środa, 11 czerwca 2014

Just Before Dawn/ Tuż przed świtem (1981) - recenzja







Nie pamiętam już dokładnie kiedy po raz pierwszy obejrzałem "Tuż przed świtem" to znaczy nie potrafię umiejscowić seansu czasowo, aczkolwiek bardzo dobrze go pamiętam. Widziałem atmosferyczny slasher Jeffa Liebermana na kanale łódzkiej telewizji regionalnej. Mógł to być początek lat 90-tych, byłem wtedy dzieciakiem - wówczas biznes wypożyczalni kaset video dopiero raczkował. "Just Before Dawn" wrył mi się w pamięć na wiele lat - podobnie jak pierwsze moje seanse horrorów z pirackich kaset video ("Martwe zło" aka "The Evil Dead" Sama Raimi'ego, "Phenomena" Dario Argento widziana jeszcze w 83-minutowej ocenzurowanej wersji jako "Creepers", "Cellar Dweller"/"Mieszkaniec piwnicy" czy osławiony "Świt umarłych" aka "Dawn of the Dead" George A.Romero - widziany z młodszym kuzynem, który później przestał interesować się kinem grozy). Wracając do "Tuż przed świtem" pamiętałem tylko poszczególne fragmenty filmu, pojedyncze sceny, jego tytuł na kilka lat wypadł mi z pamięci aż w końcu obejrzałem go ponownie wiele lat temu na kasecie video Neptun Video Center. Eureka! Film z mojego dzieciństwa jak znalazł. Zresztą rzeczoną kasetę video miałem w swojej kolekcji przez wiele lat dopóki jej nie sprzedałem kumplowi ze Śląska, zapalonemu kolekcjonerowi starych VHS-ów. Potem doszły mi do kolekcji DVD dwa wydania "Just Before Dawn": Shriek Show i Code Red... na przestrzeni lat widziałem "Tuż przed świtem" przynajmniej dziesięć razy, jeżeli nie więcej...

Nie ulega wątpliwości, iż "Just Before Dawn" (1981) jest obecnie otoczony swoistym kultem wśród miłośników horroru, a już zwłaszcza wielbicieli filmów backwoods slasher a la "Piątek trzynastego" (1981) czy "The Burning" (1981). Swoją drogą ten ostatni film (z krwawymi efektami specjalnymi maestro makabry Toma Savini) też widziałem jako szczyl na kanale łódzkiej telewizji regionalnej. "Just Before Dawn" nakręcono pośród olśniewającej zieleni gór stanu Oregon, a konkretnie w Parku Stanowym Silver Falls. Reżyser filmu Jeff Lieberman rozpisał scenariusz Marka Arywitza zatytułowany "The Last Ritual" czerpiąc inspiracje z klasycznych już filmów survivalowych "Deliverance" (1972) Johna Boormana i "Wzgórza mają oczy" (1977) Wesa Cravena.

Film otwiera scena brutalnego morderstwa dokonanego w opuszczonym kościele gdzieś wśród leśnej głuszy. Młody myśliwy, Vechel (Charles Bartlett) umiera, gdy tajemnicza, obrzydliwie chichocząca postać przebija mu krocze ząbkowaną maczetą. Jego podpity towarzysz, wujek Ty (Mike Kellin) widząc mordercę odzianego w ubranie Vechela ucieka w las. W międzyczasie grupa nastolatków udaje się camperem w malownicze góry Oregonu, aby trochę zasmakować natury i pobiwakować. W skład wesołej (zasłuchanej w Blondie) grupki wchodzą właściciel działki w górach Warren (Gregg Henry), jego dziewczyna Constance (Deborah Benson), Daniel (Ralph Seymour), jego brat Jonathan (Chris Lemmon) oraz Megan (Jamie Rose), sympatia Jonathana. Przed dalszą podróżą ostrzega ich miejscowy botanik i strażnik parku Roy McLean (George Kennedy), ale młodzi nie słuchają. Jadą dalej. Po pewnym czasie przekonają się jak straszliwie błędna była to decyzja. Szybko dowiemy się, że rodzina wieśniaków zamieszkujące te dzikie okolice okaże się zwyrodniałymi mordercami... no może nie do końca rodzina, jej dwaj rozbrykani członkowie...

"Tuż przed świtem" jest (obok kanadyjskiego "Rituals" z 1977 roku) moim ulubionym survival slasherem. Przyczyniają się do tego dobre tempo akcji, świetne zdjęcia dzikiej natury, zwarta dawka suspensu i przyzwoite aktorstwo (zwłaszcza Gregga Henry i Deborah Benson). Poza tym masa niezapomnianych scen: morderstwo w opuszczonym kościele, postać czająca się za spektakularnym wodospadem, upadek ze skały Chrisa Lemmona, ścinanie drzewa na które wspięła się Constance, wreszcie autentycznie gwałtowny finał filmu (unicestwienie jednego z zabójców przez Deborah Benson). W "Just Before Dawn" nawet pierwotna i niezwykle bujna przyroda staje się zagrożeniem dla chcących odpocząć od miejskiego zgiełku młodych ludzi. Reżyser filmu Jeff Lieberman poniekąd rezygnuje ze standardowej formuły slashera już od samego początku oswajając nas z obecnością dwójki tajemniczych morderców, w których przekonująco wcielił się John Hunsaker. Niezaprzeczalnym atutem filmu jest także bardzo nastrojowa i niepokojąca muzyka Brada Fiedela, której mógłbym słuchać bez przerwy.

Nie mogłem się powstrzymać, by nie wrzucić zdjęcia wodospadu South Falls w stanie Oregon, przy którym kręcono niektóre sekwencje "Tuż przed świtem". Piękna kaskada spadająca z wysokości 54 metrów. Kojarzy mi się z niektórymi islandzkimi wodospadami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz