czwartek, 18 lipca 2024

Trzydziestolecie Castle Party 2024 (fotorelacja)

                                                       
















































Karnet na 30 edycję Castle Party zakupiłem już w grudniu, ale generalnie zgadzałem się z osobami, które twierdziły, że lineup tegorocznej imprezy jest dość przeciętny. Moje dodatkowe rozczarowanie spotęgowało odwołanie koncertów Drab Majesty i The Vision Bleak (z powodu problemów zdrowotnych jednego z muzyków). Zwłaszcza ten drugi zespół chciałem koniecznie zobaczyć po raz pierwszy na żywo, gdyż ostatni raz wystąpili w Polsce w 2007 roku. Uwielbiam wysmakowany gotycki horror metal Niemców od lat. Cóż, nie udało się tym razem. Zresztą podobnie mam z Empyrium - ich wrocławski koncert ominął mnie w 2018 roku. Z drugiej strony na Castle Party nie jedzie się tylko i wyłącznie dla muzyki: istotna jest jedyna w swoim rodzaju atmosfera tego festiwalu, otoczka czerni, tajemniczości, mrocznego romantyzmu oraz możliwość socjalizowania się ze znajomymi i przyjaciółmi, poznawania nowych fanów i fanek sceny dark independent. 

Wskutek trzygodzinnego opóźnienia mojego znajomego, w którego namiocie miałem spać na polu namiotowym ominęły mnie pierwsze czwartkowe koncerty polskich wykonawców (Chaszcze, Fright Night, Psycho Beets). Po wypiciu piwa w pubie parkowym (polecam na przyszłość, gdyż mają tam najtańsze piwo w Bolkowie, za jedyne 10 zł), załatwieniu opaski na rękę udałem się do namiotu sceny parkowej, by zobaczyć fragment koncertu Belgów z Partikul. Przyzwoita porcja minimalistycznej elektroniki i emanującego chłodem post-punka. Na swój sposób transowa, hipnotyczna.

Odsłuch: https://exitdoesnotexistrecords.bandcamp.com/track/sorry-by-partikul

Kolejne dwa czwartkowe koncerty obejrzałem już w całości. Wystąpiły szwedzki Malaise i brytyjski Nosferatu - oba zespoły grają gotyckiego rocka (w przypadku Malaise z industrialnymi/klawiszowymi naleciałościami). O ile Malaise jest zespołem znanym zapewne jedynie najzagorzalszym członkom subkultury gotyckiej, o tyle dla wielu stałych bywalców i bywalczyń Castle Party to koncert Nosferatu był najbardziej wyczekiwanym czwartkowym gigiem. Obecnie wskutek utarczki prawnej zespół koncertuje pod nazwą The Nosferatu, a jego jedynym stałym członkiem od 1988 roku jest gitarzysta Damien DeVille. Zarówno Malaise, jak i Nosferatu debiutowały pełnymi albumami w 1993 roku, konkretnie "Secession" i "Rise". I oba koncertowo stanęły na wysokości zadania: dostałem to czego oczekiwałem, czyli mrocznego i melancholijnego, zagranego z werwą goth rocka, w przypadku Nosferatu z wampiryczno-horrorową otoczką. Niestety nie mogę znaleźć set-listy The Nosferatu z Bolkowa, zatem bezpiecznie zakładam, że zagrali m.in. "Abominations", "Alone", "Crysania", "Inside the Devil", "Vampyres Cry" czy "Lucy Is Red". Co ciekawe, już po koncercie The Nosferatu przysiedliśmy się z przyjaciółką do tria muzyków i rozmawialiśmy po angielsku. Oczywiście muzycy The Nosferatu uwielbiają w Bolkowie występować!

Odsłuch: https://thenosferatu.bandcamp.com/album/rise

Odsłuch: https://www.youtube.com/watch?v=pI5sftwIsSQ

Powrót na pole namiotowe i pierwsza noc nieprzespana, gdyż impreza z mroczną elektroniką i aggrotech trwała tam przynajmniej do 4 rano. Pole namiotowe rządzi się swoimi prawami. A dla takich osób jak ja, które mają trudności z zasypianiem to istna katorga. Dodatkowo łazienki na nim to czysty PRL. Ale w końcu po co się żalić, skoro można zaoszczędzone pieniądze wydać na płyty ulubionych zespołów? W tym roku moje łowy były dość skromne: wróciłem z Arcana "Inner Pale Sun" (2002), My Dying Bride "Towards the Sinister" (re-edycja na CD death metalowego dema weteranów brytyjskiego doom metalu, rok 1991), The Sisterhood "Gift" (1986) (kontrowersyjny album, ale warto go posiadać, jeśli ktoś ma pełną dyskografię The Sisters of Mercy) i Attrition "The Black Maria" (2024). Tymczasem moja przyjaciółka z Warszawy kupiła aż 23 płyty CD! To się nazywa kolekcjonerskie zacięcie. 

Po nieprzespanej nocy konieczny był samotny poranny spacer i podładowanie smartfona w ulubionej kawiarni blisko rynku, do której będę jeszcze wracał dwukrotnie. W piątek moim głównym celem była scena zamkowa. Odpuściłem większość zespołów na scenie parkowej, gdyż skoczne brzmienia folkowo-metalowe to nie moja bajka, preferuję mroczny i melancholijny neofolk/dark folk. Organizatorzy w tym roku zdecydowanie postawili na tego typu muzykę, co dla mnie akurat było niezrozumiałym posunięciem, choć oczywiście takie zespoły mają oddane grono fanów. Na zamkowej zahaczyłem na krótko o Merkfolk (folk metal z kobiecym growlem) i poszedłem rozejrzeć się po raz pierwszy po stoiskach z merchem i płytami. Wróciłem dopiero na industrialny/industrialno rockowy Hedone i występ rodaków pod wodzą Macieja Werka obejrzałem z przyjemnością. Zespół w 2024 roku powraca z albumem polskojęzycznym "600 lat samotności", którego jeszcze nie miałem okazji przesłuchać. Do odsłuchu podrzucam industrialno rockowy "Werk" z 1995 roku w wersji zremasterowanej:

https://gadrecords.bandcamp.com/album/werk-rewerk

Niemcy z Lacrimas Profundere, którzy w latach 90-tych XX wieku zaczynali jako zespół gotycko doom metalowy w stylu wczesna Anathema czy Draconian, by po czterech albumach przeobrazić się w zespół gotycko metalowy/rockowy z doom metalowymi naleciałościami sprawili, że wysłuchałem ich totalnie energicznego koncertu z uśmiechem na twarzy. To co wyprawiał obecny wokalista Niemców, 32-letni Julian Larre z Meksyku przejdzie do bogatej historii festiwalu: wspinaczka na elementy sceny, wyskakiwanie do widowni i śpiewanie wśród niej. Totalna charyzma i perfekcyjny ruch sceniczny. 13 albumów studyjnych na koncie, z których szczerze mówiąc znam niewiele. Jednak Lacrimas Profundere powinien przypaść do gustu zarówno fanom melodyjnego doom death metalu, jak i gotyckiego rock'n'rolla (Him, The 69 Eyes). To się nazywa stylistyczna wolta.

Odsłuch ostatniego albumu: https://lacrimasprofundereoblivion.bandcamp.com/album/how-to-shroud-yourself-with-night

O koncercie Mono Inc. się nie wypowiem, bo zaczęło coraz bardziej padać, zaroiło się od parasoli (takowego nie miałem, jedynie bluzę Killstara z kapturem) i pogoda zaczęła się robić groźna. Szybko ewakuowałem się z przyjaciółmi na scenę parkową. I słusznie zrobiliśmy, gdyż na profilu festiwalu szybko pojawił się złowrogi komunikat: "Ze względu na niebezpieczną pogodę musieliśmy przerwać koncerty na scenie zamkowej. Dziękujemy, że tak sprawnie opuściliście zamek. Obecnie czekamy na zakończenie opadów i damy znać co dalej." W rzeczy samej koncert Mono Inc. został przerwany po wykonaniu przez zespół czterech piosenek. A pogoda rzeczywiście była groźna: burza i totalna ulewa, która skutkowała przerwaniem festiwalów muzycznych w Czechach, przerwaniem festiwalu Audioriver w Łodzi oraz zdmuchnięciem dachu centrum handlowego w Tomaszowie Mazowieckim. No cóż, mamy antropogeniczne zmiany klimatyczne i czy tego chcemy czy nie pogoda latem będzie coraz bardziej niestabilna. I na pewno ucierpią na tym przyszłe letnie festiwale. Na szczęście ten dzień nie został całkowicie zaprzepaszczony, ale o tym za chwilę.

Cold in Berlin z płyt średnio mnie przekonuje, ale ich parkowy koncert był całkiem fajny. Hałaśliwe i ciężkie połączenie stoner doom metalu, drone'a i melancholijnego post-punka a la Whispering Sons. W dodatku z totalnie eksperesyjną wokalistką. Jeśli będziecie mieli okazję doświadczyć na żywo muzyki Cold in Berlin z Londynu to zróbcie to.

Odsłuch: https://coldinberlin.bandcamp.com/album/the-body-is-the-wound-e-p

No i przyszła kolej na zastępstwo The Vision Bleak, czyli XIII Stoleti z Czech. Można zapytać: ile można?, z drugiej strony Czesi cieszą się ogromną i zasłużoną popularnością wśród castlowej widowni, gdyż występują na festiwalu przynajmniej od 2000 roku. Ich piosenka "Elizabeth" stała się swoistym gotyckim hymnem Castle Party, przynajmniej na polu namiotowym. Także lubię XIII Stoleti, z przyjemnością bawiłem się na ich koncercie na parkowej scenie przy np. "Justina" czy zagranym na bis "Elizabeth", jednak cóż... chciałbym, aby The Vision Bleak nie odwołali swojego koncertu i ta zamiana nie nastąpiła. Ale nie można mieć wszystkiego. Tak czy owak, koncert Czesi dali fajny, przebojowy, energiczny, przyjemny. 6 października br. wystąpią w Krakowie, jeśli ktoś nie ma dość ich muzyki. 

Odsłuch: https://www.youtube.com/watch?v=XfJnFiYLyZI

Na szczęście ekipie technicznej udało się przywrócić scenę i po XIII Stoleti wróciliśmy z grupą znajomych na aggrotech/industrial metalowy Combichrist oraz niemiecki synthpopowy/EBM And One. Amerykanie z Combichrist występują w Polsce nader często, a ich muzyka jest agresywna, brutalna, niepoprawna politycznie. Niestety nie obejrzałem całości koncertu Combichrist, jedynie jego fragment i to z oddali. Inna sprawa, że wskutek zawirowań pogodowych muzycy zmuszeni zostali skrócić swój set. 

"Violence Solves Everything II": https://www.youtube.com/watch?v=VYem_BL1HjM

Wreszcie And One (Niemcy) zaprezentowali się na scenie zamkowej i dali naprawdę fajny, hiciarski i mocno taneczny występ. W ich przypadku nie da się nie wspomnieć o inspiracji wczesnym EBM i, rzecz jasna, Depeche Mode. Nie będę ukrywał, że muzykę Niemców znam słabo, ale ich koncert odebrałem bardzo pozytywnie, z uśmiechem na ustach. Urodzony w Iranie wokalista Steve Naghavi jest świetnym tancerzem, a ja zawsze podziwiam mężczyzn, którzy doskonale tańczą (gdyż ze mnie tancerz raczej kiepski). Jeśli lubicie synth pop, elektronikę i nową falę z dwoma męskimi wokalami to roztańczona muzyka And One łatwo może was oczarować. 

Odsłuch: https://andoneband.bandcamp.com/album/bodypop

Druga noc nieprzespana, na szczęście rzęsista ulewa nie sprawiła, że wyprawowy namiot pływał. Z rana spacer w lekkim deszczu po bułki, do ulubionej kawiarni na kawę oraz na cmentarz w Bolkowie w celach fotograficznych (jestem miłośnikiem urbexu, wulkanów i taphofilem, uwielbiam samotne cmentarne wędrówki i ciekawe epitafia, ostatnio miałem okazję odwiedzić dwa cmentarze w Wiedniu (Bezimiennych i Sankt Marxer), jeden na Teneryfie, jeden w Carcassonne oraz zabytkowy cmentarz żydowski we Wrocławiu, niestety cmentarz w Bolkowie jest dość nowoczesny, brak chociażby starej architektury cmentarnej, rzeźb, stylowych mauzoleów i grobowców rodzinnych). Jednak spacerek alejkami cmentarnymi wycisza, uspokaja. Potem przyszła kolej na piwo i wódkę w pubie parkowym oraz udanie się na pokaz mody gotyckiej na bolkowskim rynku i na pierwsze koncerty na zamku. Tytułem dygresji pod artykułami o gotyckim pokazie mody wystąpił istny wysyp prymitywnych hejterskich komentarzy, często od osób obu płci z nakładką polskiej flagi na zdjęciach profilowych. Jakież to katolickie i patriotyczne hejtować modelki i modeli w rozmaitych stylizacjach gotyckich. Nic dziwnego że zasadniczo subkultura gotycka jest outsiderska. I taka też powinna być. 

Cmentarz Bezimiennych: https://dtbbth.blogspot.com/2021/12/cmentarz-bezimiennych-friedhof-der.html

Pierwszy sobotni zamkowy koncert, który obejrzałem to Noktva, włoski zespół w stylistyce darkwave/post-punk/death rock. Niepokojący i mroczny. Intrygujące męskie i żeńskie wokale, aura tajemniczości i eterycznej ciemności. Koncertowo ten młody band wypada doprawdy intrygująco. Zresztą sprawdźcie sami, bo warto.

Odsłuch: https://batcaveproductions.bandcamp.com/album/like-seven-forgotten-tales

https://noktva.bandcamp.com/track/icarus

Po fajnym i na wskroś gotyckim koncercie Noktva zajrzałem na małą scenę na końcówkę koncertu Noche Obscura z Wrocławia. Nazwa zespołu kojarzy mi się trochę z estetyką jakiegoś zapomnianego Eurohorroru, ale ciężko mi wypowiedzieć się o samej muzyce, gdyż ją jedynie liznąłem. Stylistycznie eksperymentalny drone/sludge doom, czyli teoretycznie ciężkie dźwięki, które powinny przypaść mi do gustu. Natomiast subiektywnie marzy mi się funeral doom na Castle Party np. Evoken, Shape of Despair, Bell Witch, Ahab, itd, głównie ze względu na totalnie mroczny i żałobny nastrój, ale póki co nie kojarzę, aby ten subgatunek kiedykolwiek gościł na bolkowskim festiwalu. Szkoda.

Odsłuch: https://nocheoscura.bandcamp.com/album/gardens

Naut to z kolei post-punk/rock z Wielkiej Brytanii. Koncert bardzo poprawny, choć jakoś wybitnie mnie nie zachwycił. Na pewno chłopaki grają przebojowo, dynamicznie i rockowo, ale szczerze zabrakło mi w tym odpowiedniej dawki mroku i melancholii. Wokalista ma piękne długie włosy (tak powiedziała mi na koncercie przyjaciółka), ale Lacrimas Profundere poprzedniego dnia wypadli lepiej. Przynajmniej bardziej utkwili mi w pamięci ze względu na szalone wyczyny obecnego wokalu zespołu.

Odsłuch: https://nautuk.bandcamp.com/album/hunt

Szwedzi z Funhouse to w zasadzie weterani Castle Party, gdyż po raz pierwszy wystąpili na festiwalu w 1996 roku. Zagrali na zamku w Bolkowie także w 2021 roku i wówczas powstał album live z tego koncertu, do którego odsłuchu zapraszam poniżej. Funhouse powstali w 1986 roku, mają na koncie parę albumów studyjnych i grają tradycyjny rock gotycki w stylu Sisters of Mercy czy The Mission. Ich koncert może nie spowodował u mnie opadu szczęki, ale była to solidna porcja mało odkrywczego goth rocka. Mimo wszystko na tegorocznej edycji nie zabrakło weteranów goth rocka (XIII Stoleti, Nosferatu, Malaise i Funhouse). I bardzo dobrze, choć z drugiej strony formuła Castle Party aż się prosi o odświeżenie. 

Odsłuch: https://funhouse-gothnroll.bandcamp.com/album/one-night-in-a-dark-stormy-bolko-w

Koncert Włochów z This Eternal Decay na scenie parkowej widziałem jedynie fragmentarycznie, ale przypadł mi do gustu. To energiczna mieszanina melancholijnego synthpopu, darkwave'a i post-punka z Rzymu nasycona industrialnymi wpływami. Włosi mają jeszcze w tym roku wystąpić na Prague Gothic Treffen - rozważam wyjazd, ale póki co są to tylko plany. Generalnie mocno przepadam za włoskim onirycznym post-punkiem/darkwave np. Hapax, The Frozen Autumn, Winter Severity Index, European Ghost, Monumentum, itd. Jest w czym wybierać. W przypadku This Eternal Decay mam oczywiste skojarzenia z Hapax i European Ghost. I w sumie trochę żałuję, że widziałem jedynie kawałek koncertu Włochów. 

https://thiseternaldecayband.bandcamp.com/album/abs-luti-n

Fragmentarycznie, gdyż chciałem zobaczyć na żywo Niemców z Diorama. Podobnie jak Diary of Dreams to zespół ogromnie zasłużony dla sceny gotyckiej i hołubiony przez fanów. Zresztą to Adrian Hates, lider Diary of Dreams odkrył Diorama pod koniec lat 90tych, zanim zespół debiutował pierwszym albumem studyjnym "Pale" (1999). I choć w electropopie/darkwave Diorama nie brakuje melancholii i introspektywności, zespołowi nie obce są także szybsze i taneczne piosenki. Konkludując, koncert Diorama bardzo udany, ale znowu nie widziałem go w całości, gdyż szybko zszedłem na scenę parkową, by zobaczyć brytyjski Attrition. Wracając jednak do występu Diorama wybrzmiały m.in. "Gasoline" i "Advance". 

Odsłuch: https://www.youtube.com/watch?v=kYVI0keAqGE

Powstały w 1980 roku Attrition zadebiutował w 1982 roku dark ambientowym "Death House", inspirowanym horrorami o żombies. Potem Attrition był związany przez długie lata z amerykańskim labelem Projekt, który wydawał m.in. Lycia, Black Tape for a Blue Girl czy Love Spirals Downwards. I generalnie można uznać Attrition za pionierów dark ambientu i ethereal/neoclassical darkwave. To także zespół ważny dla festiwalu, gdyż wystąpił po raz pierwszy na Castle Party w 1998 roku. I powiem tyle: koncert Attrition był jednym z najlepszych na scenie parkowej. Hipnotyczny, abstrakcyjny, z głębokim wokalem Simona Bowesa i operowym śpiewem Julii. Byłem pod takim wrażeniem, że po zakończeniu koncertu bisem w postaci "Adam and Eva (the resurrection)" wnet poleciałem na merch, by kupić ostatni album Attrition "The Black Maria" (2024). 

https://attritionuk.bandcamp.com/album/the-black-maria

Po zakupach wróciłem na parkową, by zobaczyć kolejny dobry koncert, tym razem niemieckich post-punkowców Escape with Romeo. Skojarzenia w przypadku Niemców są akurat oczywiste: Pink Turns Blue, gdyż wokalista i gitarzysta zespołu Thomas Elbern zasilał w latach 80tych skład PTB. Nie będę się tutaj wymądrzał, że znam dokładnie twórczość Escape with Romeo, jednak gig mi się podobał: energiczny, pełen werwy, profesjonalny, atmosferyczny.

Odsłuch: https://escapewithromeo.bandcamp.com/album/psalms-of-survival

Katatonia na scenie zamkowej (jako headliner) mnie jednak ciut rozczarowała, gdyż wyczekiwałem tego koncertu od 2012 roku (wówczas widziałem Szwedów w towarzystwie Junius i Alcest). Już relacje znajomych z koncertu Katatonii na Summer Dying Loud 2023 podkreślały słabą formę wokalną Jonasa Renkse. I moje obawy tym samym się potwierdziły. Miałem wrażenie, że wokale Jonasa na castlowym koncercie są po prostu kiepskie. Mimo wszystko nie spisałem tego koncertu zupełnie na straty, gdyż do pewnego momentu (do płyty "Viva Emptiness" z 2003 roku) Katatonia była dla mnie ważnym zespołem. Miło było usłyszeć na żywo choćby "Teargas" czy "Ghost of the Sun". A i momentami zespół brzmiał całkiem ciężko, metalowo. Posępnego klimatu dopełniał niezbyt intensywny deszcz, który opadał na zgromadzoną pod sceną widownię. Wiem jednak, że sporo osób wychodziło w trakcie koncertu Katatonii. Tak czy owak, Jonas wychwalał polską publiczność i stwierdził, że Polska jest jego ulubionym (po Szwecji) krajem i chce tutaj wracać koncertowo.

Set-lista: "Birds", "Lethean", "Colossal Shade", "Soil's Song", "Forsaker", "Opaline", "Ghost of the Sun", "Austerity", "Behind the Blood", "Leaders", "Old Hearts Fall", "Deliberation", "Flicker", "Teargas", "The Winter of Our Passing", "My Twin", "Atrium", "July", "Evidence".

Trzecia noc nieprzespana, odczuwam coraz większe zmęczenie, ale idę jeszcze na after zarówno na scenie parkowej, jak i w Hacjendzie. Trochę tańczę. Nadchodzi niedziela, czyli ostatni dzień festiwalu. Niedzielny lineup mnie nie zachwyca, zatem postanawiam spędzić ten dzień spokojnie, bez biegania.

Zahaczam na moment o zamkowy koncert Lorien (gotycki metal), potem o Ira Noctis (agresywny aggrotech/dark electro z Wałbrzycha) na scenie parkowej. W przerwie pomiędzy tymi koncertami idę na piwo ze znajomymi do pubu parkowego koło Leszego. Następnie bawię się na koncercie synthpopowego Lakeside X z Czech (całkiem przyzwoity gig zespołu, którego kompletnie wcześniej nie znałem), potem idę na zamek, by zobaczyć fragmentarycznie Closterkeller, zespół Anji Orthodox, ogromnie zresztą zasłużony zarówno dla Castle Party, jak i dla rodzimej sceny gotyckiej lat 90tych. Od razu napiszę, że muzyka Closterkeller to zupełnie nie moja bajka, acz niektóre co bardziej znane piosenki rodaków lubię np. słynne "Władza" czy "W moim kraju". Dlatego też wypowiem się o koncercie neutralnie: publiczność dopisała i bawiła się (jak mniemam) doskonale. No i nie da się odmówić Anji charyzmy i totalnego obycia scenicznego. Ja jednak czekałem na austriacki projekt EBM/dark electro/dark industrial Nachtmahr, którego członkiem jest Thomas Rainer z L'ame Immortelle. 

I było na co czekać. Prowokacyjny i chwilami agresywny koncert z dwiema powabnymi dziewczynami w mundurach, które strzelały do publiczności z karabinów na wodę, wiązały się łańcuchami, biczowały na scenie, itd. Wybrzmiały m.in. "Tanzdiktator", "I Hate Berlin" (cover Second Decay), "El Chupacabra", "Liebe, Lust und Leid", "Luzifer", "Madchen in Uniform", "Beweg dich!" czy "Feuer frei". Pomiędzy wykywaniem poszczególnych piosenek Thomas sporo konwersował z polską i zagraniczną (także niemiecką) publicznością, pytał m.in. o to, jak się mówi "Madchen in Uniform" po polsku. Generalnie obok Combichrist Nachtmahr zagrał najagresywniejszy koncert dark elektroniczny na Zamku. 

Odsłuch: https://www.youtube.com/watch?v=Sr-z292pyJI

Po zakończeniu koncertu Nachtmahr szybko trzeba było przemieścić się na scenę parkową, by doświadczyć mechanicznego industrialu/EBM Orange Sector. I znowu bawiłem się doskonale przy tych surowych, acz tanecznych dźwiękach dark industrialnych. Kolejny projekt, którego twórczość muszę prędzej czy później nadrobić.

Odsłuch: https://infactedrecordings.bandcamp.com/album/alles-wird-gold

Na zamykającym trzydziestolecie Castle Party zamkowym koncercie The Mission zmęczenie dawało mi się już we znaki, ale wytrwałem do końca. No cóż, weteranów rocka gotyckiego z UK trzeba po prostu zobaczyć w scenerii zamkowej, tym bardziej że nie byłem na warszawskich koncertach The Mission. Zresztą mam nieodparte wrażenie, że The Mission jest w Polsce zespołem ogromnie cenionym i lubianym. A takie piosenki jak "Wasteland" czy "Butterfly on a Wheel" weszły już do kanonu muzyki gotyckiej. Dowodzony od lat przez Wayne'a Husseya (ex-Sisters of Mercy) zespół zagrał naprawdę fajny i porywający koncert. Warto dodać, że forma wokalna Husseya wciąż błyszczy. To było świetne zwieńczenie 30 edycji Castle Party.

Set-lista: "Wasteland", "Beyond the Pale", "Hands Across the Ocean", "Swoon", "Garden of Delight", "Kindness is a Weapon", "Severina", "Like a Child Again", "Afterglow", "Butterfly on a Wheel", "Kingdom Come", "Deliverance" oraz zagrane na bis "Wake (RSV)", "Met-Amor-Phosis", cover Depeche Mode "Never Let Me Down Again", "Tower of Strengh".

Po koncercie The Mission mimo zmęczenia poszedłem jeszcze trochę pobawić się na agresywnym secie DJ-skim Nysroka Infernaliena z Alien Vampires. Potem namiot i desperacka próba snu, szybkie pakowanie w poniedziałek rano i poranny powrót z Wrocławia pociągiem do Poznania. Wreszcie odsypianie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz