środa, 17 lipca 2019

Castle Party 2019 (fotorelacja)



















Na festiwal Castle Party w Bolkowie póki co jeżdżę co roku. Tym razem dla mnie to swoisty rekord - byłem w Bolkowie przez trzy dni, a nie zazwyczaj przez dwa czy jeden. I choć line-up w tym roku nie był elektryzujący wróciłem 14 lipca do Poznania zadowolony. Co prawda żałuję nieobecności na kilku koncertach m.in. na God Module czy Eivor, ale nie można mieć wszystkiego. Zmęczenie mnie pokonało. Tym razem nie nocowałem jednak na polu namiotowym, ale w naprędce zorganizowanej przez znajomego z Krakowa kwaterze. Tak czy owak szacunek dla niego, gdyż zdecydował się pojechać na Castle Party mimo złamanej krótko wcześniej ręki. Kwatera na Kościuszki 16 prowadzona przez sympatycznych gospodarzy, niedaleko stamtąd na malownicze ruiny zamku w Świnach. Ale o tym później.

W czwartek 11 kwietnia widziałem dwa koncerty na małej scenie. Szczególnie zależało mi na koncercie Soror Dolorosa z Paryża. Odkąd usłyszałem Francuzów na płycie "No More Heroes" (2015) stałem się ich fanem. Inspirowany post-punkiem i zimną falą melodyjny gotycki rock Soror Dolorosa z charyzmatycznym wokalistą Andym Julią wypadł niezwykle świeżo i energetycznie. Muzyka SD przesycona jest afektem i melancholią - to urokliwie mroczne i romantyczne dźwięki, które oddziałują na słuchacza. Właśnie ten element w muzyce lubię najbardziej: gdy emocje zaklęte w smutnych i refleksyjnych piosenkach udzielają mi się, zakotwiczają się w moim umyśle wywołując wrażenie całkowitego oderwania się od rzeczywistości, obrazowego szybowania w przestworzach wyobraźni. Wiele zespołów muzycznych, w tym Soror Dolorosa posiadło jakże istotną umiejętność posługiwania się szeroką paletą emocji w różnorodnych barwach. I za to im chwała.

Drugi koncert czwartkowego wieczoru w którym uczestniczyłem to Near Earth Orbit z Berlina. Niepokojąca i chwilami melancholijna porcja skrajnie futurystycznej elektroniki okraszona intrygującymi wizualizacjami zahaczającymi o takie tematy jak rozrost sztucznej inteligencji (AI), zagadnienie totalnej algorytmicznej inwigilacji, miniaturyzacja tzw. rojów dronów na potrzeby wojska, transhumanizm, liczne zagadnienia fizyki cząstek, eksploracja przestrzeni kosmicznej, projekt SETI (póki co bezowocne poszukiwanie śladów pozaziemskich cywilizacji w kosmosie), przyszłe marsjańskie kolonie. Koncert NEO przypadł mi do gustu: to kawał intrygującej mistyczno-kosmicznej muzyki pobudzający wyobraźnię i na swój sposób filozoficzno-refleksyjny. Na pewno sprzyjający snuciu ciekawych dyskusji już po.

W drodze powrotnej zahaczyłem na chwilę o opuszczony hotel Bolków. Chciałem pobyć w tym miejscu nocą. Nazajutrz odwiedziłem tą posępną ruinę ponownie. Potem udałem się do polecanej mi pizzerii naprzeciw remontowanego Kościoła ewangelickiego i ruszyłem na zamek. Chciałem jak najczęściej omijać rozkopany i zamieniony w jałową betonową pustynię rynek w Bolkowie - miejsce pozbawione drzew i na obecną chwilę wyglądające po prostu fatalnie. Odnoszę przykre wrażenie że w Polsce usilnie i bez sensu walczy się z przyrodą, bo liczy się przede wszystkim zarobek dla developerki oraz częstokroć opatrznie pojmowana wygoda dla lokalnych społeczności. Nigdy nie pojmę jednak durnej wycinki drzew - naszych najpewniejszych sprzymierzeńców w walce z coraz bardziej dokuczliwym i zabójczym kryzysem klimatycznym. Po cholerę to robić?

Dwa pierwsze koncerty obejrzane na scenie zamkowej w piątek 12 lipca, czyli Basnia i Helroth bardzo poprawne, ale bez szału. Basnia całkiem przypadła mi do gustu - przyjemny eteryczny pop nawiązujący brzmieniem do wielu zespołów z cenionej wytwórni 4AD. Muzyka oniryczna i szybko wpadająca w ucho, mająca wręcz niekiedy radiowy potencjał. To był debiutancki koncert Basni (wokalistka Baśnia Lipińska oraz inni członkowie zespołu) na Castle Party 2019. Składający z kilku muzyków folkowo/pagan metalowy Helroth z Warszawy obejrzałem już tylko z ciekawości. Nie moja działka, preferuję bardziej melancholijny folk/neoclassical a la Tenhi czy Vali, a po folkowo-metalowe brzmienia sięgam bardzo rzadko, jednak nie można odmówić muzykom Helroth talentu i zgrania. Następnego dnia z czystym sumieniem odpuściłem koncert Żywiołak - to już kompletnie nie moja działka, muzyka zbyt wesoła i po prostu nie dla mnie. :-)

Pierwszy wspaniały koncert piątkowy to Whispers in the Shadow z Austrii. Kwintesencja gotyckiego post-punka, muzyka mroczna, alarmistyczna, przejmująca (jak chociażby w ponurym "Exit Gardens", "The Rat King" i "Morning Falls" z ostatniego albumu), hipnotyczna. Z tego co się orientuje ten austriacki zespół ma już na swoim koncie aż 9 albumów studyjnych z czego przynajmniej cztery spaja koncept magiczno-okultystyczny. W każdym razie na koncercie Austriaków bawiłem się wyśmienicie, a zespół był w świetnej koncertowej formie. W trakcie wykonania choćby takiego "Morning Falls" (piosence o utracie bliskiej osoby) wzruszyłem się - przypomniała mi się sytuacja z Castle Party 2018 kiedy jeszcze w trakcie imprezy zostałem w taki właśnie sposób naznaczony śmiercią i od tamtej pory mój odbiór muzyki stał się inny, intensywniej spersonalizowany, jeszcze głębszy niż był do tej pory.

Doskonale odebrałem także następny w kolejności koncert Niemców z Aeon Sable. I tutaj nie zabrakło szerokiego spektrum emocji zawartego w zmetalizowanym gothic rocku AS. Od smutku, żalu, romantycznej tęsknoty po zadumę, gniew, wściekłość, bunt, niezgodę na otaczającą nas rzeczywistość. Nie znam jeszcze całkowicie twórczości Aeon Sable (z czasem nadrobię), ale czuć że w tej muzyce ścierają się tak naprawdę rozmaite wpływy gatunkowe: od black czy doom metalu po zimną falę, shoegaze czy melancholijny post-rock. I to czyni z Aeon Sable zespół nader zjawiskowy, by nie rzec jedyny w swoim rodzaju. Autentycznie niesamowita kapela. Warto było zobaczyć ich niezwykły koncert i usłyszeć takie utwory jak choćby balladowy "Elysion" czy "Follow the Light".

Kompletną niespodzianką był dla mnie natomiast koncert Dawn of Ashes, gdyż nazwa tej kapeli gdzieś tam kiedyś obiła mi się o uszy, ale muzyki kompletnie nie znałem. To był zdecydowanie najbardziej agresywny i brutalny koncert z piątkowych występów na Zamku. Połączenie elektronicznych partii z industrialnym black death metalem, z riffami gitarowymi jakby żywcem wyjętymi z albumów Fear Factory. Czuć było w muzyce Dawn of Ashes brud, jad, opętanie, wściekłość. Na koniec występu zespół zaserwował dwa numery stricte elektroniczne, które nieźle rozbujały widownię.

O następnym koncercie Merciful Nuns niestety zbyt dużo się nie wypowiem, gdyż wyrwałem się z niego na spotkanie ze znajomym z Legnicy, który czekał na mnie pod Zamkiem. I tutaj mała dygresja: sporo osób dociera pod zamek w Bolkowie właśnie po to by się socjalizować bez konieczności zakupu biletu. Można wówczas spotkać życzliwe osoby, których nie widziało się przez kilka lat i po prostu odnowić znajomość. Widziałem zaledwie kilka utworów Merciful Nuns, ale sam występ wywarł na mnie wrażenie: był złowieszczy i niepokojący. Przeplatały się w nim zarówno elementy kosmiczne, jak i okultystyczne. Nie da się ukryć że w gotyckim rocku Merciful Nuns można usłyszeć stylistyczne wpływy Sisters of Mercy czy Fields of the Nephilim, ale mi te zapożyczenia w sumie nie przeszkadzały. Jestem także świadom że moja wiedza odnośnie gotyckiego rocka czy jego pochodnych nadal jest w powijakach.

Piątkową noc zwieńczył koncert Szwedów z Deathstars. Słyszałem dość spolaryzowane opinie od moich znajomych odnośnie koncertu w Krakowie - mojej znajomej się podobało, mojemu znajomemu nie. Osobiście nie wypowiem się, gdyż nie miałem przyjemności być na rzeczonym koncercie. Występ supergrupy gotyckich industrial metalowców z Deathstars (w którym - jak wiadomo - grają muzycy Dissection, Ophthalamia i Swordmaster) przypadł mi do gustu, choć brzmienie trudno nazwać selektywnym. Ale piosenki Deathstars są chwytliwe, odznaczają się fajnymi riffami i sporą dozą elektroniki. Śmiało można porównać Deathstars do Norwegów z The Kovenant. Konkludując, bardzo żywiołowy koncert, który obejrzałem z zainteresowaniem.

Sobota w moim przypadku okazała się niezwykle leniwym dniem pod kątem koncertowym. Wpierw poranna wyprawa z grupą z kwatery na ruiny zamku Świny, potem jeszcze w ramach urbexu zajrzałem na chwilę do opuszczonego hotelu w Bolkowie. Pierwszym koncertem, który zobaczyłem na scenie zamkowej był fenomenalny występ Darkher. Brakowało mi na tegorocznej edycji posępnego doom metalu i dostałem namiastkę tego wspaniałego gatunku właśnie w postaci koncertu gitarzystki/wokalistki Jayn H. Wissenberg. W muzyce Darkher nie brakuje doom metalowego smutku, mrocznej melancholii i śmiało można zaklasyfikować albumy takie jak "Realms" (2016) jako doom metalowe z domieszką ambientu i posępnego folka. Przyjaciółka uświadomiła mnie zresztą że w Darkher bębni eks-perkusista My Dying Bride i Anathemy Shaun Taylor-Steels. Jedna ciekawostka związana z tym koncertem: w jego trakcie najpierw świeciło Słońce, a potem (mniej więcej w połowie koncertu) zaczęło padać, co dodało występowi Jayn dodatkowego ponurego kolorytu.

Potem wszystkie koncerty na dużej scenie zamkowej odpuściłem i znalazłem się w doborowym towarzystwie na małej scenie. Dead Factory to dark ambientowo industrialny projekt z Katowic. Bardzo mroczny i posępny, by nie rzec wręcz post-apokaliptyczny w obrazowaniu przemysłowego rozpadu wielkich fabryk i kopalni. To idealny soundtrack do łażenia po ruinach potężnych kompleksów przemysłowych i fabrycznych. Miałem okazję być w kilku takich miejscach - wrażenia niezapomniane! Opuszczone cukrownie, cegielnie, zakłady naprawcze taboru kolejowego, kotłownie, fabryki porcelany jak ta w Wałbrzychu, industrialne kompleksy, w których rządzi rdza, zgnilizna i agonia. Wyśmienite wizualizacje w sugestywny sposób obrazujące przemysł górniczy Śląska i jego konwulsje jeszcze mocniej zaakcentowały hipnotyczny charakter mrocznego jak diabli dark ambientu/industrialu Dead Factory.

Ostatnim koncertem CP 2019 jaki miałem okazję zobaczyć był występ folkowo-ambientowego Forndom z Norwegii. Z początku nie kojarzyłem kompletnie tego projektu, dopiero w tracie koncertu uświadomiłem sobie że słuchałem kiedyś EP-ki "Flykt" i bardzo mi się spodobała. Występ Forndom był niezwykle atmosferyczny, choć odrobinkę monotonny, co mi jednak wcale nie przeszkadzało. Na pewno jest projekt wart uwagi dla miłośników skandynawskiego folkloru oraz tamtejszej natury @ mitologii. Hipnotyczny nastrój kreowany przez Forndom jest dość specyficzny - to atmosfera tonącego we mgle lasu, w którym niezwykle łatwo się zagubić i pozostać w nim na zawsze. Mroczna i piękna muzyka dla wielbicieli Wardruny i Ulver.

https://forndom.bandcamp.com/album/dau-ra-dura

Mała dygresja na koniec - zazwyczaj wybieram na Castle Party zespoły tworzące muzykę mroczną, melancholijną, introspektywną i głęboko emocjonalną. Obecnie nie jestem już w stanie słuchać jakiejkolwiek wesołej muzyki bez poczucia towarzyszącej temu straty czasu. Pragnę muzykę odczuwać, a nie jedynie odbierać. Stąd szczególną estymą darzę doom metal w wielu jego sub-gatunkach, atmosferyczny black metal (zwłaszcza industrialny, kosmiczny), melancholijny neofolk, posępny rock gotycki, mroczną elektronikę czy emocjonalny post-punk/dark wave. Dla wielu ludzi z mojego otoczenia jest to dziwne, acz tak po prostu mam (jako osoba raczej wrażliwa i melancholijna). Jeśli w 2020 roku wybiorę się znów na Castle Party (co zapewne nastąpi, bo takie są plany) to na pewno spotkacie mnie na koncertach takich właśnie zespołów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz