piątek, 14 lutego 2014

Wake in Fright/ Na krańcu świata (1971) - recenzja




















Ostatnio w polskiej prasie głośno było o najnowszym filmie Wojciecha Smarzowskiego "Pod Mocnym Aniołem" (2013), w którym pije się i to dużo. W "Wake in Fright" (1971) Teda Kotcheffa Australijczycy pokazują, że potrafią wlewać w siebie naprawdę ogromne ilości alkoholu i piją nawet po wybudzeniu. W końcu do otworzenia kolejnej puszki piwa nie trzeba dużo wysiłku. Wielkiej zachęty też nie trzeba, wystarczy powtarzanie niczym mantra "Chodź, napijmy się". Młody nauczyciel John (Gary Bond) przybywa do położonego w pustynnym piekle australijskiego outbacku miasteczka Bundanyabba. Typowy przedstawiciel klasy średniej, który uczy wiejskie dzieci w zapyziałej, położonej na kompletnym odludziu wiosce Tiboonda. Męska społeczność Bundanyabba pije hektolitry piwa i zabawia się grając w prymitywną ruletkę. Początkowo John jest pełen dezaprobaty dla takiego zachowania, ale z czasem wsiąka w to środowisko. Zaczyna pić, tracić oszczędności w grze, wreszcie rusza wraz z Donaldem Pleasence oraz jego wesołą bandą na przerażające polowanie na kangury. Ustrzelone ciała zwierząt gniją na słońcu, a mieszkańcy Bundanyabba chleją na umór dalej...  w końcu z picia można zrobić codzienność.

"Wake in Fright" aka "Outback" (1971) Teda Kotcheffa oparty został na powieści "Outback" Kennetha Cooka z 1961 roku. Powstał mocny, wyrazisty i bezkompromisowy film, który wypełnia cała galeria prymitywnych i obrzydliwych męskich postaci. Jedyna kobieta w filmie (pomijając fetyszyzującą wentylator recepcjonistkę), Sylvia Kay, cierpi na traumę, jest postacią kompletnie sponiewieraną, bierną,  przyzwyczajoną do seksualnej agresji ze strony mężczyzn. W trakcie oglądania "Wake in Fright" dosłownie daje się odczuć żar australijskiej pustyni, klaustrofobiczny nastrój przestrzeni oraz odór potu tankujących piwo postaci. Wreszcie dochodzimy do długiej sekwencji masakry kangurów w buszu. Do zwierząt strzelali licencjonowani myśliwi, niektórzy z nich byli podobno pijani i często chybiali, dlatego też polowanie zamieniło się w orgię zabijania. Dość powiedzieć, że w trakcie pokazu "Wake in Fright" w 2009 roku w Cannes w czasie sceny polowania na kangury z sali wyszło 12 osób. Cytując Vonneguta: "Zdarza się".  Chcecie dotrzeć na kraniec świata, tam gdzie karty rozdaje pijacka brutalność i prymitywna destrukcja? Zaaplikujcie sobie seans "Wake in Fright". Najlepiej ze zgrzewką piwa pod ręką.

Arcydzieło australijskiego kina. Seans w sam raz na ociekające lukrem Walentynki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz