piątek, 6 maja 2016

Uninhabited (2010) oraz The Witch (2015) - recenzje

Dwa nowsze horrory obejrzane ostatnio:

- Uninhabited (2010. reż. Bill Bennett) - Mam słabość do horrorów rozgrywających się na opuszczonych wyspach, zatem przyszła kolej na seans australijskiego horroru "Uninhabited" (2010) w reżyserii Billa Bennetta. Australijskie kino grozy potrafi być brutalne i bezkompromisowe o czym świadczy chociażby seria "Wolf Creek". Tym razem mamy jednak do czynienia z filmem dość przeciętnym i średnio wciągającym, acz ładnie zrealizowanym, o co współcześnie nie trudno. Para zakochanych Beth i Henry wybiera raczej nietypowe miejsce do spędzenia wspólnego czasu we dwoje, a mianowicie niewielką wyspę koralową (po prostu malowniczą łachę piasku obrośniętą lasem pośrodku i otoczoną przez rafy). Uprawiają miłość, nurkują, kręcą romantyczne filmiki. Do czasu jednak. Wkrótce bowiem okaże się że nie są na wysepce sami. Przebywa na niej zjawa, która mści się za wydarzenia z przeszłości.

"Uninhabited" nakręcono na wyspie Masthead znajdującej się w obrębie Wielkiej Rafy Koralowej. Film rzekomo bazuje na faktach autentycznych, jeśli za autentyczne można uznać zapewnienia reżysera o spotkaniu z duchem na wyspie w przeszłości. Dla mnie sceptyka to nic innego jak wydumane plotki. Film Billa Bennetta jest horrorem przeciętnym. Pomiędzy głównymi postaciami (Henrym i Beth) brakuje chemii, a wyjaśnienie zagadki wyspy nie porywa oryginalnością. Niektóre sceny wydają się być zbyt rozwleczone. Atutami filmu są budzące grozę odgłosy na wyspie (trochę skojarzyły mi się z "Long Weekend" Colina Egglestona - polecam każdemu ten atmosferyczny horror z 1978 roku), niezły soundtrack i śliczna wyspowa lokalizacja. W "Uninhabited" pojawiają się okazy australijskiej flory i fauny m.in. jadowite szkaradnice (Synanceia), potocznie ryby kamienie, które zamieszkują rafy koralowe i potrafią zabić jadem człowieka oraz strzykwy (ogórki morskie, konkretnie trepangi, które są poławiane w celach konsumpcyjnych).

- The Witch (2015. reż. Robert Eggers) - Debiut reżyserski Roberta Eggersa miło mnie natomiast zaskoczył. "The Witch" wygrał nagrodę za reżyserię na festiwalu filmowym w Sundance w 2015 roku, a to już świadczy o tym że mamy do czynienia z horrorem nietuzinkowym i wartym obejrzenia, którego akcja toczy się w siedemnastowiecznej kolonialnej Nowej Anglii. Purytańska rodzina zostaje poddana ekskomunice przez głęboko wierzącą społeczność pewnej plantacji. W skład familii wchodzi bogobojny ojciec William, jego żona Katherine, osiągająca dojrzałość córka Thomasin, syn Caleb oraz bliźnięta Mercy i Jonas. Rodzina buduje farmę w lesie i próbuje być w tych trudnych czasach samowystarczalna. Po pewnym czasie przychodzi na świat kolejne dziecko Katherine, Samuel. Thomasin bawi się z niemowlęciem na świeżym powietrzu i nagle Samuel znika sprzed jej oczu. Czyżby w okolicznym lesie czaiła się polująca na dzieci czarownica? O zaginięcie Samuela Katherine obwinia Thomasin. Czy słusznie?

Więcej fabuły nie zdradzę, bo warto historię "The Witch" odkrywać w trakcie seansu. Nie da się ukryć że z debiutanckiego horroru Roberta Eggersa wyziera fascynacja wiedźmami, które tworzą sabaty i zawierają pakty z Diabłem. Film nakręcono w odosobnionej lokalizacji w Kanadzie (Kiosk, Ontario), co nadało mu przyprawiającej o dreszcze autentyczności. Co ciekawe, filmowcy w trakcie procesu realizacji "The Witch" zasięgali opinii ekspertów od XVII-wiecznego rolnictwa oraz obficie czerpali z XVII-wiecznych źródeł o wiedźmach i czarnej magii. Wizualnie film spełnił moje oczekiwania, gdyż jest bardzo ładny. Świetnie została w nim ukazana purytańska represja, by nie rzec dosadniej otchłań religijnej histerii i zabobonów. Nadto w "The Witch" groza jest dość dyskretna i tajemnicza, choć w filmie nie brakuje krwawych scen. Widać że reżyser wbił sobie do głowy naczelną zasadę dobrego horroru - "Boimy się najbardziej tego czego nie widać." Momentami nieco drażniła mnie żarliwa religijność sportretowanej w "The Witch" rodziny, gdyż nie akceptuję bigoterii w żadnej postaci, choć z drugiej strony w XVII wieku bogobojni farmerzy zamieszkujący okolice lasów z całą pewnością wierzyli że w leśnych ostępach może czyhać zło.

Przede wszystkim "The Witch" zasługuje na uwagę ze względu na wspomnianą autentyczność, która przejawia się w dbałości o ascetyczne detale epoki. Poza tym krajobrazy otaczające farmę przesycone są surowe, przesycone aurą grozy i tajemniczości. Niektóre sceny są niesamowicie wizyjne: młoda czarownica wabiąca dziecko do leśnej chatki, obecność czarnego kozła i kruka czy budzące niepokój manifestacje zdeformowanej jędzy. Nie do końca jednak jestem pewien czy lęk głównych postaci wyłącznie siedzi w ich głowach, co pozwala na grę domysłów. W recenzjach padały porównania do "Siódmej pieczęci" (1957) Ingmara Bergmana czy do onirycznych filmów Carla Dreyera. Ja bym dorzucił też "Suspirię" (1977) Dario Argento.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz