czwartek, 19 lutego 2015
Málmhaus/ Metalhead (2013) - recenzja
Bardzo chciałem polubić islandzki dramat "Metalhead", gdyż jestem wielbicielem Islandii i jeszcze kilka dni temu obejrzałem udany islandzki horror "Reykjavik Whale Watching Massacre" z 2009 roku. Poza tym przyciągnął mnie do filmu Ragnara Bragasona plakat przedstawiający jego główną bohaterkę w black metalowym corpse paincie. Jako wieloletni słuchacz i fan ciężkich brzmień jestem jednak trochę odrobinę rozczarowany po seansie. Ale wpierw nieco o fabule "Metalhead": w rozgrywającym się w 1983 roku prologu umiera w tragicznym wypadku długowłosy Baldur, starszy brat 12-letniej Hery. Dziewczynka nie mogąc sobie poradzić ze śmiercią brata zwraca się w kierunku muzyki, którą Baldur kochał: heavy metalu i hard rocka. Dziesięć lat później Hera (Thora Bjorg Helga) stała się metalówą: ubrana na czarno, w skórzaną kurtkę, w jej pokoju wiszą na ścianach m.in. plakaty Annihiliator ("Never, Neverland"), Sepultury ("Arise"), Slayera, Iron Maiden, a w słuchawkach wybrzmiewa m.in. Judas Priest czy Savatage. Dziewczyna próbuje się wyrwać z farmy na której się wychowała, ale bezskutecznie. Nie pozwalają jej na to bezustanne wspomnienia śmierci Baldura. Odwraca się od rodziny i lokalnej społeczności, muzyka heavy metalowa staje się dla niej ucieczką. Natomiast jej rodzice Karl (Ingvar Eggert Sigurdson) i Droplaug (Halldora Geirhardsdottir), czego córka zdaje się nie dostrzegać, cierpią w ciszy. Herze nie pomaga też przyjaźń z Knuturem (Hannes Oli Agustsson) oraz pełnym wyrozumiałości księdzem (Sveinn Olafur Gunnarson).
Najpierw oczywiste plusy "Metalhead": film ogląda się z zainteresowaniem, a z reakcji ludzi (i zwierząt farmerskich) na zachowania Hery i graną przez nią muzykę można się uśmiać. Nadto surowość skalistych krajobrazów i islandzkiej przyrody została pokazana w przepiękny sposób ("Málmhaus" nakręcono w dużej mierze na farmie w pobliżu kryjącego słynny wulkan lodowca Eyjafjallajökull). Nic dziwnego, że coraz więcej filmowców przybywa na Islandię, by kręcić tam swoje filmy, gdyż jest to definitywnie miejsce jedyne w swoim rodzaju (byłem i chciałbym tam wrócić!). Natomiast nie do końca przekonała mnie postać księdza, który jest fanem Celtic Frost i Venom. Taka postać wydaje mi się mało wiarygodna, gdyż pomiędzy z reguły antyreligijną muzyką metalową a kościołem katolickim istnieje przepaść nie do przeskoczenia (chrześcijańska scena metalowa czy unblack metal to margines nie brany poważnie przez większość fanów metalu). Oczywiście wśród wielbicieli muzyki metalowej znajdą się też chrześcijanie, którym niekoniecznie przeszkadza 'satanistyczna' otoczka wielu kapel. Jednocześnie zdaję sobie sprawę, iż wiara chrześcijańska dla odizolowanych islandzkich społeczności częstokroć stanowi naturalne spoiwo bez którego nie można się obejść. Spodziewałem się również dalszego pociągnięcia wątku palenia kościołów przez norweskich muzyków black metalowych w 1993 roku (Hera ogląda o tym program informacyjny w telewizji, w którym pokazany zostaje płonący kościół w Fantoft, Bergen). Lecz dziewczyna w ogóle nie zagłębia się w scenę black metalową poza nałożeniem sobie corpse paintu na twarz - co prawda w "Metalhead" spłonie islandzki kościół, ale (aby było pozytywnie) zostanie odbudowany. W dodatku przy jego odbudowie dzielnie pomaga trójka metalowców, która przyjeżdża z Oslo do Hery, by wydać jej nagrane na farmie demo: Øystein, Per i Yngwe (czyli czytelna aluzja do wczesnego okrojonego składu norweskiego Mayhem). Cóż za przewrotny zwrot akcji. Ciekawe co na to muzycy Mayhem. Chętnie zapytałbym reżysera "Metalhead" Ragnara Bragasona jaki jest jego osobisty stosunek do kształtowania się norweskiej sceny black metalowej, gdyż odniosłem wrażenie, że próbuje się delikatnie naśmiewać z tej muzyki.
Tyle biadolenia na dzisiaj. Film jednak generalnie mi się podobał pomijając moje zastrzeżenia. Podszedłem do seansu z przymrużeniem oka i po prostu dobrze się na "Metalhead" bawiłem. Na refleksję dotyczącą niełatwego skądinąd procesu radzenia sobie z rozpaczą po utracie kogoś bliskiego też przyszedł czas. Na koniec polecam coraz bardziej obiecującą islandzką scenę black metalową: Wormlust, Svartidaudi, Carpe Noctem czy Misþyrming.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Dla wielu osób metal jest formą buntu i tak było też w przypadku głównej bohaterki. Emocje, z którymi szarpała się od dziecka po stracie brata (granego przez nikogo innego jak lidera The Vintage Caravan), znalazły ujście w ciężkiej muzyce. Jeżeli chodzi o postać księdza, to po pierwsze jest on gejem, po drugie jest outsiderem, który znalazł się w zamkniętej społeczności wiejskiej. Mnie postać ta przekonuje. Nikt inny jak on jest w stanie zrozumieć dziewczyny i dotrzeć do niej.
OdpowiedzUsuńDla wielu osób metal jest formą buntu i tak było też w przypadku głównej bohaterki. Emocje, z którymi szarpała się od dziecka po stracie brata (granego przez nikogo innego jak lidera The Vintage Caravan), znalazły ujście w ciężkiej muzyce. Jeżeli chodzi o postać księdza, to po pierwsze jest on gejem, po drugie jest outsiderem, który znalazł się w zamkniętej społeczności wiejskiej. Mnie postać ta przekonuje. Nikt inny jak on jest w stanie zrozumieć dziewczyny i dotrzeć do niej.
OdpowiedzUsuń