poniedziałek, 27 grudnia 2021

Komentarz odnośnie pandemii wariantu koronawirusa Omikron

Rzadko piszę tutaj o pandemii koronawirusa Sars-Cov-2, która stopniowo rozlała się na cały świat, jednak znowu zrobię wyjątek. Obecnie indyjski wariant Delta, który wysłał do grobu tysiące Polaków jest błyskawicznie wypierany przez nowy wariant Omikron, który został wykryty w listopadzie w RPA. Omikron posiada 60 mutacji w stosunku do oryginalnego wariantu koronawirusa SARS-CoV-2 z Wuhan, w tym aż 32 mutacje (losowe zmiany w kodzie genetycznym patogenu) dotyczące tzw. białek kolców (spike). Przede wszystkim wariant ten odznacza się ogromną zakaźnością, co oznacza, że łatwiej i częściej można się nim od nosiciela zarazić - także będąc ozdrowieńcem. Wzrost wykładniczy (eksponencjalny) zakażeń Omikronem m.in. w Anglii, niektórych stanach USA np. Floryda, Holandii czy Niemczech jest imponujący. Mówi się o prawdziwym 'tsunami' zakażeń, szybko rozprzestrzeniającym się pożarze infekcji. Niepokoją też informacje o wzroście hospitalizacji zakażonych Omikronem dzieci np. w Anglii czy Nowym Jorku. Potencjalnie groźna choroba dziecka to koszmar każdego rozsądnego rodzica. 

Osobiście nie uważam, aby Omikron był łagodny, a jeśli nawet jest łagodniejszy (mniejsza wirulencja, zjadliwość, a co za tym idzie mniejsze ryzyko hospitalizacji) od Delty to i tak z łatwością zablokuje szpitale ze względu na ogromną zakaźność, ucieczkę odporności uzyskanej po przechorowaniu poprzednich wariantów (Omikron łatwiej omija ochronę immunologiczną (szczepionki, przebyte zakażenie)) oraz potencjał do reinfekcji czy też podwójnych infekcji Deltą i Omikronem (pierwsze przypadki zarejestrowane w Hiszpanii). Trzeba także wziąć pod uwagę paskudne i długotrwałe (chroniczne) powikłania po bezobjawowym czy skąpoobjawowym przechorowaniu infekcji tzw. Long Covid np. częste efekty neurologiczne Covid19 (apoptoza neuronów, efekty widoczne na obrazowaniu magnetycznym), które mogą dotknąć zarówno dzieci, jak i osoby dorosłe. A to mnie jako osobę aktywną umysłowo niepokoi.

https://www.news-medical.net/amp/news/20201015/SARS-CoV-2-can-infect-brain-cells-and-damage-neurons.aspx

Poniższy model IHME (Institute for Health Metrics and Evaluation) z 22 grudnia przewiduje 3 miliardy zakażeń Omikronem w skali globalnej przez najbliższe trzy miesiące. Dominacja Omikronu w Europie  ma nastąpić do lutego 2022. Czy będzie aż tak źle? Czy czeka nas pandemia na sterydach? Gigantyczne wzrosty infekcji w prawie każdym kraju? Wiele na to wskazuje. Osobiście zaszczepiłem się trzykrotnie, by uniknąć ciężkiego przebiegu Covid i ewentualnej hospitalizacji, staram się także stosować DDM, unikać większych zgromadzeń i regularnie wietrzyć pomieszczenia. Jak zajdzie taka potrzeba to przyjmę czwartą dawkę. Tyle mogę zrobić dla dobrostanu swojego, moich rodziców, siostry i przyjaciół. Dla mnie (i dla milionów innych osób) oczywiste jest, że szczepienia działają, choć nieśmiertelności i uniknięcia zakażenia Omikronem nie gwarantują. Mają łagodzić przebieg choroby w razie infekcji i tyle. Czego mam się bać, jeśli chodzi o szczepienie? Krótkiego bólu ramienia i lekkiego osłabienia po iniekcji? Wolę lekarstwo niż rosyjską ruletkę w postaci podstępnej choroby.

https://covid19.healthdata.org/global?view=resource-use&tab=trend&resource=all_resources 

Pandemia Covid19 unaoczniła mi absolutną inercję niektórych polityków i decydentów w obliczu zagrożenia egzystencjalnego jakim jest pandemia (obecne działania pozorowane polskiego rządu na zasadzie przeczekania kryzysu zakrawają o kpinę) oraz wszechobecną wiarę wielu ludzi w antynaukowe bzdury, przekłamania i teorie spiskowe. Skoro nienależycie radzimy sobie z koronawirusem, to jak poradzimy sobie np. ze zmianami klimatycznymi czy hipotetyczną erupcją superwulkanu? Ano właśnie jak?

EDIT: 29 grudnia we Francji zarejestrowano ponad 208 000 zakażeń koronawirusem, głównie wariant Omikron, który zaczyna wypierać Deltę. Przy takim szaleńczym tempie rozprzestrzeniania się Omikronu między ludźmi jestem przekonany, że paraliż szpitali będzie praktycznie wszędzie nieuchronny - nawet w przypadku gdy ten wariant jest rzeczywiście 'łagodniejszy' (powikłania też powoduje łagodniejsze?) Czemu o tym wspominam? Gdyż matematyka wzrostu wykładniczego powinna być nauczana w szkołach, a nie rozumieją jej niektórzy politycy, decydenci, populiści i antyszczepionkowcy tworzący kult śmierci, a nie wolności. Nie rozumieją albo nie chcą zrozumieć, bo liczą na zysk i pieniądze.

Ciągle mam wrażenie, że w Polsce dysponowaliśmy narzędziami, by zredukować obecny i przyszły impakt panoszących się Delty i Omikrona (wypłaszczyć tą nadchodzącą monstrualną falę zakażeń), ale ich nie wykorzystaliśmy. PiS w obawie przed denialistami szczepień i w 'trosce' o antyszczepionkowy elektorat pozwolił na śmierć tysięcy ludzi, którzy często umierali na własne życzenie rezygnując z ochronnej funkcji darmowego szczepienia albo umarli wskutek przeciążenia szpitali pacjentami covidowymi (opóźniona chemioterapia dla pacjentów onkologicznych, przełożone zabiegi chirurgiczne, etc.) W przypadku pandemii jeszcze gorszego patogenu czy jakiegoś innego mniej lub bardziej prawdopodobnego zagrożenia egzystencjalnego znowu nastąpi erupcja denializmu, zaprzeczania i wypierania rzeczywistości. 

Więcej transmisji koronawirusa = więcej przyszłych wariantów i dłuższa pandemia. Nie ma trwałej odporności stadnej w przypadku Sars-Cov-2, który lubi mutować, podlegać metamorfozom. Czas pokaże czy Omikron stanie się ostatnim 'variant of concern', wirusem globalnie endemicznym. A może doczekamy się w najbliższych miesiącach kolejnego niepokojącego wariantu czy hybrydy? Dlaczego? Ponieważ Omikron jest w stanie gwałtownie mutować, ewoluować. A jego zakaźność jest imponująca.

Losowość życia. Niepewność wiedzy. Małość człowieka w kontekście ogromu rozszerzającego się Wszechświata.

Zdj. - Wariant Omikron pod mikroskopem elektronowym. Plus jako pomnik ludzkiej i trwającej od dekad ignorancji bagatelizowanie polio w 1948 roku.

niedziela, 26 grudnia 2021

David Wallace-Wells "Ziemia nie do życia" - recenzja

 
W grudniu 2021 roku uzupełniłem stale rosnącą bibliotekę o cztery książki popularnonaukowe, w tym o "Racjonalność" (2021) Stevena Pinkera i "Ziemia nie do życia" (2019) Davida Wallace-Wellsa. Dziennikarz popularnonaukowy z "New York Magazine" David Wallace Wells wydał tą raczej posępną i elegijną książkę przed wybuchem pandemii Covid-19, która w latach 2020-22 stała się (i wciąż jest) globalnym zagrożeniem egzystencjalnym, ale to zaledwie przedsmak znacznie gorszego, długotrwałego, wielowymiarowego i bezprecedensowego zagrożenia, które usilnie staramy się bagatelizować, wyprzeć ze świadomości czy zanegować: antropogenicznych zmian klimatycznych. 

Wallace Wells postanowił napisać książkę o najbardziej pesymistycznych wariantach globalnego ocieplenia. O kataklizmach naturalnych i zagrożeniach egzystencjalnych, które czekają ludzkość, jeśli się w porę nie opamiętamy i będziemy dalej pompować CO2 do atmosfery. Jak słusznie autor zauważa, połowa emisji dwutlenku węgla wskutek spalania paliw kopalnych miała miejsce w ciągu przynajmniej 30 lat, czyli za życia jednego pokolenia. Zatem zmiany klimatyczne nie zachodzą tak wolno, jakbyśmy tego chcieli. Ich katastrofalne efekty uboczne są widoczne co roku: ekstremalne zjawiska pogodowe takie jak huragany, tornada, susze, powodzie, pożary lasów i traw, topnienie wiecznej zmarzliny, lodowców i pokryw lodowych Arktyki i Antarktyki, zagłada ekosystemów (np. bielactwo raf koralowych), stopniowe podnoszenie się poziomu mórz i oceanów. Katastrofalne implikacje długofalowego procesu zmian klimatycznych wpłyną na ekonomię, rolnictwo, geopolitykę czy zdrowie publiczne. 

Najbardziej 'optymistycznym' scenariuszem zmian klimatycznych w XXI wieku jest to, że podgrzejemy Ziemię o 2 stopnie Celsjusza, ale co się stanie gdy do końca wieku będzie to 3, 4, 5 stopni C? Kiedy Ziemia stanie się niezdatna dla ludzi do życia? Kiedy ludzka cywilizacja popełni gazowe samobójstwo? Tak czy owak już te dwa stopnie Celsjusza spowodują zalewanie wielu przybrzeżnych miast i miasteczek, koszmarne letnie fale upałów (np. w Azji Południowej czy na Bliskim Wschodzie) skutkujące suszami, masowymi zgonami i gigantycznymi falami uchodźców klimatycznych (szacunkowo od 200 milionów do miliarda ludzi ruszy szukać lepszych warunków do życia) czy trwające dekady, wieki topnienie ziemskich pokryw lodowych skutkujące bezpowrotną utratą zasobów wody pitnej i podnoszeniem się poziomu mórz i oceanów. Na razie mamy podgrzanie o 1.1 stopnia od początku XIX wiecznej rewolucji przemysłowej, jednak na jakiej liczbie się zatrzymamy? Tak czy owak trudno nie oprzeć się na wrażeniu, że Ziemia dzięki spalaniu paliw kopalnych przez przemysłową cywilizację jest najgorętsza w krótkiej geologicznie historii homo sapiens. Nie jesteśmy kolektywnie ani wyjątkowi w niewyobrażalnej skali Wszechświata, ani odporni na masowe wymieranie.

Wcale nie uważam po przeczytaniu tej książki, że ludzkości grozi nagła i kompletna zagłada. To może spotkać industrialną cywilizację np. wskutek uderzenia asteroidy czy kolosalnej erupcji superwulkanu. Jednak Ziemia, unikalna planeta, na której przyszło ludzkości żyć i marzyć o podboju kosmosu staje się za sprawą ekstremalnych zjawisk pogodowych miejscem coraz mniej przyjaznym dla ludzi i zwierząt. Rozwiązaniami być może okażą się globalna mobilizacja i technologiczny progres, jednak czy podzieloną ludzkość na nie stać? Unaocznia to doskonale obecna pandemia Covid19, w trakcie której królują (często motywowana finansowo) dezinformacja, wyparcie problemu, teorie spiskowe, tragikomiczna inercja wielu polityków (zwłaszcza po konserwatywnej stronie spektrum), krótkowzroczność i spadek zaufania do nauki. Łatwiej uwierzyć celebrytom z Instagrama czy populistom niż badaczom, w końcu wiara nie wymaga większego intelektualnego wysiłku.

Książkę można uznać za alarmistyczną, a autora za kasandrystę, jednak tkwi w niej (oprócz nihilizmu i rozpaczy) spory ładunek nadziei, gdyż Wallace-Wells uparcie wierzy, że ludzkość jest w stanie kolektywnie zatrzymać/zredukować globalne ocieplenie. Jednak będzie to wymagało jak najszybszego i bogatego w wyzwania globalnego działania, a nie tylko czczych obietnic bez pokrycia. 

Martwe żyrafy w Kenii, zdjęcie obrazujące suszę w tym kraju autorstwa Eda Rama.

niedziela, 19 grudnia 2021

Stridulum "Soothing Tales of Escapism" (2021) - recenzja

                                                       
W kwietniu 2020 roku ukazała się debiutancka EP-ka duetu Stridulum zatytułowana "Burial", która oferowała wyśmienitą porcję mrocznej elektroniki i była zaledwie przystawką przed daniem głównym - debiutanckim albumem "Soothing Tales of Escapism", którego premiera miała miejsce 17 grudnia 2021 roku. Tutaj warto od razu dodać, że najnowszy materiał Stridulum ukazał się za pośrednictwem  niezależnej francuskiej wytwórni Manic Depression Records, w której szeregach znajdziemy takie zespoły jak np. Kill Shelter, Bleib Modern, Traitrs, Twin Tribes, Ash Code czy She Pleasures Herself.

"Soothing Tales of Escapism" przemówił do mnie jako całość od razu w trakcie pierwszego przesłuchania, choć znałem wcześniej trzy pierwsze piosenki wybrane przez zespół na single ("Bleeding", "Ghost", "Collapse"). Muzycy Stridulum (Marita Volodina, Arkadiy Berg) umieją wykreować mroczną i melancholijną atmosferę, która potrafi być jednocześnie ciepła, kojąca, eteryczna, uwodzicielska. Na "Soothing Tales of Escapism" nie brakuje tanecznych rytmów, od których pulsują chociażby "Collapse", "Odium" czy "Fear". Kolejnym magnesem debiutanckiego albumu Stridulum są ogromnie zróżnicowane wokale Volodiny, czasem mocne, pełne pasji, niespokojne, innym razem delikatne, kołysankowe, szeptane. W śpiewie Marity można wyczuć szerokie spektrum emocjonalnych odcieni: smutek, rezygnację, ale też siłę, determinację, wyciszenie. To na pewno jedna z najbardziej utalentowanych wokalistek rodzimej sceny gotyckiej, która potrafi zaśpiewać w prawie każdym repertuarze. 

Co istotne, oprócz melancholii i mroku na "Soothing Tales of Escapism" znajdziemy coś jeszcze: czułość, wrażliwość. Ta muzyka nie wzbudza w słuchaczu dyskomfortu, choć zdecydowanie jest introspektywna, refleksyjna, finezyjna. Pochwalić też należy króciutkie interludia Arkadiya ("Vain", "Chasm", "Ashes"), gdyż są głęboko atmosferyczne i znakomicie współgrają ze śpiewanymi utworami. Trudno mi wyróżnić ulubione piosenki na "Soothing...", ale podobają mi się szczególnie fenomenalnie zaśpiewany i podszyty podskórnym niepokojem "Glass", pulsujący chłodem i absolutnie porywający "Odium" czy refleksyjny i emanujący pięknem "Home", do którego nakręcony został ciekawy teledysk z urbexowym klimatem (link na końcu recenzji). 

Coraz głębiej jestem przekonany, że dobra muzyka jest istotnym czynnikiem warunkującym dobrostan jednostki, gdyż potrafi łączyć ludzi poprzez wspólnie przeżywane emocje oraz zazwyczaj skuteczniej wpływa na nasze doznania niż same słowo pisane. W trakcie słuchania Stridulum oraz wielu innych zespołów (np. Linea Aspera, Lycia, Of the Wand and the Moon, My Dying Bride, Forndom, Shape of Despair, etc.) pojawia się we mnie stan cichej błogości, w którym staram się zapomnieć o wszystkim i daje się ponieść tym dźwiękom. Dlatego najbardziej lubię słuchać ulubionej muzyki po zmroku i kompletnie nie trafiają do mnie dźwięki wesołe, optymistyczne, gdyż nie umiem się w nie totalnie wczuć. Jak wiadomo angażujemy się w pełni w to, co kochamy. Mroczna i melancholijna, czasem agresywna muzyka jest ważnym aspektem mojej egzystencji i nie umiem bez niej należycie funkcjonować. Jest niegroźnym narkotykiem, od którego jestem od wielu lat uzależniony.

Odsłuch "Soothing Tales of Escapism" oraz możliwość zakupy płyty na bandcampie i stronie labelu:

https://strdlm.bandcamp.com/album/soothing-tales-of-escapism 

Intrygujący teledysk do "Home":

https://www.youtube.com/watch?v=JSOVQnPXPXU

Przy okazji warto zapoznać się z solową twórczością Arkadiusza Kulawika tworzącego wraz z wokalistką Maritą duet Stridulum. Na początek polecam animowany singiel "Kogbit", którego słucha się wybornie.

https://www.youtube.com/watch?v=HGhJUpo4mZU

EDIT: Kilka dni temu (już w styczniu 2022 roku) otrzymałem CD "Soothing Tales of Escapism". Płłyta wydana jest rewelacyjnie w formie eleganckiego digipacka. Książeczka okraszona wysmakowanymi i tajemniczymi zdjęciami utrzymanymi w czarno-białej tonacji. Doskonała oprawa graficzna autorstwa Peera Lebrechta (Golden Apes, Voyna). Brak liryków we wkładce płyty wyróżnia Stridulum, gdyż pozwala na grę domysłów. W tej chwili nie kojarzę innego zespołu, który praktycznie całkowicie rezygnuje z zaprezentowania słuchaczom warstwy lirycznej. To dla mnie pewne novum.

sobota, 18 grudnia 2021

Luka Magnotta i "Don't Fuck with Cats: Hunting an Internet Killer" (2019)

                

Sprawa internetowego mordercy z Kanady Luka Magnotty jest mi znana w zasadzie już od 2013 roku, ale tutaj o niej szerzej nie pisałem jedynie ją wspominając. Dopiero teraz zapoznałem się z trzyczęściowym filmem dokumentalnym "Don't Fuck With Cats: Hunting an Internet Killer" i muszę przyznać, że to fascynujący dokument przedstawiający kulisy polowania na mordercę, który początkowo zamieszczał filmiki z zabijania kociąt w sieci, po czym zapragnął zabić człowieka. Luka Rocco Magnotta był patologicznym narcyzem, który desperacko pragnął zostać celebrytą. Sława przyciąga jak magnes, oznacza luksus, prestiż, szybkie i łatwe pieniądze, nieustanne brylowanie w sieci i łechtanie narcystycznego ego. Chłopak próbował swoich sił jako aktor w gejowskich filmach porno, jako pin-up model czy uczestnik telewizyjnych reality shows, czasem pracował jako męska prostytutka. Jego obecność w sieci była zaiste imponująca: dziesiątki profili i fejkowych kont w social mediach i na grupach dyskusyjnych, olbrzymia liczba fotomontaży, które miały za zadanie pokazywać, że prywatne życie Luki opływa w luksusy i bajeczne podróże. Luka rozpuszczał także plotkę o byciu partnerem słynnej kanadyjskiej morderczyni Karli Homolki, najbardziej znienawidzonej kobiety w Kanadzie, a potem sam jej zaprzeczał. Fascynowali go seryjni mordercy tacy jak Ian Brady i Myra Hindley (Mordercy z wrzosowisk, zapewne niektórzy czytelnicy tego bloga kojarzą poniższy utwór The Smiths).

https://www.youtube.com/watch?v=Xux9-UQ4wJ4

Był gotów prowokować, zrobić wszystko dla sławy, zatem zaczął transmitować morderstwa kotków online np. poprzez uduszenie ich odkurzaczem, utopienie w wannie czy nakarmienie pytona. Wówczas zaczęli go szukać w sieci internetowi detektywi i obrońcy praw zwierząt, w tym obecni w filmie Deanna Thompson i John Green. Analizowali wszelkie cyfrowe ślady młodego mężczyzny, który pojawiał się zakapturzony w nagraniach np. wygląd pokoju, w którym przebywał i papierosy, które palił. Kwestią czasu było zabicie przez Lukę człowieka, do czego sprawca podszedł w sposób zorganizowany, metodyczny.

25 maja 2012 roku na nieistniejącej już stronie Best Gore pojawiło się szokujące nagranie 1 Lunatic 1 Ice Pick, na którym zarejestrowano brutalne morderstwo przy użyciu śrubokrętu (imitującego szpikulec do lodu z "Nagiego instynktu") i noża, ćwiartowanie zwłok, kanibalizm i nekrofilię. Ofiarą był otumaniony lekami mężczyzna azjatyckiego pochodzenia, jako tło muzyczne leciał kawałek New Order "True Faith" (obecny także w filmowej ekranizacji "American Psycho" z 2000 roku), nad łóżkiem wisiał plakat filmu "Casablanca" (1942) - była to inscenizacja erotycznej sceny morderstwa dokonanego przez Sharon Stone we wspomnianym "Nagim instynkcie" (1992). Sprawcą bestialskiego mordu i zbezczeszczenia zwłok dokonanego w Montrealu okazał się 29-letni wówczas Luka Rocco Magnotta, jego ofiarą był pochodzący z chińskiego Wuhan student Jun Li. Magnotta był na tyle zuchwały, że po dokonaniu morderstwa i zaprezentowaniu go online globalnej widowni wysłał poćwiartowane części ciała Juna Li m.in. do siedziby Partii Konserwatystów oraz Liberałów w Montrealu. Zanim policja zidentyfikowała ciało ofiary i samego sprawcę Lucę udało mu się wylecieć z Montrealu do Paryża, tam ukrywał się przez kilka dni. Został schwytany 4 czerwca w kafejce internetowej w Berlinie, gdy czytał informacje dotyczące jego osoby na stronie Interpolu. Dwa tygodnie później poddano go ekstradycji do Kanady. W 2014 roku dostał karę dożywotniego pozbawienia wolności. W zakładzie karnym wziął ślub z innym mordercą.

Pisałem tutaj wcześniej o samobójstwach transmitowanych online. Jednak casus Luki Magnotty to chyba najbardziej znany przykład sytuacji, w której morderca chwali się morderstwem zarejestrowanym na żywo (filmem snuff) przed globalną widownią w mrocznych odmętach darknetu i mediów społecznościowych. Luka zdawał sobie sprawę, że znajdzie audiencję, gdyż masa ludzi na świecie jest zafascynowana true crime. Dlatego też zostawiał w sieci ślady bawiąc się z internetowymi detektywami w kotka i myszkę, karmił się ich gniewem, atencją, desperacją. Nie był pierwszym, ani ostatnim człowiekiem, który ośmielił się nakręcić/sfotografować moment morderstwa, jednak do tej pory sprawcy okrutnych morderstw robili to zazwyczaj dla własnych potrzeb, by powracać do tych chwil, ukrywali takie materiały, nie dzielili się nimi online - dopóki nie wpadły one w ręce organów ścigania i nie nastąpił ich celowy wyciek do sieci.

Sam lubię tematykę true crime. I powiem więcej: najpopularniejsze teksty na tym blogu dotyczą nie muzyki, filmów, koncertów, książek, ale właśnie szokujących zagadek kryminalnych, morderstw czy samobójstw. Jednak nie miałem zamiaru ograniczać się tylko i wyłącznie do tej tematyki, gdyż nie lubię być monotematyczny. 

Przy okazji gorąco polecam poniższy blog kryminalistyczny, który odkryłem niedawno. Tutaj obszerny tekst o Luce, który dosłownie zagląda w umysł tego mordercy-'celebryty':

https://thecrimes.pl/magnotta/

Kolyuchin: Opuszczona stacja meteorologiczna i niedźwiedzie polarne

                                      


                                                 
Uwielbiam bezludne wyspy i jednym z moich najbardziej nietypowych marzeń jest spędzenie na takowej kilku dni w samotności. Na moim głównym blogu Wulkany Świata swego czasu opisałem wiele wysp wulkanicznych (zarówno zamieszkałych, jak i niezamieszkałych), które mnie zachwycają. Zawsze chłonę zdjęcia z takich miejsc, izolację tych skrawków lądu, niekiedy gęstą, mroczną i surową aurę oraz napędzany przez ciekawość szukam informacji na temat flory i fauny odizolowanych geograficznie miejsc.

Zachwyciły mnie ostatnio viralowe fotografie autorstwa Dymitry Kokha przedstawiające niedźwiedzie polarne w opuszczonej od 1992 roku sowieckiej bazie meteorologicznej na wyspie Kolyuchin (Morze Czukockie, Czukotka). Wyspa jest raczej płaska (najwyższy punkt wznosi się na wysokość 188 metrów) i pokryta tundrą. Przez 9 miesięcy wody wokół niej są skute lodem. Przeciętna temperatura na Kolyuchin to - 9.5 stopni C. Nie ma tam źródeł wody pitnej. Na klifach gniazdują natomiast duże kolonie ptaków (kormorany i maskonury); na wyspie gromadzą się także morsy arktyczne i niedźwiedzie polarne. Czasem na Kolyuchin pojawiają się myśliwi (Czukcze) chcący zapolować zgodnie z tradycją na wylegujące się na kamienistych i piaszczystych plażach morsy. A sam krajobraz tundry na wyspie jest dziki i oszałamiająco piękny. Zdj. Dmitry Kokh.

Lubię również urbex, zatem podrzucam kilka zdjęć i portfolio utalentowanego rosyjskiego fotografa.

https://www.dmitrykokh.com/

niedziela, 12 grudnia 2021

Na miejscu zbrodni: Zaginięcie w hotelu Cecil (2021) - komentarz

                                                   


Na Netflixie oglądam zazwyczaj horrory i filmy dokumentalne, czasem zainteresuję się jakimś serialem np. "Squid Game" czy "Katla". O tajemniczym zniknięciu Elisy Lam w hotelu Cecil pisałem na tym blogu w styczniu 2014 roku, czyli na długo zanim stało się to modne. Teraz w zasadzie każda strona o tematyce kryminalnej, każdy podcast czy materiał na Youtube dotyczący zagadkowych zniknięć, morderstw czy niepokojących zdarzeń musi wziąć na celownik zniknięcie Elisy Lam w hotelu Cecil (blisko owianego złą sławą dystryktu Skid Row w Los Angeles). Zniknięcia zakończonego odnalezieniem jej częściowo rozkładających się zwłok w zbiorniku wodnym na dachu wspomnianego hotelu. Generalnie ta sprawa wciąż pobudza wyobraźnię, gdyż w rzeczy samej może trochę kojarzyć się z japońskim horrorem "Dark Water" (2003) oraz jego amerykańskim rimejkiem. I ma tak zwany creep factor, który zmusza niektórych do jej roztrząsania nawet po latach. Stary tekst z 2014 roku (nic w nim nie zmieniam):

https://dtbbth.blogspot.com/2014/01/tajemnicza-historia-elisy-lam.html

Sam dokument jest całkiem interesujący, choć mam co do niego pewne zastrzeżenia. Primo, jest za długi i trochę zanadto rozwleczony (takie samo wrażenie miałem w trakcie oglądania na Netflixie hiszpańskiego dokumentu o mrocznej sprawie Dziewcząt z Alcasser, o której kiedyś też tutaj pisałem). Secundo, za bardzo nurza się w teoriach spiskowych. Fajnie przedstawiony został w nim rys historyczny Skid Row (miejsca pełnego bezdomnych, narkomanów, prostytutek) oraz hotelu Cecil, w którym ongiś zdawały się królować samobójstwo, deprawacja i rozpusta. Jedno dla mnie jest pewne: nie przemawia do mnie wątek morderstwa forsowany przez niektórych internetowych detektywów. Uważam, że cierpiąca na dwubiegunówkę Elisa miała ciężki epizod psychotyczny/maniakalny i usiłowała się ukryć - z tragicznym dla niej skutkiem. Jak wiadomo ostra postać manii obejmuje halucynacje, urojenia, paranoję czy katatonię. Na nagraniu z windy widać wyraźnie, że Elisa była pobudzona psychomotorycznie. Warto dodać, że w jej ciele nie znaleziono śladów zażycia narkotyków czy alkoholu, zatem wersję z podaniem jej dragów gwałtu tj. jak Rohypnol, ketamina czy GHB należy wykluczyć. Zakładam zatem, że dziewczyna dostała się do 4 zbiorników z wodą przy pomocy schodów pożarowych, rozebrała się, podniosła stalową pokrywę zbiornika z wodą i dostała się do środka, zamknęła pokrywę, po czym już stamtąd nie wyszła. Kierowały nią halucynacje, ot co. Zachowywała się irracjonalnie. Elisa była samotna i w stanie depresji, co jasno wynika z jej licznych wpisów na tumblr.

Podobna sprawa (choć nie tak nagłośniona) miała miejsce w maju 2015 roku w Malezji.

https://www.theedgemarkets.com/article/mystery-deepens-over-decomposed-body-bukit-damansara-condo-water-tank

W dokumencie zaciekawił mnie wątek muzyka metalowego z Meksyku o niewyszukanej ksywce Morbid (Pablo Vergara). Facet padł ofiarą polowania na wiedźmy uskutecznionego przez samozwańczych detektywów internetowych i został bezpodstawnie oskarżony o zamordowanie Elisy Lam. Jego przykład dobitnie pokazuje jak cyberbullying potrafi złamać komuś psychikę. Sam kiedyś zostałem na Facebooku oskarżony o 'promocję satanizmu i czarne msze' przez jakiegoś kretyna, który doszukał się 'deprawujących' treści na niniejszym blogu. Był to jednak jednostkowy przypadek, a nie zmasowany atak. No cóż, nie jestem popularnym Youtuberem, a blogowanie (choć robię to od dawna) jest obecnie trochę 'staroświeckie' i już nie robi takich zasięgów jak kilka lat temu. Generalnie bardzo łatwo jest atakować osoby, które tworzą 'nieodpowiednią' muzykę i takiej słuchają czy ubierają się/wyglądają inaczej. Albo o zgrozo! mają ekscentryczne zainteresowania, niezrozumiałe dla otoczenia. Oczywiście może się zdarzyć, że w takiej jednostce rzeczywiście drzemie/ujawni się zło, ale w tym akurat przypadku hejt wylany na Morbida był totalnie bezsensownym sieciowym linczem.

https://www.metal-archives.com/artists/Morbid/589236

Jego muzyki możecie posłuchać choćby tutaj:

https://thesilentstill.bandcamp.com/album/necromurder-original-movie-soundtrack 

piątek, 10 grudnia 2021

Funeral "Praesentialis In Aeternum" (2021) - recenzja

                     
Kolejna muzyczna premiera w 2021 roku, której nie mogłem się doczekać. Jestem fanem pogrzebowego doom metalu od wielu lat, a Norwegów z Funeral można śmiało uznać za protoplastów tego posępnego odłamu doom metalu (obok Skepticism, Thergothon, Esoteric czy Mordor ze Szwajcarii). Muzyka Funeral przeszła swoistą ewolucję: od ponurego i smutnego funeral doom metalu na demo "Tristesse" (1993) i albumie "Tragedies" (1995), w którym słyszymy zarówno brutalny growling, jak i delikatne kobiece wokale po bardziej przystępny, śpiewany z reguły czystym wokalem doom metal z gotyckimi naleciałościami na późniejszych albumach - od znakomitego "In Fields of Pestilent Grief" (2001) począwszy, na którym (co trzeba zauważyć) zaśpiewała niezwykle utalentowana wokalistka Hanne Hukkelberg. I tutaj osobista dygresja - z tego albumu pochodzi mój ulubiony kawałek Funeral w ogóle, wspaniały "When Light Will Dawn". Cudowna oda do smutku i melancholii. 

https://www.youtube.com/watch?v=FRcE3TpO32Q

Trzon zespołu od 1991 roku tworzy gitarzysta i perkusista Anders Eek, w zespole często dochodziło do roszad personalnych. Pogrzebowa muzyka Funeral do zbyt optymistycznych zatem nie należy, jest to także jedyny znany mi zespół metalowy, którego dwóch członków popełniło samobójstwo (gitarzysta, basista i wokalista Einar André Fredriksen 10 stycznia 2003 roku, znany także z Paradigma i The Flesh oraz gitarzysta i basista Christian Loos 28 października 2006 roku; Christian z Andersem Eekiem i innymi muzykami tworzyli świetny projekt funeral doom metalowy Fallen, polecam gorąco album "Tragedy's Bitter End" z 2004 roku, co intrygujące, zaśpiewany w całości czystym wokalem). 

Szósty album studyjny Funeral "Praesentialis In Aeternum" (premiera 10 grudnia 2021 roku via Season of Mist) jest bodaj najlepszym albumem Norwegów od czasu "In Fields of Pestilent Grief" (2001) i "From These Wounds" (2006), choć ciężko scharakteryzować go jako typowy posępny funeral doom. Atmosfera na "Praesentialis..." jest majestatyczna, epicka, symfoniczna oraz wciąż przesycona smutkiem, żałobą. Subiektywnie powiedziałbym, że obecnemu obliczu muzycznemu Funeral bliżej jest do kapel pokroju Isole (epicki doom metal ze Szwecji) czy Hamferd (Wyspy Owcze, farerski doom death) niż do ospałego pogrzebowego doom metalu z czasu "Tragedies" (1995). Growling używany jest bardzo sporadycznie, dominuje czysty śpiew, pojawiają się także goście jak np. Lars Are Nedland, multiinstrumentalista i wokalista Solefald i Borknagar w masywnym numerze otwierającym "Ånd". Moim ulubionym utworem na "Praesentialis In Aeternum" jest numer dwa "Materie" z cudownym delikatnym fragmentem, po którym wkracza brutalny growl. Co ciekawe, "Praesentialis In Aeternum"  to album w całości zaśpiewany po norwesku w odróżnieniu od pozostałych albumów Funeral zaśpiewanych po angielsku, co go dodatkowo wyróżnia. Dlatego uważam, że powinien też przypaść do gustu fanom norweskiego folka tj. Wardruna czy Forndom, mocno osadzonego w nordyckiej mitologii i naturze.  

Odsłuch:

https://funeraldoom.bandcamp.com/album/praesentialis-in-aeternum 

Trzeba teraz poczekać na "Return to the Void" Shape of Despair (premiera 22 lutego 2022 roku via Season of Mist).

środa, 8 grudnia 2021

Helen Thomson "Nie do pomyślenia" - recenzja

                                                   
Kolejna znakomita i ze swadą napisana książka za mną - tym razem z pogranicza neurobiologii i psychologii. Cytując neurobiolożkę i dziennikarkę "New Scientist" Helen Thomson "Oliver Sacks [znany i powszechnie szanowany neuronaukowiec] stwierdził kiedyś, że by naprawdę dobrze zrozumieć inną osobę, należy skupić się na uważnej i cichej obserwacji jej życia, myślenia, codzienności." Oj tak, absolutna prawda. I tak też postępuje Helen Thomson obserwując anormalne przypadki i rozmawiając z bohaterami niniejszej książki, czyli z ludźmi, których mózgi działają inaczej wskutek rozmaitych, stosunkowo rzadkich zaburzeń neurologicznych/psychicznych. Ludźmi, których osobowość diametralnie się zmieniła wskutek neurologicznego urazu czy choroby np. Alzheimera bądź udaru. Spotyka się z nimi w ich domach czy ulubionych restauracjach i po prostu zadaje im ciekawe pytania i uważnie słucha, gdy opowiadają o trapiących ich umysły dziwnych schorzeniach.

Komu Helen poświęca między innymi uwagę? Geniuszom autobiograficznej pamięci takimi jak Bob, którzy pamiętają z doskonałą dokładnością praktycznie każdy dzień z ich przeszłego życia. Sharon, która gubi się we własnym domu (rozwojowa dezorientacja topograficzna, zaburzenie pamięci przestrzennej). Rubenowi, który jest synestetykiem (dziwaczne postrzeganie świata zwane synestezją) i dostrzega aureole. Tommy'emu, któremu wskutek uszkodzenia mózgu diametralnie odmieniła się osobowość (z kryminalisty z mroczną przeszłością stał się empatycznym wrażliwcem, który nie skrzywdzi nawet muchy). Sylvii, emerytowanej nauczycielce matematyki, która żyje w świecie ciągłych halucynacji muzycznych. Matarowi, który cierpi na niezwykle rzadkie schorzenie zwane lykantropią (likantropia kliniczna) i wierzy, że jest tygrysem (przywołana tutaj zostaje także postać historycznego wilkołaka Jeana Greniera). Louise, która cierpi na tzw. zespół DD (depersonalizacji-derealizacji), który charakteryzuje się odłączeniem od świata zewnętrznego i wewnętrznego, odcięciem się, samotniczą egzystencją w świecie odrealnionym, nierzeczywistym. Grahamowi, który cierpi na zespół Cotarda, czyli schorzenie charakteryzujące się tym, że pacjent uważa, że jest martwy, czuje, że się rozkłada, ale nie popełnia samobójstwa, gdyż po co ma się zabijać, skoro nie żyje. Joelowi, synestetykowi, który wyraziście odczuwa ból osób z jego otoczenia i żeby było bardziej groteskowo pracuje jako lekarz, a wieczorami ogląda horrory i thrillery, by zredukować intensywność tych odczuć, doznań.

Sporo ciekawych spostrzeżeń neurobiologicznych i nie tylko np. o korzyści czerwonego ubioru na randce, ciekawe opisy eksperymentów neurologicznych i mniej lub bardziej znanych w neurobiologii przypadków (Mademoiselle X w przypadku zespołu Cotarda, Phineas Gage). Prostowane są także pewne mocno zakorzenione mity o ludzkim mózgu (lewa i prawa półkula mózgu oraz ich odmienne funkcje). Po przeczytaniu książki warto zadać sobie kilka ważkich pytań np. kim jesteśmy? Czy istnieje wolna wola? Czym jest świadomość? 

"Staram się jak najwięcej myśleć o innych ludziach i doceniać spędzony z nimi czas, bo jeśli kiedyś ich nie będzie, mnie pozostaną wspomnienia." - Bob.

"Nasza rzeczywistość to zaledwie kontrolowana halucynacja, trzymana za uzdę przez nasze zmysły".

Polecam gorąco. Kawałek muzyczny jako muzyczne tło do lektury. Plus "Krzyk" (1910) Edwarda Muncha.

https://www.youtube.com/watch?v=q8pq_6AZ80w

poniedziałek, 6 grudnia 2021

Cmentarz Bezimiennych (Friedhof der Namenlosen) w Wiedniu

                                                   






























Cmentarz Bezimiennych (Friedhof der Namenlosen) w Wiedniu. Miejsce znalezione na Atlas Obscura. Zwany także cmentarzem topielców, samobójców. Spoczywają na nim bezimienni wyłowieni z Dunaju, którym odmówiono katolickiego pochówku na wiedeńskim Cmentarzu Centralnym: samobójcy, ofiary wypadków i morderstw np. utopione dzieci. Stara sekcja cmentarza opuszczona i zarośnięta przez przybrzeżny las; na nowej spoczywają 104 osoby, w tym 61 niezidentyfikowanych ciał, które Dunaj przywlekł na brzeg. Jeden z najpiękniejszych i zarazem najsmutniejszych cmentarzy, na których byłem, prosty, czarne żelazne krzyże i dużo dziecięcych zabawek. W zamkniętym domku przycmentarnym drewniana dziecięca trumna. Dla kontrastu tuż obok dwa elewatory zbożowe i fabryka. To jedno z miejsc, które pojawiły się w filmie romantycznym "Before Sunrise" (1995) z Julie Delpy i Ethanem Hawke. Starałem się skupić na fotograficznych detalach, ale z tym cmentarzykiem wiąże się wiele mrocznych historii, które zaraz przytoczę. W każdym razie jedyne w Europie miejsce poświęcone ofiarom rzeki, w tym przypadku wspomnianego Dunaju, który wyrzucał ciała topielców i topielic na brzeg. 

Tak jak wspomniałem do 1940 roku na tym cmentarzu chowano samobójców i samobójczynie, ofiary niewyjaśnionych morderstw czy wypadków. Grzebano tutaj zwłoki bezimiennych wyrzucone przez Dunaj. Na czarnych żelaznych krzyżach widnieją niemniej proste napisy: Kobieta, Mężczyzna, Bezimienny, Nieznany, czasem jest podana data, kiedy wyłowiono ciało. Nie wszystkie groby są anonimowe np. na jednym z dziecięcych grobów jest informacja, że dziecko zostało utopione. Poruszyła mnie także historia pewnej służącej, która odtrącona przez zakochanego w niej arystokratę rzuciła się w zimne objęcia Dunaju.

Wszystkie ciała (61 niezidentyfikowanych i 43 zidentyfikowane) pochowano na Cmentarzu Bezimiennych w latach 1900-40. Kaplica cmentarna powstała w 1935 roku, silosy zbożowe w 1939 roku. W 1940 roku na Friedhof der Namenlosen pochowano ostatnie ciało. Do 1939 roku ciała topielców grzebał tutaj lokalny grabarz Josef Fuchs, który zresztą opiekował się tym cmentarzykiem aż do swojej śmierci w 1996 roku w wieku 90 lat. Mężczyzna starał się identyfikować ciała osób, które grzebał. Warto dodać, że zidentyfikował wszystkie poza jednym. 

Warto zajrzeć na stronę cmentarzyka. Przepiękne, choć smutne miejsce, które uświadomiło mnie, że takich anonimowych grobów zapomnianych ludzi mogą być miliony. W Polsce też jest cmentarz bezimiennych w Antoninie koło Warszawy, na którym chowane są przede wszystkim osoby bezdomne.

http://friedhof-der-namenlosen.at/ 

Kawałek L'ame Imortelle poświęcony temu miejscu i Bezimiennym:

https://www.youtube.com/watch?v=_DBcGix9c5o 

Plus znacznie słynniejszy wiedeński Cmentarz Centralny (tym razem nie starczyło czasu, by zawitać tam ponownie). Przy okazji zaprzestałem tutaj wrzucania zdjęć z urbexów, choć nadal jeżdżę na urbexowe tripy. Zbyt dużo stron i kanałów na Youtube zajmujących się tą tematyką. Rozdmuchana w social media popularność zjawiska. Zbyt dużo wypraw w ostatnich latach. Za mało czasu na grzebanie się w tysiącach lepszych bądź gorszych zdjęć.

https://dtbbth.blogspot.com/2014/05/impresje-funeralne-z-wiedenskiego.html 

Zdjęcia wykonane przeze mnie i moją siostrę 4 XII 2021. Jedno z miejsc, które być może kiedyś nawiedzi mnie we snach.  

MORITURI (austriacki poeta Georg Heym, przekład: Andrzej Lam)

Gdy samobójcy chcą umrzeć przykładnie,
Nie unikają gwarnych ulic wtedy,
By ich prąd życia nie ominął zdradnie,
Gdy układają się do swojej śmierci.

Więc skaczą z mostów w pomroczne głębiny,
Z ludzkiego tłumu w krainę umarłych.
W rozgwarze miasta strzały nagle słyszysz,
Gdzie ci samotność z ciszą doskwierały.

Bo chociaż w trwodze duch się także mrozi,
To pragnie wszak przed śmierci jeszcze bramą,
Choć od okrutnej drętwieje ciemności,
By go do życia na powrót wezwano.

Więc od głębiny ciemnych lasów stronią,
Gdzie łzy padają tylko na kamienie,
I gdzie z ich duszy cierpień przeogromnych
Szydercze echo stokrotnie się śmieje.