środa, 14 stycznia 2015

Morianerna/ Morianna (1965) - recenzja

Coraz bardziej zaczynam doceniać intrygujące filmy niezwykle płodnego szwedzkiego reżysera Arne Mattssona. Mattson zasłynął m.in. "She Danced One Summer" z 1951 roku, filmem który wywołał międzynarodowy skandal, gdyż w jednej ze scen para nastolatków kąpała się nago w jeziorze, a także komediowymi thrillerami "Lady in Black" (1957) i "Lady in White" (1962). Jego thriller "Mannequin in Red" (1958) mógł zainspirować pionierskie giallo Mario Bavy "Blood and Black Lace" z 1964 roku, gdyż podobieństwa fabularne są od razu zauważalne. Zmarły w 1995 roku Mattson za sprawą "Dirty Fingers" (1973) odważnie wkroczył w rejony kina eksploatacji. Niestety wielbiciele Eurohorroru bardzo rzadko sięgają po jego kino, w którym dominuje seks, obłęd i szaleństwo. Nie inaczej jest z zapomnianym szwedzkim thrillerem "Morianerna" (1965), którego scenariusz oparty został na powieści kryminalnej Jana Ekströma.

Złośliwy i pełen jadu patriarcha Verner Vade (Anders Henrikson) zamierza przekazać swój majątek na cele dobroczynne. Nie podoba się to jego najbliższej rodzinie, której członkowie chcieliby aby stary zgred wreszcie umarł. Pewnej nocy Verner zostaje zaatakowany i pobity przez tajemniczego napastnika (nie mamy pojęcia kto nim jest), po czym znika... Czy został zamordowany? Nie, gdyż do morderstwa tyrana dojdzie później. Przedtem Verner pojawi się w rodzinnej rezydencji złośliwy jak nigdy dotąd. I będzie zamierzał na swoich 80-letnich urodzinach rozliczyć się z niepokornymi i knującymi członkami rodziny. Nic dziwnego, że ktoś chce się go pozbyć. W dodatku stoicki inspektor szwedzkiej policji Durell (Olle Andersson) zaczyna węszyć próbując dociec kto stoi za morderstwem.

"Morianerna" można uznać za hołd dla kryminalnych opowiadań Agathy Christie. To film raczej ironiczny, przesycony jadowitym humorem, w którym tak naprawdę nie liczy się kto zabił, bo ważniejsze stają się dwuznaczne relacje łączące członków rodziny Vernera Vade: zdrady, oszustwa, knowania. Film utrzymany jest w delikatnej estetyce gotyckiego horroru - chodzi mi tutaj o sposób oświetlenia, kinematografię i lokalizację (wielka rezydencja pełna ciemnych korytarzy i pomieszczeń). Sporo subtelnej nagości, co jak na rok powstania filmu może być trochę zaskakujące. Zakończenie przewrotne, zaskakujące i ironiczne. Do zapamiętania szczególnie scena spalenia lalki (czarownicy) na stosie oraz morderstwo Vernera nożyczkami.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz