wtorek, 2 grudnia 2014

Swans w Eskulapie, 01.12.2014 roku (fotorelacja)



















Kiedy dowiedziałem się, że Swans mają grać bardzo blisko mojego miejsca zamieszkania nie mogłem tego koncertu tak po prostu odpuścić. Miałem w świadomości pamiętny koncert Łabędzi z 16 marca 2013 roku, który odbył się w warszawskiej Stodole - bilet wstępu kosztował wówczas 100 zł, na wczorajszy gig 75 zł. Skąd taka różnica? Nieważne. Michael Gira z zespołem wystąpił w tym roku na krakowskim Unsound; trasa promująca najnowszy album Łabędzi "To Be Kind" (2014) objęła trzy polskie miasta: wczoraj Poznań, dzisiaj Gdańsk, zwieńczenie trasy w Warszawie. Co znamienne, Michael Gira będąc już po sześćdziesiątce znajduje się obecnie w jednym z najpłodniejszych twórczo okresów w swojej niesamowicie bogatej i zróżnicowanej muzycznej karierze. Wcale się nie zdziwię, gdy w 2015 roku wyjdzie kolejny album Swans i zespół wróci na polską ziemię, by zagrać koncerty. W końcu grają u nas w miarę regularnie.

Tym razem obyło się bez żadnego supportu. No i dobrze, mam tylko jedno ale. Skoro na bilecie napisane było godzina 20 to czemu Łabędzie zaczęły grać dopiero po 21. Tak długie czekanie pod sceną na Swans (w klubie byłem już przed dwudziestą) było trochę frustrujące. W przypadku koncertu Łabędzi daje się odczuć wymiar fizjologiczny ich muzyki. Eksplozje hałasu w wykonaniu Swans i wibracje im towarzyszące odczuwa się na całym ciele. Niektórzy świadomi tego fani kapeli przynoszą ze sobą zatyczki do uszu, ale dla mnie takie podejście mija się celem. Hałaśliwa i organiczna muzyka Łabędzi ma za zadanie wbijać słuchaczy w ziemię, doprowadzać ich do stanu ekstatycznego transu, przenikać umysł i zmusić ciało do drżenia. Te pulsujące, częstokroć bardzo długie i rozbudowane kompozycje brzmią niczym trzęsienia ziemi i nadchodzące krótko po nich wstrząsy wtórne. Michael Gira, kapitan okrętu flagowego Swans od ponad trzydziestu lat nadal jest w znakomitej formie koncertowej. Tańczył na scenie, przewracał się na podłogę, drżał, policzkował się po twarzy, a jego głos chwilami brzmiał niczym skomlenie z piekielnych otchłani. Z lewej strony pozbawiony koszuli długowłosy Thor Harris wyżywał się na dzwonach rurowych i klarnecie. Wysunięty na przód Christopher Hahn żując coś nieprzerwanie w skupieniu grał na gitarze lap steel. Co rusz zerkał jednak w stronę widowni. Po prawej stronie sceny znajdowali się basista Chris Pravdica oraz gitarzysta Norman Westberg (obecny w Swans niemal od początku istnienia zespołu), a w tyle zasiadł za perkusją Phil Puleo.

Koncert Łabędzi był bardzo długi (trwał ponad dwie godziny), bezkompromisowy i intensywny, pełen napięcia i uwalniania emocji w formie eksplozji nieobliczalnego hałasu. Poleciało bodaj siedem długich i rozbudowanych kompozycji. Set-lista przedstawia się następująco:

1) "Intro"/"Bang a Gong"
2) "Frankie M"
3) "A Little God in My Hands"
4) "The Cloud of Unknowing"
5) "Just a Little Boy (For Chester Burnett)"
6) "I Forget"
7) "Bring the Sun"/ "Black Hole Men"

Wrzucam większość zdjęć, które zrobiłem wczorajszego wieczoru.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz