poniedziałek, 20 lipca 2015

Castle Party 2015, 18 lipca 2015 roku (fotorelacja)



















Tym razem relacja z tegorocznego Castle Party będzie nader skromna, gdyż chciałem być tak naprawdę tylko w sobotę 18 lipca 2015 roku, czyli w dzień w którym na polskiej ziemi po raz pierwszy wystąpi norweska folkowo-ambientowa Wardruna, kolektyw doświadczonych muzyków (niestety już bez Gaahla, eks-muzyka Gorgoroth, który formalnie nadal pozostaje członkiem zespołu, ale od kwietnia 2015 roku nie występuje z nim na żywo) z Einarem Selvikiem/Kvitrafnem na czele i zarazem zespół niezwykle hołubiony przez środowisko metalowe (pogańskie, viking black metalowe, etc.) Oczywiście w pozostałe dni festiwalowe znalazły by się zespoły które chętnie bym zobaczył raz jeszcze na żywo (w piątek Antimatter, w niedzielę Juno Reactor), ale nie można mieć wszystkiego. Lepszy rydz niż nic, zatem 18 lipca wsiadłem w pociąg do Wrocławia, a stamtąd w autobus do Jeleniej Góry i stawiłem się w Bolkowie. Jednak praktycznie cały koncertowy dzień postanowiłem spędzić w kościele, gdzie na sobotę przewidziane były występy muzyków dark ambientowych.

Dark ambient to dla mnie coś więcej niż tylko muzyka. To doświadczenie fizjologiczne, wymagające nie lada skupienia, przenikliwe niczym promieniowanie gamma - niepokojące dark ambientowe kompozycje kreują obrazy śmierci, przemysłowego rozkładu, izolacji, odosobnienia, smutku, kontemplacji czy melancholii. Dla wielu słuchaczy dark ambient, ritual dark ambient czy ambient noise będzie czymś monotonnym i niezrozumiałym, ja natomiast często sięgam po rozmaite projekty dark ambientowe, by odczuć tą muzykę, chłonąć ją. Nie spodziewałem się dużej frekwencji na sali koncertowej w kościele, większość gotów wolała pójść pod scenę zamkową. I rzeczywiście w trakcie występu pięciu artystów na sali kościoła znaleźli się tylko wybrańcy, którzy po prostu czują dark ambient i pokrewne brzmienia. Takie właśnie przestrzenne, płynące i mroczne dźwięki królowały w kościele ewangelickim w tą sobotę. Wszyscy zaproszeni wykonawcy dali klimatyczne i zapadające w pamięć występy: i tak 1) na rodzimy jednoosobowy projekt dark ambientowy Radosława Kamińskiego Ab Intra się trochę spóźniłem, lecz muzyka Od Wewnątrz (po łacińsku Ab Intra) do mnie przemówiła. To atmosferyczna dark ambientowa manifestacja obrazów, które pojawiły się w głowie twórcy projektu. Dark ambient serwowany przez Ab Intra potrafi być głośny, intensywny, dronujący, lecz nie brak w nim pięknych, melancholijnych melodii. Zdecydowanie zamierzam się zapoznać z projektem Kamińskiego, jak tylko oderwę się od dyskografii szwedzkiego Trepaneringsritualen. 2) Polski duet Inner Vision Laboratory znam głównie z płyty "Anywhere Out of this World" (2010), którą kiedyś tam w zamierzchłych czasach słuchałem. Płyta owa mnie urzekła swoim melancholijnym, kipiącym od emocji nastrojem, ale Inner Vision Laboratory nigdy nie miałem okazji widzieć na żywo. No i wreszcie taka okazja się nadarzyła. Bardzo przypadło do gustu w występie IVL nader częste sięganie po nietypowe instrumentarium; zresztą w dark ambient Karola Skrzypca wplecione są inspiracje muzyką orientalną, etniczną czy klasyczną. 3) Opisywanie muzyki dark ambientowej i gatunków pokrewnych wymaga jak największego skupienia, gdyż często zwarte i z pozoru tylko monotonne kompozycje dark ambientowe trudno jest rozbić na wyróżniające się fragmenty. Moja percepcja dark ambientu to nic innego jak zamknięcie oczu, oderwanie się od rzeczywistości i kreowanie w głowie obrazów, które pojawiają się wraz z odbiorem tych dźwięków. Wstyd się przyznać, ale belgijskiego Hybryds do tej pory nie znałem, a ich pierwsze nagrania sięgają roku 1986. Po świetnym koncercie Hybryds chyba będę musiał naprawić ów błąd i z bogatą dyskografią Belgów zaznajomić się choćby pobieżnie. Tak naprawdę trudno jest mi scharakteryzować twórczość Hybryds: jest tutaj miejsce na ziejący ciemnością rytualny dark ambient, plemienny industrial (partie bębnów miażdżyły!) czy mroczny trip-hop. Złowieszcze kobiece wokale i monologi, muzyczny kolaż, hipnotyczny hałas - jednym słowem wspaniały twórczy eklektyzm i niezachwiana skłonność do eksperymentowania. Ależ mi się koncert belgijskiego tria podobał! 4) Job Karma z Wrocławia, która wystąpiła po Hybryds zaprezentowała głównie materiał z ostatniej płyty "Society Suicide" (2014) okraszony wspaniałymi wizualizacjami obrazującymi mroczną i koszmarną animowaną dystopię. Z tego co się zdążyłem zorientować na ostatniej płycie Job Karma odeszła od surowizny brzmień industrialnych na rzecz przystępności i większej chwytliwości materiału zahaczając nawet o wpływy popowe. Muzyka Job Karma stała się po prostu otwarta na szerszego odbiorcę. Dało się to odczuć w trakcie prezentacji kompozycji z nowego albumu na żywo. 5) Na sam koniec Raison d'Etre czyli Peter Andersson we własnej osobie. Kwintesencja zimnego i przeszywającego industrial dark ambientu z wpływami muzyki sakralnej (chorały gregoriańskie). Z tego co wyczytałem termin 'dark ambient' ukuł nie kto inny jak Roger Karmanik z Brighter Death Now określając tym terminem stylistykę muzyki Raison d'Etre. Nie wiem jednak ile jest w tym prawdy. W każdym razie jako tło do występu Petera Anderssona służył jego film krótkometażowy z 2005 roku "Natura Fluxus" przedstawiający opuszczone konstrukcje fabryki benzyny syntetycznej w Policach, a także ujęcia z wnętrza ossuarium w Sedlec. Wciągający niczym otchłań bez dna dark ambient Szweda zachwycił mnie tak samo jak na Wrotyczu 2014.

Po Raison d'Etre trzeba się było czym prędzej udać na zamek aby zająć miejsce w miarę blisko sceny, gdyż o godzinie 21.45 miał się rozpocząć pierwszy w Polsce koncert norweskiej supergrupy folkowej Wardruna. Miała jednak miejsce nieco frustrująca 20-minutowa obsuwa. No ale potem miałem już do czynienia z doświadczeniem iście mistycznym i kontemplacyjnym, gdyż inaczej nie można określić muzyki Wardruny. Pierwotna energia drewnianego instrumentarium, doskonale zaaranżowane utwory, wspaniałe zaśpiewy Einara Selvika i wokalistki Lindy Fay Hella - po prostu dźwięki za którym kryje się głębokie zrozumienie runicznego alfabetu. Nic dziwnego, że utwór "Fehu" Wardruny został użyty w serialu "Wikingowie" w trakcie wikińskiego rajdu na monaster. No i rzecz jasna nie mogło go zabraknąć na koncercie. Oprócz użycia bogatego instrumentarium (np. tradycyjnego skandynawskiego rogu) w muzyce Wardruny podoba mi się także jej autentyczność dodatkowo wzbogacana odgłosami Natury (śpiew ptaków, szum strumienia, trzaskające płomienie, miarowy oddech człowieka). Nie pamiętam w tej chwili set-listy Wardruny, na pewno uraczyli zamkową widownię nowymi melodiami, a na sam koniec zagrali pogrzebowy song o umieraniu "Helvegen" (Ścieżką do Hel). Niezapomniany koncert otoczonej już nimbem kultu formacji.

Sobotni dzień Castle Party zwieńczył koncert Brytyjczyków z Paradise Lost, obok Anathemy i My Dying Bride protoplastów death doom metalu (a potem zmetalizowanego gotyckiego rocka). Jednak od czasu "Symbol of Life" (2002) nie śledzę już poczynań Raju Utraconego regularnie, a ostania płyta zespołu "The Plague Within" (2015) jakoś do mnie nie przemówiła, choć znajduje się na niej fenomenalny doomowy walec "Beneath Broken Earth". Paradise Lost dali jednak przekrojowy koncert często sięgając do przeszłości i grając starsze numery np. "As I Die", "Gothic", "Isolate" czy "True Belief", a z nowego albumu usłyszeliśmy m.in. "No Hope in Sight" czy "Terminal". Fajnie że Raj Utracony nadal gra i czyni to z ogromnym entuzjazmem, a Nick Holmes powrócił do growlowania. Ich przebojowy gotycki metal/rock został dobrze przyjęty przez widownię. Osobiście jednak wolałbym zobaczyć na scenie zamkowej My Dying Bride... może za rok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz