Pamiętam, że kupiłem "Messiah of Evil" wiele lat temu na DVD i film mnie zachwycił, zatem postanowiłem ten wysmakowany dreszczowiec odświeżyć. Narracja w fabule pochodzi od młodej kobiety umieszczonej w szpitalu psychiatrycznym, a film otwiera jej ostrzeżenie: "They say nightmares are dreams perverted"... Arletty (zjawiskowa Marianna Hill) udaje się na kalifornijskie wybrzeże do odizolowanego nadmorskiego miasteczka Point Dune, by odnaleźć ojca-malarza (Royal Dano). Na miejscu natyka się na dobrze ubranego hipisa (Michael Greer) oraz jego dwie groupies, a także na wypełniony dziwacznymi zapiskami dziennik ojca. Od tej pory fabuła filmu rozmywa się w koszmarną halucynację...
Świetna atmosfera, mocno odrealniona i somnambuliczna, by nie rzec lovecraftowska, wzorcowo wykreowany nastrój osamotnienia. Generalnie "Messiah of Evil" można potraktować jako quasi-surrealistyczne i pop-artowe skrzyżowanie "Karnawału dusz" (1962) Herka Harveya z "Nocą żywych trupów" (1968) George'a A. Romero. Ale w trakcie seansu można mieć także skojarzenia z takimi horrorami jak np. "Miasto żywych trupów" (1980) Lucio Fulciego, "Dead and Buried" (1981) Gary'ego Shermana, "Świt umarłych" (1978) George'a A. Romero (znakomita scena w supermarkecie), etc. Do tego dochodzi wspomniany odrealniony nastrój jakże charakterystyczny dla naprawdę licznych Eurohorrorów i gialli z lat 70-tych. Z tego względu warto odświeżyć "Mesjasza zła" po latach albo obejrzeć go po raz pierwszy.
Pierwszy seans: 29 października 2008 roku, film ponownie obejrzany 26
maja 2022 roku. Sceny w supermarkecie i kinie znakomite! Podobnież
dziwaczne i niepokojące pop-artowe obrazy na ścianach domu artysty. Samotność i melancholia w obrazach Edwarda Hoppera się kłania.
Konkludując, "Mesjasz zła" aka "Dead People" to parasomnia w estetyce horroru.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz