poniedziałek, 28 sierpnia 2017

In Twilight's Embrace "Vanitas" (2017) - recenzja
























Śmierć. Jej bliskość i nieodwracalny koniec życia ludzkiego. Wszyscy musimy mierzyć się z naszą śmiertelnością. Nasze życie jest skończone. Lubię porównywać egzystencję jednostki do wieku całkowicie obojętnego Wszechświata: być może czekają nas dekady mniej lub bardziej szczęśliwego życia w porównaniu do 13.8 miliarda lat. Jesteśmy nic nie znaczącymi, ulotnymi istotami od tysięcy lat zamieszkującymi przeciętną, acz na swój sposób wyjątkową planetę skalistą krążącą wokół jednej z miliardów gwiazd. Ale chcemy coś znaczyć, zostawić po sobie ślad, zapisać się na kartach historii. Dlatego piszemy, muzykujemy, odkrywamy, eksplorujemy, zadajemy dociekliwe pytania i szukamy na nie odpowiedzi. Chcemy być nieprzeciętni, ale czyż nie jest to pragnienie iluzoryczne? Niektórzy z nas wierzą w egzystencję niematerialnej duszy po śmierci, ale natychmiast rodzą się pytania o to jaką formę ma owa dusza przybrać i jakie będą jej interakcje z atomami, z których się składamy? Wreszcie czy patogenne wirusy bądź bakterie posiadają dusze? Co zatem ze znaczeniem naszego życia w świetle tragicznej nieodwracalności śmierci? Owo wielce subiektywne znaczenie sami musimy odszukać - może to być radość z robienia tego co lubimy robić, dbałość o udane relacje i związki z innymi czy też zachwyt nad ciągłym procesem zdobywania wiedzy bez potrzeby wkraczania w sferę mistycyzmu. Bądźmy jednak świadomi nieodwracalnego kresu ludzkiego życia, jego ułomności, kruchości, marności, tego że mamy ograniczony czas do wykorzystania, zanim staniemy się niedołężni, chorzy, wstąpimy na próg niebytu. Biologiczny deadline, który nastąpi prędzej czy później nie oszczędzając nikogo.

"Vanitas" ("Marność") In Twilight's Embrace bardzo mile mnie zaskoczył, gdyż to album o piekło lepszy niż "The Grim Muse" (2015). Mamy tutaj do czynienia z materiałem niebanalnym, autentycznie mrocznym i przeszywającym wściekłością. Do tego bardzo mocno osadzonym w surowiźnie black metalu, choć równocześnie intensywnie buzuje w nim płomień szwedzkiego death metalu. Przesłuchałem "Vanitas" do tej pory kilkukrotnie i na tyle mi się spodobał, że niewątpliwie zostanie ze mną na dłużej. Wspaniałe kanonady perkusyjne, istna kopalnia morderczych riffów, ba, ogromne zróżnicowanie całości materiału, z którego emanuje hipotermiczny chłód. Tak jest, to zachwycająco lodowaty album przepełniony sporą dozą zapadających w pamięć melodii. Jako wielbicielowi posępnego doom metalu szczególnie przypadł mi do gustu utrzymany w umiarkowanym tempie, ponury i hipnotyczny "Trembling". Ale i te bardziej rozpędzone kompozycje jak np. "Futility" sprawiły mi nie lada frajdę. Nie sposób nie pochwalić różnorodnych wokali Cypriana - są wyjątkowo agresywne i przekonujące, a co za tym idzie tętniące od emocji. Owszem, niezliczone kapele metalowe flirtowały wcześniej z taką tematyką liryczną jak śmierć, samotność, depresja, negatywizm, ale w przypadku "Vanitas" nie ma mowy o jakiejkolwiek śmieszności, gdyż tutaj liczy się szczerość przekazu. Jestem przekonany że ta bardzo osobista płyta sporo namiesza w tym roku na jakże żyznym polu rodzimej muzyki ekstremalnej.

Premiera 22 września 2017 roku via Arachnophobia Records.

czwartek, 24 sierpnia 2017

Frank Ryan "Tajemniczy świat genomu ludzkiego" - recenzja

To już trzecia książka wydawnictwa Prószyński i Spółka (po "Największej tajemnicy życia" Matthew Cobba i "Krótkiej historii wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek żyli" Adama Rutherforda) dotycząca genetyki i biologii ewolucyjnej, którą przeczytałem w 2017 roku. I bardzo dobrze. Cieszy fakt że warszawskie wydawnictwo wydaje książki popularnonaukowe dotyczące genetyki i biologii molekularnej, gdyż to są autentycznie fascynujące dziedziny wiedzy. Osobiście chciałbym aby nakładem PiS ukazywały się także książki popularyzatorskie z zakresu geologii, glacjologii czy oceanografii, bo lubię poszerzać swoją wiedzę z jak najbardziej różnorodnych dyscyplin naukowych, lecz to już pozostawiam w gestii wydawnictwa.

Frank Ryan, autor "Tajemniczego świata genomu ludzkiego" jest lekarzem, który specjalizował się w biologii ewolucyjnej. Facet definitywnie zna się na rzeczy, co nietrudno zauważyć już na samym początku lektury tej pasjonującej książki. "Tajemniczy świat genomu ludzkiego" jest napisany prostym i przystępnym językiem, choć dla osoby kompletnie nieobeznanej w genetyce niektóre fragmenty mogą być zbyt wymagające i trudne. Książkę można podzielić na cztery części: pierwsza z nich pokrótce przedstawia historię genetyki z odkryciem struktury DNA (podwójnej helisy) przez Jamesa Watsona i Francisa Cricka w 1953 roku na czele. Co ciekawe, Ryan zauważa iż przedwcześnie zmarła Rosalind Franklin nie została należycie doceniona za to jedno z najważniejszych odkryć w historii biologii. W drugiej części książki autor skupia się na Projekcie Poznania Ludzkiego Genomu, jego celach, odkryciach i korzyściach z nim związanych (omawia m.in. funkcje intronów i egzonów czy niekodujące DNA). W trzeciej i czwartej części książki jest mowa o sekwencjach pochodzenia wirusowego w genomie człowieka (tzw. retrowirusy endogenne - sekwencje pochodzenia retrowirusowego np. HERV-K stanowią około 8% ludzkiego genomu) oraz o paleogenetyce (m.in. o sekwencjonowaniu genomu neandertalczyka, czego dokonał słynny profesor Svante Pääbo z Instytutu Maxa Plancka w Lipsku wraz ze swoimi współpracownikami - homo sapiens z całą pewnością krzyżował się z neandertalczykami, w końcu dzielimy z nimi od 1 do 4 procent materiału genetycznego (DNA, kwas deoksyrybonukleinowy) i zawdzięczamy im jasną skórę, niebieskie oczy, rude i blond włosy). Ostatni rozdział "Tajemniczego świata genomu ludzkiego" jest poświęcony budzącej etyczne kontrowersje inżynierii genetycznej. Jest w nim mowa m.in. o Mycoplasma laboratorium (na zdj. model komputerowy), zaprojektowanym w 2010 roku przez badaczy z Instytutu J. Craiga Ventera i częściowo syntetycznym gatunku bakterii wywodzącym się od Mycoplasma genitalium, bakterii wywołującej infekcje cewki moczowej.

środa, 23 sierpnia 2017

Urbex: Opuszczona papiernia w Konstancin-Jeziorna



















Kolejny etap eksploracji po rozpadającym się pałacu w Bratoszewicach to opuszczona (przynajmniej częściowo) papiernia w słynącym z wielu opuszczonych willi Konstancinie-Jeziorna. Wrzucam sporo zdjęć, bo też obiekt sporych rozmiarów i wart fotografowania (częściowo używany jako magazyny i legalna samochodowa dziupla). Dużo rdzewiejących elementów infrastruktury maszynowej i elektrycznej, dwie wspaniałe wieże wodne oraz łączniki szynowe i drewniane (przejście pomiędzy dwiema wieżami to była niezła adrenalina). Papiernia to wręcz podręcznikowy przykład post-apokaliptycznego industrialu. Spędziliśmy tam z kumplem prawie trzy godziny i na pewno nie widzieliśmy wszystkiego.

Data deszczowej, ale udanej eksploracji: 20.08.2017.

https://pl.wikipedia.org/wiki/Papiernia_w_Jeziornie