czwartek, 22 października 2015

The Green Inferno (2013) - recenzja

Jestem fanem włoskiego kina kanibalistycznego, widziałem wszystkie (niektóre wielokrotnie) filmy tego nurtu - od "Jungle Holocaust" (1978) i "Cannibal Holocaust" (1980) Ruggero Deodato począwszy na "The Green Inferno" (1988) Antonio Climatiego skończywszy. Kiedy dowiedziałem się że Eli Roth ma zamiar nakręcić hołd dla włoskiego kina kanibalistycznego przyjąłem tę wiadomość z rezerwą, gdyż w XXI wieku nie da się odtworzyć klimatu włoskich produkcji o kanibalistycznych plemionach. Wczoraj wieczorem wreszcie zabrałem się za "The Green Inferno" (2013) Eli Rotha i film niestety trochę mnie rozczarował. Ale po kolei. Peruwiańska Amazonia jest zagrożona postępującą deforestacją. Tamtejsze tubylcze plemiona są prześladowane przez osadników i wynajętych zbirów. W Nowym Jorku grupa aktywistów do której przyłącza się córeczka bogatego tatusia Justine (Lorenza Izzo) postanawia wyruszyć do Peru, aby ocalić skrawek Amazonii przed buldożerami i deforestacją. Po udanej akcji samolot, którym lecą młodzi i niepokorni aktywiści rozbija się w peruwiańskiej dżungli. Ocaleni z katastrofy (w tym Justine) wpadają w ręce członków plemienia kanibali, którym przewodzi jednooka kapłanka (Antonieta Pari). Druga połowa filmu tocząca się w dużej mierze we wiosce kanibali ocieka gore i częstokroć głupawym czarnym humorem.

Przykładowo jeden z aktywistów zostaje poćwiartowany na kamiennym ołtarzu, ale przedtem jednooka kapłanka wydłubuje mu oczy. Absurdalna jest zwłaszcza scena w której pozostali przy życiu aktywiści wciskają zielsko do gardła martwej koleżanki (poderżnęła sobie gardło w akcie samobójczym) - dym z jej pieczonych kawałków ciała ma za zadanie otumanić członków plemienia i ułatwić uwięzionym w klatce aktywistom ucieczkę. Absurdalnych momentów w "The Green Inferno" jest więcej vide bezwstydny onanizm lidera aktywistów jako sposób odreagowania stresu. Niestety przy konfrontacyjnym i brutalnym "Cannibal Holocaust" (1980) przygodowy horror Rotha wypada dość blado. Owszem, w "The Green Inferno" jest całkiem pokaźna dawka gore i okrucieństwa, ale w porównaniu do wspomnianego "Cannibal Holocaust" czy nawet "Cannibal Ferox" (1981) Lenziego nic tutaj tak naprawdę nie szokuje. W "The Green Inferno" nie ma chociażby scen zabijania zwierząt czy gwałtów. Nie ma nawet śmiałej golizny. Mamy tutaj do czynienia z hołdem dla włoskiego nurtu kanibalistycznego, który jest stonowany. Nadto brakowało mi większej liczby scen nakręconych w peruwiańskim lesie deszczowym. Mimo wszystko "The Green Inferno" wstydu Eli Rothowi nie przynosi, choć mogło być lepiej. Witajcie w Zielonym Piekle.

5 komentarzy:

  1. Mimo wszystko wyszło całkiem nieźle ;) "Cannibal Holocaust" to wyższa szkoła jazdy, nawet nie śmiałam przypuszczać, że Roth pokusi się o próbę dorównania temu dziełu brutalnością, chociażby dlatego, że w dzisiejszych czasach wykorzystanie do filmu fabularnego nagrań przedstawiających prawdziwe tortury na zwierzętach jest niemożliwe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiadomo, ale ja uważam że można było pójść dalej, skoro "Cannibal Holocaust" jest jednym z ulubionych filmów Rotha. Tutaj niestety Roth hamuje się jak może. Mimo wszystko "The Green Inferno" ogląda się przyjemnie.

      Usuń
    2. I jeszcze jedno: zajrzałem na Twojego bloga. Z chęcią przeczytam niektóre recenzje. Widzę że nasza rodzima blogosfera dotycząca kina grozy i eksploatacji kwitnie, co cieszy.

      Usuń
    3. Dzięki, ja Twojego bloga śledzę już jakiś czas :)

      Usuń
    4. Miło mi. Akurat ten blog jest wypadkową moich licznych (dość ekscentrycznych) zainteresowań... książkowych,filmowych, muzycznych, naukowych, etc.

      Usuń