piątek, 30 sierpnia 2013

Robert Maudsley, brytyjski Hannibal-kanibal





"Uwielbiam widok krwi" - Robert Maudsley.

Jeśli zastanawialiście się na kim mogła być wzorowana postać doktora Hannibala Lectera z książek Thomasa Harrisa i jego filmowych ekranizacji oto odpowiedź. Robert Maudsley, były rezydent brytyjskiego szpitala psychiatrycznego Broadmoor (w którym przetrzymywani są m.in tacy seryjni mordercy jak Ian Brady, Kenneth Erskine czy Peter Sutcliffe, Rozpruwacz z Yorkshire). Choć nie popełnił żadnego przestępstwa od 35 lat Maudsley uchodzi za najniebezpieczniejszego skazańca w Wielkiej Brytanii i trzymany jest w kompletnej izolacji. I będzie tak trzymany, aż umrze. "Moje życie w samotności jest jednym długim okresem nieprzerwanej depresji" - napisał Maudsley - "Zostałem pozostawiony stagnacji, wegetacji, regresji."

Maudsley trzymany jest w oszklonej klatce w więzieniu Wakefield wybudowanej dla niego w 1983 roku - na 8 lat przed premierą słynnego dreszczowca "Milczenie owiec" Jonathana Demme. Dwie cele, w których przebywa (wymiary 5.5 x 4.5 metra) są nieco większe niż przeciętne i posiadają kuloodporne szyby. Na umeblowanie szklanej klatki składają się stół oraz dwa krzesła z prasowanej tektury. Toaleta i zlew są przytwierdzone śrubami do podłogi, a za łóżko służy kawał betonu. W celi znajduje się mała klatka pokryta grubym pleksiglasem z niewielkim otworem na dole przez które podawane jest jedzenie. Maudsley przebywa w celi 23 godziny na dobę. Ma godzinę na ćwiczenia na dziedzińcu - tam eskortuje go 6 strażników. Jest pozbawiony kontaktu z innymi więźniami.

Co ciekawe, IQ Maudsleya jest nieprzeciętnie wysokie. Brytyjski "Hannibal Kanibal" uwielbia muzykę klasyczną, poezję i sztukę. Rodzina i przyjaciele twierdzą, że Robert jest miłym, grzecznym i pełnym humoru człowiekiem. Rygor samotności zniszczył go kompletnie - jedyne zdjęcia Roberta pochodzą sprzed ponad 20 lat. Obecnie Maudsley ma 60 lat, długą szarą brodę, długie włosy i bladą z powodu braku słońca skórę.

Maudsley zabijał z powodu obfitującego w przemoc i agresję dzieciństwa. "Gdybym zabił moich rodziców w 1970 roku nikt z tych ludzi nie musiałby zginąć." Urodził się w czerwcu 1953 roku jako czwarte dziecko. Wiek niemowlęcy spędził w katolickim sierocińcu Nazareth, gdzie nawiązał bliskie więzi ze swoim rodzeństwem. Rodzice odwiedzali go czasami. Kiedy podrósł wzięli Roberta i jego dwóch braci oraz siostrę pod opiekę. Wtedy zaczęło się fizyczne znęcanie. Dzieci (w tym Robert) były bite 4-6 razy dziennie, Robert został zamknięty w pokoju na okres 6 miesięcy, ojciec przychodził tylko po to, by mu dołożyć kijem bądź prętem. Robert w końcu trafił do domu opieki, a ojciec powiedział pozostałym dzieciom, że po prostu zmarł. W wieku 16 lat Maudsley przyjechał do Londynu i tam uzależnił się od narkotyków. Spędził kilka lat w szpitalach psychiatrycznych z powodu prób samobójczych. Słyszał głosy namawiające go do zabicia rodziców.

W 1973 roku 21-letni Maudsley udusił Johna Farrella, robotnika i pedofila. Kiedy Farrell pokazał mu zdjęcia dzieci, które molestował Maudsley wpadł w szał i go zamordował. Trzy lata spędził w szpitalu psychiatrycznym Broadmoor, gdzie w 1977 roku wraz z innym psychopatą wzięli jako zakładnika  pedofila, Davida Francisa. Torturowali go przez dziewięć godzin, udusili i trzymali w górze, aby strażnicy mogli ciało zobaczyć. Maudsley otworzył mu czaszkę i za pomocą łyżeczki wyjadł fragmenty mózgu ofiary. Od tego momentu zaczęto nazywać go Kanibalem. Wtedy Maudsley z Broadmoor trafił do więzienia w Wakefield (ironicznie tym razem uznano go za poczytalnego i wytoczono mu proces). Już po tygodniach pobytu w nowym domu planował zabić siedem osób jednego dnia. Wpierw zwabił mordercę żony Salneya Darwooda do swojej celi, poderżnął mu gardło i ukrył zwłoki pod łóżkiem. Próbował zwabić kolejnych skazańców, ale się nie udało. Najwyraźniej widzieli obłęd w jego oczach. Wreszcie wkradł się do celi 56-letniego Billa Robertsa i kiedy ten leżał na łóżku Maudsley okaleczył mu głowę nożem własnej roboty, po czym uderzył nią wielokrotnie o ścianę. Wtedy zapadła decyzja władz więziennych o umieszczeniu go w izolacji, w której przebywa po dziś dzień. Wysyłano do niego psychiatrów m.in doktora Boba Johnsona, którzy próbowali zahamować skłonności Roberta do przemocy i agresji i nawet czynili postępy, ale Maudsley koniec końców zawsze powracał do klatki w Wakefield.

Na ile Hannibal Lecter (postać wykreowana przez Thomasa Harrisa) wzoruje się na Maudsleyu wie zapewne sam autor. Być może to brytyjskie tabloidy próbowały ustalić ów związek, choć podobieństwa (jak widać) są. Swoją drogą Maudsley z wyglądu (za młodu) przypomina mi włoskiego reżysera horroru Dario Argento.

niedziela, 25 sierpnia 2013

Muzycznie: Towards Darkness i Subheim



Dziś dwójka wykonawców z różnych szufladek, których muzyki warto posłuchać.

Kanadyjski ambient funeral doomowy Towards Darkness istnieje od 2001 roku (wówczas nagrywał muzykę pod nazwą The Mass). W zasadzie do ich muzyki przylgnął tag funeral doom, ale jak dla mnie bliżej Towards Darkness do Neurosis, Isis czy Esoteric niż do Ataraxie czy Evoken. W muzyce Kanadyjczyków jest mnóstwo ambientowych i post-rockowych pasaży, ale pogrzebowa jest na pewno aura genialnej skądinąd, ubiegłorocznej płyty "Barren" oraz EP-ki "Empire" (oba materiały z 2012 roku). Nastrój, który kreuje Towards Darkness jest przesycony mrokiem, smutkiem i melancholią. Na "Barren" znalazły się cztery utwory: najkrótszy trwa ponad 9 minut, najdłuższy ponad 18. Wokale Kevina Jonesa przytłaczają opresyjnością, są pełne agonii i brutalności. Za klawisze i ambientowe efekty odpowiada Simon Carignan, znany choćby ze świetnego funeral doomowego Longing For Dawn. Zatem jeśli lubicie post-rock, sludge metal, muzykę ambient oraz funeral doom czym prędzej zapoznajcie się z tym obiecującym zespołem. Towards Darkness wraz z "Barren" stworzył prawdziwe monstrum-hybrydę gatunkową.

https://www.youtube.com/watch?v=Zg-RS3W_Yv8

Grecki projekt Subheim to całkowicie inna muzyczna bajka. Subheim tworzy muzyk i artysta-grafik Kostas K., wspomaga go od czasu do czasu wokalistka Katja. Muzykę, którą tworzy Kostas trudno zaszufladkować, gdyż inkorporuje ona elementy wielu muzycznych wpływów m.in neo-klasyki, ambientu, EBM, IDM, post-rocka, a nawet shoegaze. Kiedy usłyszałem po raz pierwszy płytę Subheim "Approach" (2008) byłem nią urzeczony, a utwór "Howl" na trwałe zawitał do mojej playlisty regularnie granych kawałków. Potem Subheim wydał drugi album "No Land Called Home" (2010), równie doskonały jak "Approach" i (jak na moje ucho) nieco bardziej osadzony w neo-klasyce niż poprzednik. Rytmiczna, melancholijna, mroczna i kinematograficzna muzyka Kostasa K. odzwierciedla najgłębsze emocje tkwiące w jednostce oraz poczucie miejskiego wyobcowania. Cudowne metaliczne beaty, organiczne dźwięki pianina i skrzypiec, a także nieziemskie muzyczne krajobrazy - oto Subheim w pełnej okazałości (dwa kawałki do posłuchania: "Howl" i "Dusk").

https://www.youtube.com/watch?v=bB49oSvLkqs
https://www.youtube.com/watch?v=KW87SPBRqZE

sobota, 24 sierpnia 2013

Dom w lesie (galeria)





















Dawno nie urzekły mnie tak bardzo zdjęcia przyrody. Fiński fotograf Kai Fagerström fotografował zwierzaki buszujące po opuszczonych chatkach w lasach Finlandii. Ich właściciele pozostawili je na pastwę losu, gdy zarządca tegoż miejsca zginął w pożarze. Flora i fauna powolutku zaczęła odbierać przestrzeń, którą ludzie ongiś zawłaszczyli na swoje potrzeby. Seria fotografii nosi tytuł "The House in the Woods" (Dom w lesie), a całość urzekającej mozaiki zdjęć możecie obejrzeć tutaj:

http://www.kafa.fi/pages/the-house-in-the-woods.php

Litla Dimun, wyspa chmur oraz samotny dom na Elliðaey





















Litla Dimun to jedyna niezamieszkana wyspa archipelagu Wysp Owczych (Faroe), znajdująca się pomiędzy wyspami Suouroy i Stora Dimun. Wyspa jest otoczona przez chmury, a konkretnie przez stacjonarne chmury soczewkowe formujące się na wierzchołkach szczytów czy wysp. Południowa część wyspy obejmuje stromy klif; wierzchołek Litla Dimun zwie się Slaettirnir i wznosi się na wysokość 414 metrów. W trzynastowiecznej sadze farerskiej Færeyinga Saga wspomina się o wypasie owiec na wyspie. Dostanie się na jej brzeg jest ekstremalnie trudne, ale można spróbować skorzystać z lin pozostawionych przez pasterzy.

To jeszcze nic... na islandzkiej wyspie Elliðaey w pobliżu archipelagu Vestmannaeyjar znajduje się samotny dom rybacki należący do Ellidagrim Islands Society i wybudowany w 1953 roku. Z kolei ta urocza wysepka o powierzchni 0.45 km kwadratowych powstała w wyniku erupcji wulkanicznej 5000-6000 lat temu. Można się na nią dostać po linie na niższej wschodniej stronie oraz łodzią. Najwyższy punkt wysepki zwie się Hábarð.

Maniak/ Maniac (2012) - recenzja




Choć remake "Maniaka" z Elijahem Woodem widziałem już po raz pierwszy kilka miesięcy temu to wczoraj postanowiłem dać temu horrorowi kolejną szansę. W zasadzie nadal ciężko mi nie zgodzić się z tym, co wcześniej napisałem o tym filmie w zestawieniu z oryginałem z 1980 roku:

"Maniak" (1980) Williama Lustiga z Joe Spinellem w roli morderczego psychopaty, który zabija młode kobiety, po czym skalpuje je, aby przystroić swoją kolekcję manekinów jest kwintesencją kina grindhouse i zarazem jednym z moich ulubionych slasherów/serial killer movies. Jak na jego tle wypada remake Francka Khalfouna? Hmm, całkiem przyzwoicie. Niemal wszystko gra, tak jak powinno grać: ujęcia z pierwszej perspektywy, sceny stalkingu, świetny soundtrack, krwawe sceny morderstw, porządne efekty specjalne i gore, itd. Rodzi się jednak pytanie: po co nakręcony został remake, skoro fabularnie różni się od oryginału w zasadzie nieznacznie??? No bo co zostało zmienione? Upstrzone bezdomnymi Los Angeles zamiast stęchlizny ulic Nowego Jorku, młodszy maniak (Elijah Wood), więcej manekinów, wytatuowane dziewczęta jako ofiary maniaka, które Frank wyszukuje na portalach randkowych, itd. Brak za to wspaniałej eksplozji głowy z oryginału, którą tak pieczołowicie stworzył maestro make-up Tom Savini, brak wgniatającego suspensu sceny stalkingu w metrze... za to więcej nagości, co w zamierzeniu miało nawiązywać do złotej dekady kina grindhouse exploitation. Problem tkwi w tym, że brud w "Maniaku" (2012) Khalfouna wydawał mi się zbyt wykalkulowany czy wręcz sterylny. Po prostu w tych nowych produkcjach nie da się w zadowalający sposób odtworzyć tej chorej, specyficznej aury jaka charakteryzowała np. takie horrory jak "The Texas Chainsaw Massacre" (1974), "Eaten Alive" (1976), "Deranged" (1974), "Nightmare" (1981) czy właśnie "Maniac" (1980).  Aury pełnej brudu i moralnej degeneracji...

W dodatku filigranowy Elijah Wood moim zdaniem nie nadaje się do roli seryjnego mordercy kobiet. Pal licho, że Wood bywa kojarzony jako hobbit Frodo Baggins z "Władcy pierścieni" Petera Jacksona... i niestety nie posiada postury i złowieszczej charyzmy Joe Spinella. Wood nie przeraża, w zasadzie budzi jedynie współczucie, choć w rimejku starano się pogłębić jego rys psychologiczny. Niemniej to miłe, że tak drastycznie postanowił zmienić aktorski wizerunek. Sceny skalpowania ofiar są efektowne; ba, skalpowanie w horrorze Khalfouna wydaje się być tak proste jako obieranie pomarańczy ze skóry. Morderstwo na opuszczonym parkingu samochodowym jest autentycznie brutalne; fani oryginału wychwycą tutaj ukłon w stronę plakatu kinowego "Maniaka" Williama Lustiga (odbicie mordercy na karoserii samochodu). Nie obyło się też od nawiązań wobec postaci Victora Frankensteina oraz "Gabinetu doktora Caliagari" (1920) Roberta Wiene, czołowego reprezentanta niemieckiego ekspresjonizmu. No i spodobała mi się również kwestia dialogowa Wooda, który powiedział, że "manekiny mają często więcej osobowości niż ludzie".

Horror z tego solidny jak na remake, ale preferuję oryginał. Mimo wszystko moim ulubionym serial killer movie nadal pozostaje niemiecki "Angst" (1983) Geralda Kargla z genialną ścieżką dźwiękową Klausa Schultze.

czwartek, 22 sierpnia 2013

Ku chwale absyntowi





Właśnie wypiłem sobie dla kurażu odrobinę Zielonej Wróżki, czyli absyntu. Absynt jest wysokoprocentowym napojem alkoholowym (wódką smakową) otrzymywanym w procesie destylacji przede wszystkim z piołunu (kwiaty i liście) i anyżu z dodatkiem ziół aromatycznych takich jak dzięgiel, hyzop, fenkuł włoski, kolendra czy melisa. Absynt tradycyjnie serwujemy z wodą i kostką cukru. Ze względu na zawarty w piołunie tujon absynt odznaczał się właściwościami psychoaktywnymi. Stąd też nazwa Zielona Wróżka. W zależności od stopnia rozcieńczenia, wypitej ilości absyntu i częstotliwości picia skutki fizyczne nadużycia absyntu obejmują mdłości, halucynacje, brak orientacji; z drugiej strony inne alkohole też wywołują takie efekty. Absynt podobno wynalazł francuski doktor Pierre Ordinaire, który mieszkał w szwajcarskim mieście Couvet. Odkrył piołun w trakcie podróży przez Val-de-Travers, po czym wymieszał roślinę i inne zioła z alkoholem. Używał owego eliksiru do leczenia chorych. Zapotrzebowanie na absynt znacznie wzrosło po wojnie algierskiej (1844-47), w której żołnierze oprócz racji wody otrzymywali także absynt jako środek odstraszający bakterie. Po wojnie uzależnieni od niego francuscy wojacy zaczęli pić... Absynt pod koniec XIX wieku stał się we Francji niesamowicie popularny. Zielona godzina (I'heure verte) trwała od 17 do 19, kawiarnie francuskie zapełniały się wówczas smakoszami absyntu. Pili policjanci, bankierzy, poeci, artyści, muzycy, wolnomyśliciele, przedstawiciele francuskiej bohemy. Absynt uwielbiali Oscar Wilde ("Portret Doriana Graya"), Charles Baudelaire ("Kwiaty zła"), Arthur Rimbaud oraz Paul Verlaine, a z malarzy Vincent van Gogh, Edouard Manet, Henri de Toulouse-Lautrec, Pablo Picasso, Edgar Degas, Paul Gaugin czy pisarz Guy de Maupassant. To "zielona wróżka" miała skłonić Van Gogha do obcięcia sobie fragmentu lewego ucha. Absynt miał zwiększać kreatywność twórczą i przenosić świadomość pijącego na inny poziom. Również kobiety uwielbiały spożywać absynt w kawiarniach, czego dowodem są chociażby obrazy Pablo Picasso przedstawiające niewiasty pijące ów alkohol. Pod koniec XIX wieku pojawiły się pierwsze próby prohibicji absyntu jako przyczyny alkoholizmu, rozkładu socjalnego i moralnej zgnilizny dręczącej francuskie społeczeństwo. Absynt stał się wrogiem publicznym.

Obecnie absynt często jest utożsamiany z subkulturą gotycką. Krwiopijcy w "Wywiadzie z wampirem" Anne Rice piją absynt, absynt pojawia się w teledysku do "The Perfect Drug" Nine Inch Nails oraz w ekranizacji powieści "Drakula" Brama Stokera w reżyserii Francisa Forda Coppoli (1992). 5 marca uchodzi za Międzynarodowy Dzień Absyntu.

Zdrowie! Ku chwale absyntowi.

Voices of the Cosmos II - recenzja

























Dzisiaj rano przyszła płytka CD projektu Voices of the Cosmos przeznaczona do recenzji. Czynię to z przyjemnością, gdyż jestem miłośnikiem astronomii i kosmologii. Projekt Voices of the Cosmos tworzą Rafał Iwański (X-Navi: Et) oraz Wojciech Zięba (Electric Uranus, założyciel grudziądzkiej wytwórni Beast of Prey). Co ciekawe, Voices of the Cosmos jest jedynym w Polsce projektem dark ambientowym/elektroakustycznym, który w ramy swojej twórczości zaprzągł fascynującą astronomię i jej dokonania. Chodzi o to, że muzycy VotC do nagrań wykorzystują sygnały pochodzące z kosmosu wychwycone przez radioteleskopy (w tym i toruński, który mierzy 32 metry). Owe dźwięki są starannie wkomponowane w niepokojące ambientowe pasaże starannie utkane za pomocą instrumentów, zarówno akustycznych, jak i elektronicznych. W "II" Voices of the Cosmos słyszymy wychwycone przez radioteleskop sygnały zorzy polarnej (aurory), magnetosfery, Słońca oraz trzech pulsarów: PSR B1933+16, PSR 0329+54, PSR 0950+08. Pulsary, czyli wirujące gwiazdy neutronowe wirując emitują fale radiowe w postaci wiązki promieni - jak latarnia morska. Natomiast zorza polarna (Aurora, rzymska bogini świtu, Jutrzenka) powstaje wskutek zderzeń szybkich cząstek wiatru słonecznego z cząstkami gazów w górnych warstwach ziemskiej atmosfery.

Płyta jest mroczna, niepokojąca, zabiera słuchaczy w podróż w kosmiczną otchłań, choć jej motywem przewodnim jest aktywność słoneczna i sygnały radiowe z nią związane. Pięknie to brzmi zwłaszcza wówczas, gdy niebo za oknem jest usłane tysiącami gwiazd. Wielbiciele astronomii, dark ambientu, eksperymentalnej elektroniki czy kosmicznego ambient black metalu powinni się jak najszybciej zapoznać z Voices of the Cosmos. Na mnie już po pierwszym przesłuchaniu ta płyta wywarła duże wrażenie.

Voices of the Cosmos możecie posłuchać na żywo poniżej:

http://www.youtube.com/watch?v=CgacGjhuDQ0

Secta Siniestra/ Bloody Sect (1982) - recenzja



Bardzo lubię hiszpański horror z lat 70-tych i 80-tych, który znajduje się nieco w cieniu włoskiego horroru (a w szczególności filmów takich tuzów gatunku jak Mario Bava, Dario Argento czy Lucio Fulci). Rzucę kilkoma ulubionymi tytułami: tetralogia "Blind Dead" Armando de Ossorio o martwych templariuszach, "La Residencia" (1969) i "Who Can Kill a Child?" (1976) Narcisco Ibanez Serradora, "Vampyres" i "Symptoms" (oba z 1974 roku) Jose Ramona Larraza, "Trauma" (1977) Leona Klimovskiego, "Pieces" (1981) Juana Piquera Simona, "Satan's Blood" (1977) Carlosa Puerto, itd. "Secta Siniestra" (1982) w reżyserii Ignacio F. Iqiuino obficie czerpie z "Dziecka Rosemary" (1968) Romana Polańskiego zastępując subtelność horroru polskiego reżysera makabrą i golizną.

W prologu oszalała kobieta wydłubuje oczy mężczyźnie, który właśnie odbył upojny stosunek seksualny ze swą małżonką. Wkrótce po tym ataku pechowa para (oślepiony mężczyzna i jego żona) wizytują klinikę inseminacji w nadziei, że nienarodzone dziecko pozwoli im obojgu zapomnieć o traumie przeszłości. Wśród personelu znajduje się jednak członek satanistycznej sekty, olbrzym imieniem Iranzo (John Zanni, podobieństwo do młodego Antona Szandora LaVeya nieprzypadkowe), który ukradkiem dostarcza diabelskiego nasienia do pistoletu inseminacyjnego. Jeszcze przed narodzinami dziecka Szatana w domu pary pojawia się Margaret, odziana w czerń służebnica Lucyfera, która z czasem zamieni się w prawdziwą maszynę do zabijania. Iranzo, Margaret i ich wspólnik pozbędą się każdego, kto przeszkodzi narodzinom Szatana...

"Bloody Sect" śmiało można porównać do krwawych horrorów Lucio Fulciego. Występuje w nim podobne nasycenie makabrą - gardła są podrzynane brzytwą, stół do badań ginekologicznych kierowany sataniczną siłą woli kilkakrotnie uderza w brzuch pracownicę kliniki, aż ta wymiotuje strumieniem krwi wprost w obiektyw kamery. Makabrycznym transgresjom towarzyszy atonalna ścieżka dźwiękowa Enrique Escobara. W finale filmu szaleją wichury i pożar, a nieboskłon przecinają zygzaki błyskawic. "Bloody Sect" to wzorcowy przykład Eurohorroru nie biorącego jeńców: film krwawy, perwersyjny, niepokorny...

Czas trwania: 82 minuty. Doprawdy zastanawiałem się czy nie liczyć w trakcie projekcji filmu, ile razy padają słowa "asesino" i "maldita".

Bitchcraft, pół tony stoner doomowego pana ciemności






Wczoraj miałem przyjemność uczestniczyć w koncercie zespołów Bitchcraft, Golden Animals i The Flying Eyes, który odbył się w poznańskim klubie pod Minogą. Na otwarcie Bitchcraft, czyli pół tony stoner doomowego pana ciemności, jak muzycy opisują swoją twórczość na facebookowym fanpejdżu. Zespół w składzie z wokalistką Julią narodził się w grudniu 2011 roku w Poznaniu, na koniec 2013 roku szykowana jest debiutancka płyta (kiedy się dokładnie ukaże jeszcze nie wiadomo). Kilku kawałków Bitchcraft możecie posłuchać tutaj:

http://bitchcraftband.bandcamp.com/

A muzyka? Koncertowo brzmi potężnie, tłusto i psychodelicznie. Z doom metalowymi gitarowym miażdżeniem znakomicie współgra wokal Julii. Co znamienne, inspiracjami dla Bitchcraft są, rzecz jasna, narkotyczne tripy, okultyzm plus kultowe horrory i filmy eksploatacji z lat 60-tych i 70-tych (najlepiej o tematyce psychodeliczno-okultystycznej). W trakcie koncertu miały być pokazywane wizualizacje z owych wspaniałych filmów, którymi zespół w trakcie koncertów zagęszcza klimat doomowej miazgi, niestety był jakiś problem z projektorem... no cóż, a miałem pobawić się w zgaduj zgadulę. W przypadku Bitchcraft padają porównania do stoner doomowego monstrum z UK Electric Wizard, co stanowi już pewien punkt odniesienia, gdyż filozofia Electric Wizard zahacza o trzy słowa klucze: narkotyki, cycki i Szatan. W przypadku Bitchcraft dochodzi jeszcze czwarty element: brody :-) Jeśli lubicie doom metal, stonerowe riffy, potężne zwolnienia i dużą dawkę brudu i psychodelii to Bitchcraft jest dla Was, psychonautów metalu. W tej młodej poznańskiej kapeli tkwi ogromny potencjał. Gdy tylko wydadzą debiutancki CD może być o nich głośno...

Muzyki serwowanej przez Golden Animals nigdy nie słyszałem, gdyż zwyczajnie nie siedzę w tego typu klimatach. W każdym bądź razie GA tworzą ździebko przypominający mi aktora Vincenta Gallo Tommy Eisner (wokale, gitara) i Linda Beecroft (wokale, perkusja). Muzyka Golden Animals określana jest mianem psychodelicznego bluesa/ pustynnego rocka. Debiutancki album duetu ukazał się w 2008 roku i nosi tytuł "Free Your Mind and Win a Pony". GA zabrzmiał na kameralnej scenie Minogi żywo i z pazurem, choć jest to bardziej muzyka do kołysania biodrami niż do headbangingu. Ot, pustynny chill-out. Niemniej czuć w ich graniu wściekły żar kalifornijskiej pustyni oraz niespożytą radość grania.

Golden Animals - singiel "You Don't Hear Me Now" (2013)

http://www.youtube.com/watch?v=V_wX0sc5e7M

A The Flying Eyes? Niestety musiałem się zmyć przed ich koncertem, więc nie wypowiem się na temat muzyki tego zespołu. Podobno grają znakomity psychodeliczny blues rock. Dziś wieczorem odsłuch...

Na zdjęciach od dołu zespoły Bitchcraft i Golden Animals.

środa, 21 sierpnia 2013

Nagrobek dla pstrąga



























Coś humorystycznego dzisiaj. William Keyte, emerytowany kołodziej z Gloucestershire szczycił się posiadaniem pstrąga-ulubieńca, który pieszczotliwie wyjadał z jego ręki dżdżownice. Kiedy pstrąg umarł 20 kwietnia 1855 roku w szacowanym wieku 20 lat dobroduszny William Keyte postanowił uczcić jego pamięć erekcją nagrobka. Nagrobek ku czci pstrąga znajduje się w Blockley, malowniczej wiosce w hrabstwie Gloucestershire, w miejscu zwanym Fish Cottage. Przyczyna śmierci ukochanej ryby: podobno została zamordowana. Płyta pamiątkowa ku czci Starej Ryby zdobi obecnie przód wiejskiego domku.

Epitafium dla pstrąga brzmi następująco:


In
Memory
of the
Old Fish
Under the Soil
The Old Fish Do Lie
20 Years He Lived
And Then Did Die
He Was So Tame
You Understand
He would Come And
Eat Out of Our Hand
Died April the 20th 1855
Aged 20 years

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Vincenzo Verzeni i Mercy Lena Brown: dwie historie o wampirach





Jeśli chodzi o historyczne postaci wampirów to zazwyczaj przytacza się Vlada Palownika (pierwowzór arystokratycznego Drakuli) czy Elżbietę (Erzebet) Batory. Są to jednak figury historyczne tak mocno wyeksploatowane w literaturze czy w filmie, że nie zamierzam poświęcać im dłuższych artykułów. Zajmę się natomiast dzisiaj dwoma innymi mniej znanymi przypadkami historycznego wampiryzmu, tudzież przesądów z wampiryzmem związanych:

Vincenzo Verzeni (1849-1918) - udokumentowany przypadek seryjnego mordercy-wampira z Włoch. Swoisty prekursor Kuby Rozpruwacza z londyńskiego East End. Verzeniego skazał w 1872 roku Sąd w Bergamo za szereg straszliwych czynów. Vincenzo pochodził z bogatej i szanowanej rodziny. Urodził się w Bettanusco w 1849 roku. Verzeni uchodził za cichego, skrytego i nieśmiałego, acz przyjacielskiego chłopca. No, ale jak wiadomo cicha woda brzegi rwie... Jego ojciec był sadystycznym alkoholikiem z obsesją na punkcie oszczędzania pieniędzy (na alkoholu najwyraźniej nie oszczędzał), który bił żonę i małego Vincenzo. Chłopiec panicznie bał się dominującego ojca.

W latach 1870-72 na wiejskim obszarze Bergamasco miała miejsce seria ataków na młode kobiety. Jako pierwsza zginęła 14-letnia Giovanna Matta, która miała dotrzeć na spotkanie rodzinne w Suiso. Nigdy tam nie dotarła. Jej nagie i zmasakrowane zwłoki odnaleziono pod słomą cztery dni później. Drugą ofiarą wampira z Bergamo była 28-letnia Elisabetta Pagnoncelli. Verzeni łącznie zaatakował siedem kobiet, dwie zabił. Pozostałym ofiarom udało się przeżyć, gdyż morderstwu albo zapobiegło pojawienie się przechodnia albo stanowczy opór kobiety, który zmusił Verzeniego do ucieczki.

Verzeni wiązał ofiary i dusił, po czym straszliwie je masakrował. Rozcinał im brzuchy, miażdżył kończyny,  wyjmował wnętrzności, rozrzucał je po polnej drodze bądź ukrywał pod słomą, podobnie czynił z okrwawionymi ubraniami kobiet. Gromadził szpilki do włosów należące do ofiar, po czym wbijał je symetrycznie w formie geometrycznych rozet w ciało ofiary bądź w ziemię... Poza tym wgryzał się w ciało i łapczywie pił krew.

Sąd skazał Verzeniego za dwa morderstwa i cztery usiłowania. Chciał zabrać ciało 14-letniej Giovanny Motta do domu, aby dokonać aktu kanibalizmu, ale spanikował i ukrył je pod słomą. Umieszczono go w szpitalu psychiatrycznym w Mediolanie, gdzie zaniemówił. Poddano go tam szeregowi okrutnych terapii psychiatrycznych: wstrząsom elektrycznym, izolacji, trzymaniu w ciemności, przymusowym kąpielom w lodowatej i wrzącej wodzie. Podobno popełnił samobójstwo wieszając się 13 kwietnia 1874 roku. Ale inne źródła mówią, że wypuszczono go ze szpitala psychiatrycznego i Verzeni zmarł 31 grudnia 1918 roku w wieku 87 lat z przyczyn naturalnych. I tak się kończy opowieść o wampirze z Bergamo...

Mercy Lena Brown (1873-1892) - Wiele osób zapewne skojarzy Nową Anglię z procesem czarownic z Salem. Wampiry były europejską legendą, która dopiero z czasem trafiła do USA wtapiając się w tamtejszą mitologię i pop-kulturę. Niemniej Bram Stoker pisząc "Drakulę" trzymał wycinki z gazet o ekshumacji grobu 'wampira' z Rhode Island zwanego Mercy Lena Brown.

Gruźlica nawiedzała XIX-wieczne społeczności zdradziecko przemieniając jednostki w schorowane cienie kaszlące krwawą wydzieliną. U Mercy Leny Brown gruźlica ujawniła się po latach uśpienia i szybko zaczęła się rozwijać. Mercy była drugim ostatnim członkiem rodziny, który umarł z powodu gruźlicy. Kilka lat po pochówku jej matki i siostry 19-letnia Mercy oraz jej starszy brat, Edwin zachorowali. Ojciec Mercy, George uskarżał się, że dziewczyna nawiedzała go każdej nocy skarżąc się na głód. W erupcji zabobonów sąsiedzi rodziny Brown zaczęli podejrzewać, że Mercy była wampirem. 17 marca 1892 poczciwy George Brown z pomocą gawiedzi ekshumował groby żony i dwóch córek. Tylko ciało Mercy, która umarła 17 stycznia nie poddało się procesowi rozkładu. Ba, w dodatku przekręciło się w grobie i miało "świeżą" krew w sercu. Co należało zrobić? Ano wyciąć serce z ciała domniemanego wampira, spalić je, wymieszać popiół z wodą i podać miksturę chorującemu Edwinowi jako lekarstwo (nie pomogło, Edwin zmarł dwa miesiące później). Wyobraźnia wieśniaków nie znała granic. Skoro nauka nie znała odpowiedzi, folklor musiał ją znać.

W przypadku Nowej Anglii wydarzenia i miejsca mają wpływ na literacką fikcję. H.P. Lovecraft odniósł się do Mercy Leny Brown w opowiadaniu "Przeklęty dom" ("The Shunned House"), także Henry David Thoreau pisał o ekshumacji grobu Mercy w swoim dzienniku. Grób Mercy Brown znajduje się na małym cmentarzu Kościoła Baptystów w Exeter. Często wizytują go goci oraz łowcy zjawisk paranormalnych.

Na zdjęciach Vincenzo Verzeni, tonące we mgle Bergamo z powietrza oraz grób Mercy Leny Brown.

niedziela, 18 sierpnia 2013

Wkraczając w sen: fotografie Thomasa Dodda





















Jest coś autentycznie onirycznego w fotografii Thomasa Dodda, wizualnego artysty, harfisty i tekściarza celtycko-gotyckiego zespołu Trio Nocturna. Dodd grał również na harfie na dwóch albumach lidera grupy Swans, Michaela Giry (projekt The Body Lovers oraz projekt Angels of Light, album "New Mother"). W zdjęciach Thomasa przewija się mitologiczna tematyka oraz fascynacja Prerafaelitami. Delikatna prostota, umiłowanie Natury, dostojeństwo, rycerskość, gotyk, tajemnica, tęsknota za średniowieczem...

Link do strony artysty:  http://thomasdodd.com/index2.php
Facebook: https://www.facebook.com/ThomasDoddPhotography

Życzenie śmierci II/ Death Wish II (1982) - recenzja





"Czy wierzysz w Jezusa Chrystusa?"
"Tak."
"No to teraz go spotkasz."

W 1981 roku Charles Bronson oraz reżyser Michael Winner ("The Sentinel", "Death Wish", "Dirty Weekend") spotkali się znowu, by nakręcić sequel "Życzenia śmierci", jednego z najbardziej kasowych i żywo dyskutowanych filmów roku 1974. W "Życzeniu śmierci II" architekt Paul Kersey (Charles Bronson) znowu chwyta za pistolet i idzie się rozprawić z członkami gangu odpowiedzialnymi za zgwałcenie i śmierć jego hiszpańskiej służącej oraz córki (która znalazła się w śpiączce po brutalnym ataku w "Życzeniu śmierci"). Po dramatycznych wydarzeniach z Nowego Jorku Kersey rozpoczyna nowe życie w Los Angeles, w którym towarzyszy mu jego sympatia, Geri (Jill Ireland, prywatnie żona aktora). Nie jest mu jednak dane długo cieszyć się prywatnym szczęściem. Grupa członków lokalnego gangu brutalnie gwałci i morduje jego służącą oraz porwaną córkę (ta po zgwałceniu wyskakuje przez okno nabijając się na stalowe ogrodzenie). Tłumiący ból po stracie córki Kersey nie czeka długo i postanawia się krwawo zemścić. Wynajmuje pokój w obskurnym hotelu i nocami krąży po okolicy wśród cwaniaczków, kryminalistów i ludzkich śmieci polując na morderców służącej i córki...

Pamiętam pokazy "Życzenia śmierci II" w polskiej telewizji sprzed nastu lat. Leciała amerykańska wersja pocięta przez cenzurę (rating R). Nie miałem wtedy tego świadomości. Wersja fully uncut, którą miałem okazję obejrzeć na włoskim wydaniu DVD ocieka brudem i brutalnością. Dość powiedzieć, że scena gwałtu na hiszpańskiej służącej Kerseya, Rosario (Silvana Gallardo) jest bardzo nieprzyjemna w odbiorze. To właśnie z niej brytyjscy cenzorzy wycięli aż 3 minuty 42 sekundy materiału, scena gwałtu na niemej córce Kerseya, Carol również nie ustrzegła się ingerencji ze strony cenzury. W "Życzeniu śmierci" w rolę Carol wcieliła się Kathleen Tolan, w sequelu, o którym tutaj mowa Robin Sherwood ("Wybuch" Briana De Palmy, znakomity horror o manekinach "Tourist Trap" Davida Schmoellera). W dwójce "Death Wish" ponownie pojawił się także Vincent Gardenia jako gliniarz śledzący nocne poczynania eksterminacyjne Kerseya. Piątkę zwyrodniałych członków gangu (gwałcicieli i handlarzy narkotyków) zagrali Thomas Duffy, Kevyn Major Howard, Stuart K. Robinson, E. Lamont Johnson oraz późniejsza gwiazda Fabryki Snów, Laurence Fishburne.

"Życzenie śmierci II" to bezkompromisowe kino eksploatacji, które przenosi widza w mroczny świat najbardziej brudnych ulic Los Angeles lat 80-tych; miejsc, gdzie tułają się rozmaici kryminaliści, szaleńcy czy inny przestępczy element. Szybka akcja, interesująca ścieżka dźwiękowa, której autorem był sam Jimmy Page z Led Zeppelin, zero politycznej poprawności. Mocny i krwiożerczy vigilante thriller, ale raczej adresowany dla widzów o stalowych nerwach (przynajmniej wersja fully uncut).

W 1985 roku Michael Winner poszedł za ciosem i zrealizował "Życzenie śmierci III".

sobota, 17 sierpnia 2013

Motocykl w kształcie Obcego w Poznaniu























Czasem idąc do pracy można się natknąć na coś frapującego. Tak było wczoraj w moim przypadku. Przechodziłem akurat koło Rynku Jeżyckiego, gdzie natknąłem się na zaparkowany... motocykl w kształcie Obcego z kultowej serii horrorów sci-fi o monstrum z kosmosu. Swoją drogą tytułem dygresji "Obcy: Ósmy pasażer Nostromo" (1979) Ridleya Scotta został w pewnym stopniu zainspirowany przez "Planetę wampirów" (1965) włoskiego maestro horroru Mario Bavy. Ot, niewiele osób o tym wie... Jak zapewne wiecie tytułowy Obcy to owoc biomechanicznej koncepcji szwajcarskiego artysty Hansa Rudiego Gigera. Zafascynowany śmiercią, złem, mrokiem, lovecraftowskim kosmicznym horrorem Giger stworzył postać ksenomorfa z różnych materiałów: gumy, lateksu, metalu, kości, rur, a głowa Obcego została wypełniona pamiątkową ludzką czaszką. Warto poczytać o biomechanicznej koncepcji Gigera tutaj:

http://stacjakultura.pl/12692,artykul-drukuj.html

A motocykl jest piękny. Nic dziwnego, że niektórzy ludzie zatrzymywali się przy nim i robili mu zdjęcia. Nie wiem do kogo należy (kim jest jego konstruktor) oraz jakie ma parametry techniczne, niemniej przejechać się na takim cacku to byłaby niezła frajda. Chociaż ostatnio w polskiej prasie motoryzacyjnej (i nie tylko) triumfy zbiera Behemoth Bike, niesamowity motocykl Adama Nergala Darskiego, lidera polskiej grupy black death metalowej Behemoth stworzony przez firmę Game Over Cycles z Lisich Jam na Podkarpaciu. Jego parametry techniczne to:

Silnik – RevTech 110"
Koło przednie - 19"
Koło tylne - 18"
Zawieszenie pneumatyczne tył i przód (marki Legend)

Tylna opona model „Monster”, rozmiar 360mm.

http://behemoth-bike.pl/

czwartek, 15 sierpnia 2013

Obecność/ The Conjuring (2013) - recenzja






Wpierw kilka słów o mnie tytułem wprowadzenia. Jestem fanem kina grozy od wczesnego dzieciństwa. Pamiętam dokładnie moje pierwsze obejrzane za dziecka horrory z pirackich kaset video. Były nimi "The Evil Dead" (1982) Sama Raimiego oraz "Phenomena" (1984) Dario Argento (skrócona wersja anglojęzyczna pod tytułem "Creepers"). Potem (trochę za sprawą młodszego kuzyna) na serio zainteresowałem się filmową grozą. W 2003 roku zacząłem pisać dla serwisu Danse Macabre pod ksywką Embalmer (wcześniej recenzowałem obejrzane horrory na IMDb). Pisałem recenzje filmowe, artykuły, robiłem wywiady z filmowcami i aktorami, udzielałem się aktywnie na forach gatunkowych, obejrzałem grubo ponad 2000 horrorów i filmów eksploatacji w ciągu wielu lat fascynacji gatunkiem. Na horrory.com.pl (Danse Macabre) nadal znajdziecie wiele moich tekstów. Podaję linka:

http://www.horrory.com.pl/

O "Obecności" słyszałem wiele dobrego od znajomego Jacka Dziduszki od Pory Zwyrola, z którym spotkałem się przed koncertem Diamandy Galas w ramach Ery Nowych Horyzontów we Wrocławiu. Padały argumenty, że to fajnie opowiedziany i nade wszystko sugestywny horror. Z racji tego, że aktualnie - jeśli już sięgam po kino grozy to głównie odświeżam klasyki z lat 60-tych, 70-tych i ewentualnie lat 80-tych, a do świata kina grozy XXI wieku zaglądam bardzo sporadycznie - do opinii Jacka podszedłem z pewną dozą dystansu. No, ale jakoś "Obecność" chodziła mi po głowie, była w niej obecna. W końcu zdecydowałem się na wypad do kina. I nie żałuję...

W przypadku "Obecności" jednym z magnesów przyciągających widzów do kin była notka, że film opiera się na prawdziwej historii. Zacząłem się zastanawiać na ile "The Conjuring" bazuje na faktach. Nakręcono przecież mnóstwo horrorów rzekomo opartych na prawdziwych wydarzeniach, a później okazywało się, że jedynie mały fragment scenariusza odnosił się do jakiejś historii z przeszłości, a reszta była wytworem filmowej fikcji, zwierciadłem twórczej iluzji.

Wpierw o Edzie i Lorraine Warren, bo oni rzeczywiście istnieją (posiadają nawet własną witrynę internetową). On jest demonologiem, ona spirytualnym medium: razem zwalczają nadnaturalne byty i odprawiają egzorcyzmy. W tym miejscu od razu włącza się we mnie sceptyk, ale zostawmy to... Jedna z ich walk z nadnaturalnymi siłami odbyła się na Farmie Perronów i o tym chciał zrealizować film reżyser "Obecności", James Wan ("Piła", "Insidious", "Dead Silence"). Wróćmy zatem do Farmy Perronów... Siedmioosobowa rodzina Perronów (rodzice Carolyn i Roger + 5 córek: Andrea, Nancy, Christine, Cynthia i April) zamieszkiwała farmę w Harrisville, Rhode Island przez okres 10 lat. Nabyli ją zimą 1970 roku, wyprowadzili się w czerwcu 1980 roku. W 2011 roku Andrea Perron wydała książkę "House of Darkness House of Light" traktującą o nawiedzeniach, które miały miejsce na farmie. Lorraine Warren stała się konsultantem Jamesa Wana i scenarzystów, a rodzina Perronów wspierała film.

Najbardziej złośliwym duchem nawiedzającym farmę miała być zjawa wiedźmy imieniem Bathsheba Sherman (1812-1885). Zaczęto podejrzewać ją o bycie czarownicą, gdy oddany jej pod opiekę noworodek zmarł w tajemniczych okolicznościach. Autopsja stwierdziła, że śmiertelna rana w czaszce dziecka powstała od dużej igły do szycia. Bathsheba miała złożyć niemowlę w ofierze Diabłu. Wobec braku dowodów na to wskazujących jej imię oczyszczono, ale skaza w oczach sąsiadów pozostała. Rzekoma wiedźma zmarła 25 maja 1885 roku, jej ciało "zamieniło się w kamień" (co na pewno jest wierutną bzdurą). Miała też jakoby posiadać czwórkę dzieci (żadne z nich nie dożyło wieku czterech lat). Wiadomo o jednym dziecku Bathsheby, synu Herbercie Shermanie, który... uwaga... dożył sędziwego wieku, pracował jako farmer i założył własną rodzinę.

Farma Perronów przed ich przyjazdem zimą 1970 roku była miejscem dwóch samobójstw przez powieszenie, jednego przez zażycie trucizny, gwałtu i morderstwa na 11-letniej Prudence Arnold (dziewczynka faktycznie zginęła, ale w Uxbrigde, Massachusetts), dwóch utonięć, czterech śmiertelnych zamarznięć i innych zgonów. Tak przynajmniej twierdzą "Black Book of Burrillville", skompilowana przez Johna Smitha oraz Andrea Perron w swojej sensacyjnej książce. Obecni lokatorzy farmy Perronów, Norma i Gerry Sutcliffe także wspominają o przeżyciach paranormalnych typu głośne walenie w drzwi, głosy rozmów i szepty w pokojach, odgłosy kroków i otwierania drzwi w pomieszczeniach, wibrowanie krzesła, etc. Nic przerażającego do szpiku kości. No cóż, podobno inni uciekali z farmy krzycząc wniebogłosy. Ciekawy w "Obecności" jest też wątek lalki Annabelle. Jak twierdzą Ed i Lorraine Warren lalka była prezentem od matki dla studentki pielęgniarstwa Donny. Donna i jej współlokatorka, Angie zaczęły dostrzegać, jak lalka zmienia pozycje siedzące i samoistnie porusza się. Pisała także dziecięce wiadomości na pergaminowym papierze. Przyjaciel studentek, Lou twierdził, że lalka Annabelle chciała go w nocy udusić. Musiało zatem dojść do seansu spirytystycznego. Jego rezultat? Lalkę opętał duch siedmioletniej Annabelle, a dziewczynka, rzecz jasna, zginęła w tajemniczych okolicznościach. Na polecenie Eda i Lorraine odprawiono egzorcyzm domostwa, który załatwił sprawę, a lalka trafiła w posiadanie dwójki badaczy zjawisk paranormalnych.

Nasuwa się zatem pytanie: czy rodzina Perronów zmyśliła to wszystko? Osobiście byłbym skłonny twierdzić, że tak. W moim życiu nigdy nie doświadczyłem niczego nadnaturalnego, jestem również niewierzącym sceptykiem, niemniej od dawna fascynują mnie horrory i ich fizjologiczno-afektywna moc oddziaływania na widownię. Poza tym także ezoteryka potrafi przykuć moją uwagę i zostać poddana obróbce informacyjnej.

"Obecność" faktycznie momentami potrafi przyprawić o dreszcze. Oczywiście wpływ "Egzorcysty" (1973) czy "Amityville Horror" (1979) jest zauważalny, trudno temu zaprzeczyć. "The Conjuring" autentycznie przeraża, ale czyni to w subtelny i wyważony sposób. Strach i groza odczuwane w trakcie seansu zdają się nie być efektem sztucznej manipulacji, przez co stają się bardziej namacalne. Upadają rozmaite przedmioty czyniąc hałas i to wystarczy, by odczuć oddech grozy na ciele... a większość filmowców horrorów usiłuje straszyć widownię głośnymi partiami muzycznymi (pojawia się zjawa... boom... trzeba dać widzowi po uszach ścieżką dźwiękową!) Praca kamery jest fantastyczna, podobały mi się szczególnie ujęcia z pierwszej perspektywy (POV) oraz upside-down-spin (z dołu obracane). Wan operuje nastrojem grozy powściągliwie, aby uzyskać maksymalny efekt. Dopiero w trakcie finału (sekwencja egzorcyzmu na matce) groza staje się bardziej wyraźna, mniej subtelna. O aktorstwie mogę wyrazić się w samych superlatywach, jest autentycznie porywające.

Scenarzyści "Obecności" pracują już nad sequelem, gdyż trzeba kuć żelazo, póki gorące. Ja tymczasem zapraszam do kin.

Dla zainteresowanych strona 'pogromców duchów' Eda i Lorraine Warrenów:

http://www.warrens.net/

I jeszcze jedno. Ścieżce dźwiękowej Josepha Bishary towarzyszą wokale królowej mrocznej awangardy Diamandy Galas.