sobota, 21 grudnia 2013
Wspomnienie wagabundy: Carl McCunn
Pamiętacie idealistę Christophera McCandlesa, bohatera książki "Into the Wild" (1996) Jona Krakauera na podstawie której Sean Penn zrealizował w 2007 roku udany dramat "Wszystko za życie" okraszony soundtrackiem Eddiego Veddera z Pearl Jam? Poznajcie zatem Carla McCunna.
"Mówią, że to nie boli" - takie były ostatnie słowa Carla McCunna, które napisał w swoim dzienniku zanim popełnił samobójstwo strzelając sobie w łeb z karabinu. Miało to miejsce 18 grudnia 1981 roku. Wychudzone i zamarznięte ciało fotografa dzikiej przyrody odkryto w zamkniętym namiocie 2 lutego 1982 roku wraz ze 100-stronicowym dziennikiem. W marcu 1981 roku McCunn zapłacił pilotowi, aby zabrał go nad jezioro bez nazwy 362 km na północny wschód od Fairbanks w pobliżu Colleen River (masyw Brooks Range). Alaskańskie ostępy tundry potrafią dać solidnie w kość o czym Carl miał się dopiero przekonać.
Zamysłem McCunna było fotografowanie przyrody przez pięć miesięcy. Zabrał ze sobą 500 rolek filmu, 1400 funtów zasobów, dwa karabiny i strzelbę. Jego dziennik z początku brzmiał optymistycznie (McCunn zachwycał się nadchodzącymi oznakami lata), by zakończyć się 8.5 miesięcy później opisami agonii umierającego z głodu i wyczerpania, żywiącego się padliną pozostawioną przez lisy samotnika. McCunn znał teren, w 1975 roku spędził w Brooks Range pięć miesięcy. Pilotowi jedynie napomknął, aby wrócił po niego w sierpniu 1981 roku. W owym czasie, gdy jego zasoby zaczęły się kurczyć napisał w dzienniku: "Mogłem być bardziej przezorny aranżując mój powrót. Wkrótce zobaczymy." Już wtedy przestał datować wpisy: w desperacji szukał jedzenia, strzelał do kaczek, piżmaków, suszył mięso karibu, które utonęło w jeziorze. Jego strach wzrastał. W dzienniku prosił: "Przybądźcie proszę. Nie przyleciałem tutaj po to, by tak skończyć." Jego przyjaciele zgłosili alaskańskiej policji brak wiadomości od McCunna. Policjant David Hamilton przeleciał nad obozowiskiem fotografa. Widział jak Carl macha do nich czerwoną torbą, ale czynił to w "zwyczajny sposób". Hamilton wraz z pilotem po trzecim przelocie nad obzowiskiem uznali, że nie ma sytuacji zagrożenia życia i wrócili tam skąd przybyli. A McCunn uświadomił sobie, że się pomylił w sygnalizacji do pilota. "Podniosłem moją prawą rękę, ramię w górę, potrząsałem pięścią przy drugim przelocie samolotu. Sygnał znaczył tyle, co 'Wszystko ok. Nie czekajcie.' Nie mogę w to uwierzyć!".
Nadeszła sroga zima, jezioro bez nazwy zamarzło. McCunn próbował zastrzelić wilka, usłyszał jego skowyt, gdy ten czmychnął w busz. "Kiepski strzał i kiepska próba cierpliwości"- zanotował w dzienniku. Zakładał pułapki na króliki, ale jego zdobycz padała łupem wilków i lisów. W listopadzie 1981 roku nie miał już jedzenia. "Boję się o moje życie, ale nie poddam się" - napisał. Chciał dotrzeć do oddalonego o 120 km Fort Yukon, lecz jego stan fizyczny pogarszał się z dnia na dzień. 26 listopada w Święto Dziękczynienia zanotował w dzienniku: "Jestem osłabiony. Od trzech dni mam ciągłe dreszcze. Nie mogę już tego znieść. Myślę o użyciu kuli." Ostatków paliwa użył do rozpalenia ogniska, poprosił Boga o wybaczenie za wszelkie grzechy i słabości, na osobnej notce polecił, aby znalazca oddał jego rzeczy ojcu (mógł natomiast zatrzymać broń Carla), przyczepił dokument prawa jazdy do notki, aby umożliwić szybką identyfikację... i się zastrzelił. "Mówią, że to nie boli."
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz