Jeszcze w pierwszej połowie 2021 roku nie wierzyłem, że tegoroczna edycja festiwalu muzyki dark independent Castle Party dojdzie do skutku. Z powodu pandemii wszystkie ważniejsze festiwale w Polsce, w których line-upie znalazły się zespoły zagraniczne zostały słusznie przełożone na 2022 rok np. Mystic Festival. Także z tegorocznego składu CP wypadło kilka zespołów m.in Hocico, Ataraxia, Drab Majesty, She Past Away, etc. Nie będę ukrywał, że brakowało mi muzyki na żywo, toteż śledziłem informację na temat Bolkowa mając jednocześnie w planach krótki przedfestiwalowy wyjazd na Islandię.
Festiwal pierwotnie miał być głównie dla osób zaszczepionych plus limit 250 osób niezaszczepionych. Osobiście zaszczepiłem się dwiema dawkami szczepionki mRNA w jak najwcześniejszym możliwym terminie z kilku powodów. Po pierwsze, nie miałem wątpliwej przyjemności zachorowania na Covid. Po drugie, nie chciałem narażać moich bliskich na infekcję Covid19 - ona może się zdarzyć, ale osoby zaszczepione (jak moi bliscy) przechorują obecnie dominujący wariant Delta lekko, bez hospitalizacji i będą transmitować wirusa (jeśli dojdzie do infekcji) krócej i mniej intensywnie. Po trzecie, zwyciężyła chęć podróżowania za granicę, swobodnego uczestniczenia w wydarzeniach masowych czy bezproblemowego spotykania się ze znajomymi. Po czwarte, byłem już psychicznie zmęczony lockdownami oraz atmosferą niepewności i egzystencjalnego zagrożenia jaką niesie za sobą pandemia koronawirusa. Wyjazd na islandzki wulkan Fagradalsfjall i Castle Party 2021 miały być dla mnie oderwaniem się od rzeczywistości, swoistą nagrodą za to, że przez półtora roku stosowałem się do zasad DDM, na ile się dało minimalizowałem kontakty społeczne, chodziłem w maskach, poddałem się szczepieniu (żyję nadal, kondycja fizyczna bardzo dobra) i przestrzegałem rygorów sanitarnych. Nie uległem głupocie i ignorancji. Jednym słowem nagroda normalności za empatię i odpowiedzialność. Być może swoim ostrożnym zachowaniem uratowałem kilka żyć, a nie je zrujnowałem.
Dotarłem do Bolkowa z Warszawy, prosto z lotniska. Pierwsza noc nieprzespana, gdyż lot powrotny z Islandii miałem w nocy, leciało mnóstwo matek z małymi dziećmi, stąd hałas był nie do wytrzymania. Na CP 2021 podrzuciła mnie z Warszawy Magda, która bywała już na tym festiwalu w Grodźcu i w trakcie podróży opowiadała jak wówczas było. Pierwsze zdziwienie już na miejscu: nikt nie sprawdza mojej dokumentacji o zaszczepieniu, a byłem na to starannie przygotowany. No cóż, niech będzie. Prawdopodobieństwo zarażenia się na świeżym w powietrzu w trakcie koncertu czy na polu namiotowym jest minimalne, choć niezerowe. Z chwilą gdy piszę te słowa pojawiły się artykuły o festiwalu muzycznym w Utrechcie na początku lipca. Festiwal pilotażowy na 20 000 tysięcy ludzi, dwa dni muzyki elektronicznej na świeżym powietrzu i prawie 1000 osób zarażonych. Ryzyko infekcji na imprezie masowej istnieje zawsze i trzeba być tego świadomym. Ale to już nie wina organizatorów, że ludzie często z błahych powodów czy będąc pod wpływem foliarzy/antyszczepów boją się szczepić tym samym przedłużając rujnujący gospodarkę stan pandemii i ryzykując ciężkie przechorowanie plus długotrwałe następstwa choroby. Covid19 to tak naprawdę rosyjska ruletka, dlatego też po powrocie z CP2021 (mimo pełnej wakcynacji) rozsądnie urządziłem sobie autokwarantannę.
https://www.politico.eu/article/coronavirus-1000-people-infected-in-dutch-festival/
Tak czy owak mimo kolejnych dwóch nieprzespanych nocy i ogólnego wyczerpania cieszę się, że trafiłem na Castle Party 2021. Atmosfera tej imprezy jest tak specyficzna, że człowiek mocno w nią wsiąka, przyjeżdżają tutaj nie tylko miłośnicy szeroko pojętej muzyki i stylistyki gotyckiej, ale też osoby, które dopiero zaczynają swoją przygodę ze sceną dark independent. Jeżdżę na Castle Party od 2014 roku i wcale nie mam dosyć, gdyż ten festiwal uzależnia, jest niczym idealnie dawkowany i niegroźny narkotyk.
Krótko o koncertach, które najbardziej przypadły mi do gustu. Cieszę się przede wszystkim, że mogłem po raz pierwszy zobaczyć na żywo Diary of Dreams (Niemcy) oraz Pink Turns Blue (Niemcy). W mroczny i melancholijny świat muzyczny Adriana Hatesa zacząłem się zagłębiać dopiero jakieś trzy lata temu. Niemcy nieco mnie zaskoczyli zmetalizowanym, ocierającym się o industrial metal brzmieniem, ale było to zaskoczenie pozytywne. Koncert znakomity, przekrojowy, długi, pełen emocji - ciarki na plecach gdy usłyszałem np. "The Curse", "Listen and Scream", "She and Her Darkness", "Giftraum", "King of Nowhere" czy "Endless Nights". Poprzedzający Diary of Dreams koncert weteranów darkwave'a z Holandii Clan of Xymox również był pierwszorzędny, ale kapelę Ronny'ego Mooringsa widziałem wcześniej bodaj trzy razy, zatem mniej więcej wiedziałem, których piosenek odegranych na żywo należy się spodziewać - czyli np. "Muscoviet Mosquito", "Louise", "Jasmine & Rose", "Emily" czy kilka numerów z ostatniego albumu CoX "Spider on the Wall". Zresztą Holendrzy grają u nas często, to zespół bardzo lubiany i szanowany, którego muzyki słucha się na żywo z wielką przyjemnością.
Sobotni koncert weteranów rocka gotyckiego Pink Turns Blue również mnie zachwycił. Niemcy sprawdzili się doskonale jako godne zastępstwo She Past Away z Turcji. Minimalistyczny image sceniczny, brak efekciarstwa i wołania o atencję, po prostu chwytający za serce gig weteranów melancholijnego post-punka/rocka gotyckiego. Usłyszałem m.in. "I Coldly Stare Out", "Walk Away", "After All" i ich największy hit "Your Master Is Calling" plus dwa kawałki PTB promujące najnowszy album studyjny: "There Must Be So Much More" i "So Why Not Save the World". Żałuję że nie mam porównania z czwartkowym koncertem weteranów rocka gotyckiego ze Szwecji, Funhouse.
Jeśli już mówimy o skandynawskim rocku gotyckim to świetnie wypadli w niedzielę Szwedzi z Then Comes Silence. Mocny, energiczny koncert z fajnym przekrojowym setem. TCS widziałem po raz pierwszy na żywo i jestem pod wrażeniem werwy i scenicznej ekspresji muzyków ze Sztokholmu. Miło było usłyszeć takie piosenki jak "The Dead Cry For No One", "Strange Kicks", "We Lose the Night" czy "Warm Like Blood". Zespół zdecydowanie wart uwagi i supportowania. Nie obejrzałem jednak ich gigu do końca, gdyż trafiłem ze znajomymi na małą scenę (do stajni), by skonfrontować się z dzikim i agresywnym EBM hiszpańskiego projektu Larva.
Co jeszcze udało się zobaczyć? Oczywiście częściowo deszczowy koncert Niemców z Lacrimosa, mocny, energiczny, gitarowy, niekiedy wręcz doom metalowy. Piękne zwieńczenie tegorocznego CP. Nadto podobały mi się koncerty Das Funus (Czechy, obiecujący młody zespół, na który warto mieć baczenie), Selofan (Grecja), Metus (Polska), Them Pulp Criminals (Polska, fajny projekt Tymka z Ragehammer), zahaczyłem też o występy Lebanon Hanover (Niemcy), Sexy Suicide (Polska) i Wolvennest (Belgia). Odpuściłem koncerty Closterkeller i Artrosis, bo nie jestem wielkim fanem obu tych zasłużonych formacji. Laptopowy DJ set Juno Reactor z UK widziałem przez godzinę. Bez efektów wizualnych, efektownej scenografii i obecności innych członków zespołu był niemałym rozczarowaniem.
Z góry dziękuję wszystkim nowym i starym znajomym, z którymi miałem sposobność się spotkać i rozmawiać na CP 2021. Zacieśnianie więzi i podtrzymywanie dobrych znajomości jest dla mnie czymś ważnym i nie do zastąpienia, zwłaszcza w czasach panującej nam niemiłościwie zarazy; czasach trudnych, które pogłębiają samotność i wyalienowanie jednostki na wielu płaszczyznach. Bądźcie zdrowi, dbajcie o dobrostan własny i osób bliskich, podtrzymujcie wartościowe kontakty i starajcie się realizować krok po kroku wasze marzenia.
Życie biologiczne człowieka bywa krótkie i nieprzewidywalne. Może skończyć się lada moment, w chwili, której nadejścia możemy się nie spodziewać. Niemniej jednak postaram się być fizycznie na CP 2022 i na kolejnych edycjach tego wspaniałego festiwalu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz