sobota, 12 czerwca 2021

Lycia "Casa Luna" (2021) - recenzja

Lycia to dla mnie zespół bardzo ważny. Powstał pierwotnie jako jednoosobowy projekt ethereal darkwave w 1988 roku z inicjatywy multiinstrumentalisty Mike'a VonPortfleeta. Mroczne, lodowate dźwięki z albumów takich jak "Ionia" (1991) czy "A Day in the Stark Corner" (1993) darzę szczególnym sentymentem, gdyż wciągnęły mnie bez reszty. Zresztą nie tylko mnie. Lycia była jednym z absolutnie ulubionych zespołów lidera Type O'Negative, Petera Steela, który zabrał zespół we wspólną trasę. Uwielbiany w Polsce, niestety zmarły od 2010 roku frontman Type O'Negative nazwał Lycia z czasów "A Day..." najbardziej depresyjną muzyką, jaką kiedykolwiek usłyszał." Nic w tym dziwnego, gdyż niektóre piosenki Lycia zawierają ogromny ładunek mroku i smutku. To muzyka atmosferyczna, głęboko nastrojowa, odrealniona, oniryczna. Mike przyznał w jednym z wywiadów, że w młodości był fanem Joy Division, Bauhaus, wczesnego Killing Joke czy Echo and the Bunnymen, zatem chciał przemycić do Lycia podobny ładunek emocjonalny. I udało mu się to w dwójnasób. Fanami zespołu oprócz Petera Steele'a są jeszcze Scott Conner z depressive black metalowego Xasthur czy funeral doom metalowcy z fińskiego Shape of Despair (udany cover "Estrella"). 

Osobiście uważam, że Lycia jest zespołem pionierskim dla eterycznego darkwave'a - tak jak Christian Death dla death rocka, Sisters of Mercy, Bauhaus czy Fields of the Nephilim dla rocka gotyckiego czy Throbbing Gristle i SPK dla industrialu. Jeśli lubicie oniryczne brzmienia shoegaze a la Slowdive czy My Bloody Valentine oraz eteryczny darkwave zespół Mike'a i Tary Vanflower po prostu trzeba znać. 

Po "Casa Luna", najnowszym mini-albumie Lycia spodziewałem się logicznej kontynuacji brzmień zawartych na poprzednim długograju Amerykanów "In Flickers" (2018). I w tej materii absolutnie się nie zawiodłem. Dodam jeszcze, że "In Flickers" to genialny, wciągający bez reszty, niezwykle oniryczno-transowy album z mocno zróżnicowaną, doskonale zaaranżowaną i zaśpiewaną muzyką, w skład której wchodzą numery taneczne, ale też bardziej wyciszone, nastrojowe. W zasadzie jedynym większym zaskoczeniem na "Casa Luna" jest numer drugi "Do You Bleed?", zgrzytliwy, posępny, industrialny, który skojarzył mi się w trakcie pierwszego odsłuchu z Godflesh. Na pewno nawiązuje on brzmieniowo do czasu "Wake", "Ionia" oraz do debiutu Bleak. To zdecydowanie najcięższy utwór na "Casa Luna". Reszta zawartości "Casa Luna" to najczystszy ethereal darkwave z numerami tanecznymi ("Except", "Galatea"), ale też pięknymi, refleksyjnymi, rozmarzonymi ("On the Mezzanine", "Salt & Blood"). Oczywiście wspomniane piosenki taneczne tj. "Except" czy "Galatea" przesycone są nastrojem chwytającej za serce melancholii. To smutna potańcówka przeznaczona dla ludzi wrażliwych, introwertycznych, szukających w muzyce doznań i emocji. Konkludując, Lycia na "Casa Luna" wciąż brzmi świeżo i marzycielsko. W końcu nie mogło być inaczej. 

Chciałbym, aby Lycia był zespołem bardziej znanym w Polsce. Na koniec mała dygresja: znam obecnie tylko dwie rodzime niszowe audycje muzyczne (Melodie Mgieł Nocnych czy Kontrapunkt), w których prezentowana jest mroczna i melancholijna muzyka (post-punk, darkwave, rock gotycki, shoegaze, neofolk, neoclassical, dark ambient, dark electro, etc.) Próbowałem zainteresować takimi brzmieniami redakcję Radia Nowy Świat czy Radia 357, ale bez powodzenia. Szkoda.

Dla zachęty "Except":

https://www.youtube.com/watch?v=FRBIILG1-cQ

I całość "Casa Luna" do odsłuchu:

https://lycia.bandcamp.com/album/casa-luna 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz