Dziś Prima Aprilis. Nie będę bawił się w jakieś głupawe żarty, wyssane z palca niusy czy żenujące prowokacje. Nie bawi mnie ten dzień ani też kompletnie nie obchodzi. Ostatnio zrobiłem sobie jednak przerwę od kina grozy i skupiłem się na muzyce, zatem dziś postanowiłem w ramach odmiany pogrzebać na półkach z DVD. Wybrałem "Slaughter High" (1986) George'a Dugdale'a, Marka Ezry i Petera Littena (trójka reżyserów!), jeden z horrorów mojego dojrzewania... i jakież było moje zdziwienie, gdy w trakcie seansu przypomniałem sobie, że akcja "Szkoły zarzynania" rozgrywa się w Prima Aprilis 1 kwietnia. Być może właściwszym wyborem byłby slasher Freda Waltona "April's Fools Day" z 1986 roku, ale byłby to jednak wybór nazbyt oczywisty. To trochę tak jak z seansem kanadyjskiego górniczego slashera "My Bloody Valentine" (1981) w Walentynki. Wracając do "Slaughter High" miałem ów niskobudżetowy horror nagrany na kasecie video z Polsatu pod tytułem "Jatka". Pierwszy seans "Szkoły zarzynania" (ten z kolei tytuł pochodzi z katalogu Video Comfort) zaliczyłem jeszcze w czasach liceum, w styczniu 2000 roku właśnie na Polsacie. Piękne czasy.
"Slaughter High" wyprodukował Dick Randall, producent dwóch makabrycznych slasherów "Pieces" (1981) i "Don't Open Till' Christmas" (1986). W filmie final heroine zostaje Caroline Munro, królowa krzyku z lat 80-tych, która wystąpiła w "Maniac" (1980) Williama Lustiga czy "The Last Horror Film" (1984) Davida Wintersa. Scenariusz "Szkoły zarzynania" jest błahy: Marty Rentzen to typowy kujon (zapalony chemik), czyli po amerykańsku nerd. W dodatku prawiczek, a ci łatwego życia w szkole nie mają. Marty pada więc ofiarą okrutnego żartu z rozmysłem przygotowanego przez Skipa, Carol i kilku innych (lekko podstarzałych) nastolatków należących do szkolnej kliki, a mającego związek z podtapianiem w muszli klozetowej. Nadto w laboratorium, w którym Marty prowadzi chemiczne doświadczenia dochodzi do eksplozji, jego twarz zostaje oblana kwasem azotowym... i wrzeszczący z bólu Marty trafia do szpitala psychiatrycznego. Pięć lat później wszyscy dręczyciele Marty'ego zostają zaproszeni na reunion po latach do opuszczonego szkolnego campusu. Nikt z nich nie wie kto stoi za tym pomysłem. Na miejscu czyha na nich śmierć pod postacią ukrytego za maską królewskiego błazna mordercy. Rozpoczyna się seria wymyślnych morderstw...
Akcja "Slaughter High" toczy się w Wielkiej Brytanii, a aktorzy gadają z amerykańskim akcentem. Caroline Munro budzi się z nietkniętym make-upem. Nie mam pytań. Dick Randall, producent filmu pojawia się w epizodzie jako... producent filmowy (na ścianie wisi plakat "Pieces"!). Sceny morderstw w "Szkole zarzynania" są doprawdy pomysłowe: eksplodowanie wnętrzności po wypiciu zatrutej puszki z piwem, utopienie w dziurze pełnej mułu, usmażenie kopulującej parki w trakcie orgazmu (w slasherach seks = śmierć, nie inaczej jest tutaj), itd. Moją ulubioną sceną jest wszak bolesna kąpiel pewnej ochlapanej krwią panienki w wannie. W pewnym momencie z kranu zaczyna lecieć żrący kwas, a dziewczyna nadal bierze kąpiel... i drze się wniebogłosy konając! Absurd goni absurd i absurdem pogania. Sceny morderstw w "Slaughter High" pozbawione są suspensu, lecz ogląda się je z rogalem na twarzy. A ścieżka muzyczna Harry'ego Manfrediniego (nadworny kompozytor serii "Piątek trzynastego") wyraźnie zapożycza z horrorów o Jasonie Voorheesie. Co ciekawe, aktor grający Marty'ego, Simon Scuddamore, popełnił samobójstwo tuż po nakręceniu "Slaughter High". Nie wytrzymał presji otoczenia?
Głupiutki slasher, ale przyjemny w odbiorze. Może kiedyś odświeżę go jeszcze w towarzystwie (nie)obeznanych z B-klasowym kinem znajomych.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz