niedziela, 20 kwietnia 2014

Kriegsmachine "Enemy of Man" (2014) - recenzja

























Kolejna zaległa recenzja, tym razem drugiego albumu studyjnego Kriegsmachine "Enemy of Man", który ukazał się 5 lutego nakładem No Solace. Przede wszystkim black metal grany przez Kriegsmachine nie jest muzyką, która spodoba się od razu po dziewiczym przesłuchaniu. "Enemy of Man" należy dawkować sobie regularnie (przynajmniej ja tak miałem), a dopiero wówczas album ów oblepi słuchacza ciemnością. Na całość składa się sześć długich kompozycji mizantropijnego black metalu, które w perfekcyjny sposób budują napięcie. Co więcej "Enemy of Man" jest krążkiem zdumiewająco mrocznym, niepokojącym, pulsującym grozą. Pięknie brzmią partie bębnów mogące się skojarzyć z Deathspell Omega czy z plemienną perkusją Sepultury z czasów "Roots", poza tym na "Enemy of Man" roi się od zwartego dysonansowego riffowania i zróżnicowanych wokali. Całość brzmi spójnie - niczym diaboliczny hymn pochwalny zła i mizantropii zagrany w pełnym bielejących kości ossuarium. Nie da się ukryć, iż najnowszy Kriegsmachine przesycony jest skrajnie negatywną atmosferą, która przenika na wskroś, tłamsi, wciąga w otchłań, pozbawia złudzeń. Recenzje "Enemy of Man" są mocno spolaryzowane: jedni chwalą tą płytę za transową aurę, inni narzekają na umiarkowane tempa i brak blastów twierdząc, że najnowszy album Wojennej Machiny epatuje nudą. Jeśli o mnie chodzi to łykam tenże materiał bez popity. I pewnikiem zaraz włączę go po raz wtóry... jeśli lubicie australijski Portal, rodzimą Mgłę, islandzki Svartidaudi czy francuski Aosoth "Enemy of Man" powinien przypaść wam do gustu. Nie mam ulubionych utworów, wszystkie bez wyjątku są niesamowite.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz