sobota, 1 marca 2014
Tower of Evil/ Horror on Snape Island (1972) - recenzja
Mam obsesję na punkcie opuszczonych wysp. Fascynują mnie niedostępne dla szarego człowieka skrawki lądu, skaliste i chłostane silnymi wiatrami. Stanowią one wdzięczne miejsca dla tła akcji licznych filmów grozy typu slasher np. "The Slayer" (1982) J.S. Cardone, "American Gothic" (1988) Johna Hougha czy "Humongous" (1982) Paula Lyncha. Brytyjski "Horror on Snape Island" (1972) w reżyserii Jima O'Connolly to jeden z pierwszych slasherów (proto-slasherów) osadzonych na samotnej wyspie. A wszystko zaczyna się od polowania na ukryty skarb należący przed wiekami do króla Fenicjan.
Dwóch rybaków cumuje u brzegu otoczonej wianuszkiem mgły Snape Island. Schodzą na ląd i odnajdują zmasakrowane zwłoki trójki nastolatków: ucięta głowa dziewczyny toczy się po schodach, jeden z chłopców leży nagi pośród skał, inny jest nabity na wielką lancę. Stary Gurney natrafia na jedyną ocalałą z masakry osobę: nagą, okrwawioną i histeryczną Penny, która wielokrotnie dźga rybaka... i biegnie rozszalała dalej. Tam obezwładnia ją Gurney junior. Dziewczyna trafia do szpitala w Londynie. Opiekuje się nią Dr. Simpson i to z jego pomocą dowiadujemy się, że dziewczyna nie zabiła swoich towarzyszy, zrobił to ktoś inny. Jeden z nastolatków został zamordowany antyczną fenicjańską włócznią. To sprawia, że kurator muzeum (Dennis Price) organizuje ekspedycję na Snape Island, by odszukać ukryty tam skarb. Towarzyszy mu czwórka archeologów, prywatny detektyw, a także Hamp i jego długowłosy siostrzeniec Brown. Ostatnimi mieszkańcami wyspy byli szalony brat Hampa oraz jego żona, którzy zaginęli w tajemniczych okolicznościach na morzu. Wkrótce rozpoczyna się seria brutalnych morderstw; nikt nie jest bezpieczny na Snape Island...
Świetny brytyjski slasher pełen golizny i krwawych scen morderstw. Od razu rzuca się w oczy, że nakręcono go w studio filmowym, niemniej nie przeszkadza to w odbiorze filmu. Mamy tutaj wyspę z latarnią morską i tajemniczego mordercę kryjącego się wśród skał, perfekcyjnie utkaną atmosferę izolacji, gnijące trupy, niepokojące odgłosy przypominające gwizdy czy ukryte pieczary. Jeśli jesteście fanami horrorów typu slasher "Tower of Evil" powinien przypaść wam do gustu. Obok "Fright" (1971) Petera Collinsona i "A Bay of Blood" (1971) Mario Bavy to jeden z pionierskich reprezentantów tego jakże obszernego gatunku filmowej grozy.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz