sobota, 27 lutego 2021

Bad Blood for the Vampyr (1984) - recenzja

Urocza, abusrdalna i amatorska produkcja osadzona w Berlinie Zachodnim. Skrajnie niskobudżetowa, utrzymana w ekspresjonistycznej czarno-białej tonacji opowieść o samotnym wampirze, który poszukuje 'dobrej krwi' dziewicy, gdyż zraził się do 'złej krwi'. Nieśmiertelny wampir pragnie umrzeć, ale to niewykonalne. Narratorem tej kiczowato-atmosferycznej opowiastki jest niejaki Dorian Gray :-)

20-minutowa kapsuła przedstawiająca subkulturę gotycką i punkową Berlina Zachodniego w 1984 roku. W obsadzie m.in. Blixa Bargeld z Einstürzende Neubauten w roli Złego Księdza. Muzyka Einstürzende Neubauten, Die Arzte czy The Golden Vampire. Początek filmu nakręcono w słynnym zachodnio-berlińskim klubie Risiko (Risk), w którym ongiś gościli Nick Cave, Christiane F., Jim Jarmusch czy Wim Wenders. Słuszna nazwa, gdyż było to miejsce, w którym noce upływały na piciu i zażywaniu narkotyków. Do zapamiętania ironiczna scena krwawej uczty wśród scenerii urbexowego rozkładu.

Niskobudżetowy hołd dla oniryczno-ekspresjonistycznego "Vampyr" (1932) Carla Dreyera, ale także dla filmów Russa Meyera z Turą Sataną oraz Eda Wooda. Wyczytałem, że ten krótki metraż mógł być źródłem inspiracji dla "Only Lovers Left Alive" (2013) Jima Jarmuscha.

środa, 17 lutego 2021

Niebieskie psy Dzierżyńska

                                                              
Prasowa ciekawostka od rana - jedna z tych 'dziwniejszych', na które się natknąłem. Stado bezpańskich psów z niebieską sierścią zostało zauważone w pobliżu opuszczonego kompleksu fabryczno-chemicznego w Dzierżyńsku w Rosji. Być może doszło do kontaminacji zwierząt przez chemiczne odpady np. przez siarczek miedzi. Opuszczona od 2015 roku fabryka służyła do produkcji pleksiglasu (szkło akrylowe) i kwasu cyjanowodorowego. 

W pierwszej chwili myślałem, że to przykład bezsensownego okrucieństwa wobec zwierząt, gdyż w 2019 roku był w Rosji przypadek wymalowania psa niebieską farbą przez zidiociałych nastolatków. Zdezorientowane zwierzę zginęło potem pod kołami samochodu. Tutaj jednak być może w grę wchodzi ocieranie się (kąpiel) stada bezpańskich psów w siarczku miedzi. Na terytorium owej opuszczonej fabryki chemicznej w Dzierżyńsku żyją dzikie psy i były składowane chemiczne odpady. Z tego co się orientuję to niebieskie psy z Dzierżyńska już zostały częściowo wyłapane i poddane opiece weterynaryjnej. Zdj. Типичный Дзержинск / Vk.com

 https://www.nn.ru/text/animals/2021/02/11/69763199/

niedziela, 14 lutego 2021

Wardruna "Kvitravn" (White Raven, 2021) - recenzja i kilka luźnych przemyśleń

                                                                   

Dawno nie pisałem o muzyce, bo jakoś nie miałem weny. Słucham jej duże ilości, aczkolwiek na koncerty przestałem uczęszczać, gdyż w czasie pandemii ich brak (i zapewne - nie ma się co oszukiwać - prędko nie wrócą). Jednak fenomen norweskiego zespołu Wardruna nie przestaje mnie zadziwiać. Pamiętam początki tego zespołu (czasy "Runaljod - gap var Ginnunga" z 2009 roku i dalej), gdy nie był jeszcze szerzej ogółowi znany. Siedziałem wówczas dość mocno w muzyce metalowej, aczkolwiek często sięgałem po melancholijną muzykę takich zespołów jak Heathen Harnow (obecnie Forndom), Vali, Tenhi, Kauan, Empyrium, itd. I już wówczas nordycki folk Wardruny intrygował, fascynował. Jestem ciekaw czy Einar Selvik zdawał sobie wtedy sprawę, że jego zespół będzie wyprzedawał koncerty, a albumy takie "Kvitravn" (jego pierwotna premiera miała mieć miejsce 5 czerwca 2020 roku, ale ostatecznie z powodu pandemii mocno przesunęła się na 22 stycznia 2021 roku) będą lądowały wysoko na liście krajowych box-office'ów pod kątem liczby sprzedanych egzemplarzy (pierwsze i w pełni zasłużone miejsca na charts w Polsce i Austrii). 14 milionów odsłon genialnie atmosferycznego singlowego teledysku "Lyfjaberg" także robi wrażenie. Który zespół muzyka z wyraźnymi korzeniami black metalowymi stać na takie oszałamiające wyniki? Muzyka Wardruny jak widać łączy gusta rzeszy ludzi: subkultur metalowej, gotyckiej, społeczności pogańskiej, ale też osób, które w ogóle nie słuchają cięższych brzmień. Wardruna to niewątpliwie folkowo-ambientowy fenomen. 

A właśnie black metalowe korzenie Einara Selvika? Warto o nich wspomnieć, gdyż Einar w latach 90-tych XX wieku bębnił jako Kvitrafn w mniej lub bardziej znanych zespołach black metalowych wywodzących się z Bergen. Tutaj trzeba wymienić założony w 1995 roku folk black metalowy Bak de Syv Fjell (czyste wokale w "From Haavardstun" przypominały mi materiały Ved Buens Ende czy Fleurety), Det Hedenske Folk, Ildkrig czy Mortify (z wokalami niejakieg Øisteina Selvika - czyżby brata?) Bębnił także w Gorgoroth (w latach 2000-2004),Jotunspor (ten projekt Kvitrafn współtworzył z King ov Hell), Dead to This World czy Sigfader. Kvitrafna na perkusji (z długimi włosami i w corpsepaincie) można zobaczyć na osławionym DVD Czarnej Mszy Gorgoroth w Krakowie z 2004 roku . To wówczas Gorgoroth został oskarżony w katolickiej Polsce o bluźnierstwo, gdyż na scenie pojawiły się nabite na kolce głowy owiec, nadzy ukrzyżowani ludzie i inne obrazoburcze treści. A nie był to jeszcze czas, w którym samodzielnie rządzili wyznaniowi dewoci z PiSu. A dzisiaj niezwykle łatwo jest obrazić cudze uczucia religijne, jakimkolwiek abstraktem by one nie były. 

"Kvitravn" to doprawdy niezwykły album, perfekcyjny w każdym calu. Genialnie zaśpiewany przez Einara i Lindy Hay Fella, obecnie jedynych stałych członków Wardruny, a także gościnnie przez zaproszoną grupę śpiewaków tradycyjnych norweskich brzmień. Nie będę tutaj analizował wszystkich numerów po kolei, ale póki co najbardziej przemawiają do mnie "Skugge", "Kvitravn", "Fylgjutal" czy zamykający album "Andvevarjold". Mam też nieodparte wrażenie, że bogata brzmieniowo, magiczna, medytacyjna i głęboko osadzona w poetyce nordyckiej mitologii muzyka Wardruny staje się jeszcze głębszym niż dotychczas, uwznioślającym doświadczeniem spirytualnej podróży w głąb siebie, odkrywania związków jednostki z Naturą. Inspiruje też rzesze ludzi do odkrywania animizmu, czytania skandynawskich poematów (Eddy) i zachwycania się pięknem ożywionego świata przyrody, rozległymi, surowymi i dziewiczymi krajobrazami takimi jak leśne knieje, zimne i ośnieżone szczyty, poszarpane fiordy, uśpione wulkany czy żyjące lodowce. 

Oglądałem materiały Einara dotyczące powstawania pomysłów na utwory Wardruny. Einar wspomniał w nich, że przychodzą mu do głowy chociażby w trakcie samotnych wędrówek przez leśne ostępy. Piękna sprawa. Wielu artystów tworzy w taki sposób, gdy są sam na sam z własnymi myślami, refleksjami, wspomnieniami. Najpierw przychodzi zachwyt dziewiczą scenerią, a potem np. w cieniu kurhanu z odległej przeszłości kiełkuje pomysł, idea. Sama wędrówka poprzez norweski las potrafi być zarzewiem tworzenia. "Kvitravn" jako całość buzuje od obrazów, tradycji i idei: animizm i umiłowanie Natury, zwierzęce duchy, cienie, głęboka mądrość płynąca ze starych przypowieści i mitów, zapierająca dech w piersiach sceneria norweskiej przyrody. To płyta szczera, autentyczna, pełna symbolizmu. Bo "wszystko, co wartościowe, ma swoją cenę." (kontekst wspinaczki na górę uzdrowienia, Lyfjaberg, Einar Selvik, teledysk nakręcony został częściowo w masywie górskim Tustna na wyspie o tej samej nazwie). Szczerość i autentyczność muzyki Wardruna przyciąga do tego zespołu tysiące fanów. W końcu sztuka powinna być właśnie szczera, chwytająca za serce i autentyczna. Szczerości i autentyczności często i bezowocnie poszukujemy w innych osobach z naszego otoczenia. To jednak długa, kręta i wyboista droga we mgle, która nie zawsze kończy się powodzeniem.

piątek, 12 lutego 2021

Decoder (1984) - recenzja

                                                            
Dzisiejszy seans filmowy - "Decoder" (1984), czyli neonowy Berlin w estetyce noir/cyberpunk.

FM Einheint z industrialnej grupy Einstürzende Neubauten wciela się w "Decoder" w postać pracownika fast foodu 'H-Burger' (od Heroin Burger), który odkrywa, że zastąpienie pasywnej rządowej muzak (muzyki nadawanej nieprzerwanie przez głośniki w miejscach publicznych) industrialnym hałasem modyfikuje ludzkie zachowanie. Zainspirowany spotkaniem z undergroundowym kapłanem noisu (Genesis P. Orridge, Throbbing Gristle, Psychic TV), który uświadamia go, że Wielki Brat sprawuje kontrolę nad społeczeństwem za pośrednictwem muzak, F.M uczyni z industrial noisu narzędzie rewolucji, zamieszek. Czyli jednym słowem industrialny hałas (z dodatkiem skrzeczącej żaby) jako broń antyrządowa w zachodnich Niemczech. Tropem F.M. podąża rządowy sługus rodem z kina noir Jaeger (Bill Rice).
 
W epizodycznych rolach w "Decoder" pojawiają się William S. Burroughs oraz wspomniany już Genesis P. Orridge. W roli zainteresowanej żabami dziewczyny F.M. eks-prostytutka Christiane F. ("My, dzieci z dworca Zoo"). Odrealniona kolorystyka w cyberpunkowym filmie Muschy jest zachwycająca: intensywnie neonowa, tonąca w wyrazistych czerwonych, niebieskich i zielonych odcieniach. Na industrialno-elektronicznym soundtracku do "Decoder" znalazły się utwory The The, Soft Cell, Psychic TV i Einstürzende Neubauten. Wychwyciłem też fragmenty szokującego video industrialnej grupy SPK z 1982 roku zatytułowanego "Despair". Urocza cyberpunkowa dystopia i zarazem przykuwający uwagę manifest kontrkultury z RFN. Dla fanów muzyki industrialnej i kina cyberpunk jak znalazł.

środa, 10 lutego 2021

Nowofalowe i punkowe filmy Eckharta Schmidta

                                                                        

Jestem wielkim fanem filmów Niemca z początku lat 80-tych, gdyż są jedyne w swoim rodzaju. Polecam je każdemu fanowi post-punka, rocka gotyckiego czy nowej fali. Najpopularniejszym horrorem Eckharta Schmidta, który doczekał się wielu recenzji jest "Der Fan" aka "Trance" (1982). Przytoczę tutaj moją starą recenzję tego filmu:

"Der Fan" aka "Trance" opowiada o nastolatce nieszczęśliwie zakochanej w niemieckim piosenkarzu występującym pod scenicznym pseudonimem R. Dziewczyna jest wyalienowana, nie ma przyjaciół, marzy tylko o R śląc do niego listy pozostawione bez odpowiedzi. Wreszcie R ją zauważa, po czym zaprasza Simone do siebie, gdzie dochodzi do miłosnego zbliżenia. Ale R zamierza Simone opuścić, a tego nastolatka nie przyjmuje zbyt dobrze. W rezultacie Simone zabija swojego idola, kroi jego ciało na kawałki i zjada fragmenty R.

Japoński kanibal Issei Sagawa zachwalał "Trance", o czym wyczytałem ongiś w książce "Cannibal Killers". "Der Fan" Eckharta Schmidta to film o powolnej, hipnotycznej akcji. Désirée Nosbusch w scenie miłosnej z R nie wstydzi się swej nagości, co też stało się przedmiotem kontrowersji w chwili premiery filmu. W roli R występuje Bodo Staiger, wokalista nowofalowego zespołu Rheingold, który stworzył też soundtrack do "Der Fan".  

Z kolei w eksperymentalnym horrorze "Das Gold der Liebe" (1983) siostra Jamie Lee Curtis, Alexandra wciela się w postać szesnastoletniej dziewczyny o imieniu Patricia. Nastolatka budzi się ze snu i postanawia skosztować nocnego życia Wiednia. Jej celem jest Metropol, w którym ma się odbyć występ nowofalowego (electro-punkowego) zespołu D.A.F. Dziewczyna zapomina jednak portfela i zaczyna ronić krwawe łzy. Zwraca się o pomoc do tajemniczej brunetki w czerni Królowej Nocy, ale zastaje ją w trakcie morderstwa (zadźgania) innej kobiety. Przestraszona Patricia ucieka z miejsca zdarzenia i od tego momentu zaczyna być prześladowana i ścigana przez Królową Nocy i jej nowofalowych towarzyszy...

Urzekł mnie nastrój "Das Gold der Liebe" - chłodny, nocny, surowy, odrealniony, nowofalowy. Ten film to somnambuliczna fantasmagoria z dużą porcją świetnej muzyki i odrobiną krwawych scen. Nie należy po nim oczekiwać żadnej logiki, gdyż to logika sennego koszmaru z tętniącymi od neonów zaułkami Wiednia. Film w całości nakręcony w nocy, pełen ekscentrycznych postaci, które czasem zachowują się jakby były pod wpływem narkotyków. A może o to chodziło reżyserowi: o oniryzm, ale też o ukazanie punkowego podziemia, w którym rządzą muzyka, dekadencja i heroina. Znakomity soundtrack electro punkowy i nowofalowy (D.A.F, Stosstrupp, Wanderlust). 

https://vimeo.com/309024274 

Jednak moim ulubionym filmem Schmidta jest "Loft" z 1985 roku. Para zakochanych zostaje zaatakowana przez grupkę rozwścieczonych artystów po nocnym zamknięciu surrealistycznej ekspozycji malarskiej ("Przyszliście na wystawę nie zwracając uwagi na nasze obrazy. My jesteśmy naszymi obrazami, a one zareagują, kiedy się je obraża."). Eksplozja przemocy i znęcania się ma miejsce w takt minimalistycznej, zniekształconej, hałaśliwej muzyki punkowo-elektronicznej.

Porzućcie wszelką nadzieje, jeśli tutaj wejdziecie. Wojna wszystkich z wszystkimi. Chaos. Apokalipsa. Strach. Miasta w płomieniach. Świat bez nadziei. Raoul i Raphaela, którym bardziej zależy na seksie, niż na podziwianiu sztuki w podziemnej monachijskiej galerii prowadzonej przez grupę punków (Furio, Kiddy, SM, Joker i cytujący w finale Dantego, umierający Daddy). Uwielbiam anarchistyczną, tonącą w neonach atmosferę "Loft", ową energiczną wojnę klas w tym filmie, w trakcie której bogaci i piękni Raoul i Raphaela szybko zaczynają dorównywać brutalnością grupie punków. Czas zacząć podziemny wernisaż ociekający krwią. 

https://vimeo.com/273630082

Gorąco polecam te filmy, a ja szukam tonącego w neonach "Alpha City" (1985) Schmidta. Dajcie znać w komentarzach czy się Wam podobały.  

EDIT: "Alpha City" (1985) - Neonowy kryminał z tragicznym wątkiem romantycznym w reżyserii Eckharta Schmidta ("Der Fan", "Loft"), którego akcja osadzona jest w Berlinie Zachodnim, w mieście, które nigdy nie zasypia. Narwany pianista Frank (Claude-Oliver Rudolph) ma obsesję na punkcie Raphaeli (Isabelle Willer) i byłby skłonny dla niej z miłości zabić. Z kolei Raphaela ma obsesję na punkcie bezlitosnego 'Amerykanina' (Al Corley), w którym się zakochuje mimo miłości żywionej do Franka. Miłość i obsesja zdają się przeplatać w "Mieście Alfa" aż do tragicznego finału.

Podobnie jak w "Loft" czy "Das Gold der Liebie" główni bohaterowie są niczym wampiry, które nie potrafią funkcjonować w trakcie dnia ("Nie widziałam światła dziennego od ponad dwóch lat"). Akcja filmu toczy się nieco ospale i rozgrywa się głównie nocą w klubach, miejscach hazardu czy na parkingach. Berlin Zachodni zachwyca neonową atmosferą miasta, które jakby utkwiło w odmętach niekończącej się nocy. Trochę przemocy i odważnej nagości plus intrygująca ścieżka dźwiękowa w stylu new wave/new romantic. Film dobry, nieźle zagrany i stylowo nakręcony.

sobota, 6 lutego 2021

David Bowie a subkultura gotycka - "Zagadka nieśmiertelności" (1983)

                                                        

Miałem ten tekst opublikować w styczniu 2021 roku, ale przeleżał na dysku. Czynię to zatem teraz.

12 stycznia 2016 roku w wieku 69 lat zmarł David Bowie. Wiadomość o śmierci brytyjskiego artysty dwa dni po premierze jego 25-tego albumu "Blackstar" (2016) zasmuciła dziesiątki tysięcy fanów na całym świecie. Wszechstronnie utalentowany i chroniący swojej prywatności Bowie trzymał w tajemnicy zmagania z nowotworem wątroby, który zdiagnozowano u niego osiemnaście miesięcy wcześniej. Do końca życia pozostał aktywny twórczo, choć z powodu progresji choroby nie mógł stawiać się na próby. 

Ulegająca ciągłym metamorfozom, stale ewoluująca twórczość Davida Bowie wywarła niezaprzeczalny wpływ na raczkującą subkulturę gotycką. Przykładowo utwór "Be My Wife" z berlińskiego albumu "Low" (1977) ma chłodne post-punkowe brzmienie, z kolei najbardziej melancholijna kompozycja z tej płyty zatytułowana "Warszawa" zainspirowała przyszłych muzyków Joy Division do pierwotnego nazwania zespołu Warsaw.  Jak powszechnie wiadomo debiutancki album zespołu z Manchesteru "Unknown Pleasures" (1979) stał się kamieniem milowym posępnego post-punka. Zresztą skromny, wrażliwy oraz cierpiący na epilepsję i wahania nastroju lider Joy Division fascynował się twórczością Davida Bowie, dwukrotnie był na jego koncertach i posiadał autograf tego artysty. Ostatnią płytą słuchaną przez Iana Curtisa przed samobójstwem popełnionym 18 maja 1980 roku był debiut Iggy Popa "The Idiot" (1977), album wyprodukowany przez Davida Bowie i podobnie jak "Low" inspirujący później wiele zespołów industrialnych, post-punkowych i gotycko rockowych. 

Oprócz Joy Division innymi zespołami, które inspirowały się albumami Davida Bowie były Siouxsie and The Banshees, The Cure, Cabaret Voltaire, Bauhaus czy Nine Inch Nails. Z muzykami Bauhaus David Bowie miał okazję spotkać się na planie sensualnego horroru wampirycznego "The Hunger" (1983) - filmu ogromnie cenionego wśród subkultury gotyckiej. Perkusiście Bauhaus, Kevinowi Haskinsowi pomógł zapalić papierosa własną zapalniczką!

Oparty na powieści Whitleya Streibera z 1981 roku debiut reżyserski Brytyjczyka Tony'ego Scotta otwiera scena faktycznie nakręcona w londyńskim klubie gejowskim Heaven, w której para wampirów, Miriam (Catherine Deneuve) i John (David Bowie) uwodzi dwie ofiary. W trakcie polowania na świeżą młodą krew lider Bauhaus, Peter Murphy śpiewa "Bela Lugosi's Dead" występując w klatce. Zwabieni w pułapkę kobieta i mężczyzna trafiają do nowojorskiego apartamentu Johna i Miriam, po czym zostają zabici przez krwiopijców. 

Zagrany przez Bowiego wampir to uosobienie androgynicznego piękna. Nieskazitelny wygląd, gładka skóra, wysmakowana elegancja ubioru, zachwycający magnetyzm. Jednak John zaczyna się w alarmującym tempie starzeć, co skłania jego towarzyszkę, Miriam, do szukania pomocy u gerontolożki i osobowości telewizyjnej Dr Sarah Roberts (Susan Sarandon). Kiedy John nieuchronnie umiera Miriam uwodzi Sarah, by znaleźć sobie młodą towarzyszkę/kochankę. W "Zagadce nieśmiertelności" młodość jest czymś ogromnie pożądanym, ale nie trwa wiecznie. 

Przy okazji jeśli chcecie posłuchać obiecującego rodzimego darkwave to polecam zapoznanie się z muzyką tego śląskiego zespołu:

 https://strdlm.bandcamp.com/track/ghost

czwartek, 4 lutego 2021

Marilyn Manson vs oskarżenia jego byłych partnerek o znęcanie się

                                                             

                                          
                                                    
Ostatnio głośno jest nie tylko w prasie muzycznej o oskarżeniach, jakie wniosły wobec Marilyna Mansona jego byłe partnerki i inne kobiety, w tym Evan Rachel Wood, Ashley Lindsay Morgan, Sarah McNeilly, Chloe Black i Gabrielle. Oskarżeń o znęcanie się fizyczne i psychiczne nie potwierdziła jedynie eks-żona muzyka Dita Von Teese. Z Mansonem współpracę zerwała jego dotychczasowa wytwórnia Loma Vista Recordings. Stanowczo odciął się od niego Trent Reznor z Nine Inch Nails - producent dwóch pierwszych albumów MM.

Osobiście nigdy nie miałem regularnej styczności za twórczością Marilyna Mansona, choć raz miałem okazję widzieć tego artystę na żywo: w poznańskiej Arenie w 2003 roku. Pamiętam, że koncert subiektywnie mi się podobał, był mocny, nieco perwersyjny i ekscentryczny. Ale jakoś mnie to zbytnio nie przekonało do muzyki Briana Warnera, ot, lubię ledwie kilka kawałków i miałem bodaj jego dwa albumy na CD ("Antichrist Superstar" i "Holly Wood"). Bardziej ciągnęło mnie do muzyki wspomnianego powyżej Nine Inch Nails, Ministry, Godflesh, Front Line Assembly, etc. Pamiętam jednak jak z ciekawością śledziłem informacje o masakrze w Columbine z 20 kwietnia 1999 roku. Za masowy mord Dylana Klebolda i Erica Harrisa niektórzy politycy i dziennikarze obwinili zespoły, które sprawcy słuchali np. Rammstein, KMFDM i Marilyn Manson. Szczególnie Manson stał się wówczas kozłem ofiarnym, naczelnym deprawatorem amerykańskiej młodzieży. Brian bronił się najlepiej jak mógł i udało mu się ten kryzys wizerunkowy jakoś przetrwać.

Nie było wielką tajemnicą, że Marilyn Manson traktował ludzi okropnie, zarówno członków swojego zespołu, jak i asystentki czy dawne partnerki. Wystarczy przeczytać jego biografię z 1998 roku "Long Hard Road Out of Hell" (ukazała się w Polsce nakładem wydawnictwa Kagra) czy poszukać informacji odnośnie 'zaginionego' filmu Mansona zatytułowanego wymownie "Groupie". Zdziwienia i szoku większego nie ma. Rozsądek i empatia nakazuje mi w tym akurat przypadku stanąć po stronie skrzywdzonych kobiet, czyli ofiar.  Żyjemy obecnie w czasach MeToo, gdzie przestępstwa znęcania się psychicznego, molestowania seksualnego i przemocy seksualnej są błyskawicznie nagłaśniane w mediach społecznościowych i wieści bardzo szybko się rozchodzą. Manson tłumaczy się, że wszelkie relacje intymne z kobietami, które wcześniej miał były w pełni konsensualne. Czy aby na pewno? 

Owszem, zdarzały się przypadki fałszywego oskarżenia o gwałt, ale są one statystycznie rzadkie. Przestępstwa seksualne i akty domowej przemocy wobec kobiet są też często (stanowczo zbyt często) ignorowane, bagatelizowane przez organy ścigania, a kobiety zazwyczaj wstydzą się przyznać, że padły ofiarą wampirów emocjonalnych i seksualnych drapieżców. Ruch MeToo ośmielił je, sprawił, że przestały się bać i co rusz dochodzi do takich smutnych, aczkolwiek koniecznych coming outów. 

Przeczytałem opis asystenta Mansona Dana Cleary, który stanął po stronie Evan Rachel Wood i sprzeciwił się nazywaniu oskarżających muzyka kobiet kłamczyniami. Warto przeczytać i samemu wyrobić sobie zdanie:

https://twitter.com/DanCleary79/status/1304976908489076739

Czy obecny skandal wokół Mansona sprawi, że ów artysta spadnie z hukiem z piedestału tak jak np. Bill Cosby? Być może. Czas pokaże. Ja jednak nie zamierzam nikogo zniechęcać do słuchania Marilyna Mansona i kupowania jego płyt, gdyż jestem zwolennikiem oddzielenia sztuki od osoby artysty. Dla wielu słuchaczy i słuchaczek jego muzyka coś kiedyś znaczyła, dla mnie akurat nie. Nie przepadam też za cenzurowaniem sztuki w drastycznej formie. Wychowałem się na horrorach (zarówno literackich, jak i filmowych) oraz na black i death metalu. Wielu cenionych artystów miało swoje mroczne odchyły, ćpało na potęgę, zachowywało się obscenicznie i traktowało innych ludzi podle, skandalicznie i z wyrachowaniem. Nie pierwszy taki przypadek i nie ostatni. Oczywiście należy być przyzwoitym wobec innych, a już szczególnie wobec kobiet, które bardzo często są ofiarami przemocy domowej, seksualnej, emocjonalnej. Wykazać zainteresowanie, wspierać i nigdy nie osądzać. Pewne zachowania traumatyzujące innych muszą być jednak społecznie piętnowane - niezależnie od tego jak znany i straumatyzowany był sam sprawca. Jeśli celowo i z rozmysłem niszczymy kogoś fizycznie czy psychicznie to nie zasługujemy na żaden poklask, a jedynie na dezaprobatę, ostracyzm. Plamy na reputacji nie da się łatwo zmazać. Zwłaszcza w dobie zainicjowanego w USA ruchu MeToo.