piątek, 13 czerwca 2014

Mary Roach "Gastrofaza: Przygody w układzie pokarmowym" - recenzja



















Ta książka powinna zainteresować nie tylko gastroenterologów czy proktologów, choć ostrzeżenie "Nie czytać przy jedzeniu!" na jej okładce należy sobie wziąć do serca. Albowiem w najnowszej książce popularnonaukowej Mary Roach (autorki "Bzyka" i "Sztywniaka") roi się od raczej mało przyjemnych opisów związanych z pracą i dolegliwościami jelita grubego, narządu jakże znienawidzonego przez XIX-wiecznych medyków, którzy uznawali go za śmietnik. Czego tutaj nie znajdziemy? Infekcje bakteriami Clostridium dificile, a co za tym idzie przeszczepy mikroflory jelitowej (inaczej mówiąc kału), które mają im zapobiec. Bristolską skalę uformowania stolca (np. typ 4 - Smukły, wężowaty, gładki i miękki). Delektowanie się mózgami, grasicami i narządami płciowymi. Fletcherowską koncepcję starannego przeżuwania pokarmu jako narzędzie oszczędności. Bakteriobójcze właściwości śliny, tudzież inne jej cechy. Wzdęcia i zaparcia. Pęknięcia żołądków na skutek nadmiernego spożycia pokarmów. Przemycanie rozmaitych przedmiotów w odbycie, a nawet dumanie nad tym, czy istnieje możliwość umieszczenia tam ładunku wybuchowego. Cuchnące gazy trawienne (z naciskiem na wodór, metan i siarkowodór). Karmienie doodbytnicze. Zgon Elvisa Presleya w następstwie rozdęcia okrężnicy. Autokoprofagia u gryzoni i ludzi. Plus wiele innych fascynujących, acz niekoniecznie smacznych faktów dotyczących naszego układu pokarmowego, a zwłaszcza jelit. Książka napisana jest przez Mary Roach z przymrużeniem oka, niektóre jej fragmenty autentycznie mnie rozbawiły. Styl pisania odznacza się jasnością, klarownością, przejrzystością wywodu... największy laik nie będzie miał problemu ze zrozumieniem zawartości "Gastrofazy". Żeby tylko nie zwrócił w trakcie lektury nagromadzonych treści żołądkowych.

Muszę przytoczyć wszak jeden fragment dotyczący przyjmowania pokarmu per rectum, a konkretnie przypadek lewatywy dokonanej wodą święconą. Rok 1634, Matka Joanna do Aniołów (Jeanne des Anges), przeorysza klasztoru Urszulanek we francuskim Loudun utrzymywała, że miejscowy proboszcz Urbain Grandier próbował ją uwieść nawiedzając w snach. Niezwłocznie zarządzono odprawienie egzorcyzmów, które jednakże nie pomagały. Wreszcie po latach zmagania się z demonami z pomocą przyszła cudowna lewatywa z wody święconej zaaplikowana przez zaradnego aptekarza. Nieszczęsny proboszcz został oskarżony o czary i spłonął na stosie. Nawet po jego śmierci opętania w Loudun nadal trwały dotykając 16 innych zakonnic, które dopuszczały się seksualnego rozpasania... może uświęcona lewatywa też by pomogła także w ich przypadkach?

Na zdjęciu z 2005 roku martwy pyton birmański, z którego boku sterczą ogon i tylne nogi dwumetrowego aligatora. Bliższe omówienie tej zagadki w książce. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz