sobota, 24 sierpnia 2013
Maniak/ Maniac (2012) - recenzja
Choć remake "Maniaka" z Elijahem Woodem widziałem już po raz pierwszy kilka miesięcy temu to wczoraj postanowiłem dać temu horrorowi kolejną szansę. W zasadzie nadal ciężko mi nie zgodzić się z tym, co wcześniej napisałem o tym filmie w zestawieniu z oryginałem z 1980 roku:
"Maniak" (1980) Williama Lustiga z Joe Spinellem w roli morderczego psychopaty, który zabija młode kobiety, po czym skalpuje je, aby przystroić swoją kolekcję manekinów jest kwintesencją kina grindhouse i zarazem jednym z moich ulubionych slasherów/serial killer movies. Jak na jego tle wypada remake Francka Khalfouna? Hmm, całkiem przyzwoicie. Niemal wszystko gra, tak jak powinno grać: ujęcia z pierwszej perspektywy, sceny stalkingu, świetny soundtrack, krwawe sceny morderstw, porządne efekty specjalne i gore, itd. Rodzi się jednak pytanie: po co nakręcony został remake, skoro fabularnie różni się od oryginału w zasadzie nieznacznie??? No bo co zostało zmienione? Upstrzone bezdomnymi Los Angeles zamiast stęchlizny ulic Nowego Jorku, młodszy maniak (Elijah Wood), więcej manekinów, wytatuowane dziewczęta jako ofiary maniaka, które Frank wyszukuje na portalach randkowych, itd. Brak za to wspaniałej eksplozji głowy z oryginału, którą tak pieczołowicie stworzył maestro make-up Tom Savini, brak wgniatającego suspensu sceny stalkingu w metrze... za to więcej nagości, co w zamierzeniu miało nawiązywać do złotej dekady kina grindhouse exploitation. Problem tkwi w tym, że brud w "Maniaku" (2012) Khalfouna wydawał mi się zbyt wykalkulowany czy wręcz sterylny. Po prostu w tych nowych produkcjach nie da się w zadowalający sposób odtworzyć tej chorej, specyficznej aury jaka charakteryzowała np. takie horrory jak "The Texas Chainsaw Massacre" (1974), "Eaten Alive" (1976), "Deranged" (1974), "Nightmare" (1981) czy właśnie "Maniac" (1980). Aury pełnej brudu i moralnej degeneracji...
W dodatku filigranowy Elijah Wood moim zdaniem nie nadaje się do roli seryjnego mordercy kobiet. Pal licho, że Wood bywa kojarzony jako hobbit Frodo Baggins z "Władcy pierścieni" Petera Jacksona... i niestety nie posiada postury i złowieszczej charyzmy Joe Spinella. Wood nie przeraża, w zasadzie budzi jedynie współczucie, choć w rimejku starano się pogłębić jego rys psychologiczny. Niemniej to miłe, że tak drastycznie postanowił zmienić aktorski wizerunek. Sceny skalpowania ofiar są efektowne; ba, skalpowanie w horrorze Khalfouna wydaje się być tak proste jako obieranie pomarańczy ze skóry. Morderstwo na opuszczonym parkingu samochodowym jest autentycznie brutalne; fani oryginału wychwycą tutaj ukłon w stronę plakatu kinowego "Maniaka" Williama Lustiga (odbicie mordercy na karoserii samochodu). Nie obyło się też od nawiązań wobec postaci Victora Frankensteina oraz "Gabinetu doktora Caliagari" (1920) Roberta Wiene, czołowego reprezentanta niemieckiego ekspresjonizmu. No i spodobała mi się również kwestia dialogowa Wooda, który powiedział, że "manekiny mają często więcej osobowości niż ludzie".
Horror z tego solidny jak na remake, ale preferuję oryginał. Mimo wszystko moim ulubionym serial killer movie nadal pozostaje niemiecki "Angst" (1983) Geralda Kargla z genialną ścieżką dźwiękową Klausa Schultze.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz