wtorek, 6 grudnia 2022

To Kill a Dead Man (1994) - recenzja

Jako że ostatnio przesłuchałem/odświeżałem wszystkie trzy albumy stuudyjne Portishead ("Dummy", "Portishead" i mocno awangardowy/eksperymentalny "Third") plus nowojorską koncertówkę Roseland przyszedł czas na krótki seans "To Kill a Dead Man". To czarno-biały kryminał w estetyce kina noir będący hołdem dla kina szpiegowskiego z lat 50-tych, 60-tych i 70-tych.

Snajper w długim płaszczu zabija pewnego mężczyznę, męża Beth Gibbons. Kobieta trafia do szpitala i tam zaczyna wyobrażać sobie różne scenariusze...

Fajnie uchwycony klimat kina noir i doskonała muzyka Portishead ilustrująca zagmatwaną fabułę. Sam pomysł nakręcenia krótkiego filmu jako uzupełnienia ikonicznego juz albumu "Dummy" (1994) genialny. Lubię mroczny, melancholijny i mocno kinematograficzny (by nie rzec gotycki) trip hop Portishead i szanuję ten zespół, gdyż rzadko wydają muzykę. W końcu po co tworzyć na siłę, jeśli tworzenie przestaje być satysfakcjonujące? Nic dziwnego, że wielkim fanem Portishead jest m.in. Aaron Stainthorpe, wokalista My Dying Bride. Cover "Roads" Portishead w wykonaniu MDB jest naprawdę świetny.

https://www.youtube.com/watch?v=zU450iMsdOk

Natomiast jeśli chodzi o Portishead to moim ulubionym albumem Brytyjczyków jest (niepopularna opinia) "Portishead" z 1997 roku - subiektywnie to album wiele mroczniejszy i silniej działający na wyobraźnię niż siłą rzeczy popularniejszy "Dummy" (1994). 

No to trzeba zaprezentować młodszym czytelnikom i czytelniczkom "Cowboys" i "Elysium".

https://www.youtube.com/watch?v=ApQpx-MVk0w 

https://www.youtube.com/watch?v=9emetvyFwY4 

Natomiast jutro zabiorę się za recenzję "Moonage Daydream" (2022).

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz