środa, 28 stycznia 2015

The Murder Clinic (1966) i The Devil's Sisters (1966) - recenzje

1) The Murder Clinic/ La Lama Nel Corpo (1966) - Gotyckie giallo, które popadło w niesłuszne zapomnienie - zapewne dlatego, że jest to jedyny film wyreżyserowany przez Elio Scaramaglię, płodnego producenta filmowego. Rok 1870, Norfolk. Mary (Barbara Wilson) rozpoczyna pracę jako nowa pielęgniarka w prestiżowej klinice dla osób chorych psychicznie prowadzonej przez Doktora Roberta Vance'a (William Berger) i jego żonę Lizabeth (Mary Young). Wśród pacjentów wyróżniają się starsza pani z wypchanym kotem oraz mężczyzna imieniem Fred o skłonnościach do przemocy. Do kliniki trafia pewna złodziejka Giselle (Françoise Prévost), której udało się uciec z karocy. Kobieta słyszy dziwne odgłosy dochodzące do niej z poddasza kliniki i odkrywa tam inną kobietę o straszliwie zdeformowanej twarzy. W międzyczasie odziana w długi czarny habit postać morduje pacjentki i członków placówki przy użyciu brzytwy.

Przyzwoity konglomerat gotyckiej grozy i giallo w stylu Mario Bavy (jakże typowy dla lat 60-tych, gdy filmy giallo osadzone były w gotyckim sztafażu). Za scenariusz "Your Blade in the Body" (przetłumaczony włoski tytuł) odpowiadają Ernesto Gastaldi i Luciano Martino. Udana rola Williama Bergera, który później pojawił się w "5 Dolls for an August Moon" (1970) Mario Bavy; przykuwają wzrok także dwie piękności Barbara Wilson i Françoise Prévost. Nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że pomysł z oszpeconą Laurą i laboratoryjnymi eksperymentami związanymi z przeszczepem skóry scenarzyści zaczerpnęli z "Eyes Without A Face" (1960) Georgesa Franju. Sceny morderstw w "The Murder Clinic" są całkiem efektowne, choć film momentami staje się ciut za bardzo melodramatyczny. Warto zobaczyć to zapomniane gotyckie giallo, które w paru momentach przywiodło mi na myśl ukochaną "Suspirię" (1977) Dario Argento.

2. The Devil's Sisters (1966) - Na początku lat 60-tych amerykańska prasa szeroko rozpisywała się na temat Marii i Delifiny de Jesús González zwanych "Los Poquianchis", dwóch sióstr z meksykańskiego stanu Guanajuato. W pobliżu miasta San Francisco del Rincón siostry Gonzalez prowadziły Rancho El Ángel na którego terenie meksykańska policja odkryła w masowych grobach pogrzebane szczątki/rozkładające się ciała 91 młodych kobiet, mężczyzn i płodów. Stało się to po ucieczce jednej z dziewcząt z rancza, które pełniło jednocześnie funkcję burdelu/obozu koncentracyjnego. Siostry Gonzalez w latach 50-tych i na początku lat 60-tych zwabiały ubogie dziewczęta z prowincji ofertami pracy kelnerki/służącej w Guadalajara czy Leon. Wszystkie ofiary trafiały do piekielnego burdelu. Najpiękniejsze z dziewcząt czekały na klientów z najgrubszymi portfelami, brzydsze były zastraszane, gwałcone i w ramach inicjacji zmuszane do brania lodowatych pryszniców. Gdy dziewczyna zachodziła w ciążę czy była chora czekała ją śmierć przez wygłodzenie bądź pobicie drewnianymi pałkami. Mordowani byli także klienci mający przy sobie dużo pieniędzy. W styczniu 1964 roku jedna z prostytutek uciekła z Loma del Angel. Potem miał miejsce sensacyjny proces sióstr Gonazlez, które skazano na 40 lat więzienia. Na makabrycznej historii "Los Poquianchis" bardzo luźno bazuje film eksploatacji "The Devil's Sisters" reżysera z Florydy Williama Grefe.

Z "The Devil's Sisters" Williama Grefe wiąże się ciekawa historia. Film nakręcono na Florydzie w ciągu zaledwie 10 dni z udziałem emigrantów z Kuby (wcielających się w role Meksykanów). W 1966 roku trafił do wybranych kin grindhouse i drive-in. Potem na ponad cztery dekady "The Devil's Sisters" zniknął zasilając listę filmów zaginionych, którą swego czasu z uwagą śledziłem. Dopiero w 2010 roku za pośrednictwem internetu reżyser William Grefe trafił na kolekcjonera w Niemczech posiadającego kopię. Problem tkwił w tym, że brakowało ostatniej rolki filmu czyli 8-minutowego zakończenia. Grefe chcąc wydać "The Devil's Sisters" na DVD (co zresztą nastąpiło w 2012 roku) posłużył się rozrysowaniem kadrów, zdjęciami z finału i komentarzem, w którym sygnalizuje jak chciał zakończyć film. "The Devil's Sisters" opowiada tragiczną historię Teresy (Sharon Saxon), którą chcąc się wyrwać z ubogiej prowincji natrafia na ofertę pracy jako służąca w rezydencji Rity Alverado (Anita Crystal) w Tijuanie. Okazuje się, że rezydencja to dom publiczny, a marząca o lepszym życiu Teresa ma świadczyć usługi seksualne klientom. Opierająca się dziewczyna jest głodzona i gwałcona. W końcu trafia na ranczo prowadzone przez siostrę Rity, Carmen (Velia Martinez), gdzie jest przetrzymywana w stajni z innymi kobietami. Te z nich, które mają czelność stawiać opór są torturowane i zabijane. W użyciu jest m.in. drut kolczasty, o czym Teresa przekona się na własnej skórze.

Czarno-białe i raczej posępne kino eksploatacji w którym Teresa jako ofiara innych ludzi próbuje rozpaczliwie choć w niewielkim stopniu odzyskać kontrolę nad swoim losem. Ciekawym zabiegiem jest próba spojrzenia na rozgrywające się wydarzenia z jej perspektywy. Z tego chociażby względu warto po "The Devil's Sisters" sięgnąć.

wtorek, 27 stycznia 2015

Bliskie spotkanie z 2004 BL86


















26 stycznia 2015 roku obok Ziemi bezpiecznie przeleciała asteroida 2004 BL86. Najbliżej Ziemi znajdowała się w odległości 1.2 miliona kilometrów o godzinie 8.19 czasu PST. Szybko okazało się, że odkryta 30 stycznia 2004 roku asteroida 2004 BL86 o szerokości 325 metrów posiada orbitujący wokół niej mały księżyc o szerokości 70 metrów. Do kolejnego tak bliskiego przelotu (poznanej) asteroidy nad Ziemią dojdzie dopiero w roku 2027, gdy do Ziemi zbliży się 1999 AN10. NASA starannie monitoruje wszystkie Obiekty Bliskie Ziemi (tzw. NEOs). O tym jak groźne potrafią być asteroidy niech świadczy przykryty osadami krater Chicxulub na półwyspie Jukatan w Meksyku. Jak wiadomo uderzenie tego obiektu o szacowanej średnicy 10 do 20 km mogło przyczynić się do wymierania dinozaurów pod koniec kredy. Może nie tyle samo uderzenie, co jego skutki. Miliardy ton pyłu wyrzuconego do atmosfery przez okres kilku lat przesłoniło Słońce, co doprowadziło do globalnego ochłodzenia, zaniku wegetacji roślin i w konsekwencji wymarcia dinozaurów, amonitów, belemnitów i większości gatunków otwornic. Oczywiście do owego wymierania mogło się też przyczynić uderzenie innych bolidów z granicy kredy i paleogenu, a także powódź bazaltu na płaskowyżu Dekan w Indiach (potężne wylewy lawy bazaltowej około 66 milionów lat temu) formująca tzw. trapy (pokrywy lawowe) Dekanu.

Nadal nie mogę się nadziwić jak wiele szczęścia ma ludzkość. Do tej pory katastrofy naturalne, których doświadczamy co pewien czas mają charakter raczej ściśle zlokalizowany, niż globalny.

czwartek, 22 stycznia 2015

Filmowa triada: "The French Sex Murders" (1972), "Special Effects" (1984) i "Zoom In: Rape Apartments" (1981)












Trochę niepocieszony brakiem mojej obecności na wczorajszym krakowskim koncercie Inqusition i Archgoat zabieram się za recenzje filmowe. Swoją drogą dość szybko skręciłem w aktywności blogerskiej w kierunku filmowym. Nie moja wina, że ciągle uwielbiam 'kultowe' stare horrory i filmy eksploatacji.

1. The French Sex Murders/ Casa D'appuntamento (1972) - Złodziejaszek biżuterii Antoine Gottvalles (Pietro Martellanza) prawie schwytany na gorącym uczynku szuka schronienia w paryskim burdelu prowadzonym przez Madame Colette (Anita Ekberg). Zakochany w jednej z prostytutek Francine (Barbara Bouchet, "The Black Belly of the Tarantula") chce z nią uciec. Dziewczyna na to się nie zgadza, co doprowadza Antoine do furii. Brutalny damski bokser wymyka się z pokoju, a chwilę potem pozbawione życia ciało Francine zostaje znalezione na łóżku. Antoine szybko zostaje schwytany przez francuską policję i niezwłocznie skazany na śmierć przez zgilotynowanie, lecz tuż przed wykonaniem wyroku udaje mu się zbiec. Lecz szaleńcza ucieczka motocyklem nie kończy się dla niego dobrze. Ścigany przez policję dosłownie traci głowę w wypadku na drodze. Sprawa zamknięta? Nie do końca. Przypominający Humphreya Bogarta Inspektor Fontaine (Robert Sacchi) zaczyna prowadzić śledztwo i niebawem dochodzi do kolejnych morderstw prostytutek.

Przyzwoite, acz nieco zawiłe fabularnie giallo w reżyserii Ferdinando Merighi z sobowtórem Bogarta i wieloma pięknościami Eurohorroru lat 70-tych (Barbara Bouchet, Evelyne Kraft, Rosalba Neri, Anita Ekberg). Jednym z podejrzanych okazuje się, rzecz jasna, znany ze współpracy z Jesusem Franco Howard Vernon, który w dziwacznej scenie rozcina uciętą głowę Antoine'a i ubija jego gałki oczne skalpelem. Pamiętam że po raz pierwszy widziałem "The French Sex Murders" na Dniach Makabry w 2008 roku. Wówczas w warszawskim kinie Luna miały miejsce pokazy horrorów wydanych na DVD przez Mondo Macabro, w tym "Casa D'appuntamento". Stare, acz jakże ekscytujące i niezapomniane dzieje! Po prawie siedmiu latach od tamtego seansu "The French Sex Murders" nadal przykuł mą uwagę. Nie brakuje w tym filmie niedorzeczności, a także seksu, erotyki i krwawych scen morderstw dokonywanych przez zakapturzonego sprawcę (dwie dekapitacje, trzy podcinania gardła, etc. - za efekty gore odpowiada włoski spec od charakteryzacji Carlo Rambaldi). Przyzwoicie wypada ekscentryczny sobowtór Humphreya Bogarta Robert Sacchi, facet, który z udawania uczynił sposób zarobkowy - obowiązkowo w płaszczu deszczowym i w kłębach papierosowego dymu. Sprośny seks, morderstwa i odrobina psychodelii. Uwielbiam włoskie filmy giallo. Na nich nie sposób się nudzić.

2. Special Effects (1984) - Neville (Eric Bogosian) pragnie wyreżyserować film o którym będzie głośno. Zafascynowany zarejestrowanym na taśmie zastrzeleniem Lee Harvey Oswalda przez Jacka Ruby postanawia nakręcić film snuff (ostatniego tchnienia). W końcu śmierć na ekranie powinna wyglądać realistycznie. Andrea (Zoe Tamerlis) jest początkującą aktorką. Zgłasza się do Neville'a na przesłuchanie. Filmowiec obiecując jej potencjalną sławę nakłania dziewczynę do pójścia z nim do łóżka. Za lustrem weneckim stoi kamera, która ma za zadanie kręcić ich miłosne igraszki. W trakcie gry wstępnej Andrea werbalnie deprecjonuje reżysera, co skutkuje u niego eksplozją agresji. Neville dusi początkującą aktorkę, a moment morderstwa rejestruje kamera. Potem pozbywa się jej zwłok. Mąż dziewczyny (Brad Rijn) chcąc dociec kto zabił dociera do siedziby Neville'a i tam zostaje aresztowany przez policję. Reżyser wpłaca za niego kaucję chcąc nakręcić 'odtworzenie' morderstwa, które sam popełnił.

Filmy snuff (ostatniego tchnienia) są dosyć regularnym wątkiem przewijającym się od lat w wielu horrorach i filmach eksploatacji - przytoczyć tutaj warto chociażby takie tytuły jak "Snuff" (1971), "The Last House on Dead End Street" (1977), dwie części japońskiej serii gore "Guinea Pig" z 1985 roku ("Devil's Experiment" i "Flowers of Flesh and Blood") czy serię Freda Vogela "August Underground". W horrorze "Special Effects" Larry Cohen (reżyser serii horrorów o morderczych bobasach-mutantach "It's Alive") kładzie nacisk na ukazanie mrocznej strony biznesu filmowego. Młode i doświadczone aktorski są skłonne zrobić praktycznie wszystko, byle tylko zagrać w filmie, który zapewni im krótkotrwałą glorię sławy. Mogą być werbalnie poniżane, ich godność może zostać zdeptana, liczy się wszak bycie zauważoną. A świat filmowy (tak jak branża muzyczna czy modeling) potrafi być okrutny i bezwzględny. Także praca reżyserska nie jest łatwa, gdyż reżyser musi sprawować pełną kontrolę nad filmowym projektem i musi umieć radzić sobie z rozmaitymi osobowościami. "Efekty specjalne" przypomniałem sobie tak naprawdę dla Zoe Tamerlis, odzianego w czerń Anioła Zemsty z fantastycznego filmu rape and revenge Abla Ferrary "Ms. 45" (1981). W "Special Effects" Tamerlis wciela się w postać zamordowanej aktorki Andrei, a także w jej sobowtóra Elaine. W każdym razie intrygująca dualna rola. Eric Bogosian jako reżyser z morderczymi skłonnościami wypada nader wiarygodnie, natomiast Brad Rijn w roli męża Andrei nie przekonuje (ewidentnie brakuje mu charyzmy).

3. Zoom In: Rape Apartments/ Zûmu in: Bôkô danchi (1981) - Saeko (Erina Miyaki) po szybkim numerku ze swoim mężem Kôchi wybiera się na wycieczkę rowerową. W trakcie przejażdżki zostaje zaatakowana przez odzianego w czarny trencz i czarne rękawiczki mężczyznę i brutalnie zgwałcona. W chwili ataku sprawca grozi jej szpikulcem. Jak to w japońskich filmach pinku eiga bywa Saeko zbytnio się tym nie przejmuje. Pod nieobecność męża odnawia znajomość z Tayaką, eks-kochankiem, którego nie widziała aż pięć lat. Uprawiają seks, po czym Tayaka oświadcza dziewczynie, że po tym jak go opuściła dla innego mężczyzny pragnął ją zabić. Co ciekawe, Tayaka ubiera się w identyczny sposób (czarny trencz i rękawiczki) jak mężczyzna, który zgwałcił Saeko przy beczkach ze żrącą substancją i do tego posiada szpikulec. Tymczasem w okolicy kompleksu apartamentów Kibougahara dochodzi do serii brutalnych gwałtów, tortur i morderstw. Jako pierwsza ginie japońska uczennica, której sprawca podpala narządy intymne.

Stylowy violent pink niewątpliwie zainspirowany włoskimi gialli, a zwłaszcza thrillerami Dario Argento i Sergio Martino ("Torso") z lat 70-tych. W filmie pojawiają się dziwaczne, odrealnione sekwencje: niepełnosprawna umysłowo dziewczyna, ukryta za zwałami śmieci i przyglądająca się zagadkowej postaci dokonującej aktu kremacji nagiej ofiary, mijana przez jadącą na rowerze Saeko kobieta w ciąży gwałtownie trawiona przez płomienie. Po powtórnej projekcji "Zoom In: Rape Apartments" Naosuke Kurosawy (tym razem z angielskimi napisami) miałem wrażenie, że wszystkie perwersyjne wydarzenia przedstawione w filmie to nic innego jak zwyrodniała fantazja erotyczna Saeko. Wielokrotnie oskarżany o mizoginię japoński nurt pinku eiga to coś specyficznego, transgresywnego dla tamtejszego kina. W dobie szalejącej politycznej poprawności filmy takie jak "Zoom In: Rape Apartments" są kojarzone jedynie przez wielbicieli kina ekstremalnego, łamiącego tabu. Dodatkowo violent pink Naosuke Kurosawy w perfekcyjny sposób czerpie z włoskiego nurtu giallo i chociażby dlatego warto zwrócić na niego uwagę. Seria "Zoom In/Up" obejmuje m.in. skandalizujący "Zoom Up: Rape Site" (1979) Koyu Ohary, "Zoom Up: The Beaver Book Girl" (1980), "Zoom Up: Sexual Crime Report" (1981), "Zoom Up: Genuine Look at a Stripper" (1982), "Zoom Up: Graduation Photos" (1984) czy "Zoom Up: Special Masturbation" (1986).

sobota, 17 stycznia 2015

Robert M. Hazen "Historia Ziemi: od gwiezdnego pyłu do żyjącej planety" - recenzja

Nasza planeta Ziemia jest zachwycająca. Profesor nauk o Ziemi Robert M. Hazen w książce "Historia Ziemi: od gwiezdnego pyłu do żyjącej planety" w przystępny sposób omawia ko-ewolucję geosfery i biosfery, która kształtowała Ziemię przez miliardy lat od momentu jej powstania (4.567 miliardów lat temu), choć Hazen cofa się jeszcze dalej - do momentu Wielkiego Wybuchu 13.7 miliardów lat temu. Więc najpierw mamy Wielki Wybuch z którego naśmiewają się zindoktrynowani kreacjoniści, wreszcie Ziemia formuje się z gwiezdnego pyłu (akrecja planetozymali), potem mamy wiek niemowlęcy Ziemi charakteryzujący się powstaniem Księżyca i wielkim bombardowaniem, pierwszą skorupę bazaltową, powstanie oceanów, pierwszą skorupę granitową, pojawienie się pierwotnych jednokomórkowców, Wielkie Utlenianie i fotosyntezę, mineralną rewolucję, Ziemię jako śnieżną kulę, czyli przeplatające się wzajemnie epizody globalnego ochłodzenia i ocieplenia, wreszcie wykształcenie się ziemskiej biosfery i powstanie złożonego życia. Hazena jako mineraloga interesuje zwłaszcza formowanie się minerałów w trakcie eonów istnienia Ziemi.

Jako osoba zainteresowana geologią (a szczególnie wulkanologią) z przyjemnością przeczytałem "Historię Ziemi: od gwiezdnego pyłu do żyjącej planety" i chętnie zarekomendował bym niniejszą książkę osobom, które chcą poznać obfitującą w przysłowiowe 'wzloty i upadki' historię Ziemi. Hazen z wprawą sięga po rozmaite informacje z geologii, geofizyki, mineralogii, astrobiologii, astronomii i kosmologii podając je czytelnikowi w klarowny i przejrzysty sposób. Przykładowo opisując powstanie Księżyca omawia trzy teorie: koformacji, przechwycenia i rozszczepienia, które to współistniały ze sobą jeszcze przed księżycowymi misjami Apollo. Świadectwo skał księżycowych dało asumpt do obalenia każdej z nich i zaakceptowania teorii impaktu (wielka Thea uderza w jeszcze większą Ziemię). Swoją drogą gdybym jakimś cudem wszedł w posiadanie skał księżycowych i je potem odsprzedał byłbym teraz zamożnym człowiekiem. I stać by mnie było, by odbyć podróż dookoła świata. Hazen omawia też bazalt i granit - bazalt powszechny nie tylko na ziemskim oceanicznym dnie, ale też na Księżycu, Merkurym, Wenus i Marsie. Ale to granit formuje kontynenty. Granit, który powstaje w wyniku krystalizowania się wolno stygnącej magmy wulkanicznej. Bez uformowania się skorupy granitowej Ziemia byłaby wodnym światem z zaledwie kilkoma archipelagami wulkanicznymi np. Hawajami. W ostatnim rozdziale Hazen zastanawia się jaka przyszłość czeka Ziemię. Ano niewesoła. Słońce za 5 miliardów lat stanie się czerwonym olbrzymem, który albo pochłonie Ziemię albo sprawi, że nasza planeta stanie się martwą bryłą żużlu. Ale o to nie muszę się martwić, gdyż wówczas nie pozostanie po mnie absolutnie żaden ślad.

A ludzkość? Nawet jeśli nadejdzie nasza nagła i całkowita zagłada (np. wskutek erupcji superwulkanu, powodzi bazaltu czy uderzenia asteroidy) życie w takiej czy innej postaci odrodzi się na Ziemi. Tak jak miało to miejsce chociażby po kolosalnym wymieraniu na granicy permu i triasu wskutek megaerupcji na Syberii około 251-250 milionów lat temu. Na zdjęciach stromatolity z Shark Bay (Zachodnia Australia) oraz skała księżycowa.

From Inside (2008) - recenzja















Akurat przed snem słucham dark ambientu Cities Last Broadcast "This Cancelled Earth" i stwierdziłem, że muszę pokrótce opisać animowany post-apokaliptyczny horror "From Inside" (2008). Nadeszła nuklearna apokalipsa, która pozostawiła za sobą nie kończące się zgliszcza. Narratorka Cee (głos Corryn Cummins) spodziewa się dziecka. Należy do ocalałych, którzy podróżują pociągiem donikąd. Jako osoba ciężarna Cee jest o tyle uprzywilejowana, iż ma swój własny przedział i nie musi siedzieć z innymi. Pociąg mija monotonne krajobrazy zniszczeń i post-apokalipsy: rzeki i morza krwi i ciał, zwały śmieci i gruzu, piekielne pogorzeliska. Cee ma trudności z odróżnieniem rzeczywistości od snów. Zastanawia się czy jej dziecko powinno przyjść na świat i żyć dalej w takim piekle. Posępny i dołujący film animowany Johna Bergina byłbym skłonny polecić raczej osobom dorosłym. Z niemal każdego animowanego kadru "From Inside" wylewa się pustka, agonia, rozpacz. Wszystko to co się dzieje postrzegamy przez pryzmat spojrzenia Cee. Widzi ona np. inżynierów wrzucających nabite na widły niemowlęta do paleniska. Wspomina zmarłego męża. A pociąg mknie przed siebie zatrzymując się co pewien czas. Ku nicości. Przedzierając się przez świat powodzi, wojny, zarazy, głodu, śmierci. Nie miałem okazji czytać powieści graficznej Johna Bergina na której opiera się film. Chyba powinienem nadrobić. "From Inside" powstał za pomocą transformacji rysunków w "obrazy, które się poruszają". Ogląda się ten nasycony czerwienią post-apokaliptyczny koszmar z zainteresowaniem.

Nastoletnie ćpuny z Ostii, morderstwo księdza w kościele i krwawa róża
















1) Amore Tossico/ Toxic Love (1983) - Wstrząsający włoski dramat o nastoletnich narkomanach z Rzymu. Przedstawia codzienne życie młodych straceńców, których do wstrzykiwania sobie heroiny pcha nuda codzienności, kompletny brak perspektyw i obojętność otoczenia. Dokumentaliście Claudio Caligari udało się zrealizować film przejmujący i ogromnie realistyczny. W "Toxic Love" zagrali autentyczni narkomani - odtwórca wiodącej roli długowłosy Cesare Ferretti zmarł na HIV 17 marca 1989 roku w Rzymie. Akcja "Amore Tossico" rozgrywa się w Ostii, antycznym mieście portowym w ujściu rzeki Tyber i być może pierwszej kolonii starożytnego Rzymu. Na tamtejszej plaży 2 listopada 1975 roku został zamordowany przez 17-letniego Giuseppe Pelosiego słynny reżyser Pier Paolo Pasolini. W "Toxic Love" pod pomnikiem poświęconym Pasoliniemu dostaje ataku konwulsji dziewczyna Cesare - kokaina, którą sobie wstrzyknęła została źle przygotowana. Umierająca Michela trafia do szpitala, a Cesare czeka równie tragiczny los. W "Toxic Love" wszyscy dają sobie w żyłę. Aby zdobyć pieniądze na narkotyki chłopcy okradają sklepy, a dziewczyny uprawiają prostytucję. Reżyser wystrzega się jednak moralizowania, a jego narkotyzujący się naturszczycy są ogromnie ludzcy. Scenariusz Claudio Caliari i socjologa Guido Blumira kipi od emocji. Miłośnicy "Requiem dla snu" (2000), "Trainspotting" (1996) czy "Christiane F." (1981) powinni zwrócić uwagę na ten skromny włoski dramat, natomiast ludzie z awersją do igieł wbijanych w żyły (w tym szyjną) powinni się go wystrzegać.

2) L'Arma, l'Ora, il Movente/ The Weapon, the Hour, & the Motive (1972) - Pierwszy seans w październiku 2010 roku, kolejny po pięciu latach. Ojciec Giorgio wdaje się w brzemienny w skutkach romans z dwiema kobietami Giulią (Eva Czemerys) i Orchideą (Bedy Moratti). Trapiony wyrzutami sumienia ksiądz zrywa definitywnie z Orchideą, natomiast z Giulią uprawia miłość. Ktoś uśmierca Ojca Giorgio w kościele. Detektywom Franco Boito (Renzo Montagnini) i Moriconi zależy przede wszystkim na ustaleniu motywu morderstwa. O tym kto zabił wie przygarnięty przez konwent sierota Ferrucio (Arturo Trina), który widział moment mordu przez dziurę w poddaszu świątyni. Kto zatem jest winny zabicia księdza? Czy dojdzie do kolejnych morderstw?

Solidne i stylowe giallo w reżyserii Francesco Mazzei jest filmem raczej zapomnianym przez koneserów Eurohorroru. W "The Weapon, the Hour, & the Motive" oprócz umiarkowanej dawki erotyzmu (zakonnice biorące zbiorowy prysznic, scena miłosna pomiędzy Ojcem Giorgio a Giulią) wyróżnia się kilka stylowych scen np. paniczna ucieczka Ferrucio z kryjówki na poddaszu tuż po morderstwie, gdy chłopiec widzi upiorną kolekcję wypchanych zwierząt czy też utrzymana w klimacie Ostatniej Wieczerzy rozmowa przy okrągłym stole, w której kamera przechodzi i powraca od jednej postaci do drugiej (wpierw ksiądz, a potem detektyw Boito zajmują centralne miejsce). Doskonale nakręcona jest także krwawa scena morderstwa Giulii, gdy nóż mordercy przecina jej gardło (za efekty specjalne odpowiada Carlo Rambaldi). Nie mam pojęcia dlaczego giallo Francesco Mazzei z wpadającą w ucho ścieżką dźwiękową Francesco De Masi popadło w zapomnienie, gdyż osobiście lubię "The Weapon, the Hour, & the Motive" i chętnie jeszcze kiedyś do tego filmu wrócę.

3) La Rose Ecorchée/ The Blood Rose (1970) - Pamiętam że po raz pierwszy widziałem "The Blood Rose" Claude Mulota przed laty w trakcie Dni Makabry w Warszawie (seans w kinie Luna). Zresztą horror ów wyszedł kilka lat temu na DVD za pośrednictwem Mondo Macabro. Najwyższy czas, aby ongiś widziane horrory sobie odświeżyć i w tym celu wybrałem francuski "The Blood Rose". W przypadku "La Rose Ecorchée" mamy do czynienia z kolejną po "The Awful Dr. Orloff" (1961) Jesusa Franco przeróbką słynnego francuskiego horroru Georgesa Franju "Eyes Without Face" (1959). Philippe Lemaire (który popełnił samobójstwo w 2004 roku) wciela się w postać genialnego malarza i kobieciarza Fédérica Lansaca poszukującego prawdziwej miłości. Ową miłość odnajduje w przepięknej brunetce Anne (Anny Dupere), którą artysta niezwłocznie zabiera do swojego gotyckiego château (zameczku). Dziewczynie mają służyć dwa przygarnięte karzełki Igor i Olaf. Na skutek ataku zazdrosnej kochanki twarz Anne zostaje straszliwie zdeformowana. Zdesperowany Fédéric chcąc przywrócić cudowność twarzy Anne nakłania szantażem do pomocy uznanego chirurga plastycznego (znany z wielu filmów Jessa Franco Howard Vernon). Aby zdobyć dawców tkanki dwa karły zaczynają porywać dziewczęta krążące w okolicy zamku, przy czym jedną z ofiar próbują zgwałcić, co nie spotyka się z aprobatą trwale oszpeconej Anne.

"The Blood Rose" reklamowano jako "pierwszy francuski sex horror", ale taka mało wysublimowana zachęta trochę mija się z prawdą, bo film nie epatuje erotyką mimo sporej dawki rozbieranych scen. Przesycony jest natomiast wysmakowaną oniryczną atmosferą nieco przypominającą nastrój dominujący w wampiryczno-lesbijskich horrorach Jeana Rollina. Reżyser Claude Mulot w latach 70-tych i 80-tych nakręcił kilka filmów pornograficznych, a jego karierę filmową przerwała tragiczna śmierć przez utonięcie w 1986 roku. Atutami filmu są piękne i bezpruderyjne kobiety (wśród nich Anny Duprey, Elizabeth Tessier czy Olivia Robin), zmysłowa atmosfera oraz efektowna gotycka scenografia.

czwartek, 15 stycznia 2015

La Casa del Tappeto Giallo/ The House of the Yellow Carpet (1983) - recenzja

Akcja "The House of the Yellow Carpet" Carlo Lizzaniego w dużej mierze rozgrywa się w klaustrofobicznym mieszkaniu młodego małżeństwa gdzieś we włoskim mieście. Franca (muza Érica Rohmera Béatrice Romand) w trakcie erotycznego snu powtarza imię swojego ojczyma. Kobieta wraz z mężem Antonio (Vittorio Mezzogiorno) postanawiają sprzedać zrolowany żółty dywan, który otrzymali w prezencie w trakcie wesela. W tym celu Antonio umieszcza ogłoszenie w lokalnej gazecie na które odpowiada telefonicznie pewien mężczyzna. Kiedy Antonio wychodzi z mieszkania (policja ma zamiar odholować mu samochód) Franca zostaje sama. Słyszy dzwonek do drzwi. Otwiera mężczyźnie w średnim wieku i ze sparaliżowaną ręką (znany z wielu filmów Ingmara Bergmana szwedzki aktor Erland Josephson), czyli potencjalnemu kupcowi dywanu. Wkrótce nieznajomy zaczyna psychicznie terroryzować i przerażać samotną Francę. Twierdzi że na tym samym żółtym dywanie ongiś zamordował swoją żonę. Każe jej mówić o wstydliwych sekretach z przeszłości. W sprzyjającym momencie Franca zabija prześladowcę jego własnym nożem. Czy aby na pewno?

"La Casa del Tappeto Giallo" bywa określany mianem teatralnego giallo. Nic w tym dziwnego, gdyż błyskotliwy thriller psychologiczny Carlo Lizzaniego stanowi przeniesienie na kinowy ekran sztuki teatralnej Aldo Selleriego "Theatre at Home". Tak naprawdę już tytuł filmu zwraca na siebie uwagę, bo cóż może być niepokojącego w żółtym dywanie (poza możliwością zawinięcia w niego zakrwawionych zwłok)? Osadzenie akcji "The House of the Yellow Carpet" w mieszkaniu młodego małżeństwa sprzyja wykreowaniu klaustrofobicznego nastroju, a scenariusz oferuje sporo subtelnego czarnego humoru i kilka niespodzianek. W odróżnieniu od innych gialli "La Casa del Tappeto Giallo" nie zawiera wielu brutalnych scen - mamy tutaj w zasadzie tylko zadźganie Erlanda Josephsona nożem oraz wstrzyknięcie heroiny pod oko. Lubię filmy, które umieją igrać z widzami, zatem muszę przyznać że "The House of the Yellow Carpet" spełnił moje oczekiwania. Zaledwie cztery postaci, a tyle sekretów. Absorbująca gra domysłów.

środa, 14 stycznia 2015

Morianerna/ Morianna (1965) - recenzja

Coraz bardziej zaczynam doceniać intrygujące filmy niezwykle płodnego szwedzkiego reżysera Arne Mattssona. Mattson zasłynął m.in. "She Danced One Summer" z 1951 roku, filmem który wywołał międzynarodowy skandal, gdyż w jednej ze scen para nastolatków kąpała się nago w jeziorze, a także komediowymi thrillerami "Lady in Black" (1957) i "Lady in White" (1962). Jego thriller "Mannequin in Red" (1958) mógł zainspirować pionierskie giallo Mario Bavy "Blood and Black Lace" z 1964 roku, gdyż podobieństwa fabularne są od razu zauważalne. Zmarły w 1995 roku Mattson za sprawą "Dirty Fingers" (1973) odważnie wkroczył w rejony kina eksploatacji. Niestety wielbiciele Eurohorroru bardzo rzadko sięgają po jego kino, w którym dominuje seks, obłęd i szaleństwo. Nie inaczej jest z zapomnianym szwedzkim thrillerem "Morianerna" (1965), którego scenariusz oparty został na powieści kryminalnej Jana Ekströma.

Złośliwy i pełen jadu patriarcha Verner Vade (Anders Henrikson) zamierza przekazać swój majątek na cele dobroczynne. Nie podoba się to jego najbliższej rodzinie, której członkowie chcieliby aby stary zgred wreszcie umarł. Pewnej nocy Verner zostaje zaatakowany i pobity przez tajemniczego napastnika (nie mamy pojęcia kto nim jest), po czym znika... Czy został zamordowany? Nie, gdyż do morderstwa tyrana dojdzie później. Przedtem Verner pojawi się w rodzinnej rezydencji złośliwy jak nigdy dotąd. I będzie zamierzał na swoich 80-letnich urodzinach rozliczyć się z niepokornymi i knującymi członkami rodziny. Nic dziwnego, że ktoś chce się go pozbyć. W dodatku stoicki inspektor szwedzkiej policji Durell (Olle Andersson) zaczyna węszyć próbując dociec kto stoi za morderstwem.

"Morianerna" można uznać za hołd dla kryminalnych opowiadań Agathy Christie. To film raczej ironiczny, przesycony jadowitym humorem, w którym tak naprawdę nie liczy się kto zabił, bo ważniejsze stają się dwuznaczne relacje łączące członków rodziny Vernera Vade: zdrady, oszustwa, knowania. Film utrzymany jest w delikatnej estetyce gotyckiego horroru - chodzi mi tutaj o sposób oświetlenia, kinematografię i lokalizację (wielka rezydencja pełna ciemnych korytarzy i pomieszczeń). Sporo subtelnej nagości, co jak na rok powstania filmu może być trochę zaskakujące. Zakończenie przewrotne, zaskakujące i ironiczne. Do zapamiętania szczególnie scena spalenia lalki (czarownicy) na stosie oraz morderstwo Vernera nożyczkami.

wtorek, 13 stycznia 2015

Screaming Mimi (1958) - recenzja

11 stycznia 2015 roku w wieku 83 lat zmarła szwedzka aktorka Anita Ekberg, znana ze "Słodkiego życia" Felliniego. Dla uczczenia pamięci owej seksbomby lat 50-tych i 60-tych postanowiłem sięgnąć po "Screaming Mimi" (1958) - zdecydowanie jeden z najbardziej zwyrodniałych filmów noir lat 50-tych. Film niniejszy uchodzi za jeden z brakujących pomostów między kinem noir a europejskimi nurtami krimi i giallo. Co ciekawe został raczej wiernie oparty na tej samej powieści Frederica Browna z 1949 roku co "Ptak o kryształowym upierzeniu" aka "The Bird with the Crystal Plumage" (1969), debiutanckie giallo Dario Argento i jeszcze luźniejsza adaptacja. Śmiało można powiedzieć, iż "Screaming Mimi" oraz wcześniejszy o rok film noir Howarda Kocha "The Girl in Black Stockings" (1957) mogły stanowić źródło inspiracji zarówno dla "Psychozy" (1960) Alfreda Hitchcocka, jak i dla typowo włoskiego nurtu giallo.

Akcja "Screaming Mimi" zabiera widza do Laguna Beach w Kalifornii. Piękna i niezwykle powabna Anita Ekberg wciela się w postać Virginii Wilson/sensualnej tancerki Yolandy. W prologu Virginia po kąpieli w morzu idzie wziąć prysznic i zostaje zaatakowana nożem przez zbiegłego maniaka. Przedtem sprawca uśmierca jej psa, po czym sam zostaje zabity przez przyrodniego brata dziewczyny. Na skutek szoku i przebytej traumy Virgina trafia do szpitala psychiatrycznego Highland Sanitarium. Opiekujący się Virginią psychiatra Harry Townes zakochuje się w swej podopiecznej i fałszuje świadectwo jej zgonu. Virginia jako Yolanda Lang zaczyna pracować w nocnym klubie El Madhouse zarządzanym przez Gypsy Rose Lee. Pewnej nocy Yolanda zostaje zraniona nożem, ale jej dzielny pies zwany Diabłem odstrasza napastnika. W mieście grasuje seryjny morderca, który zabija tancerki i pozostawia przy ich ciałach statuetki kobiet zwane Screaming Mimis. Zaintrygowany serią morderstw reporter William Sweeney postanawia dociec prawdy. Oczywiście zakochuje się w Yolandzie, ale nie umyka jego uwadze, iż miesiąc wcześniej przy ciele zamordowanej tancerki Loli Lane odnaleziono statuetkę.

Anita Ekberg miała ciało bogini. Nie można od niej oderwać wzroku, zwłaszcza gdy tańczy. Wyprodukowany przez wytwórnię Columbia Pictures "Screaming Mimi" jest filmem nader odważnym jak na rok powstania (tańcząca z łańcuchami na dłoniach Anita, fetysze, nietypowa relacja Ekberg i jej psa, aluzje do palenia marihuany). Jak na niskobudżetowy noir przystało odznacza się elegancką kinematografią Burnetta Guffeya i somnambulicznym nastrojem. Śmiało mogę założyć, że Federico Fellini wypatrzył Anitę Akberg właśnie w tym filmie, po czym zaoferował jej rolę w "La Dolce Vita" (1960), w którym zażyła zmysłowej kąpieli w barokowej rzymskiej Fontanna di Trevi.

niedziela, 11 stycznia 2015

Ragazza Tutta Nuda Assassinata nel Parco/ Naked Girl Killed in the Park (1972) - recenzja

Bogaty finansista Johan Wallenberger zostaje odnaleziony martwy w madryckim lunaparku. Przejażdżka po Domu Grozy nie skończyła się dla niego zbyt dobrze. W dodatku jego córkę Catherine (Pilar Velazquez) ktoś prześladuje niepokojącymi telefonami. Wygląda na to, że Johan przed śmiercią wykupił ubezpieczenie warte milion lirów. Firma ubezpieczeniowa oddelegowuje do zbadania sprawy śledczego ubezpieczeniowego Chrisa Buyera (Robert Hoffman, "Death Carries a Cane", "Spasmo"), który uwodzi Catherine. Dziewczyna zabiera go ze sobą do rezydencji zamieszkiwanej przez jej rodzinę, w tym matkę Magdę (Irina Demick) oraz starszą siostrę Barbarę (Patrizia Adiutori). Magda lubi sobie wypić i prowadzi konwersacje z martwym mężem, a Barbara ma romans z głuchoniemym stajennym. Barbara w trakcie konnej przejażdżki wyjawia Chrisowi iż wie kto mógł zabić Johana. Chris zgadza się z nią spotkać w nocy. Kiedy Barbara pojawia się przed nim naga Chris bez wahania uprawia z nią miłość. Nazajutrz nagie zwłoki Barbary zostają znalezione w pobliskim parku. Kto zabija i dlaczego?

Swoistą wizytówką włoskiego nurtu giallo były cudaczne, niekiedy wręcz psychodeliczne tytuły. Giallo Alfonso Brescii "Naked Girl Killed in the Park" (1972) szczyci się niewątpliwie godnym zapamiętania tytułem, ale to dość przeciętny thriller o ospałym tempie i zdegenerowanych postaciach. Naturalnie w filmie o tak wyzywającym tytule nie mogło zabraknąć damskiej golizny. Nie brakuje też niespodzianek, choć wielka szkoda, że poboczny wątek o nazistowskich zbrodniarzach nie został należycie przedstawiony. Podobała mi się rola Alfredo Celi jako wytrwale węszącego inspektora policji Hubera, a także cyniczne zakończenie rozgrywające się w tym samym wesołym miasteczku w którym zamordowano Johana. Na serię morderstw (pomijając początek filmu) przyjdzie jednak fanom giallo czekać ponad 50 minut czasu trwania filmu (ginie m.in. zabita brzytwą służąca schodząca do piwnicy rezydencji po to by naprawić korki). Poza "Naked Girl Killed in the Park" Alfonso Brescia zrealizował w 1991 roku giallo "Murder in a Blue Light", którego jeszcze nie miałem okazji oglądać.

piątek, 9 stycznia 2015

Lucjan Staniak, Czerwony Pająk, który nie istniał

Zajrzałem dzisiaj na Crime Library, gdzie Michael Newton barwnie opisał historię Łucjana (Lucjana) Staniaka, polskiego seryjnego mordercy i rozpruwacza młodych kobiet, który działając w latach 1964-67 zamordował od 6 do 20 kobiet. Porównywano go do słynnego Kuby Rozpruwacza, gdyż ofiary (zazwyczaj nastoletnie dziewczęta) gwałcił, dusił, okaleczał śrubokrętem i patroszył. 26-latek zwany "Czerwonym Pająkiem" przyznał się do dwudziestu morderstw, skazano go jednak za sześć i zafundowano mu dożywotni pobyt w szpitalu psychiatrycznym. W którym? Tego oczywiście nie wiadomo.

Nie chcę mi się w całości przytaczać historii "Czerwonego Pająka", bo jest ewidentnie zmyślona. Kiedyś i ja w nią wierzyłem czytając amerykańskie i brytyjskie publikacje na temat seryjnych morderców. Staniak pojawił się m.in. w "The Encyclopedia of Serial Killers" (2006) Michaela Newtona, który mógł go po prostu wymyślić. Cała jego historia to podszyta grubymi nićmi mistyfikacja, acz nadająca się na fabułę doskonałego thrillera. Staniak miał jakoby pisać poetyckie listy do ówczesnej milicji i prasy np. "Nie ma szczęścia bez łez, życia bez śmierci. Strzeżcie się! Jeszcze zapłaczecie z mojego powodu." Prasa czyli "Przegląd Polityczny", a także poznański "Kurier Zachodni" - gazety, które w owym czasie nie istniały (przykładowo pierwsze wydanie kwartalnika "Przeglądu Politycznego" ukazało się dopiero w 1983 roku). Nie istniało też katowickie mieszkanie Staniaka przy nieistniejących Alejach Wyzwolenia 117. Nie ma absolutnie żadnych dowodów, że Łucjan (Lucjan) Staniak kiedykolwiek istniał: żadnej pisemnej dokumentacji i akt sprawy, żadnych zdjęć archiwalnych Czerwonego Pająka, żadnych fotografii z miejsc zbrodni. Personalia ofiar (np. 17-letnia Janina Kozielska z Krakowa) zostały zmyślone. Podobnie personalia funkcjonariuszy milicji, którzy rzekomo zajmowali się tą sprawą. Listy pisane przez Staniaka czerwonym atramentem to także urocza bajka. I pomyśleć, że jeszcze kilka lat temu też złapałem się na haczyk.

Jeśli Łucjan Staniak nie istnieje to ktoś musiał go wymyślić, nieprawdaż? Osobiście obstawiałem Michaela Newtona, ale to raczej to Colin Wilson stoi za tą mistyfikacją (książka "A Casebook of Murder" z 1969 roku), która nadal jest obecna chociażby na Crime Library albo na niektórych rodzimych stronach/forach poświęconych seryjnym mordercom. Podobnie mamy do czynienia z filmami fabularnymi, które zostały wymyślone i nie istnieją vide zombie horror Emersona Bixby "Dead End" z 1985 roku. W Internecie pojawiają się różne niestworzone plotki i zmyślone historie, gdyż sieć stanowi dla nich żyzną glebę. Jak wiadomo plotka wielokrotnie powtarzana może w końcu okazać się 'prawdziwą historią'. Szkoda, że kiedyś dawałem się nabrać na historyjkę o Łucjanie Staniaku. Mea culpa. Nie byłem wszak jedyny. Dość powiedzieć, że z polskiej Wikipedii artykuł o Staniaku już usunięto.

http://wiadomosci.onet.pl/na-tropie/z-brzuchow-kobiet-wybuchaja-kwiaty/48rn8

czwartek, 8 stycznia 2015

Egipska mumia faraona, zemsta Lady Morgan i bomby w walizkach


1) La Venganza de la Momia/ The Mummy's Revenge (1973) - Ostatni wspólny horror hiszpańskiej ikony horroru Paula Naschy (Jacinto Molina) oraz reżysera "Horror Rises from the Tomb" (1973) Carlosa Aureda. Paul Naschy w potrójnej roli: sadystycznego i uwielbiającego przyglądać się agonii młodych kobiet faraona Amenhotepa, egipskiego profesora i odległego krewnego antycznego sadysty oraz morderczej ożywionej mumii. Pałacowa intryga prowadzi do śmierci faraona i jego ukochanej; mumia władcy na wieki trafia do sarkofagu, który w XIX wieku zostaje zakupiony przez brytyjskiego archeologa Nathana Sterna (obecny w wielu filmach Jesusa Franco Jack Taylor) i jego żonę Abigail (Maria Silva). Naturalnie pojawia się profesor z Egiptu Assad Bey (ponownie Paul Nachy) oraz jego pomocnica Zanufer (Helga Line), którzy zamierzają ożywić mumię, aby ta mogła się zemścić na ludzkości. Lecz do tego potrzeba świeżej krwi dziewic. W planach jest także ożywienie ukochanej konkubiny faraona Amarny (Rina Ottolina), którą w XIX wieku wciela się Helen.

Paul Naschy zasłynął przede wszystkim jako wilkołak Waldemar Daninsky (El Hombre Lobo), tutaj bryluje jako miażdżąca czaszki młodych kobiet mumia. Oprócz tego otrzymujemy ceremonialne podrzynanie gardeł, biczowanie, będącą standardem w gotyckich horrorach zemstę zza grobu oraz efektowny gotycki sztafaż: przesycone rozkładem katakumby, ciągnące się niemal w nieskończoność kanały, ceremonialne ołtarze, służące do uwięzienia kajdany i długie noże przeznaczone do składania ofiar z ludzi. Hiszpański horror lat 70-tych charakteryzował się dość specyficznym nastrojem - nieco odmiennym od włoskiej gotyckiej grozy z lat 60-tych i 70-tych. Chodzi mi tutaj o perwersyjny koncept mrocznego gotyckiego romantyzmu w którym specjalizował się Paul Naschy, odtwórca ról wielu nieszczęśliwie kochających kreatur. Helgę Liné można jeszcze zobaczyć między innymi w "Horror Rises from the Tomb" (1973) Carlosa Aureda, "Black Candles" (1981) Jose Ramona Larraza oraz w udanym giallo "My Dear Killer" (1972) Tonino Valerii. Sporo gore i zaskakujący, choć niewątpliwie tragiczny finał.

2) La Vendetta di Lady Morgan/ The Vengeance of Lady Morgan (1965) - Tym razem zemsta zza grobu we włoskim wydaniu. Zapomniany gotycki horror w reżyserii Massimo Pupillo ("The Bloody Pit of Horror"). Susan Elaine Blackhouse (Barbara Nelli) i jej kochanek Pierre Brissac (Michel Forain) pragną się pobrać, ale ktoś zrzuca Pierre'a do morza i mężczyzna zostaje początkowo uznany za zmarłego. Zrozpaczona Susan godzi się na ślub z Sir Haroldem Morganem (Paul Muller) i zamieszkanie z nim w rezydencji. Na miejscu okazuje się, że jej dotychczasowi służący zniknęli zastąpieni jasnowłosą Lilian (Erika Blanc), a także kamerdynerem Rogerem (Gordon Mitchell) i służącą Terry (Edith MacGovern). Ilekroć Susan kładzie się do snu słyszy hipnotyzujący ją głos Lilian. Ktoś zamyka drzwi do jej pokoju, wino znika ze szklanki, a w jej łóżku pojawia się wąż. Susan słyszy męskie krzyki dochodzące z piwnicy. Schodzi tam i widzi Rogera biczującego wujka Susan. Za pomocą hipnozy Lilian (która jest sekretną kochanką Sir Harolda) nakłania Susan do wejścia na dach rezydencji i śmiertelnego samobójczego skoku. Jej wyłowiony z morza i cierpiący na amnezję ukochany w tym samym momencie budzi się w szpitalu. Lecz nawet zza grobu Susan będzie się mścić na ludziach, którzy chcieli się jej pozbyć.

Przyzwoity gotycki horror o nieco ospałym tempie. Gotyckie elementy to chociażby mgła i galopujące przez nią konie, skrzypiące drzwi, cmentarzyk przy rezydencji, piwniczne podziemia, długie mroczne korytarze czy szalejąca na zewnątrz burza. Atmosferyczna jest np. scena w której uwodzicielska Erika Blanc trzymając świecę prowadzi Susan na dach rezydencji. Zero makabry i nagości, ale należy pamiętać, że "La Vendetta di Lady Morgan" to horror z połowy lat 60-tych. Na psychodeliczno-erotyczne delirium włoskiej gotyckiej grozy przyjdzie jeszcze czas. Wyraziste role Barbary Nelli i Eriki Blanc. Co ciekawe, niecne knowania grupki osób przeciwko Susan będą później charakterystyczne dla włoskiego nurtu giallo.

3) Quelli della Calibro 38/ Colt 38 Special Squad (1976) - Doskonałe włoskie poliziotteschi, które wyszło w USA na DVD nakładem NoShame. W trakcie strzelaniny Inspektor Vanni (francuski aktor Marcel Bozzuffi) zabija brata Marsigliese (Ivan Rassimov). Bezlitosny Czarny Anioł Marsigliese nie puszcza tego płazem i morduje żonę Inspektora strzelając do niej z pistoletu z tłumikiem. Po śmierci małżonki Vanni dostaje zgodę na sformowanie tajnej jednostki policyjnej: czwórki motocyklistów z Coltami 38, którzy mają za zadanie oczyścić Turyn z bandziorów. Natomiast Marsigliese ma złowieszcze plany. Zamierza rzucić miasto na kolana poprzez detonowanie bomb walizkowych w różnych miejscach pełnych ludzi. Chodzi mu o okup w diamentach, a jeśli go nie otrzyma to zatopi Turyn w morzu krwi.

Jeśli chodzi o pełne adrenaliny kino akcji to włoskie filmy poliziotteschi są niezawodne. Stylowy i pełen brutalnej przemocy thriller w reżyserii Massimo Dallamano śmiało można postawić w jednym rzędzie z najlepszymi poliziotteschi Umberto Lenzi, Sergio Martino czy Fernando Di Leo. Dallamano zasłynął przede wszystkim dwoma wyśmienitymi giallo, a mianowicie "What Have They Done to Solange?" (1971) oraz "What Have They Done to Your Daughters?" (1974), które gorąco polecam. "Colt 38 Special Squad" to niestety jego ostatni film. Eksplodują w nim policyjni informatorzy. Bomby w walizkach wybuchają w zatłoczonym terminalu dworcowym oraz na rynku zabijając mężczyzn, kobiety i dzieci. Aby schwytać Marsigliese Inspektor Vanni chwyta się wszelkich sposobów. Niesamowita jest zwłaszcza szaleńcza scena, w której Inspektor Vanni chcąc dorwać Marsigliese wjeżdża samochodem na pędzący pociąg! Generalnie we włoskich filmach polizio pościgi samochodowe czy motocyklowe są ekscytujące i doskonale nakręcone. Czysta adrenalina. I obcinanie palców zatrzaskiwanymi drzwiami od samochodu. Do tego znakomita ścieżka dźwiękowa Stelvio Cipriani, w tym piosenka czarnoskórej Grace Jones "I’ll Find My Way To You".

poniedziałek, 5 stycznia 2015

La Dama Rossa Uccide Sette Volte/ The Red Queen Kills 7 Times (1972) - recenzja

"Dawno temu na tym samym zamku mieszkały dwie damy: czerwona i czarna. Były siostrami i od dzieciństwa wzajemnie się nienawidziły. Pewnej nocy czarna pani z powodu zazdrości weszła do pokoju czerwonej pani i dźgnęła ją siedem razy. Rok później czerwona dama opuściła swój grób. Zabiła sześć niewinnych osób, a jej siódmą ofiarą była czarna dama. Co sto lat te wydarzenia powtarzają się w tym zamku - czerwona pani zabija sześć niewinnych osób przed zabiciem czarnej pani". Tą legendę przedstawia dziadek blondynce Kitty i brunetce Evelyn, gdy te były jeszcze dziewczynkami. Wówczas lubiły się kłócić, a do scysji doszło m.in. z powodu zabrania Kitty przez Evelyn ukochanej lalki. Już tamtego dnia mogło dojść do tragedii gdy Evelyn chwyciła za sztylet, po czym zaczęła dźgać lalkę Kitty i obcięła zabawce głowę. To jednak nie koniec legendy przytoczonej przez dziadka. Musi minąć czternaście lat i wtedy Czerwona Królowa powróci zza grobu i zabije siedem razy. Czternaście lat mija jak z bicza strzelił i rozpoczyna się seria morderstw dokonywanych przez tajemniczą kobietę w zwiewnej czerwonej sukni.

Jak tu nie lubić "The Red Queen Kills 7 Times" Emilio Miraglii? W końcu to jedno z najbardziej znanych i najczęściej przytaczanych gialli z lat 70-tych. Celowo odpuściłem w tym akurat przypadku dokładniejszy opis kompleksowej fabuły, bo film oferuje sporo niespodzianek. Co prawda Emilio Miraglia to nie Mario Bava czy Dario Argento, ale zarówno tutaj, jak i w o rok wcześniejszym "The Night Evelyn Came Out of the Grave" (1971) w udany sposób łączy estetykę gotyckiego horroru z nurtem giallo. Podobnie czynił (z różnym skutkiem) Antonio Margheriti - obejrzyjcie chociażby "Seven Deaths in the Cat's Eye" (1973). Miraglia ma słabość do imienia Evelyn oraz do koloru czerwonego, a także do gotyckiej scenografii: stare zamczysko gdzieś w Niemczech, niepokojący obraz wiszący na ścianie, oblepiona pajęczynami podziemna krypta, rodzinna klątwa czy kłębiące się w finale szczury. Sceny morderstw w "The Red Queen Kills 7 Times" są krwawe i szokujące. Dość powiedzieć, że śmierć przez nabicie się na szpikulce siatki należy do moich ulubionych scen gore w całym włoskim nurcie giallo. Dario Argento w "Głębokiej czerwieni"/ "Deep Red" (1975) powtórzył scenę z zabiciem postaci przez wleczenie jej za/przy samochodzie (tutaj Volkswagen Beetle) i uderzenie w krawężnik. Zapada w pamięć, rzecz jasna, Czerwona Królowa - czarnowłosa morderczyni w długiej czerwonej sukni wprawnie posługująca się sztyletem i poruszająca się VW Żukiem. W obsadzie znalazły się same włoskie piękności tamtych lat: Barbara Bouchet ("Black Belly of the Tarantula" czy "Don't Torture A Duckling"), Marina Malfatti, Sybil Danning i Pia Giancaro. Trochę erotyki i rozbieranych scen, gdyż można powiedzieć, że seks stał się kluczowym elementem wielu gialli z lat 70-tych plus wspaniała ścieżka dźwiękowa Bruno Nicolai. Do takich filmów jak "The Red Queen Kills 7 Times" chętnie się wraca.

sobota, 3 stycznia 2015

El Secreto de la Momia Egipcia/ Love Brides of the Blood Mummy (1973) - recenzja

Egiptolog Barton (znany z licznych spaghetti westernów Frank Brana) po przepytaniu starej wieśniaczki dociera do Zamku Dartmoor, gdzie natyka się na szalonego naukowca (Jorge Rigaud). Doktor tłucze pejczem będącą trofeum odciętą rękę - jak się później okaże pewnej egipskiej mumii. Aby zaimponować Bartonowi interesujący się okultyzmem Rigaud przemienia pogrzebacz w wijącego się węża (tandetna animacja poklatkowa). I opowiada historię wspomnianej egipskiej mumii. Dwa miesiące wcześniej Hrabia zakupił sarkofag pochodzący z Doliny Królów. Kiedy wraz z wiernym sługą Johnem otworzyli go okazało się że w środku nie spoczywa pozbawiona wnętrzności mumia, ale doskonale zachowany Egipcjanin. Przy pomocy elektryczności (a także iniekcji cynku i miedzi) Hrabia ożywia mumię, która napiwszy się odrobiny krwi Johna zamienia się w antycznego wampira. Mumia łaknie krwi młodych kobiet i hipnotyzuje Johna, aby porywał miejscowe wieśniaczki. Hrabia zostaje zamknięty za kratami, a poddany hipnozie John spełnia wszelkie zachcianki wampirycznej mumii. Ta wpierw molestuje porwane przez sługusa kobiety, a potem pije ich krew. Wkrótce na zamek przybywa córka Hrabiego Lucy (Catherine Franck) oraz jej przyjaciółka Anna (Teresa Gimpera). Jaki los czeka obie niewiasty?

Na przestrzeni minionych piętnastu lat widziałem dziesiątki Eurohorrorów (produkcji włoskich, hiszpańskich, niemieckich, brytyjskich, itd.), lecz "Love Brides of the Blood Mummy" zaskoczył mnie dziwaczną i zatrważająco nonsensowną fabułą. Oczywiście wersja hiszpańska (zgodnie z wymogiem cenzury wprowadzonym za rządów generała Franco w Hiszpanii) pozbawiona jest nagości, choć pod koniec filmu w trakcie sennego koszmaru pojawiają się ujęcia topless. Nie mam pojęcia czy istnieje wersja 'nieubrana' przeznaczona na rynek kontynentalny, tudzież włoski. W "Love Brides of the Blood Mummy" pojawiają się sceny z uciętą zmumifikowaną ręką, które skojarzyły mi się z "Martwym złem 2" (1987) Sama Raimiego. Do ich stworzenia użyto kiepskiej animacji poklatkowej. Piękne jesienne plenery np. pola pszenicy, nadmorska plaża, kolorowe drzewa oraz śliczne zamczysko to niewątpliwe atuty opisywanego horroru, który momentami trochę jednak nuży.

La Casa de las Muertas Vivientes/ An Open Tomb... An Empty Coffin (1972) - recenzja

Hiszpańskie gialli nie są tak znane i cenione wśród koneserów gatunków jak włoskie, lecz warto się za nimi rozglądać. W przypadku "An Open Tomb... An Empty Coffin" w reżyserii Alfonso Balcazara mamy do czynienia z koprodukcją włosko-hiszpańską. Bogatego arystokratę Olivera Bromfielda (José Antonio Amor) nęka tragiczna śmierć żony Helen (Gioia Desideri). Nadużywający alkoholu mężczyzna żeni się z piękną Ruth (Daniela Giordano) i powraca do rezydencji, w której umarła Helen chcąc zacząć nowe życie ze świeżo upieczoną żoną. Ruth spotyka się jednak z niechętnym przyjęciem ze strony Sary (Nuria Torray), wdowy po ojcu Olivera oraz Jenny (Teresa Gimpera), siostry Olivera. Okazuje się, że Sara jest szaleńczo zakochana w Oliverze, a Jenny łączył ze zmarłą (zamordowaną?) Helen związek lesbijski. Ktoś w rezydencji nie chce aby prawda o śmierci Helen wyszła na jaw... co musi doprowadzić do serii brutalnych morderstw.

Raczej zapomniane hiszpańskie giallo, którego akcja toczy się w ogromnej, położonej na wzgórzu rezydencji. Film nakręcony w staroświeckim stylu o nieśpiesznej akcji, wręcz trochę przegadany i niestety raczej pozbawiony suspensu. Dopiero mniej więcej po ponad pięćdziesięciu minutach czasu trwania z dramatu psychologicznego przepoczwarza się w rasowe giallo - gdy pojawia się morderca w czarnych rękawiczkach i zabija ofiary podcinając im gardła nożem. Jego/jej tożsamości nietrudno się domyślić, bo też w filmie nie ma zbyt wielu postaci. Scenariusz do "La Casa de las Muertas Vivientes" napisali wspólnie reżyser kilku spaghetti westernów Alfonoso Balcazar, Giovanni Simonelli oraz Jose Ramon Larraz ("Vampyres", "Symptoms", "La Muerte Incierta"). Udana rola Teresy Gimpery obecnej rok wcześniej w świetnym "Night of the Devils" (1971) Giorgio Ferroni i przeciętnym "The Feast of Satan" (1971). Do zapamiętania także Nuria Torray w wyrazistej roli obsesyjnej i złowieszczej macochy, która marzy o tym by być z dużo młodszym od niej Oliverem. Sarah podgląda Olivera i Ruth uprawiających miłość w sypialni przez dziurę w ścianie ukrytą w zegarze z wahadłem. Typowa dla wielu gialli aura tłumionej seksualności/seksualnego napięcia w dysfunkcjonalnym domostwie zostaje przyzwoicie wykreowana. Hiszpańska wersja pozbawiona jest scen nagości (ukazała się w Hiszpanii na DVD i została ocenzurowana), natomiast włoska oferuje sceny rozbierane. W 2013 roku ktoś wygrzebał amerykańską wersję z angielskim dubbingiem pod tytułem "The Night of the Scorpion", ale nie miałem okazji jej oglądać.

piątek, 2 stycznia 2015

Triptykon "Melana Chasmata" (2014) - recenzja
























Bardzo spóźniona recenzja płyty, która definitywnie znalazła się w czołówce moich ulubionych płyt 2014 roku. Nie mogłem pojechać na koncert Triptykon 21 grudnia 2014 roku, więc stwierdziłem, że chociaż zrecenzuję "Melana Chasmata" (2014), czyli drugi album szwajcarskiego Triptykon na którego czele stoi Thomas Gabriel Fischer, żelazna ikona muzyki metalowej, założyciel Hellhammer i Celtic Frost. "Melana Chasmata" ukazał się na CD i winylu nakładem Century Media 14 kwietnia 2014 roku. Słyszałem ów złowieszczy monolit już po premierze, pamiętam, że katowałem go niemiłosiernie zdumiony jego ciężarem, ale tak naprawdę dopiero niedawno stałem się jego posiadaczem na płycie kompaktowej. Wiele CD czeka jeszcze na przyszły zakup np. ostatni bardzo dobry Primordial czy "Nine Graves" Necros Christos. W każdym razie tutaj nikt mnie nie goni, a zespół na pewno nie obrazi się, że recenzja "Melana Chasmata" ukazuje się grubo po czasie.

Melana Chasmata. Z greki Μελανά Χάσματα. Czarne, głębokie depresje/doliny. Otchłanie ciemniejsze niż atrament. Tytuł idealnie pasujący do muzycznej zawartości drugiego albumu, która jest przepastna i potrafi być zdumiewająco mroczna. Ba, wsłuchując się w wydobywające się z otchłani "Melana Chasmata" dźwięki ma się wrażenie pieszej wędrówki przez niekończące się labirynty nienazwanego podziemnego miasta gdzieś w krainie złowieszczych, otoczonych wianuszkiem wiecznej mgły masywów górskich. Niestrudzony wędrowiec traci wszelką nadzieję zatraciwszy się w pustce wyjałowionego z ludzkiej obecności świata. Ogarnia go coraz większa rozpacz, ale brnie praktycznie po omacku dalej i dalej... dążąc w lodowate objęcia śmierci. Okładkę "Melana Chasmata" zdobi szata graficzna zmarłego 12 maja 2014 roku Hansa Rudolfa Gigera - zresztą Thomas Gabriel Fischer uważał malarza za swojego bliskiego przyjaciela i był jego niefortunną śmiercią ogromnie poruszony. Obaj artyści współpracowali ze sobą wcześniej, a konkretnie przy "To Mega Therion" (1985) Celtic Frost oraz studyjnym debiucie Triptykon "Eparistera Daimones" (2010).

Jako wielbiciela doom metalowego miażdżenia "Melana Chasmata" wprawił mnie w zachwyt już w trakcie pierwszego odsłuchu kilka miesięcy temu. Kolosalne gitarowe riffy, zniekształcony i potężnie brzmiący bas, do tego niesamowity eklektyzm wokalny: głęboki, złowieszczy i przesycony nienawiścią śpiew Toma Warriora doskonale współgrający z delikatnym wokalem Simone Vollenweider oraz black metalowym jadem gitarzysty niemieckiego Dark Fortress V.Santury. Nie ma wątpliwości, że Triptykon porusza się po obrzeżach sub-gatunków metalu czerpiąc to co najlepsze z black metalu, thrash metalu i gotyckiej melancholii, ale kośćcem muzyki Szwajcarów nieodmiennie pozostaje ponury doom metal. Przede wszystkim najprostsze nawet riffy w utworach Triptykon brzmią cholernie ciężko i masywnie - tak jak w przypadku finalnego zaskakująco bezkompromisowego albumu Celtic Frost "Monotheist" (2006). Ponadto "Melana Chasmata" wydaje się być krążkiem nieco bardziej spójnym niż "Eparistera Daimones" (2010). Najwolniejszymi numerami na "Melana Chasmata" są "Boleskine House", "Aurorae" oraz "Breathing", lecz każda ze wspominanych piosenek potrafi zniewolić nieprzeniknioną atmosferą i stłumionym szaleństwem. Przykładowo podobają mi się w "Boleskine House" eteryczne partie gitarowe, krystaliczne wokale Simone i plemienna perkusja, a wieńczący płytę "Waiting" to hipnotyczny ambient idealny aby się wyciszyć (i będący lustrzanym odbiciem "My Pain" z debiutu). Swoją drogą w osławionej rezydencji Boleskine nad brzegiem szkockiego jeziora Loch Noss ongiś mieszkał Aleister Crolwey i tam praktykował rytuały czarnej magii. Nieśmiertelną twórczość Celtic Frost chyba najbardziej przypominają mi przepełniony wściekłością "Breathing" oraz otwierający "Tree of Suffocating Souls". Uwielbiam poświęcony Emily Brontë, poetce i pisarce (autorce "Wichrowych wzgórz" z 1847 roku) "In the Sleep of Death" - potężny, przesycony dronującymi riffami numer w którym powtarzane jest niczym mantra imię Emily, przywołujący obrazy miłosnej pasji i zdającego się nie mieć końca pasma rozczarowań. 12-minutowy lament "Black Snow" wciąga słuchacza w cuchnące bagno mizantropii; to wyjątkowo ciężki i duszny utwór sięgający głębin makabry. Dobrym kompanem dla Czarnego Śniegu byłaby "Goetia" z debiutu Triptykon. Zniewalają bezlitosnym ciężarem także "Altar of Deceit" oraz przerażający, poświęcony opętaniom sióstr zakonnych Urszulanek w Loudun (1634 rok) "Demon Pact". We wkładce płyty Fischer wspomina, że widział polski film "Matka Joanna od Aniołów" z 1961 roku w reżyserii Jerzego Kawalerowicza luźno nawiązujący do historii opętań, egzorcyzmów i tortur z Loudun.

"Melana Chasamata" karmi się śmiercią i przytłaczającą ciemnością, ale są na tej płycie emocje: najbardziej negatywne i skrajne, ale wciąż ludzkie. Najgłębsze otchłanie ludzkich myśli. Jakże inaczej można zarekomendować tę gargantuiczną, połykającą światło bestię?

Dodatkowy utwór dla Japończyków "Into Despair" niszczy. Żałować tylko, że nie ma go na europejskim wydaniu CD Century Media.