wtorek, 20 grudnia 2022

Unfyros "Alpha Hunt" (2022) - recenzja

                                                            
Dolorian obok Unholy uznaję za protoplastów fińskiego awangardowego black doom metalu. Wszystkie trzy albumy studyjne Dolorian były dla mnie niezwykłe, dziwne, abstrakcyjne, mocno odrealnione, podszyte niepokojem. Ale po kolei: na "When All the Laughter Has Gone" (1999) Finowie brzmieli black doom metalowo, ambientowo i depresyjnie. Ogromnie posępny materiał, który po dziś dzień uwielbiam!

https://www.youtube.com/watch?v=nB7Gu_NxvLo

Na "Dolorian" (2000) zniknęły black metalowe wokale, a w zamian pojawiły się niepokojące szepty. To taki szeptany doom metal/darkwave, któremu bliżej do eteryczności włoskiego Monumentum niż do awangardowej agresji Unholy. Równie posępny materiał co debiut. 

https://www.youtube.com/watch?v=QUGmHBN0V-g 

Natomiast ostatni album Dolorian "Voidwards" (2006) to intrygująca mieszanina dwóch pierwszych albumów obficie podlana dark ambientem. To doprawdy niezwykła porcja muzyki, która wprawia w piękny trans. Szepty, black metalowe wokale, a nawet growl plus cudownie odrealniona atmosfera, jakby nie z tego świata. Ten album zaprasza słuchacza w stronę pustki.  

https://www.youtube.com/watch?v=jCapl7-YkfE

Jakież było moje zdziwienie gdy dowiedziałem się, że Anti Ittna H. wokalista Dolorian ma już nowy zespół zwany Unfyros i powraca za sprawą albumu "Alpha Hunt" (2022) do black doom metalowych brzmień. Black metal w wykonaniu Unfyros utrzymany jest w raczej powolnym, zrytualizowanym i hipnotycznym tempie z oszczędnym użyciem klawiszy, zatem można Unfyros porównać do Dolorian, choć mam wrażenie, że poprzedni zespół Anti Ittna H. był o wiele bardziej specyficzny. Niemniej jednak "Alpha Hunt" gorąco polecam tym nielicznym słuchaczom, którzy kojarzą ambientowy doom metal Dolorian. Poniżej odsłuch tego niepokojącego albumu:

https://unfyros.bandcamp.com/releases

Swoją drogą bardzo przydałyby się re-edycje wszystkich albumów Dolorian (np. via Svart Records), gdyż nie mam żadnego na CD.  Tak samo dwóch pełniaków i EP-ki niezwykłego Decoryah (via Metal Blade).

sobota, 17 grudnia 2022

W głębiny: morderstwo na łodzi podwodnej (2020) - recenzja

                                                     
Po obejrzeniu poruszającego filmu dokumentalnego "Wulkan: Ewakuacja z Whakaari" (2022) stwierdziłem, że najwyższa pora obejrzeć na Netflixie jakiś dokument true crime. Wybór padł na "W głębiny" i był to bardzo dobry wybór. Oczywiście sprawa koszmarnego morderstwa dokonanego na szwedzkiej dziennikarce Kim Wall przez ekscentrycznego konstruktora z Danii Petera Madsena była mi znana od dawna, jednakże chętnie ją sobie odświeżyłem. W skrócie Madsen wespół z grupą wolontariuszy skonstruował mini-łódź podwodną "UC3 Nautilus" i 10 sierpnia 2017 roku zabrał na jej pokład szwedzką dziennikarkę Kim Wall, która pisała m.in. dla "The New York Times" i "Guardian", po czym oboje wyruszyli w podwodny rejs. Madsen celowo zatopił "UC3 Nautilus" i został uratowany przez załogę statku. Po Kim Wall nie było śladu. Niestety w następnych dniach duńska policja odnajdywała rozmaite fragmenty zwłok dziennikarki: tors, nogi, głowę, a także jej ubrania, nóż i piłę. Okazało się, że Madsen (co wyszło na jaw w późniejszym czasie), związał Kim, torturował dziennikarkę nożem i śrubokrętem, udusił ją (bądź poderżnął jej gardło), po czym ciało rozczłonkował piłą i próbował części ciała Kim utopić w wodzie zatoki. Wyniki badań torsu post-mortem wskazywały na rany kłute genitaliów i klatki piersiowej.

Madsen w "Into the Deep" wielokrotnie jawi się jako sadystyczny psychopata, narcyz i kłamca. Jednak pracujący z nim przy projektach (łódź podwodna, rakiety) wolontariusze i stażyści są Peterem oczarowani. Nie mają pojęcia, że to człowiek o podwójnym obliczu, zły do szpiku kości, zafascynowany prawdziwymi nagraniami morderstw (dekapitacji) kobiet (miał je na dysku komputera w swoim laboratorium), lubiący seks z podduszaniem, imprezy fetyszystyczne w Kopenhadze i pragnący zabić jakąkolwiek kobietę na pokładzie "UC3 Nautilus". Z dokumentu wynika, że umówiona z nim na wywiad Kim Wall nie była zaplanowaną ofiarą. Po prostu nadarzyła się okazja i Madsen ją wykorzystał. Chciał dominować, zadawać ból i zabić.  

Co mnie zaniepokoiło to 'żartobliwe' komentarze i wiadomości Madsena skierowane do reżyserki dokumentu oraz zafascynowanej nim wolontariuszki, z których wynikało, że z tym facetem jest coś nie w porządku. Zresztą "Into the Deep" przyczynił się do skazania Petera Madsena na dożywotnie pozbawienie wolności za okrutne morderstwo Kim Wall. To raczej posępny i ciut nieprzyjemny dokument obrazujący jak jeden uzdolniony człowiek potrafi nabrać otoczenie i starannie się maskować. 

Na zdjęciach Kim Wall oraz jej morderca Peter Madsen. Warto poczytać artykuły Kim Wall np. o amerykańskich próbach nuklearnych na Wyspach Marshalla.

czwartek, 15 grudnia 2022

David Zimmer "Planeta wirusów" - recenzja

                            

Wpadła mi ostatnio w ręce dość krótka książka popularnonaukowa Davida Zimmera "Planeta wirusów" (wydawnictwo Copernicus Center Press) i stwierdziłem, że warto ją przeczytać, tym bardziej w dobie pandemii koronawirusa Sars-Cov-2, która jeszcze się nie zakończyła, choć straciła już swój impet. "Planeta wirusów" to kolekcja dwunastu wciągających esejów, które miały na celu przybliżyć wirusologię laikom. Przykładowo rozdział o wirusie mozaiki tytoniowej opisuje w jaki sposób doszło do odkrycia wirusów. W innym rozdziale dotyczącym rinowirusów dowiemy się w jaki sposób nasz układ odpornościowy (immunologiczny) broni się przed atakiem patogenów (świetny opis mechanizmów obronnych). Kolejny rozdział o wirusie ospy prawdziwej opisuje w jaki sposób ten groźny zarazek został eradykowany (wariolizacja i opracowanie szczepionek). W rozdziale o wirusie HIV (ludzkim wirusie niedoboru odporności) czytelnik dowie się w jaki sposób wirusy odzwierzęce (zoonotyczne) przeskakują na ludzkich gospodarzy i jakie są warianty odkrytego po raz pierwszy w 1981 roku wirusa HIV wywołującego chorobę AIDS (zespół nabytego niedoboru odporności). Rozdział o koronawirusie SARS-Cov-2 oprócz trzymającej w napięciu historii tego podstępnego patogenu, który tak mocno namieszał w gospodarkach na całym świecie oferuje także podstawowe informacje o wcześniejszych wybuchach epidemii koronawirusów SARS i MERS. Z kolei w eseju o wirusie gorączki Zachodniego Nilu jest mowa o jego wektorach, czyli komarach i o tym jak trudno jest pozbyć się tego zarazka (inne wirusy roznoszone przez komary to ZIKA i chikungunya). Czego jeszcze dowiemy się z "Planety wirusów"? Ano tego, że posiadamy w naszym ludzkim DNA tzw. endogenne retrowirusy. Autor usiłuje także odpowiedzieć w eseju o żyjących w oceanach mega-wirusach z dużymi genomami i tzw. wirofagach czy wirus jest organizmem żywym czy martwym. Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta. Zimmer opisuje także przełomowe odkrycie bakteriofagów, czyli wirusów atakujących chorobotwórcze bakterie. Szkoda, że do najnowszej edycji "Planety wirusów" nie został dołączony esej o wirusie gorączki krwotocznej Ebola. W zamian mamy rozdział o koronawirusie Sars-Cov-2 wywołującym chorobę Covid-19. 

Generalnie świetne eseje wirusologiczne, które nie wymagają od czytelnika żadnego biologicznego przygotowania. Wady książki są dwie: brak rozdziału o afrykańskich wirusach zoonotycznych Ebola i Marburg oraz liczne drobne literówki. Niemniej jednak "Planetę wirusów" przeczytałem z żywym zainteresowaniem i zabrałem się za kolejną książkę: tym razem o sztucznej inteligencji (SI) - recenzja wkrótce. 

Z innej beczki: wczoraj dowiedziałem się, że kultowy w Poznaniu klub koncertowy u Bazyla zostanie zamknięty wskutek wypowiedzenia umowy najmu. Po prostu kurwa pięknie. Dziesiątki godzin spędzonych tam na koncertach i mnóstwo muzycznych wspomnień. Nie ukrywam, że szykowałem się na kilka bazylowych koncertów w 2023 roku (np. Origin i Monstrosity, Diary of Dreams, The Exploited, etc.), a tutaj taki nius. Poznań coraz bardziej podupada pod względem alternatywnej kultury, robi się nudny i zapyziały. Jak tak dalej pójdzie to koncerty metalowe czy gotyckie będą się tutaj odbywały bardzo rzadko. Upadek klubu u Bazyla w obecnej lokalizacji nie jest pierwszy, ani ostatni: wcześniej przestały funkcjonować Pogłos w Warszawie oraz Akademia we Wrocławiu. Jednakże klub u Bazyla był moim subiektywnym zdaniem najlepszym klubem koncertowym w Poznaniu. Miejscem, gdzie koncertowało mnóstwo mniej lub bardziej znanych zespołów sceny alternatywnej (punkowych, metalowych, gotyckich). Żywię nadzieję, że nie jest to definitywny koniec tego miejsca. 

Osładzając sobie nieco gorzkie poczucie rozczarowania zakupiłem w Empiku elegancką re-edycję "Dead Again" (2007) Type O Negative. Bardzo lubię ostatni album TON, gdyż jest to wypadkowa nieomal wszystkich muzycznych wpływów zespołu, bez zbędnych ambientowych wypełniaczy. Mamy na "Dead Again" kawałki szybkie, punkowe jak np. "Halloween in Heaven", w którym gościnnie zaśpiewała Tara z Lycia, ale też doom metalowe monstra z black sabatthowskimi riffami ("The Profit of Doom"). Kapitalna płyta oraz fajna dwupłytowa re-edycja Nuclear Blast dla fanów tego unikalnego zespołu oraz jego wokalisty Petera Steele'a (Steele zmarł 14 kwietnia 2010 roku). Nie wolno dopuścić do sytuacji, aby ten znakomity album znajdował się w cieniu także świetnych "Bloody Kisses" (1993) oraz "October Rust" (1998).

Odsłuch: https://www.youtube.com/watch?v=VMsyF6wItVs

środa, 7 grudnia 2022

Moonage Daydream (2022) - recenzja

                                                      

Z racji tego, że nie udało mi się być na koncertach Raison d'Etre i Brighter Death Now 4 grudnia we Wrocławiu i Wardruna 6 grudnia w Poznaniu postanowiłem chociaż przejść się do poznańskiego kina Muza na seans "Moonage Daydream" (2022) Bretta Morgena, oszałamiającego wizualnie dokumentu o Davidzie Bowie. Z muzyką Davida mam podobnie jak z The Cure: wolę jego eksperymentalną, mroczniejszą i bardziej melancholijną twórczość niż tą celującą w mainstream, piosenkową. Szczególnie cenię albumy "Low", "Heroes", "Earthling" czy "Blackstar". Jednak zmarły 10 stycznia 2016 roku na raka wątroby David Bowie to prawdziwy człowiek renesansu: artysta na wskroś niezwykły, nieskończenie kreatywny, działający na rozmaitych poletkach sztuki: śpiewał, pisał piosenki, malował akryle, rzeźbił, bawił się eksperymentalną sztuką audiowizualną, grał w filmach (np. lesbijski horror wampiryczny "Zagadka nieśmiertelności" z 1983 roku).

"Moonage Daydream" to wizualna orgia zmysłów oparta na setkach godzin materiałów archiwalnych z osobistych zbiorów Davida (podobnie jak "Wulkan miłości" oraz "The Fire Within" - dwa tegoroczne filmy dokumentalne oparte na materiałach archiwalnych pozostawionych przez parę nieustraszonych wulkanologów, Maurice'a i Katię Krafft). David Bowie był artystą niezwykle przenikliwym i ciekawym świata, chłonącym sztukę i muzykę, wcielającym się niczym kameleon w różne postaci w trakcie długiej, nieprzewidywalnej i eklektycznej kariery muzycznej (Ziggy Stardust, Halloween Jack, Thin White Duke). Sam dokument jest mocno dezorientujący, by nie rzec psychodeliczny. Znalazły się w nim ujęcia Davida Bowie w Berlinie Zachodnim (lata 1976-79), w USA czy w Japonii, wywiady telewizyjne, fragmenty koncertu "Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1973) czy trasy z 1984 roku. Jest także krótka wzmianka o jego ślubie z somalijską modelką Iman w 1992 roku. Na krótko przed śmiercią Bowiego Iman napisała (zapamiętałem ten cytat): "Czasem nie docenia się chwil, dopóki nie staną się wspomnieniami". Jednak (jak widać) Bowie nie został zapomniany nawet po śmierci.

Bowie na pewno był nietuzinkowy, gdyż nie chciał być człowiekiem (artystą) nijakim. Stał się androgynicznym symbolem seksu, muzycznym eksperymentatorem, ikoną stylu, wszechstronnym erudytą. Interesowały go chaos i izolacja jednostki obecne we współczesnym mu i nam świecie. To Bowie jest głównym narratorem "Moonage Daydream" - jego narracja tchnie wrażliwością i głęboką mądrością ("ważne jest to, co w życiu robisz, a nie to, ile pozostało ci czasu"). Konkludując, "Moonage Daydream" to dzieło oszałamiające, niekiedy narkotyczne, niekiedy wysublimowane. Fascynujący film dokumentalny! Warto wybrać się na niego do kina. 

Neonowa halucynacja, fantasmagoria. 

O Davidzie Bowie blogowałem tutaj wielokrotnie:

https://dtbbth.blogspot.com/search?q=Bowie

Przy okazji polecanka muzyczna. Pojawił się trzeci kawałek młodego rodzimego zespołu Burial Fields. Żwawa, energiczna i sympatyczna piosenka z intrygującym żeńskim wokalem. Sprawdźcie ten zespół.

https://burialfields.bandcamp.com/ 

Aby do końca nie było tak łagodnie polecam także nowy klip niemieckich funeral doom metalowców z Ahab. "20 000 mil podmorskiej żeglugi" i Nautilus w animowanym teledysku.

https://www.youtube.com/watch?v=_y16EPGFK2E

wtorek, 6 grudnia 2022

To Kill a Dead Man (1994) - recenzja

Jako że ostatnio przesłuchałem/odświeżałem wszystkie trzy albumy stuudyjne Portishead ("Dummy", "Portishead" i mocno awangardowy/eksperymentalny "Third") plus nowojorską koncertówkę Roseland przyszedł czas na krótki seans "To Kill a Dead Man". To czarno-biały kryminał w estetyce kina noir będący hołdem dla kina szpiegowskiego z lat 50-tych, 60-tych i 70-tych.

Snajper w długim płaszczu zabija pewnego mężczyznę, męża Beth Gibbons. Kobieta trafia do szpitala i tam zaczyna wyobrażać sobie różne scenariusze...

Fajnie uchwycony klimat kina noir i doskonała muzyka Portishead ilustrująca zagmatwaną fabułę. Sam pomysł nakręcenia krótkiego filmu jako uzupełnienia ikonicznego juz albumu "Dummy" (1994) genialny. Lubię mroczny, melancholijny i mocno kinematograficzny (by nie rzec gotycki) trip hop Portishead i szanuję ten zespół, gdyż rzadko wydają muzykę. W końcu po co tworzyć na siłę, jeśli tworzenie przestaje być satysfakcjonujące? Nic dziwnego, że wielkim fanem Portishead jest m.in. Aaron Stainthorpe, wokalista My Dying Bride. Cover "Roads" Portishead w wykonaniu MDB jest naprawdę świetny.

https://www.youtube.com/watch?v=zU450iMsdOk

Natomiast jeśli chodzi o Portishead to moim ulubionym albumem Brytyjczyków jest (niepopularna opinia) "Portishead" z 1997 roku - subiektywnie to album wiele mroczniejszy i silniej działający na wyobraźnię niż siłą rzeczy popularniejszy "Dummy" (1994). 

No to trzeba zaprezentować młodszym czytelnikom i czytelniczkom "Cowboys" i "Elysium".

https://www.youtube.com/watch?v=ApQpx-MVk0w 

https://www.youtube.com/watch?v=9emetvyFwY4 

Natomiast jutro zabiorę się za recenzję "Moonage Daydream" (2022).

czwartek, 1 grudnia 2022

Rome w Bazylu, 30 listopada 2022 roku (fotorelacja)

                                       








Mój trzeci koncert Rome (Jerome Reutera) i zapewne nie ostatni. Rome to dla mnie obecnie czołówka neofolka/dark folka - 17 albumów studyjnych na koncie, w tym ostatni "Hegemonikon" (2022), którego premiera miała miejsce 25 listopada. Po raz pierwszy usłyszałem Rome wiele lat temu - pamiętam, że były to piosenki "To Die Among Strangers" i "The Torture Detachment". No i oczywiście urzekły mnie one na tyle poruszającą melancholią, że postanowiłem sprawdzić trochę materiałów Rome. Z czasem zainteresowanie muzyką Jerome Reutera ciut u mnie opadło, gdyż twórczość Luksemburczyka jest dla mnie ciut nierówna. Obok piosenek absolutnie zachwycających znajdziemy w twórczości Jerome'a także piosenki nie zapadające w pamięć, aczkolwiek kreatywności i energii twórczej Rome odmówić nie można. Po wczorajszym koncercie Rome w Bazylu obiecałem sobie, że na spokojnie sprawdzę całą dyskografię tego projektu/zespołu. Kilka albumów już znam, ale inne materiały muszę dopiero przesłuchać.

Tak czy owak koncert Rome w Bazylu był świetny, melancholijny, wprawiający w refleksyjny nastrój. Set mocno przekrojowy, zarówno piosenki ze starszych albumów, jak i trzy z "Hegemonikon" (2022).  Piękny, chwytający za serce wokal Jerome'a i rozmaity nastrój zagranych na żywo piosenek (od martial industrialu po smutny neofolk). Urzekło mnie osobiście mocne zaangażowanie i wsparcie Rome dla Ukrainy. Artysta planuje w 2023 roku dwa koncerty w Lwowie i Kijowie. Zresztą mocnym akcentem wczorajszego koncertu była przepiękna ballada "The Ballad of Mariupol". 

Set-lista Rome: "Like Lovers", "Celine in Jerusalem", "Die Nelke", "Sons of Aeeth", "Solar Caesar", "The Torture Detachment", "Neue Erinnerung", "Kali Yuga Uber Alles", "No Second Troy", "The Brightest Sun", "Der Wolfsmantel", "Das Feuerordal", "Families of Eden", "Hearts Mend", "Achtung, Baby!", "Going Back to Kyiv", "Who Only Europe Knew", "Uropia O Morte", "One Lion's Roar", "The Ballad of Mariupol", "One Fire", "Yellow & Blue", "Swords to Rust - Hearts to Dust". Oczywiście zabrakło mi "To Die Among Strangers", trudno.

Kilka słów o najnowszym albumie "Hegemonikon". Z początku jakoś do mnie nie przemówił, ale na pewno zyskał przy okazji kolejnego odsłuchu. Na "Hegemonikon" jest sporo ejtisowej elektroniki i nowej fali, generalnie czuć na tym krótkim albumie kinematograficzne echa Ulver. "Solar Caesar" (póki co mój ulubiony numer z "Hegemonikon"), "Hearts Mend" i "No Second Troy" mają dużą szanse stać się 'hitami' Rome tak jak "To Die Among Strangers", "Swords to Rust - Hearts to Dust" czy "Celine in Jerusalem". Podoba mi się antarktyczna okładka najnowszego albumu Rome. Jest naprawdę rewelacyja i intrygująca! 

Odsłuch w trakcie pisania tej relacji. Alien Vampires "Fuck Off and Die" (2008) - jeden z moich ulubionych albumów dark electro/EBM. Włosi wystąpią na Castle Party 2023 i już jest jeden z głównych powodów, by do Bolkowa zajrzeć.

https://alfamatrix.bandcamp.com/album/fuck-off-and-die