czwartek, 23 lipca 2020
John Allen Chau: śmierć samozwańczego misjonarza
Ostatnio rzuciły mi się w oczy liczne artykuły o 27-latku, który wędruje po Polsce z drewnianym krzyżem na ramieniu i wspina się z nim na Giewont chcąc modlić się za Polaków. Ów pielgrzym nocuje na parafiach bądź gości u prywatnych osób, które zapraszają go, karmią, a nawet pomagają mu nieść krzyż. W jakim celu ta w sumie nieszkodliwa maskarada? Aby wartości katolickie w Polsce były bezpieczne. Osobiście modlitwa Michała Ulewińskiego jest mi (jako ateiście) nie potrzebna, ale mimo wszystko chylę czoła za determinację i żelazną konsekwencję w działaniu. 27-latek nie próbuje nikogo na siłę nawracać, przynajmniej tak mi się wydaję. I to się chwali. Z drugiej strony sensowność tego działania jest dla mnie nieco abstrakcyjna. Osób niewierzących takich jak ja i widzących w religiach monoteistycznych nietolerancyjne i konserwatywne systemy nachalnej indoktrynacji taka modlitwa i tak nie przekona. Mniejsza z tym.
Przypomniała mi się jednak historia samozwańczego misjonarza Johna Allena Chau, który próbował nawrócić Sentinelczyków z wyspy North Sentinel (Andamany i Nikobary) na wiarę chrześcijańską i został przez nich zabity 17 listopada 2018 roku. Jak wiadomo Sentinelczycy są jednym z najbardziej odizolowanych plemion na świecie. Członkowie tego plemienia są raczej wrodzy wszelkim próbom wizyt obcych na wyspie. I tak w marcu 1896 roku na wyspę trafili trzej skazańcy z kolonii karnej na Andamanach. Próbowali stamtąd uciec bambusową tratwą, dwóch utonęło, a trzeci został zabity strzałami przez Sentinelczyków. W styczniu 2006 roku dwaj rybacy Sunder Raj i Pandit Tiwari zostali zabici strzałami przez członków plemienia w trakcie nielegalnego połowu krabów. Sentinelczycy uśmiercili i pogrzebali w piasku wszystkie świnie, które badacze pozostawili w latach 70-tych na wyspie próbując nawiązać z nimi kontakt. Jak widać mieszkańcy North Sentinel nie są zbyt wyrozumiali wobec 'cywilizowanych' ludzi.
W każdym razie 14 listopada 2018 roku John Allen Chau dotarł na North Sentinel w nocy i podobno spędził z Sentinelczykami trochę czasu, na co wskazują zapiski w jego dzienniku i szkice ich chat. Chau pisze w dzienniku, że został postrzelony przez "dziecko w wieku 10 lat, być może nastolatka... Ten dzieciak posłał strzałę prosto w Biblię, którą trzymałem przy piersi. Nie chcę umierać. A może trzeba opuścić wyspę i pozwolić komuś innemu kontynuować [misję]? Nie, nie mogę myśleć w taki sposób." Co ciekawe, Chau dostał się na wyspę nielegalnie przy pomocy lokalnych rybaków, którym zapłacił. Obaj wspólnicy zostali potem aresztowani. Misjonarz miał ze sobą własny kajak i kilka razy krążył wokół wyspy.
Populacja wyspy North Sentinel zgodnie z obserwacjami antropologów sięga obecnie 50-100 mieszkańców. Chau uważał wyspę North Sentinel i zamieszkujących ją Sentinelczyków "za ostatnie siedlisko szatana na Ziemi". Chciał między nimi żyć i głosić ewangelię. Ciała samozwańczego misjonarza z Alabamy mimo kilku podejmowanych prób nie udało się odzyskać. Morał tej historii jest jeden: fanatyzm religijny nie popłaca. Z drugiej strony dziennik Chau może być cennym źródłem badawczym dla antropologów i geografów. Sentinelczycy nie zawsze byli totalnie wrodzy wobec antropologów, gdyż przyjmowali od nich kokosy i inne dary. Chau próbował krzewić wiarę, ale przecenił swoje możliwości.
https://www.nationalgeographic.com/culture/2018/12/first-woman-chattopadhyay-contact-sentinelese-andaman/
Na zdj. Sentinelczycy pilnujący łodzi rybackiej po zabiciu dwóch rybaków w 2006 roku i pechowy, choć zdeterminowany ewangelista, o którym świat się dowiedział dzięki jego śmierci.
Pytanie kiedy znowu o Sentinelczykach usłyszymy?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz