środa, 7 grudnia 2022

Moonage Daydream (2022) - recenzja

                                                      

Z racji tego, że nie udało mi się być na koncertach Raison d'Etre i Brighter Death Now 4 grudnia we Wrocławiu i Wardruna 6 grudnia w Poznaniu postanowiłem chociaż przejść się do poznańskiego kina Muza na seans "Moonage Daydream" (2022) Bretta Morgena, oszałamiającego wizualnie dokumentu o Davidzie Bowie. Z muzyką Davida mam podobnie jak z The Cure: wolę jego eksperymentalną, mroczniejszą i bardziej melancholijną twórczość niż tą celującą w mainstream, piosenkową. Szczególnie cenię albumy "Low", "Heroes", "Earthling" czy "Blackstar". Jednak zmarły 10 stycznia 2016 roku na raka wątroby David Bowie to prawdziwy człowiek renesansu: artysta na wskroś niezwykły, nieskończenie kreatywny, działający na rozmaitych poletkach sztuki: śpiewał, pisał piosenki, malował akryle, rzeźbił, bawił się eksperymentalną sztuką audiowizualną, grał w filmach (np. lesbijski horror wampiryczny "Zagadka nieśmiertelności" z 1983 roku).

"Moonage Daydream" to wizualna orgia zmysłów oparta na setkach godzin materiałów archiwalnych z osobistych zbiorów Davida (podobnie jak "Wulkan miłości" oraz "The Fire Within" - dwa tegoroczne filmy dokumentalne oparte na materiałach archiwalnych pozostawionych przez parę nieustraszonych wulkanologów, Maurice'a i Katię Krafft). David Bowie był artystą niezwykle przenikliwym i ciekawym świata, chłonącym sztukę i muzykę, wcielającym się niczym kameleon w różne postaci w trakcie długiej, nieprzewidywalnej i eklektycznej kariery muzycznej (Ziggy Stardust, Halloween Jack, Thin White Duke). Sam dokument jest mocno dezorientujący, by nie rzec psychodeliczny. Znalazły się w nim ujęcia Davida Bowie w Berlinie Zachodnim (lata 1976-79), w USA czy w Japonii, wywiady telewizyjne, fragmenty koncertu "Ziggy Stardust and the Spiders from Mars" (1973) czy trasy z 1984 roku. Jest także krótka wzmianka o jego ślubie z somalijską modelką Iman w 1992 roku. Na krótko przed śmiercią Bowiego Iman napisała (zapamiętałem ten cytat): "Czasem nie docenia się chwil, dopóki nie staną się wspomnieniami". Jednak (jak widać) Bowie nie został zapomniany nawet po śmierci.

Bowie na pewno był nietuzinkowy, gdyż nie chciał być człowiekiem (artystą) nijakim. Stał się androgynicznym symbolem seksu, muzycznym eksperymentatorem, ikoną stylu, wszechstronnym erudytą. Interesowały go chaos i izolacja jednostki obecne we współczesnym mu i nam świecie. To Bowie jest głównym narratorem "Moonage Daydream" - jego narracja tchnie wrażliwością i głęboką mądrością ("ważne jest to, co w życiu robisz, a nie to, ile pozostało ci czasu"). Konkludując, "Moonage Daydream" to dzieło oszałamiające, niekiedy narkotyczne, niekiedy wysublimowane. Fascynujący film dokumentalny! Warto wybrać się na niego do kina. 

Neonowa halucynacja, fantasmagoria. 

O Davidzie Bowie blogowałem tutaj wielokrotnie:

https://dtbbth.blogspot.com/search?q=Bowie

Przy okazji polecanka muzyczna. Pojawił się trzeci kawałek młodego rodzimego zespołu Burial Fields. Żwawa, energiczna i sympatyczna piosenka z intrygującym żeńskim wokalem. Sprawdźcie ten zespół.

https://burialfields.bandcamp.com/ 

Aby do końca nie było tak łagodnie polecam także nowy klip niemieckich funeral doom metalowców z Ahab. "20 000 mil podmorskiej żeglugi" i Nautilus w animowanym teledysku.

https://www.youtube.com/watch?v=_y16EPGFK2E

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz