poniedziałek, 13 października 2014

Marcin Ryszkiewicz "Okruchy ewolucji" - recenzja

Nie będę ukrywał, że wprost pochłaniam książki popularnonaukowe. Książka "Okruchy ewolucji: Tajemnice historii naturalnej" autorstwa geologa i niestrudzonego popularyzatora nauki, wieloletniego współpracownika "Wiedzy i życie" Marcina Ryszkiewicza rzuciła mi się w oczy niemal od razu po przybyciu do mojej ulubionej księgarni. Nadto niejednokrotnie miałem okazję czytać wciągające artykuły tego naukowca we wspomnianej "WiŻ". Zanim dokonałem zakupu książki zacząłem ją kartkować przeglądając jej zawartość i rzuciły mi się w oczy szczególnie dwa rozdziały zatytułowane "Czy na naszą planetę nie spadały duże meteoryty?" oraz "Jak to możliwe, że najwyższa góra Marsa jest trzy razy wyższa niż Mount Everest?" Interesuję się geologią, a już szczególnie wulkanologią, a także impaktami meteorytów i astroblemami, zatem wiedziałem, że "Okruchy ewolucji" kupię bez wahania. Z dobrą książką mam tak samo jak z dobrą płytą kapeli metalowej. Muszę ją mieć i to jak najszybciej.

Ale "Okruchy ewolucji" to nie tylko te dwa rozdziały, jest jeszcze dwanaście innych zebranych w trzech aktach: "Ewolucji Człowieka", "Ewolucji Życia" i "Ewolucji Planetarnej". Wszystkie rozdziały m.in. "Dlaczego się starzejemy? I dlaczego umieramy?", "Do czego służą nam linie papilarne?" czy "Dlaczego ludzie są praworęczni?" napisane zostały w formie łatwo przyswajalnych esejów sięgających w głąb biologii ewolucyjnej, paleoantropologii, paleontologii, socjologii i geologii. Oczywiście większość wiedzy zawartej w "Okruchach ewolucji" dla specjalistów nie będzie niczym nowym, ale laicy na pewno dowiedzą się z książki Ryszkiewicza wielu ciekawych faktów i teorii. Dziwnym krokiem ze strony wydawnictwa DEMART było umieszczenie w książce zarówno czarnobiałych, jak i kolorowych zdjęć tej samej treści (te ostatnie znajdują się na końcu książki w ośmiostronicowej wklejce). Nie można było od razu zilustrować książki kolorowymi zdjęciami? Brak wyjustowania tekstu w poszczególnych rozdziałach książki też jest niecodziennym zabiegiem. Mnie akurat nie razi zbytnio, ale przydałaby się większa staranność w zakresie edytorskim i foto-edytorskim.

Wracając do kraterów impaktowych Ryszkiewicz w interesujący sposób opisuje wszystkie najważniejsze ziemskie astroblemy m.in. Sudbury w Kanadzie, poznański impakt w Morasku (ukłon w stronę rodzimych wielbicieli meteorytów), jukatański Chixculub czy amerykański słynny krater uderzeniowy Barringera. Zabrakło mi mimo wszystko choćby wzmianki o rosyjskich impaktach tunguskim i czelabińskim. Chcecie wiedzieć dlaczego marsjańskie wulkany tarczowe np. Olympus Mons są ponad trzykrotnie wyższe i znacznie rozleglejsze od najwyższych szczytów Himalajów czy Karakorum? Rozwiązanie tkwi w astenosferze, tektonice płyt, a także w tzw. punktach gorąca znajdujących się chociażby pod wulkanami hawajskimi. Zachęcam do czytania. A ja zabieram się powoli za "Homo sapiens. Meandry ewolucji" tego samego autora. Na zdjęciach krater impaktowy Pingualuit w kanadyjskim Quebecu (moim zdaniem jedno z najpiękniejszych miejsc na Ziemi) oraz przykład adermoglyfii (ADG, adermatoglifia, Choroba Utrudnień Imigracyjnych) - rzadkiej i słabo zbadanej choroby genetycznej skutkującej brakiem linii papilarnych i związanej z mutacją genu SMARCAD1.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz