niedziela, 9 marca 2014
Bestial Raids, One Tail, One Head, Svartidaudi, Mare, Mgła - 7 marca 2014 roku (fotorelacja)
Są takie koncerty, które w pamięci zostaną na długo. Oto jeden z nich. Southern Discomfort & No Solace - Untamed & Unchained, fantastyczny polsko-norwesko-islandzki skład. I bilety, które rozeszły się w ciągu zaledwie paru dni. W tym przypadku wytrwale śledziłem Fejsbooka imprezy i jak tylko zaczęła się sprzedaż przelałem kasę na konto organizatorów, aby mieć zapewniony wstęp do krakowskiego Lizard Kinga. Zaiste miejsce nietypowe na organizację koncertu black metalowego, no bo w końcu w owym klubie pojawiają się takie tuzy polskiej rąbanki jak IRA. :-) Podróż telepiącym się pociągiem z Poznania do Krakowa zajęła mi 8 godzin. Pobudka przed 4 rano, dojazd na poznański dworzec z komercyjnym molochem, pociąg o 6:27 rano, w Krakowie byłem około 14.30. Zjadłem coś, skoczyłem do bankomatu, bez problemu odnalazłem klub i cierpliwie czekałem aż zaczną wpuszczać. Zaczęli jakoś po w pół do piątej.
W pierwszej kolejności obszedłem stoiska z merchem i zrobiłem małe zakupy. Trzy CD: ostatnia Mgła, nowy Kriegsmachine i Svartidaudi "Flesh Cathedral", do tego jeszcze t-shirt islandzkiej kapeli. Potem wyczekiwanie na znajomych i na otwierający akt, czyli Bestial Raids. Oprawców z BR widziałem wcześniej na żywo jak supportowali w Poznaniu Necros Christos i Grave Miasma i już wtedy miażdżyli okrutnie. Nie inaczej było tym razem. Bestialska death/black metalowa rzeźnia, piekielny brud, odór siarki, odwrócone krzyże, naboje i maski gazowe. Wyłapałem "Ceremonial Bloodshed", "Debauchery Enthroned" i "Mort Squadron", zaprezentowali także dwa numery z nadchodzącej płyty. Pod sceną młyn okrutny, ale tego akurat można się spodziewać zawsze gdy Bestial Raids gra.
One Tail, One Head znałem tylko z tego, co jest na Youtube. Podobnie jak Mare One Tail, One Head przynależy do zrzeszenia zespołów z norweskiego Trondheim, tzw. sceny Nidrosian Black Metal. W czasach wikingów Trondheim nazywało się Nidaros, stąd też zapewne ta nazwa. Wszystkie kapele black metalowe z tej lokalnej sceny wydaje Terratur Possessions. Wszystkie, a mianowicie Mare, One Tail, One Head, Vemod, Celestial Bloodshed, Min Kniv, Black Majesty, Dark Sonority, Kaosritual, Sarath, Selvhat, itd (mogłem jakieś zespoły pominąć, wybaczcie). Jeśli chodzi o koncert One Tail, One Head to wrażenia jak najbardziej pozytywne. Energetyczny old-schoolowy black metal, w którym znalazło się miejsce i na wściekłe blast beaty i na umiarkowane tempa. Punkowa energia i intensywność, niesamowity wokalista Luctus przypominający mi pod kątem prezencji scenicznej Erika z Watain. Dobry set, któremu towarzyszyło szaleństwo pod sceną.
Po One Tail, One Head przyszła kolej na Islandczyków ze Svartidaudi. Poznałem tą kapelę, a konkretnie ich dewastujący debiut "Flesh Cathedral" (2012) jakoś na początku 2013 roku. I od razu przypadła mi do gustu. Totalna psychodelia black metalowej ciemności, idealna synergia złowieszczego black metalu i posępnego doom metalu. Muzyka złowroga i barbarzyńska, pełna podskórnego terroru. Przy koncercie Svartidaudi stałem zahipnotyzowany tuż pod sceną chłonąc ów pulsujący wylew islandzkiej magmy. Fenomenalny bas, przerażające do szpiku kości wokale Sturli Viðar, emanacja zła w najbardziej pierwotnej postaci. Muzycy ukryli twarze za czarnymi chustkami a la bandana (Brujeria, anyone?) i skupili się na długaśnych kompozycjach z "Flesh Catherdral". Zagrali np. "Perpetual Nothing" czy "Psychoactive Sacraments" i uczynili to w taki sposób, że miałem ciarki na plecach.
Byłem niezmiernie ciekaw jak zaprezentuje się kolejny reprezentant sceny Nidrosian Black Metal, czyli norweski Mare. Na scenie zapadła ciemność, pojawiły się świeczniki, kadzidła i ludzkie czaszki. Potem wkroczyli muzycy Mare i rozpoczął się black metalowy rytuał. Muszę przyznać, że podoba mi się owo mocno zrytualizowane podejście do black metalowej sztuki jakie zaprezentowało Mare. Dramatyczne i zarazem pogrzebowe. W dodatku świetnie wkomponowały się w tę specyficzną atmosferę intonacyjne wokale znanego z Vemod i Celestial Bloodshed Kvitrima. Troszeczkę przypominały mi sposób śpiewania Attili Csihara z Mayhem. Scenografia koncertu na plus; można było przez moment stać się świadkiem/uczestnikiem jakiegoś przerażającego okultystycznego rytuału. Doskonały koncert przemawiający do mnie zarówno muzycznie, jak i wizualnie. Mare zagrało m.in. "These Fountains of Darkness", "Flaming Black Zenith" oraz "Labirynth of Dying Stars".
Na zakończenie krakowska Mgła. Kapela ogromnie ceniona u nas, jak i za granicą. Nic w tym dziwnego, gdyż jest to bezapelacyjna czołówka polskiej sceny black metalowej. Muzycy Mgły posiadają perfekcyjną zdolność kontrastowania przykuwających uwagę melodii z duszną od mroku, klaustrofobiczną atmosferą. W dodatku Mgła koncertuje w Polsce dość rzadko, co oplata zespół nimbem tajemniczości. Tak naprawdę trudno mi ubrać w słowa koncert Mgły. To była drgająca amplituda napięcia, mroczny przypływ dusznej, chwytającej za gardło intensywności. W muzyce Mgły pulsuje potężna, obezwładniająca siła. Pod sceną zrobiło się gęsto, publikę ogarnął amok. Mgliste misterium zakończyło się dość szybko (po 50 minutach), a potem nie pozostało już nic innego niż zamelinować się w knajpie i poczekać do piątej rano na Polski Bus do Wrocławia. Na zakończenie set-lista Mgły (nie mam bladego pojęcia czy kompletna): "Mdłości I", "Mdłości II", "Groza III", "With Hearts Toward None I", "With Hearts Toward None III", "With Hearts Toward None VII"...
Podziękowania dla organizatorów koncertu oraz wszystkich znajomych, z którymi miałem przyjemność spędzić czas czy zamienić choć kilka słów.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz