wyspę nielegalnie przy pomocy lokalnych rybaków, którym zapłacił. Obaj wspólnicy zostali potem aresztowani. Misjonarz miał ze sobą własny kajak i kilka razy krążył wokół wyspy.

Populacja wyspy North Sentinel zgodnie z obserwacjami antropologów sięga obecnie 50-100 mieszkańców. Chau uważał wyspę North Sentinel i zamieszkujących ją Sentinelczyków "za ostatnie siedlisko szatana na Ziemi". Chciał między nimi żyć i głosić ewangelię. Ciała samozwańczego misjonarza z Alabamy mimo kilku podejmowanych prób nie udało się odzyskać. Morał tej historii jest jeden: fanatyzm religijny nie popłaca. Z drugiej strony dziennik Chau może być cennym źródłem badawczym dla antropologów i geografów. Sentinelczycy nie zawsze byli totalnie wrodzy wobec antropologów, gdyż przyjmowali od nich kokosy i inne dary. Chau próbował krzewić wiarę, ale przecenił swoje możliwości.

https://www.nationalgeographic.com/culture/2018/12/first-woman-chattopadhyay-contact-sentinelese-andaman/

Na zdj. Sentinelczycy pilnujący łodzi rybackiej po zabiciu dwóch rybaków w 2006 roku i pechowy, choć zdeterminowany ewangelista, o którym świat się dowiedział dzięki jego śmierci.

Pytanie kiedy znowu o Sentinelczykach usłyszymy?

środa, 15 lipca 2020

Ian Curtis i Joy Division (15.07.1956 - 18.05.1980)

Dzisiaj kolejna rocznica urodzin Iana Curtisa, cierpiącego na ataki epilepsji wokalisty Joy Division, zespołu stanowiącego podwaliny post punka i wprowadzającego do mainstreamowej muzyki smutek, rozpacz i beznadzieję, czyli generalnie te negatywne, acz niekiedy oczyszczające emocje, z którymi męczymy się codziennie. Zastanawiam się w tej chwili, który z dwóch pełnometrażowych albumów Joy Division jest dla mnie ważniejszy: intensywny "Unknown Pleasures" (1979) czy może bardziej posępny "Closer" (1980) z cmentarną okładką przedstawiającą grobowiec rodziny Appiani na cmentarzu Staglieno? Wydaje mi się jednak że ten drugi, gdyż można go odczytać jako pełen wewnętrznego bólu i rozterek list samobójczy Iana Curtisa. To z niego pochodzą moje ulubione piosenki Joy Division, a mianowicie "Isolation" czy "The Eternal". Kiedy po raz pierwszy przed wieloma laty usłyszałem tą drugą piosenkę w radiu to byłem zaskoczony i jednocześnie zachwycony, gdyż nie spodziewałem się tak głębokiej melancholii w kompozycji z 1980 roku. Z "Unknown Pleasures" chyba najbardziej lubię "New Dawn Fades".

Ian Curtis na pewno byłby osobą, którą chciałbym poznać. Dzisiaj czytałem stary wywiad z Annik Honore, jego platoniczną sympatią, która zmarła w 2014 roku. Annik wspomina Iana jako osobę "delikatną, grzeczną, cierpiącą, o pięknych oczach i przyjemnym wyglądzie". Słuchali "Low" Davida Bowie w Nashville Rooms (po koncercie Joy Division w Belgii) i Annik zakochała się w nim od razu. Jak wiadomo Ian Curtis w młodym wieku 19 lat ożenił się z Deborah Curtis, co wydawało się być pod koniec lat 70-tych normą w purytańskim społeczeństwie Wielkiej Brytanii. Annik wspomina, że w trakcie koncertów Ian był wulkanem energii, który na scenie pozbywał się dręczących go demonów. Inaczej Curtis zachowywał się już po występach na żywo: był wyczerpany, stawał się wycofany, nieśmiały, kwestionował sukcesy zespołu i własne życie. Przytłaczał go własny talent muzyczny. Presja otoczenia była dla niego czymś odpychającym, okropnym. Annik potwierdza, że ich związek miał charakter czysto platoniczny, dziecięco niewinny. Małżonka Iana, Deborah nienawidziła obecności Annik w życiu Iana, co wywołało w nim rozdarcie i stało się jedną z przyczyn dwóch aktów samobójczych, w tym tego ostatniego w Macclesfield (po obejrzeniu "Stroszka" Wernera Herzoga) nad ranem 18 maja 1980 roku. W ramach ciekawostki dodam, że tego samego dnia wybuchł w USA wulkan Mount Saint Helens zabijając 57 osób i powodując olbrzymie zniszczenia. Dlatego też data 18 maja 1980 roku wryła mi się tak mocno w pamięć, choć nie było mnie wówczas jeszcze na świecie. Annik nie mogła uczestniczyć w pogrzebie Iana, gdyż nie zgodziła się na to Deborah Curtis. "Love Will Tear Us Apart". Miłość nas rozerwie, rozdzieli.

Poczucie winy w miłości bywa obecne. Miłość potrafi być bolesna, niechciana, okrutna. Człowiek potrafi kochać skrycie kogoś innego, potrafi zakochać się nagle w osobie, która jest np. związana z kim innym (Annik w Ianie). I to staje się zarzewiem rozterek, bólu, dyskomfortu, cierpienia. Osoby głęboko wrażliwe nie chcą krzywdzić innych, boją się często tego, że kogoś bliskiego zranią. Wówczas odsuwają się od innych, lękają się zakochać ponownie. Ian wysyłał do Annik listy - w jednym z nich znalazł się wiersz T.S Elliota. Niestety nie wiem jaki.

https://www.reddit.com/r/JoyDivision/comments/ctrzpl/found_an_old_interview_from_annik_honor%C3%A9_in_which/

Czy można zabić się z powodu poczucia winy i presji otoczenia? Owszem, można.

poniedziałek, 13 lipca 2020

Latarnia morska Signalny, Kuryle, Rosja


















I już po wyborach prezydenckich. Nie kryję swojego rozczarowania, gdyż łudziłem się że Polska stanie się krajem bardziej nowoczesnym, otwartym i przyjaznym. Zwyciężyły nieudolna walka z pandemią, wybiórcze tradycje chrześcijańskie, rozbuchane rozdawnictwo, 31 podwyżek podatków, homofobia, ksenofobia oraz niechęć do nauki i kultury. No cóż, każdy Polak mądry po szkodzie. Pora się jednak zdystansować i napisać o pewnej przekrzywionej latarni morskiej smaganej przez morskie bałwany.

Latarnia morska Signalny znajduje się na skale pomiędzy wyspą Hokkaido (Japonia) a Małym Grzbietem Kurylskim. Skonstruował ją latem 1936 roku japoński inżynier Miura Sinobu. Jej instalację ogłosił Związek Radziecki 13 stycznia 1937 roku. Pierwotnie wysepka, na której posadowiona została latarnia morska miała wymiary 700 x 800 metrów. 17 kwietnia 1952 roku nadano jej nazwę Signalny. Z czasem jednak wysepka zatonęła w morzu. Obecnie Signalny znajduje się na piaszczystym brzegu, który czasem staje się widoczny, gdy przypływ jest niski. Od 1964 roku latarnia się przekrzywia i nie jest stabilna. Coraz bardziej niszczeje, a jej konserwacja jest utrudniona. Być może kiedyś zniknie pod powierzchnią wody, która podmywa jej fundamenty.

Na dokładkę kilka innych kurylskich (zazwyczaj opuszczonych, o niepewnym statusie) latarni morskich i Mys Aniva na Sachalinie. Zdj. Jewgienij Kasperski i inni.

Źródło: https://maglipogoda.ru/ostrov-signalnyy-na-kurilskikh-ostr/

sobota, 11 lipca 2020

Aleksiej Sukletin: kanibal z Tatarstanu

Tym razem zamierzchła i makabryczna sprawa kryminalna z Rosji, która jakoś mi umknęła, a dość dobrze orientuję się w seryjnych mordercach z Rosji. Zaciekawił mnie przydomek Sukletina: "Aligator", tudzież "Aligator z Kazania" i postanowiłem odszukać trochę informacji o tym mało znanym seryjnym mordercy i kanibalu z ZSRR (Tatarstan). No cóż, nie będzie to przyjemna lektura. Szkoda że mam tak mało czasu, by pisać o zagadkowych i makabrycznych sprawach kryminalnych, ale jeśli już chcę się na jakiejś skupić to na pewno wolę napisać o przypadkach szerzej nieznanych, rzadko opisywanych. Po co po raz wtóry pisać o Tedzie Bundym, Andrieju Czikatile, Jeffreyu Dahmerze, Edzie Geinie czy Zodiaku?

Sukletin wspólnie z Madiną Shakirovą i Anatolijem Nitkinem zamordowali i zjedli siedem dziewcząt w Tatarstanie, Rosja. Lata działania to 1981-85 bądź 1979-85. Części ciała ofiar Aleksiej trzymał w domowej lodówce. Mięso zamordowanych dziewcząt Sukletin sprzedawał tanio i okazyjnie sąsiadom jako polędwice. Sprzedawał je zarówno dzieciom, jak i lokalnym policjantom. Dziewczęta z wioski Vasileyevo (Wasiljewo) znikały jedna za drugą, ale nikt nie podejrzewał Sukletina, który uchodził za dobrego kompana do picia, był uczynny i gościnny. Ba, potrafił naprawiać dachy i recytować wiersze.

Sukletin był synem pielęgniarki, ale już w wieku nastoletnim zaczął mieć problemy z prawem. Najpierw jako 16-latek został skazany za próbę gwałtu na dziewczynie, potem za rabunek starszej kobiety z użyciem przemocy. Pracował jako strażnik w ogrodowej społeczności blisko wioski Wasilejwo. Tam poznał wówczas 23-letnią Marinę Shakirovą. Generalnie kobiety za nim przepadały, wyroki skazujące w więzieniu spędził na czytaniu książek, by być wygadany i umieć im zaimponować, uchodził za szarmanckiego mężczyznę.

Pierwszą zamordowaną przez Sukletina ofiarą była 22-letnia Ekaterina Osetrova, która dorabiała jako prostytutka. Sukletin zaprosił ją do domu przedstawiając Shakirovą jako siostrę. Potem uprawiał z nią seks w sypialni. Madina, by odwrócić uwagę dziewczyny zaoferowała jej drinka. Sukletin wykorzystał sytuację, po czym uderzył Osetrovą młotkiem ukrytym w szmacie w głowę, związał jej ręce sznurem i poderżnął gardło. Pił krew, gdy tryskała z rany - przynajmniej tak później zeznawał, Shakirova zrobiła to samo. Ciało Osetrovej powiesił i wypatroszył. Chciał spróbować jak smakowało by jej mięso. Zjadł wątrobę, serce i płuca, Shakirova przygotowała ukraiński barszcz i pierożki, które razem skonsumowali. Resztą mięsa Osetrovej nakarmili psy, kości pogrzebali w pobliżu wieży ciśnień.

Kolejne ofiary spotkała makabryczna śmierć. W styczniu 1980 roku od uderzeń młotka i poderżnięcia gardła zginęła 22-letnia Tatiana Illarionova, po czym została zjedzona przez Sukletina i Shakirovą. Ofiary do daczy Sukletina zwabiała Madina. Trzecia ofiara Aleksieja to 16-letnia Rezeda Galimova, która została zgwałcona, po czym zginęła od dwóch uderzeń młotkiem. Rezeda błagała Shakirovą o pomoc, ale się jej nie doczekała. Dziewczyna została zwabiona do daczy Sukletina obietnicą pomocy w nauce.

Sukletinowi mordowanie i kanibalizm zaczęły sprawiać coraz większą przyjemność, więc już nie mógł przestać. Kolejno zostały zamordowane 22-letnia Nadieżda Sityavina oraz 19-letnia Natalia Shkolnikova, znajoma Nadieżdy. Szóstą ofiarą "Aligatora" była 11-letna dziewczynka Valentina Elikova, którą Sukletin zwabił z Kazania pod pretekstem bycia dobrym wujkiem. Maniak zgwałcił dziecko i zamordował je poprzez uderzenie głową w ścianę, po czym zjadł miękkie tkanki jej ciała. Zanim jednak doszło do morderstwa dziewczynka mieszkała z Sukletinem i Shakirovą przez kilka dni. Dręczona wyrzutami sumienia Shakirova usiłowała zabrać dziecko, by je ocalić, ale Sukletin jej przeszkodził. Po tym morderstwie Shakirova wyprowadziła się do matki. Nową pupilką Sukletina stała się 23-letnia Lidia Fedorova. Zachowało się nawet zdjęcie, na którym Lidia stoi blisko swojego przyszłego mordercy. Jednak Lidia zaczęła kłócić się z Sukletinem, gdyż skąpił jej pieniędzy na alkohol i zaczęła go szantażować ujawnieniem morderstw policji. Co zrobił Aleksiej? Zgwałcił i zamordował Lidię w marcu 1985 roku wespół z jej kuzynem Anatolijem Nitkinem. Ciało zostało poćwiartowane, a kanibal z Tatarstanu zjadł miękkie tkanki. Shakirova pomogła Aleksiejowi wyczyścić miejsce zbrodni i uprać ubrania. Głowa Lidii została umieszczona w beczce z wodą. Tam odkrył ją jeden z sąsiadów Sukletina, Gienadij Uglov, z którym razem reperowali dach. Mężczyzna poszedł z tym na policję, ale funkcjonariusze go zignorowali. Nie odpuścił jednak i 4 czerwca 1985 roku Sukletin wraz z Shakirovą zostali aresztowani.

Problemem w sowieckim ZSRR było ukrywanie informacji o seryjnych mordercach i zniknięciach ofiar. W końcu seryjni mordercy byli charakterystyczni dla zgniłego kapitalizmu krajów zachodnich. Działali w ZSRR? Jak to? Ciekawa była rola Shakirovej w serii makabrycznych morderstw Sukletina. Nie zabiła żadnej ofiary, ale pomagała Aleksiejowi je zwabiać, a po danym morderstwie usuwała ślady przestępstw. Próbowała zrobić z siebie kolejną ofiarę twierdząc, iż bała się o własne życie.

W rezultacie Shakirova została skazana na 15 lat więzienia, a Sukletin otrzymał wyrok śmierci wykonany latem 1987 roku. Aleksiej w trakcie procesu był spokojny i ze szczegółami opowiadał o serii morderstw, których dokonał. Nie żałował popełnionych morderstw. "To były prostytutki. Oczyściłem społeczeństwo z amoralnego elementu." "To ja jestem zarówno Bogiem, jak i Diabłem". "Ale boję się śmierci, gdyż żyłem krótko" (44 lata). Pożył do 29 lipca 1987 roku, gdy wyrok na Sukletinie wykonał pluton egzekucyjny.

Na zdjęciach Sukletin i jego przyszła ofiara Lidia Fedorova oraz buciki wykonane przez Sukletina z chleba wykonane w oczekiwaniu na egzekucję.

Makabryczne zdjęcia (dla ludzi o mocnych nerwach) tutaj:

http://www.serial-killers.ru/forum/sukletin-aleksey-vasilevich-t300-30.html

Materiał po rosyjsku:

https://www.youtube.com/watch?v=YvyX0v5bG80

czwartek, 9 lipca 2020

Tik Tok i poćwiartowane ciała w walizce na plaży w Seattle

Dzisiaj świeża sprawa kryminalna ze Seattle, USA i historyjka jak z horroru. Pojawiło się nagranie z chińskiej aplikacji Tik Tok, w którym grupa nastolatków w dniu 19 czerwca 2020 roku znajduje ciemną walizkę na kamienistej plaży w Seattle. Nastolatki używały aplikacji geocoachingowej Randonautica, która przesłała im koordynaty tego miejsca. W każdym razie dwie nastolatki odkrywają na plaży Duwamish Head, West Seattle walizkę - jedna z dziewcząt otwiera ją kijkiem i widać w niej worki z jakąś zwartością i zaczyna potwornie śmierdzieć. Nastolatki dzwonią na policję (pod numer 911).

Policjanci w walizce odnajdują zapakowane w ciemne worki poćwiartowane części zwłok 27-tniego Austina Wennera i 35-letniej Jessiki Lewis, matki czwórki dzieci. Oboje byli parą od ośmiu lat. Zginęli zabici strzałami z broni palnej (co wykazała autopsja), po czym sprawca bądź sprawcy pozbyli się zwłok ćwiartując je, pakując w worki i wrzucając walizki do rzeki (drugą ciemną walizkę policjanci odkryli dryfującą w wodzie w pobliżu tej pierwszej wyrzuconej już na brzeg).

Nagranie jest trochę creepy. Sam czasem włóczę się choćby po wielu miejscach opuszczonych i nigdy nie mam pewności czy nie natknę się tam np. na 'niespodziankę' w postaci czyichś zwłok.

Możecie je obejrzeć w poniższym linku.

Póki co sprawca bądź sprawcy nie zostali wykryci, nieznana jest także jego/ich motywacja działania. Śledztwo w toku.

Link: https://heavy.com/news/2020/06/watch-tiktok-video-seattle-dead-body-suitcase-randonauting/