sobota, 18 stycznia 2014

Sobota z Marianem Dorą: "Melancholie der Engel" (2009) i "Caribbean Sunrise" (2003)





Marian Dora, jeden z najbardziej ekstremalnych undergroundowych filmowców tworzących współcześnie. Swego czasu jego horror "Cannibal" (2006) nieźle mną wstrząsnął za sprawą niewiarygodnie realistycznych scen gore. Inna sprawa, że bazował on na głośnym morderstwie i akcie kanibalizmu z 2001 roku. W skrócie 41-letni informatyk Armin Meiwes zamieścił w Internecie (na stronie Cannibal Cafe) ogłoszenie, że poszukuje dobrze zbudowanego mężczyzny w celu konsumpcji. Na ów niecodzienny ad odpowiedział 43-letni inżynier z Berlina Bernd Brandes. Najpierw sprzedał swój samochód, a potem pojawił się w ponurym domostwie Armina w Rotenburgu nad Fuldą. Co się wydarzyło 9 marca 2001 roku obrazuje film nakręcony przez kanibala. Meiwes najpierw obciął ofierze penisa, obandażował Berndowi ranę, po czym upiekł go z czosnkiem i zjadł z apetytem. Bernd wykrwawiał się na śmierć przez 10 godzin, w końcu Meiwes zadał mu śmiertelny cios nożem w gardło, a wszystko to zarejestrowała kamera. Po zabójstwie Armin wypatroszył ofiarę, a niektóre części jej ciała umieścił w zamrażalniku do dalszej konsumpcji, inne pogrzebał w ogrodzie.

Kolejny film enigmatycznego Mariana Dory (spróbujcie znaleźć jakiekolwiek zdjęcie tego pana w odmętach sieci) 165-minutowy "Melancholie der Engel" (2009) od razu wzbudził kontrowersje i znalazł się na wielu listach najbardziej odrażających horrorów ostatnich lat - obok takich pozycji jak "A Serbian Movie" (2009), "Grotesque" (2009) czy "Martyrs" (2008). Jako miłośnik ekstremalnego kina grozy, które szokuje i łamie rozliczne tabu postanowiłem wreszcie zmierzyć się z "Melancholią anioła". I po seansie muszę stwierdzić, że film rzeczywiście chwilami jest autentycznie ohydny i wstrząsający.

Katze i Brauth to dwaj sadystyczni degeneraci złączeni trwałą więzią przyjaźni. Katze uwielbia smak ciepłej uryny i wszelkiej maści parafilie, Brauth jest jednak charakterem dominującym. Obaj nie wiedzieli się od lat, ale łączy ich przeszłość pełna najbardziej obleśnych perwersji i aktów brutalności. Jako nieświadome ofiary wybierają dwie dziewczyny zapoznane w fantasmagorycznym lunaparku (oniryczny nastrój wesołego miasteczka przywiódł mi na myśl znakomity horror Herka Harveya z 1962 roku "Karnawał dusz"), w barze zapoznają też głodną seksualnych perwersji dominę. Następnie docierają do położonego na uboczu domu pełnego zwierzęcych kości i poćwiartowanych lalek. Przyłącza się do nich zwyrodniały artysta Heinrich wraz z niepełnosprawną córką na wózku inwalidzkim. Rozpoczyna się orgia bestialskiej przemocy, seksualnej degradacji i zrytualizowanych tortur w trakcie której Katze chce wyzbyć się ziemskiej formy i osiągnąć pożądany stan Anioła Melancholii. Dionizyjskiemu pandemonium brutalności towarzyszą narkotyczne wizje, recytowanie poezji i quasi-religijne oczyszczenie.

"Melancholie der Engel" jest adresowany wyłącznie dla zwolenników transgresywnego kina, gdyż jest po prostu odrażający wizualnie. Przykładowo dom, w którym przybywają bohaterowie filmu to rozkładająca się ruina pełna kości i toczonych przez rozkład martwych zwierząt. Okoliczny las zaściełają gnijące truchła zwierząt. Podobnie jak "Cannibal" (2006) Dory także "Melancholie der Engel" odznacza się mglistym, jakby rozmazanym wyglądem, czemu sprzyja efektowna praca kamery i profesjonalny montaż (przyjrzyjcie się świetnie zmontowanej sekwencji, w której niemal jednocześnie zarzynana jest świnia, zakonnica masturbuje się przed ołtarzem, a Brauth gwałci analnie jedną z kobiet). Już po tym opisie możecie być pewni, że lekko nie będzie. Oderwanie woreczka kolostomijnego i grzebanie w ranie, gwałt przy użyciu noża, patroszenie i spalenie żywcem ofiary na stosie, sceny skatologiczne, dużo przemocy wobec kobiet (bicie, kopanie, tortury, itd.) Nie to jest jednak najgorsze: "Melancholie der Angel" obfituje w liczne sceny okrucieństwa w stosunku do zwierząt (nawet kot traci życie po podaniu mu narkotyku i podcięciu gardła). Nie mam pojęcia, czy zwierzęta zostały uśmiercone naprawdę, niemniej sceny z nimi wyglądają zdumiewająco realistycznie. Z tego co wiem Marian Dora jest znajomym włoskiego reżysera Ruggero Deodato ("Cannibal Holocaust", "Jungle Holocaust"), zatem możliwe, że pobierał nauki u niego. "Melancholie der Engel" jest też na wskroś niemiecki: Katze rozpływa się we wspomnieniach wizytując grób Rainiera Wernera Fassbindera; poza tym on i Brauth w halucynacyjnej scenie przechodzą przez bramy obozu zagłady Auschwitz. Nie wiem komu tak naprawdę polecić ten liryczny i jednocześnie skrajnie nihilistyczny obraz: nawet wielbiciele ekstremalnego gore mogą być znudzeni jego artystyczną otoczką, natomiast może on znaleźć uznanie u fetyszystów za sprawą licznych ukazanych w nim parafilii. To jednocześnie film spirytualny, którego motywem przewodnim zdaje się być samo-poświęcenie ciała na rzecz uwolnienia umysłu i duszy. Stąd też obsesja głównych postaci na punkcie rozkładu i śmierci. Podobały się Wam horrory Jorga Buttgereita ("Nekromantik", "Nekromantik 2", "Der Todesking", "Schramm"), "Subconscious Cruelty" (1999) Karima Husseina, "Aftermath" (1993) Nacho Cerdy, "Salo" (1975) Pasoliniego czy "A Serbian Movie" (2009) Spasojevica? Jeśli tak, to możecie zaryzykować z dekadenckim "Melancholie der Engel".

Natomiast o "Carribean Sunrise" (2002) nie warto się zbytnio rozpisywać. Trzyminutowy krótkimetraż w którym piękno karaibskiego świtu i kojący szum fal zostają skonfrontowane z ciałem zamordowanej na tle seksualnym kobiety na którym pasą się muchy. Dora rozwinął ów zamysł w subwersywnym horrorze "Reise nach Agatis" (2010), gdzie spirityualne oczyszczenie następuje poprzez akt morderstwa i okaleczanie genitaliów.

Po takiej dawce brudu i perwersji zatęskniłem za lżejszym kinem grozy. :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz