poniedziałek, 27 kwietnia 2020

Zamykać kraje czy nie zamykać? - oto jest pytanie
























Z uwagą śledzę wydarzenia związane z pandemią koronawirusa Sars-Cov2 na świecie, gdyż moim zdaniem jest to wydarzenie kompletnie bezprecedensowe (za mojego życia), które zostanie zapamiętane przez miliardy ludzi na całym świecie do czasu wybuchu kolejnej XXI-wiecznej globalnej pandemii jakiegoś nowego podstępnego patogenu (który można śmiało nazwać 'patogenem X'). W dniu dzisiejszym miałem lecieć ze znajomymi po raz drugi na Islandię, aby poszwendać się po tamtejszych wulkanach i polach lawy. Niestety tak jak miliony ludzi na Ziemi tkwię w domu i na razie nie mam szans pojechać nigdzie (granice państw zamknięte, transport lotniczy uziemiony, połączenia anulowane). Islandia, Nowa Zelandia, Czechy, Szwajcaria - to kilka przykładów krajów, które w zasadzie wyhamowały pandemię Covid-19 do zera. Patrzę na obywateli i rządy tych krajów z zazdrością, gdyż widzę jak polski rząd Prawa i Sprawiedliwości w imię wybujałych ambicji politycznych dąży do majowych wyborów korespondencyjnych - tak jakby zdrowie i życie tych wyborców niewiele polityków obchodziło. Nie radzimy sobie z tą pandemią mimo istniejących obostrzeń i zapewne jeszcze trochę czasu potrwa aż ona w Polsce (stopniowo) wygaśnie (albo i nie). Pojawiają się wciąż nowe ogniska epidemiczne np. DPS (domy pomocy społecznej) czy kopalnie, pierwsze przypadki koronawirusa mogą pojawić się także w więzieniach czy domach dziecka. Oczywiście należy się liczyć z drugą falą zakażeń przewidywaną przez epidemiologów na jesień 2020 roku.

Nadal drażni mnie w pewnym sensie bagatelizowanie wirusa Sars-Cov2 poprzez nachalne porównanie z sezonową grypą. Na koronawirusa nie ma szczepionki, to wirus podstępny i bardzo zaraźliwy, który w ciągu zaledwie 4 miesięcy zdołał zabić 250 000 ludzi i doprowadził do kolosalnego zamknięcia dziesiątek państw i wprowadzenia nakazów dystansowania społecznego. Bez implementacji rygorów i obostrzeń mielibyśmy zapewne w tej chwili miliony zgonów. Hasło #stayathome pozwala ocalić innym ludziom życie poprzez spłaszczanie krzywej infekcji (flattening the curve).

Oczywiście skutkiem długotrwałych zamknięć rozmaitych branż, drakońskich restrykcji i zakazów jest ciągle pogłębiający się kryzys gospodarczy skutkujący upadkiem wielu firm, masowym bezrobociem, redukcją etatów, obniżaniem pensji pracownikom, co z kolei prowadzi do niezadowolenia społecznego, aktów przemocy, narastania fali problemów psychicznych i znęcania się nad innymi. Politycy luzują obostrzenia, gdyż zdają sobie sprawę że wraz z kolapsem gospodarki nasili się obywatelskie nieposłuszeństwo. Już czytałem o aktach agresji i plądrowaniu supermarketów w RPA, gdzie w zdławieniu pandemii pomagają m.in. medycy z komunistycznej Kuby. Wydaje mi się że luzowanie obostrzeń i tzw. odmrażanie gospodarki trzeba wprowadzać z głową i bardzo ostrożnie - i tutaj politycy POWINNI słuchać uważnie epidemiologów, bioinformatyków, lekarzy. Generalnie priorytetem powinno być ratowanie ludzkiego życia, a nie jakieś nietrwałe ambicje polityczne. Szczerze to wolałbym uratować kilka istnień ludzkich niż dorwać się do władzy. W Polsce nauka zawsze traktowana była po macoszemu, o czym świadczył chociażby pogardliwy stosunek polityków partii rządzącej do nauczycieli czy lekarzy rezydentów walczących o bardziej godziwe zarobki czy warunki pracy. Lepiej było hojnie dotować rozgłośnie religijne i propagandową telewizję.

Z drugiej strony koronawirus Sars-Cov2 jest bardzo demokratyczny. Potrafi zakazić bezdomnego, polityka (Boris Johnson), aktora (zmarł na niego m.in. francuski aktor Philippe Nahon), sportowca, celebrytę, księdza, etc. Zainfekowani zostają konserwatyści, liberałowie czy osoby o lewicowych poglądach. Normalność nie powróci (to szkodliwe złudzenie, miraż, fatamorgana), dopóki Sars-Cov2 będzie się rozprzestrzeniał i zabijał. Otwarcie granic i odmrażanie gospodarki to dobre rozwiązanie, o ile nie dojdzie do drugiej silnej fali zachorowań. Trzeba za wszelką cenę dążyć do utrzymania poziomu infekcji poniżej wskaźnika reprodukcji R0 1, w przeciwnym razie może zostać zatkana służba opieki zdrowotnej i stanie się niewydolna. W tym celu niezbędne pozostaje agresywne testowanie, skuteczne wyłapywanie chorych, ustalanie/monitoring ich kontaktów oraz szybka izolacja osób zakażonych.

Czy transmisja koronawirusa zwolni w trakcie lata? Być może. Czy jesienią pojawi się druga fala zachorowań? Całkiem prawdopodobne.

Żałuję wyjazdu na Islandię, wkurza mnie że nie mogę widzieć się ze znajomymi i uczestniczyć w wielu zaplanowanych koncertach oraz festiwalach (wszystkie zostały odwołane bądź przesunięte na inne terminy), jednak jeśli moim uziemieniem w domu mogę ocalić komuś życie to potrafię się dostosować. Oczywiście żal mi także wielu przedsiębiorczych i utalentowanych ludzi, którzy wskutek pandemii tracą dorobek życia, pieniądze, klientów, wsparcie. I tak jak wiele osób trochę niepokoję się o moją przyszłość, ale także o przyszłość moich bliskich, przyjaciół, znajomych. Nie mam jednak żadnego wpływu na przebieg pandemii i zdaję sobie sprawę że ten świat już nigdy nie będzie normalny. Należy wszak pamiętać że klimat na Ziemi się szybko ociepla, co również jest w przyszłej perspektywie bardzo niekorzystne dla ludzkości.

https://www.theguardian.com/world/2020/apr/26/virologist-christian-drosten-germany-coronavirus-expert-interview

piątek, 24 kwietnia 2020

North Brother Island: nowojorska wyspa chorób, cierpienia i śmierci

















Pomysł na napisanie tego artykułu zaświtał mi w głowie po przeczytaniu o tej wyspie w najnowszym numerze "Świata Wiedzy". Zaintrygował mnie potencjał urbexowy tego rzadko odwiedzanego miejsca. North Brother znajduje się pomiędzy przemysłowym wybrzeżem South Bronx a wyspą więzienną Riker Island. Prawie nikt nie może dostać się na North Brother i mniejszą South Brother, gdyż wymagane jest do tego zezwolenie i eskorta New York City Department of Parks and Recreation. Dopływa się do North Brother małą łódką z Barretto Point. Na North Brother Island znajdują się liczne opuszczone struktury pochłaniane przez roślinność (w tym przez sprowadzoną z Azji winorośl kudzu), w tym zrujnowany szpital The Tuberculosis Pavilion oraz wybudowany w 1885 roku Dom Obsługi (The Staff House). Większość opuszczonych budynków na wyspie znajduje się w stanie agonalnym, zapadnięte dachy i kompletny rozkład. Możecie obejrzeć aktualne zdjęcia poniżej:

https://businessinsider.com.pl/international/new-york-city-owns-a-creepy-island-that-almost-no-one-is-allowed-to-visit-heres-what/t80ptb5
https://abandonednyc.com/2013/10/09/getting-lost-on-north-brother-island/

U wybrzeża North Brother Island w 1904 roku zapalił się i zatonął pasażerski parowiec "General Slocum". W wyniku tej tragedii zginęło (utonęło bądź spłonęło) 1358 osób, ocalało 321. Ciała pasażerów odnajdywano na brzegu wyspy. W 1938 roku na wyspie zmarła przebywająca w długoletniej szpitalnej kwarantannie Mary Mallon - nazwana Typhoid Mary (Mary Tyfus), gdyż asymptomatycznie zakaziła bakteryjnym tyfusem 51 osób, a trzy z nich zmarły. Mary pracowała przez wiele lat jako kucharka i nie myła rąk.

A co nowego z pandemią koronawirusa Sars-Cov2? Dzisiaj w Polsce w szpitalu zakaźnym w Kędzierzynie Koźle zmarł 18-latek - najmłodsza ofiara Covid-19 w Polsce. 24 kwietnia 2020 roku mieliśmy 381 nowych przypadków i aż 40 zgonów - najwięcej od początku epidemii w Polsce. Nie robi to jednak wrażenia na politykach Prawa i Sprawiedliwości, którzy prą za wszelką cenę do wyborów korespondencyjnych 10 maja, aby utrzymać się u władzy. Zawsze twierdziłem że polityka to w dużej mierze cuchnące bagno, teraz doświadczam tego naocznie. Obecna władza ma totalnie gdzieś zdrowie i życie Polaków. Mam nadzieję że historia rozliczy każdego z nich za takie skrajnie nieodpowiedzialne i nieetyczne działania. Po trupach do celu, nieprawdaż?

Co ciekawe w dniu dzisiejszym Islandia zarejestrowała 0 (zero) nowych przypadków koronawirusa Sars-Cov2 od początku trwania pandemii - ich szeroko komentowana medialnie polityka testowania osób zarówno zakażonych, jak i zdrowych opłaciła się. U nas jednak politycy partii rządzącej wmawiają społeczeństwu że wszystko jest w porządku i że epidemia ustaje (odklejony od rzeczywistości prezydent Andrzej Duda). Zatem hurra! przeprowadzajmy wybory korespondencyjne w maju.

A w innych przykładowych krajach? We Włoszech i Hiszpanii spada liczba zgonów, w Belgii w połowie maja poluzowane zostaną restrykcje w działalności gospodarczej i przemieszczaniu się. Ciekawe są obecne statystyki w USA (za The Spectator Index):

2018-19 - sezon grypy : 34 200 zgonów

2019 - wypadki samochodowe: 38 800 zgonów

2020 - pandemia koronawirusa : 52 000 zgonów, 925 000 przypadków zakażeń koronawirusem łącznie, 110 000 wyzdrowień.

Tak, wiadomo - ten wirus jest zupełnie niegroźny dla życia i zdrowia :-) Albo jeszcze lepiej: nie istnieje. :-) Nie ma powodów do obaw. Wprost przeciwnie: jest się czym niepokoić.

Cztery nowe tygrysy i trzy lwy zakażone koronawirusem SARSCoV2 w nowojorskim zoo - łącznie osiem dużych kotów choruje już na Covid19. W Nowym Jorku od właścicieli zakażone zostały także dwa koty domowe. Kotowate są na zakażenie podatne, ale transmisja na linii zwierzę-człowiek nie zachodzi. Nie ma na to twardych naukowych dowodów.

wtorek, 21 kwietnia 2020

Whalesong "The Radiance of Thousands Suns" (2020) - recenzja
























Ostatnio zacząłem się zastanawiać dlaczego tak niewiele znanych mi zespołów sięga po tematykę plag wyniszczających ludzkość, tudzież katastrof naturalnych, które pustoszą ogromne połacie zamieszkałych terenów. Za sprawą pandemii koronawirusa Sars-Cov2 rok 2020 jest rokiem iście wyjątkowym. Mamy kwiecień 2020 i oprócz wybuchu zarazy mieliśmy do tej pory silną erupcję wulkanu Taal (Luzon, Filipiny) w dniu 12 stycznia 2020 roku, wysyp tornad niszczących niewielkie amerykańskie mieściny, potężny tajfun Harold, który zrównał z ziemią wiele osad na Vanuatu, rozległe pożary lasów w Czarnobylskiej Strefie Wykluczenia i Biebrzańskim Parku Narodowym będące pokłosiem braku zimy i potężnej suszy - tutaj przemożny wpływ mają stopniowo zachodzące zmiany klimatyczne. To powinien być dobry rok do tworzenia muzyki ciężkiej, posępnej i apokaliptycznej/post-apokaliptycznej. Taka jest właśnie "The Radiance of Thousands Suns" Whalesong.

" Jasność tysiąca słońc, rozbłysłych na niebie, oddaje moc Jego potęgi. Teraz stałem się Śmiercią, niszczycielem światów." - to bodaj najsłynniejsze słowa wypowiedziane przez fizyka jądrowego Roberta J. Oppenheimera, dyrektora naukowego projektu Manhattan. Słowa te zaczerpnięte z jednej ze świętych ksiąg hinduizmu "Bhagawadgita" naukowiec wypowiedział po udanej detonacji około 20-kilotonowej bomby plutonowej w Los Alamos w ramach testu Trinity, który stał się punktem kulminacyjnym długoletnich prac nad stworzeniem broni jądrowej. Na stronie polskiej Wikipedii można obejrzeć archiwalne nagranie z przebiegu tego testu z 16 lipca 1945 roku:

https://pl.wikipedia.org/wiki/Trinity_(test_nuklearny)

Koncept historyczny "Jasności Tysiąca Słońc" z pewnością jest bardzo interesujący - nie mniej interesująca jest zawarta na ostatnim albumie Whalesong muzyka. A wymyka się ona wszelkim natrętnym próbom klasyfikowania, szufladkowania. I bardzo dobrze. Czuć w niej delikatne naleciałości Godflesh, Swans czy Sunn O))), ale na pewno jest szczera i bezkompromisowa. Osobiście scharakteryzowałbym ją jako 'industrial doom metal' a la Zaraza, acz to tylko szufladka wymyślona na moje potrzeby. Na pewno na "The Radiance of Thousands Suns" odnajdziecie dźwięki skrajnie posępne, mroczne, apokaliptyczne, trudno przyswajalne, jednocześnie tchnące świeżością i brakiem oglądania się na trendy. Zwróciłem uwagę na bogate instrumentarium w postaci m.in. akordeonu, wibrafonu, cymbałów czy saksofonu - wielość użytych na "The Radiance..." instrumentów wprawia w miłe zaskoczenie. Ogromnym plusem najnowszego albumu Whalesong jest specyficzny nastrój, bardzo niepokojący, autentycznie mroczny i niezwykle hipnotyczny. To wciągająca podróż muzyczna w otchłań mrocznej strony fizyki jądrowej.

Nie wyróżniam żadnego utworu, wszystkie są na wskroś intrygujące. "The Radiance of Thousands Suns" powinna spodobać się fanom industrialu, industrial metalu, dark jazzu, dark ambientu, sludge/drone doom metalu czy eksperymentalnego rocka.

Odsłuch płyty wydanej przez Old Temple poniżej. Nie przegapcie tego nieprzeciętnego albumu.

https://whalesong.bandcamp.com/

środa, 15 kwietnia 2020

Przyszłość koncertów w dobie pandemii koronawirusa

Kilka moich osobistych przemyśleń o przyszłości koncertów i festiwali muzycznych w dobie pandemii koronawirusa. Jedną z najbardziej pokrzywdzonych przez obecną pandemię Sars-Cov2 jest branża artystyczna. Przeczytałem wczoraj interesującą wypowiedź bioetyka Zeke Emanuela dla New York Timesa że koncerty i festiwale najwcześniej zaczną się odbywać "jesienią 2021 roku". To oczywiście wypowiedź dotycząca imprez muzycznych w USA, ale skłoniła mnie mimo wszystko do kilku refleksji. Ostatni koncert w którym uczestniczyłem (białoruskich post-punkowców Molchat Doma) odbył się 6 marca 2020 roku w poznańskim Bazylu, miałem jeszcze jechać 10 marca na koncert Niemców z Bleib Modern, ale po namyśle z wyjazdu zrezygnowałem. A potem ruszyła już lawina odwoływania i przekładania koncertów na terminy powakacyjne, jesienne 2020 roku, tudzież na 2021 rok.

Nastawiam się że w tym roku nie pojadę na festiwal Castle Party w Bolkowie, gdyż zapewne się on nie odbędzie. Podobnie będzie z innymi większymi festiwalami typu Mystic Festival czy Into the Abyss (francuski Hellfest pod koniec czerwca 2020 roku już został przełożony na późniejszy termin). Zresztą takie odwoływanie i przekładanie festiwali muzycznych czy innych imprez masowych (np. konferencji naukowych, wydarzeń sportowych, etc.) stało się w obecnym czasie pandemii przykrą koniecznością, dzięki której maleją dochody organizatorów, muzyków, technicznych czy obsługi klubów. Czy jednak rzeczywiście większe imprezy masowe wrócą dopiero jesienią 2021 roku?

Koronawirus Sars-Cov2 powodujący chorobę Covid-19 jest bardzo zaraźliwy, zatem konieczne jest utrzymanie i egzekwowanie surowych reguł dystansowania społecznego. Jednocześnie jestem świadom tego że należy bardzo powoli restartować gospodarkę i luzować obostrzenia, aby choć w niewielkim stopniu ustrzec się przed nadchodzącym ogromnym kryzysem gospodarczym i jego przykrymi konsekwencjami (masowe bezrobocie, mniej ofert pracy, ubożenie społeczeństw, niepokoje społeczne, samobójstwa zdesperowanych jednostek).

Na pewno czeka nas długie oczekiwanie na szczepionkę przeciwko koronawirusowi Sars-Cov2. Notabene są już znane przynajmniej trzy szczepy tego podstępnego wirusa A, B i C (link do artykułu badaczy z Cambridge podam na samym końcu), co może dodatkowo utrudnić poszukiwania panaceum w postaci szczepionki. Samo uzyskanie skutecznej szczepionki przeciwko Covid-19 może potrwać przynajmniej 18 miesięcy. Koszty stworzenia takiej szczepionki wyniosą miliardy dolarów. Każda szczepionka wymaga rygorystycznych testów, bo musi działać i nie powodować niebezpiecznych skutków ubocznych. Testy obejmą najpierw niewielką grupę zdrowych dorosłych, potem większą grupę dorosłych z obszarów, na których koronawirus się rozprzestrzenił, wreszcie tysiące osób z tych zainfekowanych koronawirusem obszarów. Każdy z tych etapów może potrwać statystycznie 6-8 miesięcy.

Szczepionka albo odporność stadna. Wówczas można powiedzieć że będziemy przed koronawirusem Sars-Cov2 odpowiednio zabezpieczeni.

Dlatego też można zakładać że imprezy masowe (festiwale muzyczne, przedstawienia teatralne, seanse kinowe, targi, itd.) powrócą dopiero w następnym roku np. jesienią. Oczywiście zależy to od decyzji rządów poszczególnych państw, które do poluzowania obostrzeń związanych z uczestnictwem w imprezach masowych podejdą różnie. Być może najpierw zostaną złagodzone obostrzenia dotyczące bardziej niszowych wydarzeń kulturalnych. Sam bywałem na koncertach, gdzie publiki było maks 30-50 osób - zresztą takie kameralne gigi lubię najbardziej. Ale co będzie dalej? Czy liczba uczestników takich koncertów będzie ograniczona? Czy wówczas w ogóle opłacać się będzie organizować koncerty? Czy publiczność będzie wpuszczana w lateksowych rękawiczkach i maseczkach, po czym rozstawiana w klubach z dala od siebie? Co z dezynfekcją klubów, kin, teatrów, hal targowych, itd.? Czy członkowie moich ulubionych zespołów będą grali w maseczkach i rękawiczkach? Czy ludzie po tak długim okresie izolacji społecznej nie będą się bali przychodzić na koncerty i stać blisko siebie?

Trudno powiedzieć. Nie jestem futurologiem. Na razie pandemia koronawirusa jest nadal z nami i nie wiadomo jak długo potrwa. Jest wysoce prawdopodobne, iż ukryta transmisja Sars-Cov2 miała miejsce w Polsce już w drugiej połowie stycznia 2020 roku. Kilka ogólnych statystyk: liczba zachorowań na Covid19 przed kilkoma godzinami przekroczyła dwa miliony, a liczba potwierdzonych zgonów na świecie przekroczyła 125 000. Podam tutaj jedynie USA i dla równowagi Polskę: 608 458 przypadków koronawirusa and 25 992 zgonów w Stanach Zjednoczonych w ciągu doby i 7408 przypadków i 268 zgonów w Polsce. Nawet w krajach stawianych za wzór walki z pandemią takich jak Tajwan, Singapur i Chiny wciąż pojawiają się nowe importowane przypadki zakażeń. Niepokojące są też liczne zarejestrowane przypadki re-aktywacji koronawirusa u osób wyzdrowiałych np. w Korei Południowej. Te liczby muszą robić wrażenie. Na mnie robią. Globalny przyrost zachorowań na Covid-19 jest gwałtowny i niepokojący.

Jedno jest pewne: nie będziemy mogli gromadzić się publicznie przez długi czas, co może skutkować (albo inaczej: już skutkuje) wzrostem inwigilacji społeczeństwa przez rząd i podległe mu służby.

Pozostaje oglądanie koncertów on-line i wspieranie zespołów, ulubionych projektów czy artystów przez zakup merchu i nośników fizycznych. Celebracja muzyki, sztuki w domowym zaciszu i w świecie wirtualnym. Tylko tyle i aż tyle.

Na zdjęciach trzy zidentyfikowane szczepy koronawirusa, koronawirus Sars-Cov2 pod skaningowym mikroskopem elektronowym i festiwal Castle Party w Bolkowie.

https://www.cam.ac.uk/research/news/covid-19-genetic-network-analysis-provides-snapshot-of-pandemic-origins?from=timeline

EDIT: Właśnie dzięki fanejdżowi Koncerty w Polsce dowiedziałem się że w Niemczech wszystkie festiwale muzyczne m.in. Wacken Open Air zostały odwołane do 31 sierpnia 2020. W Belgii analogiczna sytuacja (przełożony m.in. Throne Fest). A jakie będą obostrzenia w tej materii w Polsce? Hmm. Czytając opinie polskich lekarzy i epidemiologów mogę bezpiecznie założyć że wszystkie koncerty i festiwale muzyczne w Polsce stoją w tym roku pod dużym znakiem zapytania. Prędko nie poradzimy sobie z tą pandemią mając na względzie nasz chronicznie niedofinansowany i coraz bardziej przeciążony system opieki zdrowotnej, gdzie już zaczyna brakować kadr.

piątek, 10 kwietnia 2020

Zagadka tożsamości i okoliczności śmierci kobiety z Isdal
















Ta zagadkowa sprawa kryminalna (?) jest dość dobrze znana wśród wielbicieli tajemniczych przypadków, jednak warto ją przybliżyć. Mnie się ona trochę kojarzy ze słynną i do tej pory niewyjaśnioną sprawą morderstwa dwójki studentów na szlaku na Narożnik w sierpniu 1997 roku, o której ostatnio czytałem w najnowszej Polityce. 29 listopada 1970 roku w dolinie Isdalen za Mount Ulriken (po norwesku "Dolina Lodu", lokalnie znana też jako "Dolina Śmierci") blisko Bergen profesor z dwójką córek odkryli ciało nieznanej kobiety. Ciało leżało horyzontalnie na plecach z twarzą w górę z zaciśniętymi nad torsem dłoniami, przód jej ciała oraz ubrania kobiety były spalone, co czyniło jej tożsamość nie do rozpoznania. W pobliżu zwłok kobiety z Isdal norwescy policjanci odkryli nadpaloną butelkę likieru, dwie plastikowe butelki wody, plastikowe opakowanie na paszport, gumowe buty, wełniany sweter, chustkę, nylonowe pończochy, parasol, portmonetkę, pudełko zapałek, zegarek, dwa kolczyki i pierścionek. Wokół ciała leżały spalone skrawki papieru, a pod ciałem znajdowała się futrzana czapka ze śladami benzyny. Wszelkie oznaczenia mogące zidentyfikować marki odnalezionych rzeczy pieczołowicie usunięto.

To nie koniec zagadki. Trzy dni później śledczy znaleźli na stacji kolejowej w Bergen dwie walizki należące do kobiety z Isdal. W podszewce jednej z nich znajdowała się suma pieniędzy w wysokości 500 marek. Inne odnalezione rzeczy to 135 norweskich koron, ubrania, buty, akcesoria do makijażu, peruka w kolorze mahoniu, mapy, rozkłady jazdy, belgijskie, szwajcarskie i brytyjskie monety, para okularów, okulary słoneczne, kosmetyki, krem stosowany do egzemy i notatnik z zakodowanymi datami i miejscami, w których była. I znowu usunięto wszelkie możliwe oznaczenia, aby utrudnić identyfikację odnalezionych zwłok.

Isdalskvinnen zmarła (co wykazała autopsja) wskutek kombinacji zatrucia dwutlenkiem węgla i przedawkowania fenobarbitalu (organiczny związek chemiczny, fenylowo–etylowa pochodna kwasu barbiturowego). Obecność sadzy w w jej żołądku świadczyła o tym że kobieta żyła jeszcze gdy się paliła. Siniaki na jej szyi wskazywały na uderzenie bądź upadek. Ofiara samobójstwa (?) zażyła 50-70 tabletek środków nasennych Fenemalu (fenobarbital), blisko jej ciała śledczy odkryli dalszych 12 tabletek.

Przez prawie 50 lat prób rozwiązania zagadki powstało wiele teorii kim była kobieta z Doliny Lodu. Nadal tak naprawdę nie wiadomo kim była, co dokładnie robiła w Bergen i w jaki sposób oraz dlaczego zginęła. Czy była agentem wywiadu, o czym mogło świadczyć to że co chwila zmieniała pokoje hotelowe, nosiła peruki i płaciła zawsze gotówką? Ostatni raz widziano ją 23 listopada gdy wymeldowała się z pokoju 407 w hotelu Hordalheimen i zamówiła taksówkę na dworzec kolejowy. Podobno dosiadł się do niej jakiś mężczyzna. Pracownicy hotelu zapamiętali ją jako niewysoką (1.63 m) ładną kobietę z długimi ciemnobrązowymi włosami i dużymi brązowymi oczami. Z notatek przez nią pozostawionych wynikało że podróżowała po Norwegii (była m.in. w hotelach w Oslo, Trondheim i Stavanger) przedstawiając się jako handlarka antykami i komiwojażerka, twierdziła też że jest z Belgii, odwiedziła także Paryż. Posługiwała się przynajmniej dziewięcioma podrabianymi paszportami. Mówiła po angielsku, niemiecku i flamandzku - przynajmniej tak zeznawali pracownicy hotelów, w których się zatrzymywała. Była czujna, pewna siebie i chłodna. Widziano ją w Bergen z kilkoma mężczyznami, ale nie stwierdzono kim byli. Jeden ze świadków zapamiętał że powiedziała do mężczyzny w Bergen: "Ich komme bald" ("Przyjdę wkrótce.")

Konkluzja policji: samobójstwo. A może jednak brutalne morderstwo? Czy zatem Isdalskvinnen była agentką wywiadu/członkinią jakiejś siatki szpiegowskiej? A może prostytutką? Nie ma na to wiarygodnych dowodów. Generalnie nie wiadomo czy zagadka kobiety z Isdal ma w ogóle wymiar kryminalny. Na pewno jednak to ciekawy i tajemniczy przypadek pozwalający na grę domysłów. Dolinę Lodu wciąż otacza mgła niewiedzy.

W lutym 1971 kobietę z Isdal pochowano w nieoznaczonym grobie na cmentarzu w Bergen. W cynkowej trumnie - w przypadku gdyby kiedykolwiek zgłosiła się jej rodzina, aby zidentyfikować ciało. W 2017 roku analiza izotopów uzębienia Isdalskvinnen wykazała iż kobieta urodziła się w latach 30-tych XX wieku w Nuremberg (Niemcy) albo gdzieś blisko i edukację pobierała we Francji bądź gdzieś blisko granicy francusko-niemieckiej.

Kim była Isdalskvinnen? I czy prowadziła podwójne życie?

czwartek, 9 kwietnia 2020

Plaga dżumy w Mandżurii w 1910-11 - galeria


















Pod koniec 1910 roku chińską Mandżurię oraz Mongolię dotknęła plaga dżumy płucnej. Widziałem już dziesiątki archiwalnych zdjęć z pandemii grypy hiszpanki (wirusa H1N1) w latach 1918-19, ale muszę przyznać że te stare fotografie z Mandżurii są autentycznie mroczne. Głównym rezerwuarem bakterii (pałeczek) Yersinia pestis były gryzonie, a w szczególności szczury. Jednak należy pamiętać że w przypadku nieleczonej postaci dżumy płucnej śmiertelność wynosi blisko 100 procent. I taka była plaga mandżurska w 1910-11, której rezerwuarem mogły być świstaki, na które w owym czasie polowano dla futra. Mieszkańcy wspólnych domostw zarażali się drogą powietrzną (kropelkową), co powodowało szybkie rozprzestrzenianie się Czarnej Śmierci.

Pacjentami zero w przypadku tej historycznej zarazy byli dwaj górnicy, którzy powrócili z Rosji do Chin. Mieli wysoką gorączkę, krwisty kaszel i wrzodziejące zmiany skórne. Zanim umarli kilka dni później zdążyli zarazić dziesiątki ludzi. Pierwsze symptomy to była gorączka, kaszel i przewlekłe zmęczenie. Potem kaszel stawał się krwisty i dochodziło zapalenie płuc prowadzące do zgonu. Pierwotne symptomy przypominały najzwyklejsze przeziębienie, zatem były przez ówczesnych medyków ignorowane. Przemieszczanie się ludzi rozniosło plagę po całej Mandżurii. Narastała psychoza strachu. Ludzie barykadowali się w domach i nie dopuszczali do siebie obcych. Jeśli wychodzili z domów to tylko na moment i zawsze w maskach.

Dopiero po miesiącu rozprzestrzeniania się epidemii urodzony w Malezji doktor Wu Lien-teh pobrał w Harbinie w trakcie pierwszej w Chinach autopsji próbki krwi i tkanek od zmarłej japońskiej kobiety i pod mikroskopem odkrył bakterię Yersinia pestis (bacillus pestis). Analizując rozmaite przypadki uczony odkrył że zaraza roznosi się poprzez transmisję powietrzną. 7 stycznia 1911 roku do doktora Wu dołączył francuski doktor Girard Mesny. Francuz dokonał badań czwórki pacjentów bez maski, zaraził się i 11 stycznia zmarł.

Szybko Harbin stał się miastem zamkniętym. Domy chorych dezynfekowano karbolem i siarką, pacjentów poddawano surowej kwarantannie, ciała zmarłych polewano parafiną i palono na stosach, te zakopane wydobywano z ziemi i także palono. Były to pierwsze kremacje w historii Chin. Doktorzy i lokalni urzędnicy nosili maski z warstwami bawełny i gazy, by skuteczniej filtrować powietrze.

Szacuje się że plaga dżumy w Mandżurii uśmierciła około 63 000 ludzi zabijając wszystkich mieszkańców wielu wsi i miasteczek. Nieskremowane ciała zmarłych leżały na ulicy i były gryzione przez bezpańskie psy. Po sześciu miesiącach epidemia dżumy w Mandżurii i Mongolii została zdławiona.

W 1935 roku doktor Wu został nominowany do nagrody Nobla. Warto dodać że był pierwszym obywatelem Chin z dyplomem medycyny uzyskanym na Uniwersytecie Cambridge. Zmarł 21 stycznia 1960 roku w wieku 81 lat.

Plaga dżumy w Mandżurii przypomina mi pod wieloma względami XXI-wieczną pandemię Covid-19, która rozlała się praktycznie na cały świat. Najpierw połowa listopada/tudzież grudzień 2019 roku, pierwsze przypadki tajemniczej choroby w Wuhan powiązane z lokalnymi wet markets i całkowite zamknięcie miasta, absolutna konieczność zakrywania maseczkami nosa i ust (koronawirus może przetrwać w powietrzu około 3 godzin), zbliżone symptomy i wysoka zaraźliwość, wreszcie palenie ciał w krematoriach (tak było w Chinach, tak jest też w Guayaquil (Ekwador), gdzie ciała ofiar Covid-19 są palone przez członków rodzin na ulicach, gdyż wskutek straszliwych zaniedbań nikt ich nie zabiera).

Korzystałem z następujących źródeł:

https://en.wikipedia.org/wiki/Wu_Lien-teh
https://www.thinkchina.sg/photo-story-manchurian-plague-outbreak-and-malayan-doctor-wu-lien-teh
https://www.thearticle.com/what-china-can-learn-from-the-manchurian-plague-of-1911

Autorzy niektórych zdjęć nieznani, ale zdjęcia pochodzą m.in. z Thomas H. Hahn Docu-Images Historical photographs of China 中国摄影史图片库» The Manchurian Plague 1910-11

środa, 8 kwietnia 2020

Pandemia Covid-19 w Nowym Jorku i masowe groby na Hart Island

















Nowojorska niezamieszkana wysepka Hart Island (Bronks) to jedno z największych cmentarzysk na Ziemi. Pod tym kątem przypomina mi wenecką Poveglię, na której również znajduje się opuszczony szpital psychiatryczny. Na Hart Island mieściły się ongiś obóz skazańców wojennych Konfederacji, baza rakiet i XIX wieczny szpital psychiatryczny dla kobiet. Szacuje się że na wyspie zostało pochowanych ponad 800 000 ludzi: zmarłych w trakcie pandemii grypy hiszpanki w 1918, bezdomnych, zmarłych na AIDS, więźniów, itd. Historia jak widać lubi się powtarzać. Z racji tego że nowojorskie domy pogrzebowe i ciężarówki-chłodnie są przepełnione zmarłymi na Covid19 na wyspie od końca marca są kopane masowe groby dla ofiar pandemii, w których zmarli mają zostać czasowo (?) pogrzebani. Potwierdza to relacja i nagranie z drona. Pracę wykonują więźniowie z Riker Island. Witamy w 2020 roku.

https://vimeo.com/404410176

Jako wielbiciela urban exploration zaintrygowały mnie opuszczone budynki na wyspie. To ruiny szpitala psychiatrycznego dla kobiet (tzw. Phoenix House) i katolickiej kaplicy z 1935 roku. W ramach terapii pacjentki szyły tutaj skórzane buty. Warto jeszcze dodać iż w latach 60-tych XX wieku w tych opuszczonych budynkach mieściło się centrum rehabilitacji dla narkomanów. Tutaj możecie znaleźć więcej zdjęć z tego bardzo rzadko eksplorowanego miejsca.

https://gothamist.com/arts-entertainment/photos/going-to-the-heart-of-hart-island?image=10

Stany Zjednoczone są obecnie najbardziej dotknięte pandemią koronawirusa Sars-Cov2, a przoduje w tym niestety stan Nowy Jork. W chwili gdy piszę te słowa liczba zakażonych w USA przekracza 400 000, a zgonów na Covid-19 12 800.

I jeszcze ciekawostka historyczna. Pierwsza kwarantanna (najpierw trwająca przez okres 30 dni) miała miejsce w Ragusa (dzisiejszy chorwacki Dubrownik) w XIV wieku w trakcie plagi dżumy. Dokładna data to 23 lipca 1377 roku. Ludzie objęci kwarantanną zostali wysłani na wyspę Mrkan w pobliżu Cavtat bądź do samego Cavtat na okres miesiąca. Oczywiście mieli zakaz wstępu na teren Dubrownika.

Tajemnica wampira ze Sztokholmu



















Miałem już kiedyś napisać o tej starej i nierozwiązanej sprawie, ale jakoś wypadło mi to z głowy. Nie ukrywam że zagadki kryminalne i makabryczne zbrodnie opisywane na tym blogu były zawsze najczęściej czytanymi tekstami, zatem pora wrócić do tej tematyki, tym bardziej że chwilowo (mam nadzieję) pozostaję bez pracy.

Ta groteskowa sprawa kryminalna ze Sztokholmu kojarzy mi się najbardziej z makabrycznym morderstwem Liz Short (Czarnej Dalii) w 1947 roku w Mieście Aniołów (Los Angeles).

4 maja 1932 roku, obszar Atlas blisko Sankt Eriksplan w Sztokholmie. W swoim małym apartamencie brutalnie zamordowana zostaje 32-letnia rozwódka Lilly Lindeström (Lilly Elisabeth Maria Larsson-Lindeström, lokalnie znana policji jako 'Skånska Lilly'). Kobieta pochodziła z Malmö, ale przeprowadziła się na północ. Utrzymywała się jako prostytutka i w swoim mieszkaniu na St.Eriksgatan 11 posiadała telefon, co było dość niezwykłe jak na lata 30-te XX wieku. Klienci dzwonili do niej i umawiali się na spotkania.

Ostatnią osobą, która widziała Lilly żywą była jej sąsiadka Minnie. Lilly schodziła do niej dwukrotnie, by pożyczyć prezerwatywy. Sąsiadka zeznała że Lilly miała zarzucony jedynie płaszcz, pod którym była naga. Jej klient czekał w małym apartamencie.

Około godziny 21 Minnie zapukała do drzwi Lilly, by zapytać czy jej przyjaciółka wybiera się do Djurgården. Nikt nie otwierał, zatem Minnie początkowo uznała że Lilly wyszła z klientem. Ale z czasem zaczęła się martwić i w końcu zawiadomiła szwedzką policję.

Policjanci dostali się do apartamentu Lilly 4 maja 1932 roku. Kobieta leżała naga na łóżku, zginęła od trzech potężnych uderzeń w twarz. Czym? Nie wiadomo. Jej apartament był bardzo czysty, wyglądał na wysprzątany. Sprawca miał czas, by go starannie wyczyścić. Ubrania Lilly leżały zwinięte na krześle. Na ciele zamordowanej prostytutki morderca położył poduszki. Lilly była martwa przynajmniej od 2-3 dni. Po pewnym czasie policjanci znaleźli na zewnątrz apartamentu (na ulicy blisko restauracji) okrwawioną łyżkę do sosu, chochla była jednak zbyt lekka, by policja uznała ją za narzędzie zbrodni.

Nie było żadnych śladów krwi w apartamencie. Jednak okazało się że ciało prostytutki było jej (częściowo bądź całkowicie) pozbawione. Były podejrzenia że sprawca morderstwa na Lilly pił jej krew używając do tego wspomnianej łyżki, ale to tylko spekulacje. Na szyi Lilly wykryto też ślinę sprawcy, a pomiędzy jej nogami znajdował się zużyty kondom. Sprawca nie pozostawił w apartamencie żadnych odcisków palców.

Nigdy nie wykryto sprawcy tego groteskowego morderstwa, choć policja przesłuchała wielu klientów Lilly, a także jej sąsiadów. Sprawa ta jest dla mnie niejasna. Sprawca mógł znać ofiarę. Mogło też wcale nie dojść ani do aktu wampiryzmu, ani do aktu kanibalizmu. Być może ówcześni policjanci nie przyłożyli się wcale do rozwiązania tej sprawy, gdyż ofiara była prostytutką? Nie było wówczas badań DNA, które mogły by przyczynić się do wytypowania sprawcy. Co prawda istniał jeden podejrzany - lokalny mężczyzna o imieniu Petersson, na którego ubraniu znajdowały się ślady krwi, ale się nie przyznał do winy i sprawa stanęła w miejscu.

Sprawa ta nie zostanie już raczej nigdy rozwiązana. Grób Lilly do 2003 roku znajdował się na cmentarzu Malmö Östra w Rosengård, ale obecnie nie został już po nim żaden ślad.

wtorek, 7 kwietnia 2020

Stridulum "Burial" (2020) - recenzja



To nie będzie typowa recenzja, bardziej zlepek moich luźnych przemyśleń odnośnie mojego stosunku do muzyki smutnej, poruszającej. Ale o "Burial" też skrobnę kilka słów. Zacząłem słuchać ciężkiej muzyki metalowej w liceum, ale w trakcie wielu lat obcowania z szeroko pojętą muzyką metalową raczej nieśmiało zaglądałem w rejony post-punkowe i gotycko rockowe. Przyczyniły się do tego audycje radiowe w rodzaju "Mrocznych przestrzeni" w poznańskim radiu Afera, ale także moja naturalna skłonność do szukania w muzyce nie tylko agresji, brutalności, ale też mroku, szarości, smutku, głębokiej melancholii. Przykładowo moja długoletnia fascynacja posępnym doom death metalem czy pogrzebowym doom metalem zaprowadziła mnie na ścieżki atmosferycznego post-rocka, neofolku, neoclassical darkwave a la Dark Sanctuary czy dark ambientu (Northaunt, Desiderii Marginis, Raison d'Etre, itd.). Zahaczyłem też chwilowo o depresyjny black metal a la wczesny Bethlehem, Lifelover czy Forgotten Tomb. Wizytowałem także kilka razy festiwal gotycki Castle Party w Bolkowie, ale początkowo tylko dlatego że się zmetalizował i pojawiły się na nim koncerty dark ambientowe. Jednakże dopiero niespełna dwa lata temu uświadomiłem sobie że brzmienia post-punkowe, zimnofalowe czy rockowo gotyckie potrafią być równie mroczne i posępne jak np. funeral doom czy depressive black metal. I to tak naprawdę pionierzy post-punka czy gotyckiego rocka w rodzaju Joy Division, The Sound, The Cure czy Bauhaus wprowadzili do muzyki na początku lat 80-tych piętno smutku i melancholii inspirując tym samym całą rzesze wykonawców wywodzących się z różnorodnych subkultur muzycznych.

Smutek nierzadko bywa postrzegany w sposób jednoznacznie negatywny. Z tego względu dla niektórych ludzi nienormalne może wydawać się że ktoś taki jak ja znajduje przyjemność w słuchaniu ponurej i smutnej muzyki. To samo można odnieść do mnogości artystów tworzących melancholijne kompozycje. Smutna i refleksyjna muzyka od dawna ma dla mnie wymiar katartyczny, gdyż dzięki zanurzeniu się w niej kanalizuję w sobie takie negatywne emocje jak smutek, lęk czy gniew. Zatracam się w niej, przestaję choć na moment myśleć o pożerającej światowe gospodarki pandemii koronawirusa. Z mojego mózgu wydziela się hormon zwany prolaktyną i dzięki niemu zamiast poczucia osamotnienia i rozpaczy pojawia się ten wspaniały stan wyciszenia, wewnętrznego spokoju (obniża się poziom hormonu stresu - kortyzolu). Smutna muzyka wzmacnia moją głęboką empatię. Dzięki niej łatwiej przychodzi mi współodczuwać, postawić się w sytuacji innej jednostki. Jestem bardziej skłonny, by troszczyć się o moich bliskich, przyjaciół, znajomych. Duże znaczenie ma także warstwa liryczna danej piosenki czy towarzyszący danej płycie koncept, z którą/którym można się identyfikować. Niektóre melancholijne piosenki przywołują także przeszłe wspomnienia - ich odsłuch powoduje nagły przypływ nostalgii. Refleksyjna i smutna muzyka jest po prostu dobrym kompanem w trakcie chwil osamotnienia, braku zrozumienia, niepewności związanej chociażby z kryzysem pandemicznym. To piękny wyimaginowany towarzysz, który trwa przy jednostce niezależnie od okoliczności.

Dochodzimy do nowego projektu z Górnego Śląska zwanego Stridulum i EP-ki "Burial" (2020), która jest już dostępna na bandcampie labelu z Wrocławia Bat-Cave Production. Zespół tworzy dwójka utalentowanych muzyków z Dolnego Śląska. Skład jest damsko-męski. Debiutancka EP-ka "Burial" obejmuje trzy główne kompozycje ("Burial", "Unreal" i "Visceral") oraz krótkie intro oraz outro. Mamy tutaj do czynienia z muzyką odrealnioną, wciągającą, chłodną, aczkolwiek przystępną i taneczną, ze zróżnicowanymi żeńskimi wokalami - niekiedy delikatnymi, eterycznymi (np. początek numeru tytułowego czy przede wszystkim ogromnie nastrojowy i chyba najbardziej refleksyjny, najsmutniejszy "Visceral"), innym razem mocnymi, gniewnymi, bardziej stanowczymi (tutaj prym wiedzie ekspresyjny "Unreal"). Podoba mi się jak ta muzyka płynie, przenika słuchacza, wkracza w mglisty świat marzeń sennych. I choć emanuje z niej chłód to jednak chwilami (paradoksalnie) odczuwałem otulające mnie delikatne ciepło tych dźwięków, krótkotrwałe poczucie złudnego bezpieczeństwa. Ułuda to jednak słowo-klucz. Gdybym miał obrazowo opisać zawartość "Burial" to określiłbym ją jako zniewalająco gotycką. W tej muzycznej opowieści zakorzenia się ziarno smutku i straty. Obiecujący materiał na niewielkiej rodzimej scenie darkwave. I być może to zapowiedź czegoś wielkiego. Warto wspierać taką niszową muzykę, gdyż według oferuje znacznie więcej słuchaczowi niż obecna w mediach muzyka popularna.

Minoar powinien spodobać się fanom Hante, Minuit Machine, Kaelan Mikla, Boy Harsher, She Past Away czy Lycia.

Odsłuch:

https://batcaveproductions.bandcamp.com/album/burial