Niezwykle opresyjny, przesycony smutkiem i intensywną melancholią
radziecki film post-apo o fizyku-nobliście, który w świecie
post-nuklearnych zgliszcz i zagłady ukrywa się z grupą ocalałych (w tym z
umierającą żoną) w piwnicach biblioteki i w swoim umyśle pisze listy do
martwego (?) syna. Listy, które nigdy nie zostaną przez odbiorcę
odczytane.
"Listy martwego człowieka" wyreżyserował Konstantin
Łopuszanski, podwładny Andrieja Tarkowskiego (słynny "Stalker" z 1979
roku). Wpływ filmów Tarkowskiego w "Listach" jest zauważalny: powolne i
kontemplacyjne tempo akcji, nierzeczywista, mocno kojarząca się z
industrialnym urbexem wizja zgliszcz współczesnego świata, zielonkawy
akcent monochromatycznej kinematografii wzmacniający atmosferę
wszechobecnego rozkładu i dojmującej niepewności.
Niepokojąca i
pesymistyczna wizja w "Listach martwego człowieka" zakłada, że
ludzkość poprzez arogancką pychę i nieustanną chciwość nieuchronnie
zmierza ku samozagładzie. Być może istnieje jednak nadzieja, gdyż film
kończy się humanitarnym cytatem ze słynnego apelu Alberta Einsteina i
Bertranda Russela: "There lies before us, if we choose, continual
progress in happiness, knowledge, and wisdom. Shall we, instead, choose
death, because we cannot forget our quarrels? We appeal as human beings
to human beings: Remember your humanity, and forget the rest!" Czy można
w ogóle wyobrazić sobie Ziemię bez ludzkości?
Najpiękniejszym cytatem z filmu, który od razu utkwił mi w pamięci jest jednak ten poniższy:
"And
love created art, an art which reflects our unbearable yearning for
perfection, our immense despair, our endless cry of terror...”
Wybitne, posępne i brutalnie realistyczne kino.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz