czwartek, 13 marca 2014
Teitanblood "Death" (2014) - recenzja
Na płytę CD z Agonii jeszcze czekam, ale po kilkukrotnym przesłuchaniu drugiego albumu hiszpańskich piewców chaosu i blasfemii Teitanblood wymownie zatytułowanego "Death" ("Śmierć") muszę przyznać, że mam do czynienia z majstersztykiem przerażającego bestialstwa. "Death" śmiało można uznać za kontynuację orgii przemocy zawartej na EP-ce "Woven Black Arteries " (2012). Album ów jest jednak nieco bardziej przyswajalny niż poprzedni długograj duetu "Seven Chalices" (2009), ale nie ze względu na atmosferę (ta jest nadal tak gęsta, że można ją kroić nożem) - bardziej chodzi mi o klarowniejsze brzmienie całości. W przypadku najnowszego dokonania Teitanblood mamy do czynienia z iście piekielnym tornadem ultra-agresji i opętania; tornadem, który dewastuje wszystko na swojej drodze. I nie zna litości. Wokale NSK to pieprzony obłęd, perfekcyjnie lawirowanie pomiędzy morderczym growlingiem, a odrażającym black metalowym skrzekiem. Niektóre kawałki na "Death" (2014) czasowo zbliżają się do doom metalowych kolosów np. paranoidalnie wściekły (przez pierwsze 7 minut trwania) 16-minutowy "Silence of the Great Martyrs", ale gdzieniegdzie pojawiają się miażdżące doomowe zwolnienia (np. w "Plagues of Forgivness"). Muzyka Teitanblood to przede wszystkim przerażający dźwiękowy chaos pełen nieludzkich wokali, złowieszczych chórów, rytualnego wycia, gwałtownego riffowania i masakrującej perkusji J. Naprawdę jestem pełen podziwu dla Teitanblood, gdyż ową black death metalową Bestię Apokalipsy tworzą zaledwie dwaj muzycy (NSK i J). Zastanawiam się czy byliby w stanie odtworzyć piekło swoich kompozycji na żywo, niestety Teitanblood nie koncertuje (pomarzyć zawsze można). Pogrom i jeszcze raz pogrom. I jeden z moich kandydatów na album roku 2014, przynajmniej jeśli chodzi o masakrujący, chaotyczny i zrytualizowany black death. Od tego krążka czuć intensywny trupi odór.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz