"Żywię podziw tylko dla dwóch rodzajów ludzi: dla tych, co w każdej chwili mogą oszaleć, i dla tych, co w każdym momencie mogą odebrać sobie życie. Tylko oni robią na mnie wrażenie, gdyż jedynie w nich kłębią się wielkie namiętności i wykluwają wielkie przemiany." - Emil Cioran, "Na szczytach rozpaczy".
Nieprzypadkowo rozpoczynam recenzję "Ephemeris" black metalowego Misanthur od cytatu z "Na szczytach rozpaczy" podówczas młodego, 22-letniego filozofa Emila Ciorana, gdyż nad tą płytą unosi się mroczny duch mizantropii charakterystycznej dla jego twórczości. Sam miałem okazję czytać ten manifest nihilizmu jeszcze przed osiągnięciem trzydziestki i wywarł na mnie spore wrażenie jako swoista próba odreagowania młodego, pogrążonego w depresji i kompletnie zagubionego człowieka. Miałem w swoim życiu dość intensywny okres zagłębiania się w literaturę mroczną, chłodną, gorzką, często nihilistyczną ("Podróż do kresu nocy" Celina z 1952 roku, wiersze Georga Heyma, Georga Trakla, Charlesa Baudelaire'a, Kazimierza Ratonia, etc.) Niewykluczone, że wrócę kiedyś do tych książek i tomików z mojej prywatnej biblioteki, ale obecnie jestem i tak przytłoczony nadmiarem nieprzeczytanej literatury (zwłaszcza popularnonaukowej, którą uwielbiam i czasem tutaj recenzuję). A także ogromem nie przesłuchanej muzyki. W zasadzie przez lata znacznie ograniczyłem pisanie tutaj recenzji - z powodu braku czasu i weny twórczej. Z drugiej strony opisuję zazwyczaj płyty, które mi się podobają. Szkoda mi cennego czasu na pisanie o muzyce, która kompletnie nie trafia w moje gusta.
W debiutanckim albumie "Ephemeris" częstochowskiego Misanthur szczególnie przypadła mi do gustu wielowymiarowość, mnogość ciekawych aranżacji i użytych stylistyk. Ten album to istny amalgamat różnorodności, zachwycająco spójny, gęsty i wymagający wgryzienia się, skupienia. To nie jest muzyka łatwa do przyswojenia, ale jest w niej coś intrygującego, hipnotycznego, uwodzicielskiego. Trafia do mnie ten album szczególnie dlatego, że od lat głęboko siedzę w doom metalu (funeral, doom death, black doom, atmospheric doom), a "Ephemeris" mimo kilku eksplozji galopującej black metalowej agresji (np. w cioranowskim "On the Heights of Despair" czy w "Black Clouds and Silver Linings") jest utrzymany w umiarkowanych tempach. Nie sposób wspomnieć o wpływach dark jazzu (cudowny fragment w "Entering the Void" na myśl przywodzący Bohren & and the Club of Gore), ambient black metalu, depresyjnego black metalu, dark ambientu, industrialu, post-rocka/metalu, a nawet onirycznego shoegaze'u, które zostały w zgrabny i skondensowany sposób inkorporowane do monolitycznej całości. Także wokale są ogromnie zróżnicowane (zarówno męskie, jak i żeńskie), co nadaje "Ephemeris" niezaprzeczalnie unikalnego charakteru. W dodatku nastrój tego albumu jest raczej duszny, gęsty, mroczny, chwilami zwodniczo piękny i delikatny ("Essence").
W zasadzie trudno wyróżnić mi tutaj ulubione piosenki. Zwrócę uwagę na depresyjno-melancholijny numer tytułowy, który kojarzył mi się ze słuchaniem takich zespołów jak np. wczesny Bethlehem, Lifelover, Eudaimony; posępny, zahaczający o black doom i w finale bardzo gwałtowny "The Serpent Crawls" (na myśl przychodzą mi tutaj zespoły pokroju The Ruins of Beverast czy Unholy) oraz eteryczny, shoegazowo-ambientowy "Essence" z przyjemnymi gościnnymi wokalami Agnieszki Leciak (Lycia, Klimt 1918, Alcest, etc.) Oczywiście zespoły, które tutaj wymieniam są tylko i wyłącznie moim subiektywnym skojarzeniem, członkowie Misanthur mogą słuchać odmiennych artystów. Zresztą mam wrażenie, że "Ephemeris" w trakcie słuchania robi się coraz bardziej mroczny i apokaliptyczny, by osiągnąć apogeum mizantropii w "Crush the Stone with the Sea".
Wkroczcie z tym albumem w otchłań - tak jak w głośnym filmie Gaspara Noe "Enter the Void". Szkoda, by "Ephemeris" przeszedł bez większego echa, gdyż Misanthur to zespół z dużym potencjałem. Tworzą go Hellscythe i Draugr, premiera płyty 15 października via Seasons of Mist. Odsłuch poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz