Rzadko sięgam po gatunek science-fiction, chyba że utrzymany w estetyce horroru czy cyberpunka, lecz dla estońskiego "Dead Mountaineer's Hotel" ("'Hukkunud Alpinisti' hotell") z 1979 roku zrobiłem wyjątek, gdyż mnie zaintrygował. Film bazuje na powieści braci Borysa i Arkadija Strugackich "Hotel 'Pod Poległym Alpinistą'" (1970), której nie miałem okazji czytać, zatem nie będę wypowiadał się co do tego z jak wierną ekranizacją mamy tutaj do czynienia. Bracia Strugacki zasłynęli potem jako scenarzyści głośnego "Stalkera" (1979) Tarkovskiego. Inspektor Peter Glebsky (Uldis Pucitis) przyjeżdża do odizolowanego alpejskiego hotelu wśród zaśnieżonych gór, by prowadzić śledztwo w sprawie morderstwa do którego jeszcze nie doszło. Myśląc że to żart tak czy owak Inspektor decyduje się zatrzymać w hotelu 'Pod Poległym Alpinistą'. Skąd taka nazwa? Ano dlatego, że jeden ze wspinaczy spadł ze skalistego klifu i się zabił. Właściciel resortu Alex (Juri Jarvet) opiekuje się bernardynem zmarłego wyczekującym pod portretem poległego alpinisty. Ten pies to inteligentna bestia - potrafi wziąć walizkę gościa w swoją paszczę i dostarczyć ją pod zarezerwowany pokój. Wkrótce Glebski pozna pozostałych dziwacznych gości hotelu: opatulonego futrem i cierpiącego na tuberkulozę Hinckusa, parę kochanków Olafa i Brun, rządowego naukowca i amatorskiego wspinacza Simoneta, który lubi się wdrapywać na hotelowe ściany, starszą wiekiem parę Pana i Panią Moses oraz asystentkę Alexa Kaisę. Po grze w bilard i dyskotece Inspektor wychodzi na papierosa i sięgając do kieszeni po zapałki odnajduje tajemniczą notkę. Jej autor twierdzi, że Hinckus to potencjalny morderca, a ofiara zostanie zabita wieczorem. Glebsky przypominając sobie, że Hinckus był nieobecny na kolacji zapoznawczej biegnie do niego i odnajduje tylko jego futro wypchane śniegiem. Mężczyzna zniknął. Nie będę zdradzał co się dzieje dalej, wspomnę tylko, że film robi się coraz bardziej oniryczno-dziwaczny wkraczając na teren nurtu science-fiction.
Fabuła "Hotelu 'Pod Poległym Alpinistą'" wymaga nie lada skupienia, gdyż łatwo się można pogubić i nie ułożyć puzzli w należyty sposób. Postrzępiona górska lokalizacja sprzyja wykreowaniu nastroju izolacji, który dodatkowo potęgują mknące ze zboczy śnieżne lawiny. Utrzymany w neonowo-gotyckim klimacie hotel pełen jest luster, paneli ze szkła, fluorescencyjnych świateł i korytarzy. Nie można się w nim ukryć, bo ściany mają oczy i uszy. Oprócz znakomitych zdjęć Juri Sillarta na uwagę zasługuje także przypominająca dokonania Vangelisa elektroniczna ścieżka dźwiękowa Svena Grünberga. Recenzenci porównywali "Dead Mountaineer's Hotel" (skądinąd całkiem słusznie) do późniejszego o trzy lata "Łowcy Androidów" (1982) Ridleya Scotta. Nadto dostrzegam w filmie Grigori Kromanova wysmakowaną kolorystykę "Suspirii", a także fantasmagoryczne echa twórczości Davida Lyncha oraz mroczną elegancję kina noir. Poza tym wielbiciele powieści sci-fi Phillipa K. Dicka powinni po "Dead Mountaineer's Hotel" sięgnąć. Pamiętajcie! "Droga kończy się tutaj; można tylko powrócić".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz