poniedziałek, 17 listopada 2014
Obsidian Kingdom, Esben and the Witch i Solstafir w Blue Note, 16.11.2014 roku (fotorelacja)
Dawno nie widziałem poznańskiego Blue Note'a tak szczelnie wypełnionego. Nic w tym dziwnego skoro Wielkopolskę odwiedzili Islandczycy z Solstafir. Wiele z koncertów, które grali w Niemczech zostało już wyprzedanych. Osobiście czekałem na koncert Solstafir od dawna. Z przyczyn niezależnych ode mnie nie mogłem uczestniczyć w ich gigu przed czterema laty, kiedy zagrali w Progresji dzieląc scenę z doom metalowymi Swallow the Sun i Mar de Grises. Wielka szkoda, gdyż wcale bym się nie obraził gdyby tak zacny skład towarzyszył im teraz. Niestety z tego co się orientuję Mar de Grises z Chile rozpadli się.
Pierwszym supportem, który rozgrzewał tłumnie zgromadzoną w Blue Note publiczność byli Hiszpanie z Obsidian Kingdom. Swoją drogą intrygująca nazwa. Obsydianu czyli kwaśnej skały wylewnej używali w czasach prekolumbijskich Aztekowie i Toltekowie, mieszkańcy Teotihuacan wyrabiając m.in. rytualne noże. Obsidian Kingdom (Królestwo Obsydianu) to także eklektyczny zespół z Barcelony, w którego muzyce ścierają się różnorodne wpływy muzyczne i emocje. Miałem okazję przed koncertem wysłuchać ich debiutanckiego albumu "Mantiis" z 2012 roku i muszę przyznać, że byłem zaskoczony wielowymiarowością muzyki OK. Rdzeniem twórczości Hiszpanów zdaje się być post-metal/post-rock, ale w muzyce Królestwa Obsydianu odkryjemy także wpływy black metalu (głównie w sferze wokalnej), drone doom metalu a la Sunn O))), progresywnego rocka, a nawet nastrojowej elektroniki. Cały ten miszmasz odgrywany na żywo wydaje się być zdumiewająco spójny i wciągający. Dodatkowo na plus żywiołowość sceniczna muzyków Obsidian Kingdom oraz charyzmatyczny wokalista. Będę obserwował ten band.
Po Królestwie Obsydianu scenę Blue Note'a zajęło trio z brytyjskiego Esben and the Witch. Trzy albumy studyjne na koncie, w tym ich ostatni materiał "A New Nature" (2014), z którym się zapoznałem na dzień przed koncertem. I nie wywarł on na mnie zbyt dużego wrażenia, momentami wydawał mi się ciut monotonny. Niemniej postanowiłem sprawdzić jak sobie dają radę Esben and the Witch na żywo. Kiedy wokalistka zespołu Rachel Davis zaczęła śpiewać od razu pomyślałem o możliwościach wokalnych PJ Harvey. Koncertowo Esben and the Witch wypadli całkiem w porządku, choć nie jest to tak naprawdę moja działka muzyczna. Tak czy owak muszę przyznać, iż w muzyce tria nie brakuje emocji. Nadto bardzo podobała mi się w Esben and the Witch praca perkusisty zespołu Daniela Copemana - momentami autentycznie transowa i marszowa. Z "A New Nature" (2014) usłyszałem m.in. "No Dog", "The Jungle" i "Blood Teachings".
W końcu około godziny 21.10 przyszła wreszcie kolej na Islandczyków z Solstafir, którzy na trasie promują najnowszy album "Otta" (2014). Mniej więcej od czasu "Masterpiece of Bitterness" (2005) Solstafir stopniowo wyzbywał się black metalowego brzmienia i zaczął grać ambitnego psychodelicznego rocka. Islandczycy są niezwykle charakterystyczni zarówno koncertowo, jak i w osadzonych wśród surowej islandzkiej przyrody teledyskach: warkoczyki, kowbojskie kapelusze, skórzane kurtki, a pełnego udręki, płaczliwego wokalu Aðalbjörna Tryggvasona nie da się porównać z jakimkolwiek innym. W muzyce Islandczyków można wyczuć szeroki wachlarz emocji: od smutku, tęsknoty, melancholii po erupcję radości. Kiedy Aðalbjörn przed rozpoczęciem "Svartir Sandar" zapytał tłumnie zgromadzonych tego wieczoru w Blue Note fanów kto z nich był na Islandii musiałem się zgłosić. Islandię odwiedziłem pod koniec kwietnia tego roku i muszę przyznać, że oczarowała mnie od pierwszej chwili. Mnogość struktur wulkanicznych od majestatycznych wulkanów po wypełnione jeziorami kratery i rzędy szczelin, liczne miejsca aktywności geotermalnej, ciemne piaski plaż, pokryte dywanem mchu pola lawy, rozległe lodowce, fiordy, przeciskające się przez skały majestatyczne wodospady. Przepiękna arktyczna asceza krajobrazu i zimny, niekiedy wręcz chłostający wiatr. Kiedy słuchałem Solstafir powróciły wspomnienia Islandii na którą planuję jeszcze prędzej czy później wrócić. W każdym razie gdy skończyli grać prezentując na bis "Fjara" i "Goddess of the Ages" miałem poczucie niedosytu. Chciałem więcej. Z "Otta" usłyszeliśmy numer tytułowy, wybrany na teledysk "Lágnætti", "Rismál", "Dagmál" i "Náttmál", otwarcie koncertu należało do "Köld". Chwilami ze sceny biła potężna energia, a nostalgiczne fragmenty skłaniały do zadumy. Dziś Solstafir zawładnie umysłami ludzi w Warszawie. Jeśli kiedykolwiek wrócą do Polski, by zagrać zaznaczcie datę na czerwono w kalendarzu. Takich koncertów nie godzi się przegapić.
Moja galeria z Islandii tutaj: http://volcanic-landscapes.blogspot.com/search/label/Iceland
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz